Reklama

Ludzie

Janusz Szuber (1947 – 2020). Wspomnienie…

Aneta Gieroń
Dodano: 10.12.2024
Janusz Szuber. Fot. Tadeusz Poźniak
Janusz Szuber. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

10 grudnia 2024 roku skończyłby 77 lat. Tego dnia okna w mieszkaniu Rynek 14/1 pozostaną ciemne. Nikt już nie zachwyci się grafikami prof. Leszka Rózgi i Henryka Wańka, na które każdego dnia spoglądał Janusz Szuber. Nie będzie tylu ważnych słów wypowiedzianych przy stole i dykteryjek żartobliwie rzuconych na pożegnanie. Cztery lata temu zmarł jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich poetów, związany z Sanokiem – z ziemią, w którą jego rodzina wsiąkła ponad pięć wieków temu. Zdzisław Beksiński i Janusz Szuber, jedne z najważniejszych nazwisk w polskiej kulturze XX wieku. Obaj z Sanoka, obaj prekursorzy, którzy wyprzedzili czas i miejsce, gdzie przyszło im żyć.

Mówił o sobie: rzemieślnik, który stara się, by jego rzemiosło było dobre. Pisanie poezji na poziomie drukowalności nie miałoby dla niego sensu. Janusz Szuber zadebiutował w 1994 roku na łamach “Tygodnika Sanockiego”, gdzie opublikował teksty wybrane z zestawu pt. „Apokryfy i epitafia sanockie”, uhonorowane pierwszą nagrodą w IV edycji konkursu „Ziemia rodzinna Grzegorza z Sanoka w literaturze”, organizowanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Grzegorza z Sanoka.

To był olśniewający debiut Janusza Szubera

To był późny, ale olśniewający debiut, w którym Szuber objawił się jako poeta dojrzały i w pełni uformowany. Za nim było 30 lat pisania „do szuflady”, przed nim prawie trzy dekady atencji czytelników i krytyków literatury. Z dnia na dzień zajął osobne, bardzo ważne miejsce w polskiej poezji współczesnej.

Może cię zainteresować

Reklama

W 1995 roku ukazały się dwie pierwsze części „pięcioksięgu”: „Paradne ubranko i inne wiersze” oraz „Apokryfy i epitafia sanockie”. Debiut książkowy Janusza Szubera był w dużej mierze zasługą kuzynki poety – Grażyny Jarosz, doktora mikrobiologii z Oslo, która sfinansowała wydanie pierwszych tomików. Trzy dalsze części: „Pan Dymiącego Zwierciadła”, „Gorzkie prowincje” i „Srebrnopióre ogrody” z „Listem do Poety” Mariana Pankowskiego, zostały opublikowane w l996 roku. W tym samym roku Szuber otrzymał Nagrodę im. Barbary Sadowskiej i Kazimiery Iłłakowiczówny oraz został członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

– W tamtym czasie poznałam Janusza, z którym połączyła mnie ponad 20-letnia przyjaźń – wspomina Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz, która przez wszystkie te lata pełniła nieoficjalną rolę sekretarza poety. – Żartowaliśmy niekiedy, że jestem „klawiaturą” poety, bo według Janusza sekretarza może mieć noblista, on zaś miał przyjaciół i znajomych, którzy mu pomagali. I rzeczywiście, dziś, kiedy Janusza już nie ma, choć dla mnie on ciągle jest, wszystko co dla niego robiłam, tak naprawdę robiłam też dla siebie. To był kontakt z erudytą, człowiekiem obdarzonym nieprawdopodobną charyzmą i wspaniałym poczuciem humoru, co ubogacało każdego, kto przebywał w jego towarzystwie.

Małgorzata, która studiowała polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, miała też kontakt z wieloma profesorami, którzy wcześniej uczyli Janusza na Uniwersytecie Warszawskim. Oboje byli zafascynowani profesor Jadwigą Sokołowską od literatury staropolskiej, z którą Szuber miał zajęcia i doskonale pamiętał jej wykład o Sępie-Szarzyńskim, którego twórczość wysoko cenił.

Ważny był także Zdzisław Łapiński od teorii literatury. To jemu poeta po raz pierwszy pokazał swoje wiersze do oceny. 

