Niedawno konserwatorzy Ewelina Dziopak-Gruszczyńska i Marcin Gruszczyński odnowili mauzoleum rodu Ligęzów w prezbiterium rzeszowskiego kościoła oo. bernardynów. Usunęli warstwy zabrudzeń i wosku, którymi rzeźby były zabezpieczane. Odtworzyli polichromię, której resztki zachowały się na powierzchni posągów. Wtedy okazało się, że mamy do czynienia ze znakomitym i słabo znanym dziełem sztuki. Zdjęcia pozwalają oglądać w zbliżeniu twarze członków możnego rodu – ludzi, którzy zmarli przed wiekami.
Postacie jak żywe
Każda z nich jest autentyczna, zindywidualizowana jak twarz żywego człowieka: mamy do czynienia ze świetnymi portretami. Ludzie w tamtej epoce znali kruchość życia. Zależało im na tym, by potomnym pozostawić utrwaloną na tablicy epitafijnej pamięć po sobie. A z nią – swój wizerunek. Andrzej Batory, bratanek króla wyjechał do Rzymu, gdzie w wieku lat 20 został kardynałem. Po powrocie do kraju objął diecezję warszawską, po czym pospiesznie przystąpił do budowy swego nagrobka. Odszedł mając zaledwie 33 lata, zabity w czasie wojny siedmiogrodzkiej. Piotr Tylicki „biskupem krakowskim zostawszy, budował od razu dla siebie grób (…) Jakoż co jeno skończył onę fabrykę, zapadł na [śmiertelną] słabość”. Podobnie postąpił Mikołaj Spytek Ligęza.
Ostatnia wola
Mikołaj Spytek – kasztelan sandomierski, właściciel Rzeszowa ufundował kościół i klasztor oo. bernardynów nie tylko jako miejsce kultu cudownej figury Matki Boskiej. Świątynia pełniła również funkcje bastionu w systemie obronnym miasta, a także miejsca pochówku rodziny oraz mauzoleum rodowego. W roku śmierci – 1637 Mikołaj Spytek Ligęza zmienił zdanie nakazując pochować się w habicie bernardyńskim, w zwyczajnej sosnowej trumnie pod progiem kruchty (babińca) „aby każdy…wchodzący do kościoła…trumnę moją…nogami zawsze deptał”. Z wyrażoną w testamencie pokorą Mikołaja Spytka kontrastowała wystawność jego pogrzebu. Właściciel Rzeszowa zarządził, by wzięli w nim udział wszyscy księża i zakonnicy z jego rozległych dóbr oraz 500 żebraków. Wszystkich uczestników ceremonii nakazał hojnie wynagrodzić, rezerwując na ten cel w testamencie odpowiednie kwoty. Zaś na wieczną pamiątkę powstać miał wspaniały pomnik nagrobny upamiętniający cały ród Ligęzów.
Prezbiterium
Od czasu budowy Kaplicy Zygmuntowskiej przy katedrze wawelskiej (1517- 33) rozpowszechniły się dobudowywane do kościołów kaplice magnackie. Jednak Mikołaj Spytek wybrał rzadszą formę: mauzoleum rodowego usytuowanego nie w kaplicy, lecz w prezbiterium kościoła. Jego pierwowzorem są słynne nagrobki rodziny królewskiej w kaplicy hiszpańskiego Eskorialu oraz grobowiec książąt saskich we Freibergu (1595). W niszach ścian: północnej i południowej rzeszowskiego prezbiterium umieszczono w niszach po cztery wykonane z alabastru postaci. To najznamienitsi przedstawiciele rodu Ligęzów.
Pod prezbiterium znajduje się krypta, w której spoczywają prochy Ligęzów: fundatorów i dobroczyńców kościoła. (Miejsce spoczynku Mikołaja Spytka jest dziś nieznane. Nie wiadomo czy został pogrzebany pod progiem kościoła.) Prezbiterium – zamknięte dla wiernych – pełniło w tamtej epoce rolę chóru zakonnego. Rzeźbione postacie Ligęzów – klęczących w modlitewnej pozie, z pobożnie złożonymi rękami górowały nad postaciami zgromadzonych na nabożeństwie zakonników. W ten sposób strefa zmarłych oddzielona była od świata żywych. A jednocześnie łączyła się z nim. Postacie Ligęzów – przedstawionych przez rzeźbiarza realistycznie jako żywych ludzi – były wśród nich obecne: w sensie symbolicznym i materialnym. Znieruchomiałe w pozie wieczystej adoracji włączają się w modlitwę żyjących. Nad jednymi i drugimi rozpościera się sklepienie świątyni – symbol nieba.
