Reklama

Ludzie

Przez wieki życie i zdrowie ratowali aptekarze!

Z dr Lidią Marią Czyż i Sylwią Tulik, autorkami książki Aptekarskie Silva Rerum, czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 03.09.2021
43385_apteka
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Nigdy bym się nie spodziewała, że lektura, która zaczyna się od smalcu wieprzowego, czyli Axungia Porci, może się okazać fascynującą opowieścią na ponad 200 stronach.
 
Lidia Maria Czyż: „Aptekarskie Silva Rerum, czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic” to zapis dziejów Podkarpacia, ale przede wszystkim historii rozwoju farmacji i aptekarstwa na tych terenach w XIX i do połowy XX wieku. Książka w formie alfabetu wydała się nam idealnym sposobem, by tę opowieść snuć w sposób najbardziej przejrzysty, ale i interesujący. A że Axungia Porci, czyli smalec wieprzowy, jest na „A”, tak też zaczyna się nasz słownik.
 
Ale jak idealnie trzeba było dobierać hasła, by powstała z tego historia o ludziach, miejscach, aptekach, specyfikach, a nawet zielarkach podkarpackich.
 
Sylwia Tulik: Początkowo planowałyśmy opracowanie jednego hasła pod jedną literą, ale szybko okazało się, że to nazbyt hermetyczny klucz. Dlatego zachowałyśmy układ alfabetyczny, ale niekiedy pod jedną literą znajduje się aż sześć haseł, a bywa, że jest tylko jedno. W sumie  jest ponad 60 miniopowieści, począwszy od „Alkohole jako preparat do użytku wewnętrznego”, przez „Huślanka, kefir, kumys”, „Kańczuga – aptekarze Tokarzewscy”,  czy „Trzy stoły w aptekach”, na „Ziołach w aptekach i apteczkach” skończywszy. Forma alfabetu pozwoliła zawrzeć wszystko, co w aptece najciekawsze.
 
Apteka jest kluczem i sercem całej opowieści?
 
L.M.Cz. Tak. Apteka to miejsce, gdzie na półkach, w szufladach, czy skrzętnie zamkniętych skrytkach, „mieszka” ogromna liczba różnych substancji leczniczych, przebywa również historia i jej tajemnice. Każdy z farmaceutycznych surowców ma swoje dzieje, swojego odkrywcę; każde naczynie apteczne służące do prawidłowej pracy farmaceuty zostało „wypieszczone” przez wieki, aby nabrać odpowiedniego kształtu. I już Klemens Janicki, XVI –wieczny poeta, pisał: „Chorób mieszkają tu wrogi, strzeż się śmierci straszna. Wiele to miejsce na ciebie oręży zawiera…”
 
Ja ciągle mam w pamięci aptekę sprzed lat 50. Miałam jeszcze tę przyjemność, że wchodziłam do apteki, która była niezmieniana od roku 1951, a właściwie od 1939. Na naszym terenie kilka placówek przeżyło wojnę i przetrwały pierwsze lata po wojnie, zachowując swój niezwykły charakter.
 
Czyli jaki?
 
L.M.Cz. Współczesna apteka ma bardzo dużo światła, przestrzenne regały, gdzie widzi się dużo kolorowych opakowań przeróżnych specyfików, ale tak naprawdę nie widzi się nic. Natomiast w historycznych aptekach były ciemne, stare, drewniane meble i każda stara apteka miała tajną skrytkę, gdzie przechowywano ważne dokumenty oraz trucizny.
 
Jak wyglądała taka skrytka i gdzie była umieszczona?
 
L.M.Cz. Każda apteka miała swoją tajemnicę. Ze skrytką wiązało się ułożenie mebli w danej aptece. Wchodziło się do niej wprost z ulicy, a meble były na trzech ścianach. Na pewno musiała być wygodna dla aptekarza, który robił leki, ale i pacjenta, który do niej wchodził. 
 
Tak też musiała wyglądać pierwsza apteka w Rzeszowie.
 