Małgorzatę Sienkiewicz-Woskowicz i Janusza Szubera połączyło coś jeszcze… ich ojcowie byli w podobnym wieku, obaj też jako nastoletni chłopcy marzyli o lataniu. Przed II wojną światową dotarli do Bezmiechowej, mekki szybowników, gdzie chcieli kontynuować naukę. Obaj nie mieli jednak zgody rodziców. Ojciec Małgorzaty pokornie wrócił do domu, ojciec Janusza Szubera miał podrobić podpis rodziców, i rzeczywiście, z czasem został pilotem, szefem Aeroklubu Podkarpackiego. 

– Wychowali nas ludzie, którzy pochodzili z czasu Polski międzywojennej i tym nasiąkliśmy – dodaje przyjaciółka Szubera. – Dla Janusza zakorzenienie, w sensie egzystencjalnym, było niezwykle ważne i on te korzenie zapuszczał coraz głębiej, i głębiej. Miał ogromny szacunek dla formy, opowiadał się za ciągłością tradycji. Uważał, że przeszłość rzutuje na to, co teraz, dlatego trzeba ją znać i wydobywać z niej to, co może stanowić wartość także w teraźniejszości.

Nie bez znaczenia jest historia rodzinna poety. Ze strony ojca był potomkiem familii z korzeniami niemieckiego osadnictwa w Haczowie w XV wieku. Rodzina matki miała ziemiańsko-inteligencką genealogię i wieloetniczność – niemiecką, ruską, ormiańską oraz chorwacką – we krwi. Spokrewnieni z Drewińskimi, Rylskimi i Zachariasiewiczami, od pokoleń wrastali w sanocką ziemię. 

Janusz Szuber i Wiesław Banach. Fot. Tadeusz Poźniak

– Ja ukochałem to miejsce. Pochodzę z Wielkopolski – mówi Wiesław Banach, wieloletni dyrektor Muzeum Historycznego i twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego w Sanoku. – Słowo i obraz przesądziły o mojej wieloletniej przyjaźni z Januszem. Zanim jeszcze go poznałem, przeczytałem wiersz, który przykuł moją uwagę. Nie jestem znawcą literatury, ale to, co przeczytałem, było tak dobre, że nie dało się tego nie zauważyć.  Kiedy zostałem dyrektorem Muzeum Historycznego i zakończyłem remont budynku, natychmiast powiedziałem Januszowi, że sanocki zamek jest do jego dyspozycji. Od początku uważałem, że to najbardziej godne miejsce dla Szubera w Sanoku, a on swoją twórczością dopisuje się do historii, która już wisi na ścianach Muzeum Historycznego. Tak zaczęła się epoka prawie dwóch dekad spotkań autorskich na zamku.

To był ten dobry czas, kiedy poeta przeniósł się z ciasnego mieszkanka przy ulicy Sienkiewicza i osiadł w pięknym miejscu w samym sercu sanockiego Rynku, skąd miał widok na wzgórze, góry Słonne i skąd w kilka minut bez żadnych utrudnień mógł dojechać do zamku. Przestrzeń, gdzie mieszkał, to było wysmakowane miejsce – pełne rodzinnych pamiątek i prac plastycznych, które uwielbiał. Kolekcjonował grafiki prof. Leszka Rózgi i Henryka Wańka. Gdy kończyło się lato i czas objazdów wokół Sanoka oraz Gór Słonnych, kupował „rózgi”, czyli prace prof. Rózgi, i tak był „zabezpieczony” na zimę, kiedy całymi dniami wpatrywał się w nowe obrazy.

Wiesław Banach i Janusz Szuber na Zamku w Sanoku

– Godzinami mógł słuchać moich opowieści o obrazach z wystaw stałych i czasowych – mówi Wiesław Banach. – Bardzo dobrze się u nas czuł, on autentycznie interesował się sztuką, malarstwem. Ważne były dla niego reprodukcje, jakie towarzyszyły jego poezji w kolejnych tomikach. Nakładem Muzeum Historycznego w Sanoku w 1997 roku ukazał się tom „Śniąc siebie w obcym domu” ze wstępem Antoniego Libery oraz ilustracjami Jana Ekierta. Piękny okazał się album poświęcony Sanokowi „Mojość” z 2005 roku, w którym znalazła się poezja Janusza i zdjęcia Władysława Szulca – wybitnego sanockiego fotografika, czy tomik “Las w lustrach”, opublikowany w wydawnictwie YES w wersji polsko-angielskiej, z ilustracjami Henryka Wańka.

Kolejne tomy ściągały na Janusza Szubera coraz większe zainteresowanie czytelników. 