Prawdziwe odkrycie
Wizerunki Ligęzów w ciągu wieków uległy zatarciu. Pokryły się zabrudzeniami i kurzem; dodatkowo zabezpieczono je warstwą wosku. Czas zniszczył polichromię; tylko jej ślady zachowały się na powierzchni. To dla nas zaskoczenie, gdyż przyzwyczajeni jesteśmy do surowej, bezbarwnej rzeźbiarskiej bryły. Tymczasem nawet antyczne rzeźby były polichromowane: pokrywane jaskrawymi, ostrymi barwami burzą nasze gusty estetyczne. Oczyszczenie rzeźb pozwoliło dostrzec niewidoczne przedtem szczegóły. W świetlistym alabastrze oddana została każda zmarszczka na twarzy i każda fałda skóry; realistycznie odtworzono ręce i szczegóły ubioru. Podkreśla to barwa oczu i ust, kolor włosów i złocenia ornamentu zbroi. Co więcej: ta dbałość o detal nie powoduje wrażenia, iż mamy do czynienia z osobliwością w rodzaju woskowych kukieł. Przeciwnie: wizerunki Ligęzów oddają psychologiczną głębię przedstawianych postaci. Mamy wrażenie, iż patrzymy w twarz żywego człowieka, choć ten zmarł kilka stuleci temu. To dzieło sztuki wysokiej klasy.
Kamienny portret
Na przykład Mikołaj Spytek Ligęza: musiał być kimś stanowczym, nawykłym do rozkazywania. W jego wzroku czai porywczość, której nie jest w stanie zamaskować nawet modlitewna poza. Nalana twarz okolona jest krótko strzyżoną brodą i szerokimi wąsami. Na gładko ogolonej czaszce cyrulik pozostawił pęk opadających na czoło włosów. Fryzurę taką zwano „głową cybulaną” i noszono jeszcze w XVIII stuleciu do kontusza. Trudno nazwać tę twarz piękną czy sympatyczną. Możnowładca „był bowiem w mniemaniu własnym i potomnych wyższy nad takie drobiazgi, jak brzydota, gruboskórność czy wręcz brutalność zakodowana w rysach.
Do Mikołaja Spytka z postury i z charakteru podobny jest klęczący w sąsiedniej niszy Stanisław Ligęza, kasztelan żarnowiecki i starosta lubaczowski. Zastygły w gwałtownym geście podnosi wzrok ku górze, jakby ktoś napomniał go co do konieczności modlitwy. Powyżej podobizna Mikołaja Ligęzy z Bobrku – ojca fundatora, starosty bieckiego i kasztelana wiślickiego. Przedstawiony został jako dostojny starzec, z którego twarzy emanuje wewnętrzny spokój i rozwaga. Z ufnością wznosi on wzrok w stronę ołtarza. Obok jego brat Zygmunt, cześnik wielki koronny sprawia wrażenie nieobecnego: w zamyśleniu skierował wzrok ku ziemi.
Na ścianie północnej jedyna postać klęcząca pod tarczą z herbem Półkozic. To Jan, syn Jana wojewody łęczyckiego. Ten drugi żył w XV w. i uważany był za założyciela rodu. Obaj przedstawieni zostali jako pogrążeni w głębokiej modlitwie. Modlitewne zamyślenie widać także na obliczach: Feliksa Ligęzy, arcybiskupa lwowskiego oraz Hermolausa, podskarbiego wielkiego koronnego. Wszyscy ci możnowładcy wydają się być oderwani od swych codziennych zajęć. Są jakby nieobecni: do głębi przejęci myślą o śmierci klękają do modlitwy, by w tej pozie zastygnąć na wieki. W obejściu paryskiego opactwa Saint Denis przedstawiono dostojne postacie klęczących królów, a pod nimi odrażające wyobrażenia ich rozkładających się ciał. Ten drastyczny obraz został zaoszczędzony tym, którzy oglądają rzeszowskie mauzoleum.
Figury zadumane w modlitwie
„To są żywi ludzie, w akcie modlitwy, zadumani, lub szepcący słowa pacierza (kilka postaci ma półotwarte usta). Rzecz charakterystyczna – nie starają się jeszcze nawiązać z widzem kontaktu, jak to się dzieje w pełnym baroku – ignorują go. Stany duchowe, jakie przeżywają, chowają dla siebie, otoczeni mgiełką niedostępności i chłodną rezerwą, wiedzą, że nasz wzrok na nich się zatrzymał, ale udają, że dla nich nie istniejemy. To co przeżywają daje nam autor zrozumieć bardzo dyskretnymi środkami, ekspresja jest stuszowana, bardzo łagodna. A stany psychiczne, wprawdzie zróżnicowane, ale zawsze są pozbawione gwałtowności – lekka troska, zaduma nad przeciwnościami losu czy smutne roztargnienie – dają się dostrzec spod pozorów zewnętrznej obojętności i obcości.