L.M.Cz. Trudno tak naprawdę powiedzieć, gdzie była pierwsza apteka w Rzeszowie, bo jeżeli była tzw. apteka popijarska, a była na pewno tam, gdzie dziś jest Muzeum Okręgowe w Rzeszowie, to od czasu ustanowienia prawodawstwa zaboru austriackiego, natychmiast zlikwidowane zostały wszystkie apteki zakonne. Mówimy o czasie po 1772 roku. W XVI wieku w Rzeszowie na pewno była już apteka, a w wieku XVII nawet trzy albo cztery. Pierwsze były zakonne, a kolejne należały do Polaków. I, co ciekawe, aptekarstwo od zawsze kojarzy się z Polakami. Na przestrzeni wieków był tylko jeden Żyd aptekarz w Rzeszowie.
 
 
Od lewej: Aneta Gieroń, Sylwia Tulik, dr Lidia Maria Czyż. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Jak to możliwe?
 
L.M.Cz. Od 1772 roku, jak tylko weszło prawo Marii Teresy, nie wolno było kształcić Żyda na wyższej uczelni, co oznacza, że nie mogli uczyć się ani w Krakowie, ani we Lwowie. Dlatego wyjeżdżali na uczelnie m.in. do Niemiec, Czech i już nie wracali. W związku z tym bardzo rzadko możemy mówić o żydowskich aptekarzach.
 
Prawie wszystkie apteki przez 200-300 lat miały bardzo podobny wygląd?
 
L.M.Cz. Do 1951 roku można powiedzieć, że prawie wszystkie apteki na tych terenach były uderzająco do siebie podobne. Miały tych samych dostawców, producentów mebli do aptek. I miejmy świadomość, że były to piękne miejsca ze wspaniałymi meblami, co można oglądać w naszej książce. Aptekarz, wykształcony na wyższej uczelni, na rok musiał iść do wojska, ale potem zakładając aptekę mógł liczyć na rozmaite przywileje. W aptekach, które zwykle otwierane były przy najważniejszych traktach komunikacyjnych, były zazwyczaj punkty poczty cesarskiej. Aptekarz był jednocześnie poczmistrzem. Jak byśmy porównali mapę Podkarpacia, to patrząc na cesarski gościniec, w kolejnych jego punktach powstawały apteki.
 
Z punktu widzenia historii aptekarskiej, jak wyglądamy na tle innych zaborów?
 
L.M.Cz. W Galicji mieliśmy sporo aptek. W Prusach apteki były zupełnie inne – tam była państwowa polityka aptekarska. W Rosji zaś sytuacja była dużo gorsza. Były co prawda nieliczne apteki pierwszej klasy, dobrze zaopatrzone, ale większość to były prymitywne punkty aptekarskie. Galicyjskie apteki były piękne i zasobne. Takie miejsca budowało się na pokolenia, a profesja przechodziła z ojca na syna. To był ogromnie szanowany i pożądany zawód.
 
Stojący w jednym szeregu z zawodem lekarza.
 
L.M.Cz. I, prawdę powiedziawszy, miał wiele z nim wspólnego. Do lekarza chodziło się w ostateczności, a aptekarz był dużo bardziej zaufaną osobą, bo ludzie mieli z nim styczność dużo częściej niż z lekarzem. I to właśnie aptekarze przez wieki ratowali życie i zdrowie.
 
A wszystko zaczynało się w aptece, do której wchodziło się trochę jak do zaczarowanego świata.
 
L.M.Cz. Od progu widziało się pierwszy stół apteczny. Na stole stała nadstawka z wielką księgą, do której wpisywało się list od lekarza do aptekarza. Takiej recepty się nie przechowywało, tylko wpisywało do wielkiej księgi, nadawano numer i to było na poczekaniu, bo przecież nie było leków gotowych. Dla nas jest to dziś nie do wyobrażenia, bo wchodzimy do apteki z receptą i wychodzimy z lekarstwem. Leki gotowe znamy dopiero od lat 20. XX wieku. Stąd cała historia aptekarstwa to przede wszystkim aptekarz stojący przy stole i przygotowujący jakieś mikstury.
 