– Kiedy jeszcze mógł podróżować, namawiałam go do udziału w spotkaniach autorskich w Krakowie, Rzeszowie, nawet w Warszawie – wspomina Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz. – Lecieliśmy samolotem z Rzeszowa do stolicy. Trochę się tego obawiał, w trakcie lotu kilka razy pytał, czy na pewno w luku bagażowym leci wózek. Tamten wyjazd w 2011 roku był ostatnim powrotem do miejsca zapamiętanego z dzieciństwa i czasów studiów polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. 

W 1999 roku w Warszawie uhonorowany został nagrodą główną Fundacji Kultury. Po ponad dwudziestu latach wrócił do Warszawy, gdzie został wspaniale przyjęty przez środowisko literackie i wszystkich tych, których podziwiał.

– Na co dzień w Sanoku brakowało mu tego salonu, tego wyżycia intelektualnego. Choć przyjaciele o nim nie zapominali. Częstymi gośćmi byli Antoni Libera i Bronisław Maj. Od czasu do czasu pojawiali się Krzysztof Lisowski, Paweł Huelle i Bogdan Tosza. Ta piątka  zawsze była gotowa wspierać Janusza w każdej sytuacji – dodaje przyjaciółka Szubera.

– Ta prowincja była dla niego ogromną siłą – uważa Banach. – Gdyby został w Warszawie, czy powstałaby tak znakomita poezja?! Mam wątpliwości. Może tylko Marian Pankowski, którego Janusz bardzo cenił, potrafił uczynić Sanocczyznę tak dotykalną i uniwersalną jednocześnie. Dla Szubera Sanok stał się całym światem z konieczności, ale nie wiem, czy to nie było czymś dobrym. Był zanurzony w otaczającej go rzeczywistości. Żyjąc na prowincji, nie uczestniczył w warszawskich koteriach, a ci, którzy do niego przyjeżdżali, przenosili się w inny świat – gorzkiej prowincji, mówiąc językiem Janusza – i to było dla nich oddechem normalności.

Wiersze Janusza Szubera to nieustanna przygoda intelektualna, językowa, kulturowa, historyczna. Poezja nieustannego ruchu i czułej kontemplacji, wierności tradycji i pamięci. Nie używał słowa liryka, ale narracja. W kwietniu 2020 roku ukazał się znakomity tom „Przyjęcie postawy”. Wybór wierszy z lat 2003-2019. „Zdrój uliczny”, wydany we „Frazie” w liczbie 73 egzemplarzy, miał być prezentem na 73. urodziny Janusza… 

Czesław Miłosz o wierszu „Pianie kogutów” napisał: „To arcydzieło”. Stanisław Barańczak twierdził: „Po raz pierwszy od lat czytam wiersze tak gęste i wypełnione konkretem”. Zbigniew Herbert w liście do Szubera pisał: „…tom ten (“Gorzkie prowincje”) czytany nocą po prostu mnie zachwycił. Składam wyrazy mego podziwu”.

Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz. Fot. Tadeusz Poźniak

– Przywiązywał ogromną dbałość, by wiersz był nie tylko dobrze napisany, by słowa szczelnie przylegały do opisywanej rzeczy, ale też by układ graficzny i warstwa brzmieniowa dobrze „leżały”. Uważał, że wiersz żyje w czytaniu, a sam miał nieprawdopodobnie piękny głos – wspomina Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz. – Pamiętam, jak przy okazji 70. urodzin poety do Sanoka przyjechał Salon Poezji z Krakowa z Anną Dymną i Jackiem Romanowskim. Do recytacji zaprosili także Janusza i… jego interpretacje wierszy przyćmiły zawodowych aktorów, co jest rzeczą rzadko spotykaną.

Dzięki temu w 2019 roku powstała niezwykła płyta „W centrum źrenicy”, na której znalazło się 18 wierszy wybranych i czytanych przez Janusza Szubera, a której dopełnieniem jest muzyczna interpretacja poezji w wykonaniu Łukasza Sabata, odpowiedzialnego za wokalizy, duduki i saksofon altowy; Julii Kotarby, która zagrała na wiolonczeli oraz Wojtka Inglota, dzięki któremu na płycie słyszymy fortepian oraz instrumenty klawiszowe.

Ale to, co w sposób szczególny wyróżnia wspomniany krążek, to wspaniale wyeksponowany głos Janusza i emocje w nim zawarte. 

