Jaromir Kwiatkowski: NBP szacuje, że już na przełomie roku może pojawić się w Polsce inflacja, od której w ostatnich latach trochę się odzwyczailiśmy. Zgadza się Pan z tą prognozą banku centralnego?
Dr Artur Chmaj: Chciałbym, żeby ta prognoza się sprawdziła, natomiast mam obawy, czy w tak krótkim czasie uda się w skali makro w gospodarce wyhamować procesy deflacyjne. Deflacja pojawiła się w ubiegłym roku. Ówczesne prognozy sugerowały, że jest to zjawisko krótkotrwałe i zniknie już do końca 2015 roku. Tymczasem minęła połowa roku 2016, nadal mamy deflację, w związku z czym zachodzi pytanie, czy ten trend ulegnie odwróceniu w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Mam wątpliwości. Myślę, że to zjawisko przedłuży się jednak na rok przyszły.
Zamiana deflacji w inflację byłaby zjawiskiem korzystnym?
Deflacja jest dość poważnym problemem w gospodarce, bo przyczynia się do stagnacji, marazmu gospodarczego. Nie ma bowiem presji związanej z rentownością, ceny spadają, w związku z czym spada opłacalność produkcji przemysłowej, firmy zarabiają mniej, a to z kolei nie kreuje popytu. Teoretycznie powinien działać mechanizm, że jeżeli ceny spadają, to powinien wzrastać popyt na niektóre towary i usługi, tymczasem to nie następuje i mamy do czynienia z błędnym kołem.
Czy to oznacza, że inflacja, oczywiście trzymana w ryzach, miałaby ten walor, iż pobudzałaby gospodarkę?
Dokładnie tak. Są nawet teorie makroekonomiczne, które inflację – oczywiście na poziomie nie demolującym gospodarki – uważają wręcz za dobrodziejstwo dla tejże gospodarki. Twierdzą, że tzw. bezpieczna inflacja jest czynnikiem pro wzrostowym: nakręca koniunkturę, zwiększa aktywność firm, następnie wywiera presję płacową, a więc po kolei uruchamia mechanizmy pro wzrostowe. Z tym wiąże się też odpowiednia polityka gospodarcza państwa, bo wiadomo, że określony poziom inflacji zakłada się przy konstrukcji budżetu i jest to dodatkowy pieniądz w tymże budżecie. Natomiast warto pamiętać, że nadmierna inflacja przynosi skutki dramatyczne, czego doświadczaliśmy w Polsce w latach 90. XX w.
Mówimy o korzystnych efektach tzw. bezpiecznej inflacji dla makroekonomii. Jednak z perspektywy budżetów domowych inflacja kojarzy się nam przede wszystkim ze wzrostem cen towarów i usług, a więc – z tego punktu widzenia – z niczym dobrym.
Rzeczywiście, z punktu widzenia konsumenta, który za określoną kwotę pieniędzy nabywa pewien koszyk dóbr i usług, inflacja jest szkodliwa. Wiadomo, że przy wzroście cen ten koszyk ubożeje. Prosty przykład: ceny paliw. Jeżeli tankujemy samochód, a robimy to prawie wszyscy, to w sytuacji, gdy paliwo na stacjach tanieje, wydajemy na tę samą jego ilość mniej pieniędzy, czyli więcej pieniędzy zostaje na inne dobra i usługi. Tak więc z konsumenckiego punktu widzenia deflacja jest zjawiskiem korzystnym. Tylko proszę pamiętać, skąd ci konsumenci mają pieniądze. Zarabiają je w firmach, które na deflacji cierpią, gdyż – jak mówiłem wcześniej – ta sama produkcja sprzedana, ten sam obrót handlowy czy wolumen usług, generuje niższe przychody, co jest źródłem kłopotów dla firm, które te dobra i usługi dostarczają na rynek. W dłuższym okresie deflacja może uderzyć w pracowników poprzez redukcję płac i zwolnienia w firmach.
Jak powiedzieliśmy, inflacja trzymana w ryzach, na poziomie bezpiecznym, może być czynnikiem prorozwojowym dla gospodarki. Nie ma przecież jednak gwarancji, że uda się ją na tym poziomie utrzymać.
Podszedłbym do tego problemu szerzej. Jest w nas zakodowane przekonanie, że inflacja to zjawisko, z którym można i trzeba walczyć, i utrzymywać je w ryzach (mamy jeszcze w pamięci tę walkę w latach 90. XX w., kiedy poziom inflacji był wysoki).
No tak, wszystko się zgadza.
Tyle tylko, że – po pierwsze – poziom inflacji przewiduje Rada Polityki Pieniężnej, ustalając tzw. cel inflacyjny. O tym, że trudno jest przewidzieć, jak te procesy będą się kształtowały, świadczy to, iż praktycznie nigdy tego celu nie udaje się zrealizować. Owszem, jest on określany w przedziale od-do, ale – nie sięgając już do lat 90. XX w., które były pod tym względem bardzo burzliwe – w ostatnich kilkunastu latach z reguły było tak, że inflacja nie wpisywała się w tzw. cel inflacyjny. Był on osiągany „mniej więcej”, przy czym to „mniej więcej” na poziomie 1-2 proc. różnicy to są w gospodarce miliardy złotych. To pokazuje, jak trudno przewidzieć poziom inflacji.
Druga sprawa: dziś najpoważniejszym instrumentem do sterowania gospodarką są stopy procentowe. Obecnie są one rekordowo niskie. Pytanie, czy ten instrument będzie jeszcze skuteczny, by stymulować poziom inflacji.
Jest jeszcze dodatkowa trudność, która wynika z natury inflacji i której źródło nie leży w Polsce: polska gospodarka jest w pewnym sensie ofiarą procesów inflacyjnych na świecie, a dokładnie w Europie, dlatego, że inflacja w krajach europejskich, z którymi jesteśmy najsilniej powiązani gospodarczo, jest minimalna.
Ofiarą? Co ma Pan na myśli?
Wiadomo, że głównym motorem napędzającym spadek cen jest obniżka cen nośników energii i paliw. To dzieje się poza polską gospodarką, natomiast nasze mechanizmy gospodarcze, powiązania powodują, że jesteśmy ofiarą sytuacji ogólniejszej i na razie nie widać presji, żeby to zmieniać. Nie ma u nas na razie presji cenowej na poziomie przedsiębiorstw, gdyż sytuacja finansowa firm nie jest jeszcze zła, a zatem nie próbują one za wszelką cenę szukać ratunku poprzez podwyższanie cen. Nie ma też presji kosztowej, bo ceny energii, paliw, ale także surowców, utrzymują się na niskim poziomie czy wręcz spadają, a więc nie ma na poziomie przedsiębiorstw presji, by wyższymi cenami zrekompensować sobie wzrost kosztów produkcji.
Jedyny czynnik, który może pchnąć inflację do przodu, to ceny żywności. W ub. roku nie było może klęski nieurodzaju, ale z powodu perypetii pogodowych część produktów rolnych zdrożała. W koszyku dóbr i usług, który służy do określenia inflacji, jest też żywność, której niektóre rodzaje zdrożały. Pytanie, czy to zjawisko się utrzyma. Na razie zapowiedzi dotyczące zbiorów są optymistyczne, ale różnie może być. Czynnik pogodowy nie jest do końca przewidywalny i może się okazać, że w konsekwencji pojawi się presja inflacyjna na wzrost cen żywności. Ale czy to per saldo spowoduje powrót na ścieżkę inflacji czy też utrzyma się stagnacja w cenach, tego w tym momencie precyzyjnie przewidzieć się nie da.