Dziś aptekarz kojarzy się ze sprzedawcą.
 
L.M.Cz. A kiedyś był twórcą. Na lekarstwo czekało się w aptece, aptekarz w tym czasie przygotowywał specyfik. Zazwyczaj przychodzono po krople, które łagodziłyby bóle wewnętrzne. Sporo sprzedawano też wszelkiego rodzaju maści.
 
W XIX wieku lekarstwa były drogie?
 
S.T. Tak, niekiedy bardzo drogie, co było też czynnikiem psychologicznym, bo przecież nie mogło cudownie uleczyć coś, co jest tanie, albo za darmo. Otoczenie apteki, sprzęty były też kosztowne, więc nie było to tanie miejsce. Meble były dębowe, do tego piękne oświetlenie, dekoracje, naczynia do przechowywania substancji leczniczych. Apteki były też duże, bo pamiętajmy, że dostawa towaru nie odbywała się na telefon dwa razy dziennie, jak to jest dzisiaj, ale była też składem surowców.
 
Bo i lekarstwa nie były z hurtowni, ale robione i przechowywane w pięknych naczyniach.
 
S.T. Naczynia były częścią wyposażenia apteki i też miały robić wrażenie na chorym. Najstarsze naczynia apteczne były jeśli nie pojemnikami wziętymi wprost z gospodarstwa domowego, to przynajmniej na nich wzorowanymi. Wykonane z drewna – do leków suchych; ze srebra, rogu, szkła – do leków płynnych i maści. Wraz z rozwojem wyspecjalizowanych miejsc, gdzie „produkowano” środki lecznicze, powstawał też wyspecjalizowany przemysł wyrobu naczyń aptecznych. Najpiękniejsze z nich wykonywane były z porcelany. Niejedna apteka zamawiała nie tylko naczynia użyteczne w codziennej praktyce, zamawiano też pojemniki, które bogato zdobione, służyły do ozdoby aptek. Pojemniki apteczne były częścią produkcji niemal każdej fabryki porcelany. 
 
Naczynia apteczne zrewolucjonizowało też odkrycie szkła barwionego.
 
S.T. To zasługa Teodora Torosiewicza, polskiego farmaceuty z XIX wieku, który urodził się w Stanisławowie, a mieszkał we Lwowie. On m.in. zbadał i określił skład wód leczniczych w niemal wszystkich miejscowościach uzdrowiskowych w Małopolsce. Uzdrowisko w Iwoniczu-Zdroju to też jego zasługa. Pracował również nad barwionym szkłem aptecznym. Jako pierwszy opisał i zastosował metody i korzyści z przechowywania leków w naczyniach z zabarwionego szkła. Wiele związków chemicznych rozkłada się na skutek działania światła. Pod jego wpływem zmianom ulegają także proszki roślinne stosowane do wyrobu leków. Przez wieki szukano sposobu na najskuteczniejsze ich zabezpieczenie. Naczynia drewniane, dobre, bo nie przepuszczające światła, nie były jednak szczelne i chłonęły psującą zawartość wilgoć. Najbardziej odpowiednie, prócz ceramiki, wydawało się szkło – było szczelne, pozwalało zobaczyć zawartość naczynia, ale, niestety, dopuszczało światło. By temu zapobiec, uciekano się do różnych wybiegów – malowano naczynia farbami, albo oklejano papierem. Dawało to jednak fatalne efekty estetyczne. Jak bowiem pacjent miał uwierzyć, że skuteczny będzie lek z odrapanej butelki. Od połowy XIX wieku tego problemu już nie było.
 
Równie ważne jak szklane i porcelanowe naczynia, w aptece były wagi.
 