Emocje związane także z jego chorobą – od wczesnej młodości skazany był na wózek inwalidzki. Oficjalnie nigdy o niej nie mówił. Uważał, że mogłaby mu dać taryfę ulgową w ocenach, albo zafałszować postrzeganie dorobku literackiego, a tego nie chciał. 

Był poetą autentycznie zainteresowany drugim człowiekiem

– Choroba była częścią jego życia, ale nigdy nie twierdził, że cierpienie jest darem, raczej udręką. Nie odważyłabym się też powiedzieć, że wraz z nią dostał od losu większą wrażliwość – twierdzi Małgosia Sienkiewicz. – W tym wszystkim Janusz miał ogromne szczęście do miejsca i ludzi. Racjonalnie podchodził do sytuacji i uważał, że tracenie energii na „wierzganie przeciw ościeniowi”, jak pisał w wierszu, jest pozbawione sensu. To niewiarygodne, jak dobrze wykorzystał każdą chwilę, jaką dostał od życia. Miał niespożyte siły, jeśli chodzi o planowanie codzienności. Był wymagający w stosunku do siebie i oszczędny w komplementowaniu innych, choć niezwykle sympatyczny i autentycznie zainteresowany drugim człowiekiem. Raz tylko usłyszałam od niego, że jestem najinteligentniejszą kobietą, jaką zna. Piękniejszego komplementu trudno się było od niego doczekać. (śmiech)

Jak mało kto potrafił słuchać. To było w nim piękne – autentyczne zainteresowanie drugim człowiekiem.

– Janusz Szuber bez ludzi nie potrafił żyć. Zdzisław Beksiński nigdy nie był ciekawy drugiego człowieka, zawsze mówił o sobie. To zaskakujące, jak te dwie wybitne osobowości w polskiej kulturze XX wieku, obie związane z Sanokiem, tak bardzo różniły się w spotkaniu z drugim człowiekiem. Nie mam wątpliwości, że Szuber wyprzedził czas i miejsce, w których żył, ale czeka na swoje odkrycie – uważa Banach.

– Byłoby wspaniale, gdyby w Sanoku powstał ośrodek badań nad jego twórczością oraz dokumentujący wszystko, co o nim napisano.  Zostawił po sobie wspaniałą „mojość”, którą zaledwie naszkicował w tomie pod tym samym tytułem. Ukłon w stronę wielokulturowego dziedzictwa. Zależało mu na przywróceniu pamięci takim osobom jak Kalman Segal, czy Marian Pankowski. Z Janiną Lewandowską ufundowali nawet tablicę Pankowskiemu, która zawisła na budynku Miejskiej Biblioteki w Sanoku – dodaje Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz. 

Najbardziej przejmująca jest pustka, ciemne okna w mieszkaniu przy Rynku 14/1.

Janusz Szuber i Aneta Gieroń. Fot. Tadeusz Poźniak

 – Gdy zbliżamy się z żoną do ciemnych okien w mieszkaniu Janusza, czujemy fizyczny ból. Wracam do wersów, gdzie opisuje fotografię, na której są: Zdzisław Beksiński, Romek Biskupski i Janusz Szuber. Czwartym bohaterem jest fotograf. Trzej odeszli bardzo szybko, Janusz zmarł w 2020 roku. Dla mnie mistyczne doświadczenie. Uchwycenie tamtej obecności już poza ich obecnością, przez tego, który jest już poza moją obecnością. To zatrzymanie czasu poza czasem, i przywrócenie tamtego czasu, którego nie ma, przez tego, którego już nie ma – niesłychanie przejmujące w odbiorze – mówi Wiesław Banach.

Twórca Galerii Beksińskiego nie ma wątpliwości, że Szuber wart jest podobnego odkrycia jak Zdzisław Beksiński, co nie będzie łatwe, gdyż malarstwo jest dużo bardziej uniwersalne w przekazie niż poezja, ale nie niemożliwe.

– Był niesłychanie skromny, ale świadomy swojego talentu. Język jest narzędziem powszechnym, ale niewielu ma świadomość jego pochodzenia, tajemnic, nieskończonych możliwości poznawczych. Janusz orientował się w tym świetnie. Jego wiersze zdają się być czymś więcej niż tekst literacki, otwierają przestrzenie pomiędzy światami, wskrzeszają czas przeszły, jawę wyprowadzają ze snu. Obficie czerpią z filozofii. Kto je poznawał i szedł ich tropem, ten stawał się wyznawcą Szubera – dodaje Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy