Reklama

Ludzie

Łukasz Błąd. Dlaczego nie lubimy śmiać się z siebie

Janusz Pawlak
Dodano: 02.04.2024
Dr Łukasz Błąd. Fot. Tadeusz Poźniak
Dr Łukasz Błąd. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z dr. Łukaszem Błądem, satyrykiem związanym kiedyś z rzeszowskim kabaretem Kaczka Pchnięta Nożem, autorem radiowych programów satyrycznych, współpracownikiem Radia 3/5/7, pracownikiem dydaktycznym Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Janusz Pawlak

Janusz Pawlak: Dlaczego najgorzej wychodzi nam śmianie się z samych siebie?

Dr Łukasz Błąd: Z tym śmiechem różnie bywa. Nie stawiałbym tak kategorycznych ocen. Mamy różne osobowości, temperamenty. Jedni mają większy dystans do siebie, inni go zatracają. Spotykamy przypadki, kiedy śmiech, śmiech z kogoś był traumatycznym przeżyciem dla dzieciaków w szkole. Inni przez problemy ze zdrowiem mają niską samoocenę. Odbierają więc śmiech jak atak na siebie. Spotykamy się też z osobami zarozumiałymi, które również negatywnie reagują na wyśmiewanie własnych niedoskonałości. Chociaż generalnie, mamy o sobie dobre zdanie. Z reguły to inni są głupsi, brzydsi…

Z naszym śmiechem różnie bywa, ale bardzo lubimy zawodowych rozśmieszaczy, kabareciarzy. Od nich dostajemy śmiech w prezencie. Programów z ich udziałem pełno w telewizjach i mediach społecznościowych.

Trudno określać tych ludzi jednym mianem. Na przykład przywołanym przez Ciebie określeniem kabareciarze. Powiedziałbym raczej, że są to rozrywkowi twórcy internetowi. Dzięki łatwemu dostępowi do nowoczesnych technologii, najczęściej smartfonów, nagrywają tzw. śmieszne rzeczy. Zresztą bardzo różne. Wiele z nich nie śmieszy osób ze starszego pokolenia, bo są dla nich niezrozumiałe. Mają natomiast ogromną „klikalność”. I wracając do pytania, bardzo lubimy i cenimy ludzi, którzy mają dystans do siebie. Uważam, iż jest to pewna umiejętność. Pokazując dystans do siebie możemy rozbroić pewne sytuacje…

W pewnym momencie mieliśmy na antenach telewizyjnych przesyt kabaretów. Prawie każda antena nimi się chwaliła.

Tak! Tych programów było bardzo, bardzo dużo. Wcześniej matecznikiem kabaretów była TVP. Ona, mam wrażenie, pokazywała szerszy przekrój tego gatunku rozrywki, różnych form humoru. Tam się udawało przemycić i humor absurdalny i bardziej poetycki. Pojawiała się piosenka kabaretowa. Gdy TVP zrezygnowała z pokazywania kabaretów, bardzo szybko trafiły one do stacji komercyjnych. A tu liczyła się głównie oglądalność…

Muszą być tzw. jaja…

Z tego, co wiem od kolegów z kabaretów, którzy regularnie pracują dla komercyjnych nadawców, tam wszystko jest dokładnie przebadane: co się chętnie ogląda, na czym ludzie się zatrzymują, kiedy przełączają na konkretny kanał. Stąd wrażenie u odbiorców, że te wszystkie produkcje kabaretowe są powtarzalne: z dominacją dowcipów politycznych i obyczajówki z dowcipami o perypetiach małżeńskich i teściowych. Na szczęście, to co widzimy w TV nie jest reprezentatywne dla wszelkich poczynań kabaretów. Wystarczy wybrać się na któryś z przeglądów, by zobaczyć różnorodność form i treści. Telewizja zbudowała olbrzymią popularność kabaretów, ale wpędziła też trochę ten kabaret w kryzys wizerunkowy…

Mieliśmy ich przesyt?

Było ich za dużo. Z drugiej strony, wyrosła im ogromna konkurencja w postaci standuperów. Chociaż znaczna grupa artystów kabaretowych też standup uprawia.

Odróbmy może małą lekcję historii: kabaret to nie jest zjawisko w kulturze przynależne tylko naszym czasom. Wystarczy wspomnieć lata świetności teatrzyków kabaretowych w Polsce okresu międzywojnia – Warszawa tętniła życiem kabaretowym.

Stosunkowo szybko, narodzona we Francji w drugiej połowie XIX wieku,  sztuka kabaretowa zawędrowała nad Wisłę. Odnotujmy tylko jeszcze, że pierwszy kabaret paryski nazywał się Czarny Kot. Potem przyszła kolej na kabarety w Berlinie i Wiedniu. U nas był to 1905 rok – Zielony Balonik w Krakowie. Później rozwój kabaretów warszawskich przed i po odzyskaniu niepodległości, ze wspomnianym przez Ciebie 20-leciem międzywojennym. Z teatrzykami i rewiami, ze znakomitymi autorami tekstów i aktorami, na które tak ochoczo chodziła Warszawa. To są też czasy związków kabaretów z konkretnym miejscem – wtedy chodziło się do kabaretu. Miały one swoje stałe sceny. W Krakowie jeszcze dzisiaj można się wybrać do Jamy Michalikowej, aby zobaczyć jak to kiedyś wyglądało. Trudniej takie miejsca znaleźć w Warszawie, zniszczonej podczas II wojny światowej. Nie ma już np. Galerii Luxenburga przy Senatorskiej, gdzie działał Qui Pro Quo. Przy Nowym Świecie jest jeszcze kawiarnia, w której występował kabaret Dudek…

… to już lata siedemdziesiąte.

Tak, oczywiście. Ten przeskok przez lata był mi potrzebny, bo kiedyś Edward Dziewoński, jeden z jego głównych aktorów, powiedział, że kabaret skończył się w Polsce wraz z zakończeniem działalności przez kabaret Dudek. Wypowiedź mistrza była solą w oku młodych kabaretów. Te zgrupowane w Zielonogórskim Zagłębiu Kabaretowym realizowały cykl programów dla TVP3 pod nazwą „Kabarety Nieroby”. I tam w tle, na szyldzie, wisiał ten cytat z Edwarda Dziewońskiego. Jak sądzę, Dziewoński miał jednak na myśli kabaret w jego wersji klasycznej: z przywiązaniem do miejsca, ze stałą sceną, obsadą aktorską i publicznością siedzącą przy stolikach kawiarnianych. Program Dudka miał także swój klasyczny podział: był więc wstęp do programu, pierwsza część, półfinał czyli jakaś piosenka przed przerwą i druga część po przerwie, finał. Piosenka finałowa to była zazwyczaj ta najmocniejsza, pretendująca do miana szlagieru.

Z pomocą Dudka przeskoczyliśmy do lat trochę nam bliższych, do okresu po II wojnie światowej. Wtedy trudno było sobie wyobrazić kabaret, który nie mówiłby o polityce?

Komuniści po przejęciu władzy chcieli zagospodarować wszystkie rzeczywistości życia. Na tym polegała totalność systemu. Kształtował się więc np. nowy związek literatów czy architektów tworzących w duchu socrealizmu. Odbył się też w 1948 roku w Warszawie I Ogólnopolski Kongres Satyryków z udziałem m.in. Juliana Tuwima, Eryka Lipieńskiego i Wiecha – Stefana Wiecheckiego. Zgodnie z założeniami organizatorów tego spotkania, kpiarze mieli określić swoje miejsce w budowaniu nowej rzeczywistości. W głównym organie satyrycznym czyli tygodniku „Szpilki”, widać to, dzisiaj śmieszne, zaangażowanie twórców po stronie wskazanej przez Kongres. Mam w swoich zbiorach kilka egzemplarzy „Szpilek” z okresu stalinowskiego. Nasz organ naśladował pismo satyryczne ukazujące się w ZSRR czyli pismo „Krokodyl”.

Jednym słowem satyra działająca ramię w ramię z władzą, w tzw. słusznej sprawie?

Najsłynniejszy polski kabaret międzywojnia, Qui Pro Quo, kojarzony z Julianem Tuwimem, Fryderykiem Jarosym, Adolfem Dymszą – Dodkiem, był nazywany sanacyjnym. Prezentował tzw. bezpieczną satyrę. Nie pozwalali sobie, aby uderzyć np. w marszałka Piłsudskiego. A jeśli już – to delikatnie, życzliwie.