L.M.Cz. Gram był jedną miarą apteczną w całej Europie. Bardzo długo używana była tzw. waga „palcówka”. Wieszano wagę na środkowym palcu i trzeba było manewrować prawą ręką zarówno odważniki, jak i substancje. Z czasem pojawiły się wagi recepturowe dwuramienne i w każdej aptece musiały być co najmniej dwie, zazwyczaj wykonane z mosiądzu. Jedna musiała być dokładniejsza, do maleńkich porcji, druga, większa, do odważania większych ilości. Były też wagi towarowe, bo przecież do aptek zamawiano surowce w ilościach hurtowych. 

A skoro wagi to nie możemy nie wrócić do magicznych „trzech stołów”.
 
L.M.Cz. Pierwszy stół był miejscem, gdzie aptekarz nawiązywał kontakt z pacjentem. Stała na nim nadstawka z księgą na recepty, kasa i niewiele więcej. W dużej aptece drugi stół, czyli miejsce, gdzie się przygotowywało lekarstwa, można było zrobić za ścianą i pacjent nic nie widział, ale zazwyczaj ten drugi stół był umieszczony w tym samym pomieszczeniu, lecz na tyle funkcjonalnie, by aptekarz swobodnie przechodził od pierwszego do drugiego stołu. W tym czasie pacjenci stali, albo siedzieli, i patrzyli, jak aptekarz przygotowuje im lekarstwo. Na drugim stole były wagi oraz liczne szuflady, gdzie przechowywano suche surowce. 
 
Trzeci stół to było laboratorium apteczne wyposażone w destylatory, przyrządy do sączenia i suszenia, krojenia i wyciskania surowców na zimno oraz ciepło.
 
 
Od lewej: Sylwia Tulik, dr Lidia Maria Czyż. Fot. Tadeusz Poźniak
 
A za stołami w aptece prawie zawsze stali mężczyźni. To dopiero od kilku dekad apteki kojarzą się  nam z kobietami.
 
L.M.Cz. A to dlatego, że kobietę uważano za niestabilną emocjonalnie. Pierwsze aptekarki to początek XIX wieku i były to dwie siostry zakonne. Natomiast pierwszą polską samodzielną aptekarką była Antonina Leśniewska. Zachowały się nawet jej wspomnienia, w których opisuje reakcję swojej ciotki na wieść, że chce pracować w aptece. Ta uważała, że to niemożliwe, by po tylu latach nauki Antonina chciała za ladą ucierać pigułki i maści, myć butelki, rozlewać rycynę. Leśniewska pracowała w rosyjskim zaborze, ale na początku XX wieku w aptekach coraz częściej można było spotkać kobiety – absolwentki studiów w Krakowie i we Lwowie. Zazwyczaj pochodziły z aptekarskich rodzin.
 
S.T. Warto jednak pamiętać, że o ile przez długie lata nie było w aptekach kobiet, to jednak bardzo ważną instytucją przez wieki były panny apteczkowe we dworach. Panny te zbierały i suszyły zioła, robiły proste leki i nalewki. Dlatego każdy dwór zaopatrzony był w pokaźny zapas leków, ziół i maści. Wszystko to trzymano albo w osobnym pomieszczeniu, albo w zabytkowej szafie pod kluczem. Do panien apteczkowych przychodzili nie tylko mieszkańcy dworu, ale i chłopi z okolicznych wiosek. I choć nie miały aptekarskiego wykształcenia, to zazwyczaj miały naprawdę dużą wiedzę.
 
W książce swoje miejsce mają też zielarki podkarpackie.
 
L.M.Cz. Medycyna ludowa obecnie nie ma uznania, ale zielarstwo ciągle tak. Dlatego podkarpackim zielarkom należy się w tej historii miejsce obok aptekarzy, tak samo jak i pannom apteczkowym. Najczęściej były to „znachorki” albo „mądre baby”, które swoją wiedzę przenosiły z pokolenia na pokolenie, z obserwacji i doświadczenia. Zielarki były ostoją i opoką ludzi najuboższych.

Dziś jednak znachorka albo zielarka jest synonimem zacofania.
 
L.M.Cz. Taka narracja była i ciągle jest obecna, ale zielarstwo z każdym rokiem coraz bardziej jest doceniane. Zielarki bardzo często były kojarzone z zakazanymi aborcjami, co wyrządziło im dużo złego i dużo złych skojarzeń wokół nich narosło. Kształt rośliny, kolor rośliny jest związany z chorobą, co one umiejętnie wykorzystywały. Przed wojną niektóre zielarki miały ogromną wiedzę i doświadczenie. Dziś wszyscy jesteśmy bardzo racjonalni i wypieramy tradycyjne metody leczenia ze swojej świadomości.
 
Przywołałyście też historię kilku wspaniałych rodzin aptekarskich, które działały na Podkarpaciu.
 
L.M.Cz. Na pewno warto pamiętać o aptece rodziny Dańczaków w Sokołowie Małopolskim, założonej w 1856 roku, w której pracowały cztery pokolenia Dańczaków. Ostatnia, Wanda, która dyplom magistra farmacji w 1945 roku otrzymała na Uniwersytecie Jagiellońskim, do 1981 roku pracowała w aptece założonej przez swoich przodków – pradziada Jędrzeja. Znana była też rodzina aptekarska Tokarzewskich z Kańczugi. W Kolbuszowej była apteka Cassinów, zaś w samym Rzeszowie nie było jakiegoś jednego wielopokoleniowego rodu aptekarzy.
 
W tej książce równorzędnym partnerem słowa jest też obraz.
 
S.T. Rzeczywiści, musiałyśmy przejrzeć mnóstwo książek i archiwów, ale dzięki temu udała się nam dokumentacja tradycji aptekarskich od czasów najdawniejszych. Tę książkę na każdej stronie można otworzyć, zacząć czytać i zawsze można się coś ciekawego dowiedzieć. Alfabet powstał dla utrwalenia wspomnień o ludziach, dla zachowania czasami prostych, a pomocnych sposobów na codzienne dolegliwości, ale też dla wzbudzenia ochoty dalszego zgłębiania sekretów i tajników farmacji.
 
Tych można się jeszcze wiele doszukać na Podkarpaciu?
 
L.M.Cz. Oczywiście, chociażby w Bieczu, który w pewnym okresie należał do województwa krośnieńskiego. To było królewskie miasto z królewskimi aptekarzami i słynną rodziną Barianów – Rokickich, która przez prawie 200 lat prowadziła królewską aptekę. Do dziś w Muzeum Ziemi Bieckiej znajdują się fantastyczne zbiory aptekarskie – jedne z najciekawszych w Polsce. Warto też odwiedzić aptekę w Miasteczku Galicyjskim w sanockim skansenie, która idealnie oddaje klimat XIX-wiecznej galicyjskiej apteki. 
 
Dr Lidia Maria Czyż, farmaceutka, historyk zawodu, działaczka samorządowa, autorka wielu publikacji w periodykach farmaceutycznych i opracowań dotyczących przede wszystkim historii aptek na Podkarpaciu. Kolekcjonerka zabytków aptekarskich, współautorka scenariuszy wielu wystaw dotyczących pracy aptek w przekroju dziejowym. W przeszłości krajowy konsultant w dziedzinie farmacji aptecznej. Organizatorka wielu międzynarodowych i ogólnopolskich spotkań aptekarskich. Wykładowca na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego.
 
Sylwia Tulik, absolwentka Liceum Sztuk Plastycznych im. Tadeusza Brzozowskiego w Krośnie oraz Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Od 2002 roku współpracuje z  Podkarpackim Instytutem Książki i Marketingu. Autorka przewodników: „Jasło i okolice", „Gmina Miejsce Piastowe", „Gmina Wiśniowa" oraz przewodnika dla kolekcjonerów „Porcelana Rosenthal". Prowadzi bloga „Dom tradycyjny Sylwia Tulik". Interesuje się historią kultury stołu i obyczajów. Kolekcjonerka porcelany i akcesoriów stołowych.
 
Sesję fotograficzną zrealizowaliśmy na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy