Blogi

Wiersze w czasach zarazy cz.2. / Koło Wielkanocy

Krystyna Lenkowska
Dodano: 18.04.2021
resize (6)
Share
Udostępnij

Marquez i Eliot

Miłośnicy prozy iberoamerykańskiej dobrze znają powieści Gabriela Garcíi Márqueza. Większość zapewne przeczytała “Miłość w czasach zarazy”. To wspaniała książka o miłości, czułości, trwaniu. O tym, że platoniczna miłość nie boi się samotności, upokorzenia i śmierci. Zaraza nie jest tematem tej książki. Jest gdzieś głęboko w tle. Niemniej hasło “miłość w czasach zarazy” na stałe wpisało się w nasz idiom kulturowy. Możemy zmieniać pierwszy wyraz według potrzeb, ale fraza językowa “w czasach zarazy” już zawsze będzie się kojarzyć z Marquezem i jego sławną powieścią. W obecnym czasie światowej pandemii coraz częściej przychodzi nam mimowolnie do głowy.

W roku 2007, na podstawie “Miłości w czasach zarazy”, Mike Newell nakręcił film pod tym samym tytułem. Scenariusz napisał świetny dramaturg i scenarzysta brytyjski, Ronald Harwood, znany choćby ze sztuki “Garderobiany”, czy ze scenariusza do “Pianisty”. Przedstawienie fabuły ekranowej jest bardziej melodramatyczne niż wybitna proza Marqueza, niemniej film jest również godny polecenia. Jest bardzo dobrym obrazem, o czym świadczą nominacje do wielu prestiżowych nagród, nie tylko za piosenkę Shakiry pt. “Despedida”.

Moje przywołanie tu “czasów zarazy” nie ma przesłania apokaliptycznego. Jest to mój ukłon wobec Marqueza i dzieł o fundamentalnych sprawach tego świata, którego wielkim ludzkim uczuciom nie są w stanie zagrozić przydarzające się plagi i inne zrządzenia losu.

T. S. Eliot w “Wydrążonych ludziach” pisze, że “świat nie kończy się hukiem, a skomleniem”. Przypomniał mi o tym wczoraj kolega poeta, Jacek Napiórkowski. Trawestując słowa angielskiego poety napisał, że świat nie kończy się skowytem, a milczeniem. Wyobraziłam sobie, że świat kończy się doskonałą ciszą – totalnym milczeniem planety. Tym razem, do finalnej ciszy daleko nam jeszcze, pocieszam się. Mieszkam w centrum miasta i po raz pierwszy życzliwiej myślę o hałasach miejskich ulic dochodzących do mojego okna. Nie wspominając o odgłosach wiosny, jej ptaków. Trudniej o piękniejsze zakłócanie planetarnej ciszy. 

Wiersz

Boję się pomyśleć, że dziś odkryłam jakąś “profetyczność” wiersza “Koło Wielkanocy”. Mogłoby się wydawać, że poniższe słowa pochodzą sprzed chwili, a ja ten wiersz napisałam w roku 2018 lub 2019. Niedługo ukaże się w tomie pt. “Kiedy byłam rybą (lub ptakiem)” (Wydawnictwo SPP, Kraków).

KOŁO WIELKANOCY

Wyszłam w stroju pokutnym

dopracowanym w każdym calu

skromnym

lecz nie ostentacyjnie

nie jasnym nie ciemnym

w szarych cichobiegach

powoli przeszłam się główną

ulicą miasta

wstąpiłam do apteki

odruchowo

w sklepiku na rogu

kupiłam chleb i sól

przedefilowałam przez Rynek

z bochenkiem i solą  na tacy

czułam na sobie spojrzenia

nie linczowały mnie

wbrew obawom

ledwie muskały

w końcu weszłam do kościoła

był pusty

czy to się liczy

skoro muska nie chłoszcze

nie jasny nie ciemny

pusty?

przekroczyłam sacrum-profanum

skręciłam w najbliższą bramę

odruchowo

wciąż zakapturzona.

Share
Udostępnij

Nasi partnerzy