Jesteś nie tylko miłośnikiem sztuki kabaretowej. Zbierasz także wszystkie pamiątki związane z kabaretami i satyrą w Polsce. Napisałeś doktorat o kabarecie. Co masz najcenniejszego w swojej kolekcji?

Zasoby finansowe nie pozwalają mi na zdobywanie jakichś perełek dostępnych na światowych giełdach kolekcjonerskich. Najstarsza polska gazetka satyryczna, którą dysponuję – krakowski Świstek – pochodzi z 1848 roku. Mam oryginalne plakaty polskich kabaretów takich jak chociażby Dudek, Salon Niezależnych. Tym cenniejsze, że projektowali je znakomici artyści – graficy. W zbiorach mam też reprint plakatu Qui Pro Quo i oryginalny afisz wieczoru humorystycznego ze Lwowa. Czasami trafiają mi się tzw. „strzały”. Jedna z postaci teatrzyku Qui Pro Quo, Ludwik Lawiński napisał na emigracji, w Londynie, książeczkę zatytułowaną „Kupiłem”, zbiór rozmaitych anegdot z życia aktorów. „Kupiłeś” oznaczało w przedwojennym kabarecie, że dałeś się wkręcić. Celował w tym, w robieniu kolegom rozmaitych psikusów, Adolf Dymsza. Udało mi się nabyć tę pozycję na jakiejś aukcji za 7 zł. Gdy otworzyłem ją w domu, okazało się, że wewnątrz jest autograf autora. Była ogromna radość!

Fot. Tadeusz Poźniak

W swoich zbiorach masz też archiwalia z regionalnego podwórka kabaretowego.

Ostatnio dotarła do mnie pani z prowadzonej na WSIiZ Akademii 50 Plus. Zapytała, czy nie mógłbym się zaopiekować zbiorem Piotra Czarnosza, związanego z rzeszowskim kabaretem Meluzyna, w związku z wyjazdem pana Piotra. I tak dotarła do mnie cała skrzynka maszynopisów z tekstami kabaretu Meluzyna, bodaj najbardziej znanego, utytułowanego i nagradzanego rzeszowskiego kabaretu działającego przy Zakładowym Domu Kultury WSK Rzeszów (budynek dzisiejszego Instytutu Muzyki UR przy ul. Dąbrowskiego) w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Jestem w trakcie opracowywania tego zbioru.  A są w nim takie skarby jak np. maszynopisy rzeszowskiej szopki satyrycznej z 1970 roku, program z okazji 25-lecia klubu Stal, czy też program estradowy napisany na akademię z okazji 54. rocznicy rewolucji październikowej…

Warto odnotować, że Meluzyna była kabaretem utrzymanym w duchu zespołów kabaretowych klasycznych – był przywiązany do miejsca: miał swoją stałą scenę i regularne premiery. Z racji wieku, nie miałem okazji obejrzeć Meluzyny na żywo. Wiem od rodziców, którzy mieszkali na osiedlu Piastów i bywali na spektaklach kabaretu w Piwnicy ZDK WSK, że cieszył się sporą popularnością. Rzeszów i jego mieszkańcy byli jednym z tematów, które kabaret poruszał. A jako że miasto było wtedy zupełnie inne niż dzisiaj, po prostu kilka razy mniejsze, częstokroć goście Piwnicy siedzieli ramię w ramię z bohaterami opisywanymi w tekstach kabaretów. Po opracowaniu materiałów chciałbym np. sprawdzić, jak treści kabaretowe z tamtych lat odczytywane są przez dzisiejszych mieszkańców Rzeszowa.

Jeśli już zagłębiamy się w historii Rzeszowa, to warto dodać, iż przez parę dni w roku gościł znakomitości polskiego kabaretu i estrady.

Mieliśmy w Rzeszowie w latach osiemdziesiątych XX wieku ogólnopolskie spotkania estradowe Oset. Rozmawiałem z kilkoma tuzami niegdysiejszych kabaretów, m.in. ze zmarłym niedawno Krzysztofem Jaślarem, którzy bardzo wysoko oceniali tę imprezę. Jako miejsce, gdzie artyści, związani nie tylko z kabaretami, mogli się ze sobą spotkać, wymienić doświadczenia. Szkoda, że nie pokuszono się o kontynuację tej imprezy w późniejszych latach.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy