Z dr. hab. Pawłem Kucą, prof. UR, politologiem z Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Aneta Gieroń.
Aneta Gieroń: Do wyborów parlamentarnych 15 października mamy już mniej niż 40 dni. Przed nami krótka i intensywna kampania wyborcza. Kandydatów na posłów i senatorów z Podkarpacia już znamy i… możemy mówić o większych lub mniejszych niespodziankach? Bo na pewno odrobinę zaskakuje narracja większości komitetów wyborczych, że przed nami najważniejsze wybory po 1989 roku.
Dr hab. Paweł Kuca, prof. UR: Hasła o najważniejszych wyborach parlamentarnych po 1989 roku są zręcznym zabiegiem marketingowym, który stosuje większość partii używając jedynie odmiennej argumentacji. To jeden ze sposobów na mobilizację swoich elektoratów. Kampania wyborcza jest „masowym łowieniem ludzi”, więc i gra na emocjach wyborców musi być jak największa. Oceniając lokalne listy widać, że zostały one tak ustawiane, by maksymalizować wynik partii w skali ogólnopolskiej. Stąd też przesunięcia kandydatów na listach i niekiedy zaskakujące „jedynki”. W skali ogólnopolskiej ma to przynieść korzyści danej partii, zwłaszcza że wybory mogą się rozstrzygnąć niewielką różnicą między największymi partiami, a tym samym każdy mandat jest na wagę złota. Mimo to zaskoczył mnie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro jako lider rzeszowskiej listy Zjednoczonej Prawicy.
Co mogło przesądzić o jego nominacji na „jedynkę”?
To nie jest nowość, ponieważ w ostatnich kilku kadencjach na czele rzeszowskiej listy PiS-u często był kandydat wskazywany przez centralę partii w Warszawie. Startując z „jedynki” z Podkarpacia z listy Zjednoczonej Prawicy ma się właściwie pewny mandat. Kandydatura ministra Ziobry, który ma antyunijne wypowiedzi, może być też odpowiedzią Zjednoczonej Prawicy na bardzo dobry wynik posła Konfederacji Grzegorza Brauna, który przed czterema laty z tej właśnie listy zebrał ponad 30 tys. głosów. Z drugiej strony dwóch mocnych kandydatów Suwerennej Polski na liście Zjednoczonej Prawicy, czyli Zbigniew Ziobro i Marcin Warchoł może oznaczać 2 mandaty poselskie mniej dla członków PiS-u z Podkarpacia. Jeśli potwierdziłyby się jeszcze analizy mówiące, że PiS w okręgu rzeszowskim straci mandat na rzecz Konfederacji, to nastroje wśród lokalnych członków PiS i obecnych posłów mogą być dalekie od optymizmu, ponieważ to zaostrzy konkurencję wewnątrz listy. Mniejsza liczba mandatów to osłabienie dla samej partii w regionie.
Może się też okazać, że paradoksalnie, minister Ziobro będzie większym przekleństwem niż dobrodziejstwem dla rzeszowskiej listy Zjednoczonej Prawicy i niekoniecznie zagwarantować rekordową liczbę głosów?
To jest polityk znany w skali ogólnopolskiej, który może przynieść dużo głosów, ale jednocześnie jest kontrowersyjny i ma duży elektorat negatywny. Cztery lata temu minister sprawiedliwości miał świetny wynik w Kielcach. W tym roku musiał ustąpić tam miejsca Jarosławowi Kaczyńskiemu, a jednocześnie wiadomo było, że jako szef partii, może wystartować tylko z pierwszego miejsca. Wybór padł na Rzeszów i to na pewno nie jest przypadek. Nie jestem natomiast przekonany, czy lokalni działacze PiS z entuzjazmem będą starali się go wspierać w kampanii wyborczej. Spodziewam się raczej wewnętrznej konkurencji.
Kandydatura Zbigniewa Ziobry może być też pewnym obciążeniem dla Marcina Warchoła, wiceministra sprawiedliwości, posła z Rzeszowa? Pewnie nie do końca wypada, by w kampanii na Podkarpaciu był bardziej widoczny niż jego partyjny i ministerialny szef?
Zapewne każdy z Panów będzie grał na siebie. Obydwaj mają dobre miejsca na liście – pierwsze i ostatnie, a więc ogromne szanse na mandat posła. Niewykluczone, że w kampanii obaj kandydaci Suwerennej Polski mogą przyćmić marketingowo pozostałych kandydatów Zjednoczonej Prawicy w okręgu. To dla nich o tyle łatwiejsze, że obaj są znani w skali ogólnokrajowej, zajmują eksponowane ministerialne stanowiska, występują w lokalnych i ogólnopolskich mediach. Są kojarzeni nie tylko jako kandydaci na posłów, ale przede wszystkim jako członkowie kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości. To im ułatwia kampanię, z racji swojej pozycji politycznej mogą narzucać tematy, zapowiadać projekty związane z Podkarpaciem, Rzeszowem i połączone z Ministerstwem Sprawiedliwości. Jednocześnie nie przypuszczam, by minister Zbigniew Ziobro wiązał swoją polityczną przyszłość z Rzeszowem i Podkarpaciem.
W wyborach parlamentarnych ta lokalność jest tak ważna? Z jednej strony minister Ziobro podkreśla swojej związki z Przemyślem, gdzie urodziła się jego mama, czy ze Strzyżowem, skąd pochodzą dziadkowie. Z drugiej Paweł Kowal, poseł Platformy Obywatelskiej, kandydat Koalicji Obywatelskiej z Rzeszowa, uważa, że to ma znaczenie w wyborach samorządowych. W XXI wieku, gdzie jesteśmy mobilni, gdzie w różnych miejscach pracujemy i mieszkamy, ta ścisła korelacja okręgu wyborczego i miejsca do życia posła, już nie jest taka istotna.
Jeżeli Przemyśl jest tak bliski ministrowi Ziobrze, może powinien startować z listy przemysko-krośnieńskiej? Ale paradoks polega na tym, że choć od posłów powinniśmy oczekiwać tworzenia dobrego prawa, wyborcy często oczekują, by parlamentarzyści lobbowali na rzecz regionów, z których kandydują. To w pewnym sensie jest zrozumiałe, bo dawno nie słyszałem posła, który by na koniec swojej kadencji w Sejmie powiedział, że w ciągu ostatnich lat starał się uchwalać dobre prawo. Posłowie częściej opowiadają, co zyskały ich regiony, dzięki ich obecności w parlamencie.
Kandydatura Pawła Kowala, jako lidera listy Koalicji Obywatelskiej też jest ciekawa. On ma jasne związki z Rzeszowem, tutaj się urodził, był aktywnym działaczem młodzieżowym. Na tle Platformy Obywatelskiej ma raczej konserwatywne poglądy, co ma znaczenie na Podkarpaciu. Jednak od lat w Rzeszowie nie mieszka i nie pracuje. Przez ostatnie 4 lata był posłem z Krakowa, teraz mocno się ożywił jeśli chodzi o propozycje i pomysły dla Podkarpacia, czego aż tak wcześniej nie było widać. Jego obecność ożywiła rzeszowską Platformę Obywatelską. Chociaż jego kandydaturę można też odbierać jako receptę na stagnację w miejscowej Platformie. Gdyby jej działacze mieli lidera, który mógłby pociągnąć listę wyborczą, nie trzeba by go szukać na zewnątrz.
Walka o maksymalną liczbę głosów w okręgu rzeszowskim rozegra się pomiędzy: Pawłem Kowalem, Zbigniewem Ziobro i Grzegorzem Braunem?
O wyniku decyduje siła partii i siła kandydata. Cztery lata temu najlepszy wynik kandydata Platformy Obywatelskiej odstawał od najwyższych wyników kandydatów PiS i Konfederacji. Wydaje mi się, że największą liczbę głosów zdobędzie kandydat z obozu Zjednoczonej Prawicy.
Ale niekoniecznie będzie to Zbigniew Ziobro?
Z racji miejsca na liście, listy z której kandyduje i okręgu wyborczego jest faworytem.
Zaskoczeniem były odległe miejsca na liście ZP obecnych posłów PiS: 9 miejsce Andrzej Szlachta, 10 pozycja Fryderyk Kapinos, z numerem 11 Jerzy Paul i z miejsca 12 Kazimierz Chmielowiec?
Dość zaskakujące są sąsiadujące ze sobą kandydatury Ewy Draus i Zbigniewa Chmielowca, oboje pochodzą z Kolbuszowej i otrzymali na liście 6 i 7 miejsce, będą zabiegali o ten sam elektorat. Tutaj zapowiada się raczej mocna rywalizacja. Dla kilku innych posłów PiS ta lista może oznaczać pożegnanie z Sejmem, zwłaszcza, jeśli do podziału, jak pokazują prognozy, będzie 9 mandatów. Zawsze jest też pytanie, jaki jest cel obecności na liście. Jedni realnie walczą o mandat, inni o pokazanie się i większą rozpoznawalność. Na wiosnę będą wybory samorządowe. Część osób związanych z samorządami udział w wyborach parlamentarnych może potraktować jako promocję swojej kandydatury przed wyborami samorządowymi.
Na Podkarpaciu oprócz 26 mandatów poselskich jest też do wzięcia 5 mandatów senatorskich. Dziś wszyscy senatorowie są ze Zjednoczonej Prawicy. To się może zmienić po 15 października?
Jeśli Zjednoczona Prawica straciłaby któryś z mandatów senatorskich, byłaby to duża niespodzianka.
Tak jak niespodzianką były prezentacje Koalicji Trzeciej Drogi. Na osobnych spotkaniach przedstawiali się kandydaci z Polski 2050 Szymona Hołowni, na zupełnie innych kandydaci Polskiego Stronnictwa Ludowego. W ogólnopolskich mediach Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia występują razem, lokalnie partie grają na siebie. Czy wyborcy nie będą zdezorientowani, bo na listach mogą szukać PSL albo Polski 2050, których nie ma, a będzie Trzecia Droga. To dość karkołomny pomysł na kampanię.
To są partie z zupełnie innym zapleczem w terenie. PSL ma tradycję, struktury i działaczy w małych środowiskach. Partia Szymona Hołownia kojarzy się raczej ze środowiskiem miejskim. W mediach ogólnopolskich ten przekaz koalicyjny jest spójny. Jeśli w terenie grają na zachowanie własnej tożsamości, wyborcy mogą się poczuć zdezorientowani i to się przełoży na wynik końcowy. Dla Trzeciej Drogi kluczowe jest przekroczenie progu wyborczego 8 proc., ponieważ to daje obecność w Sejmie. Jak będą się układały losy obu ugrupowań już po wyborach, zależy od wyniku wyborczego i proporcji jeśli chodzi o liczbę mandatów dla każdego z nich. Niewykluczone, że po 15 października każda z partii będzie chciała iść własną drogą pod własnym szyldem.
Ta kampania rozstrzygnie się w mediach, czy jednak wśród ludzi, bo jak powiedział kiedyś Grzegorz Schetyna: „Wybory wygrywa się w Końskich, nie na Twitterze”.
Wszystkie elementy są istotne, zależy do jakiej grupy chce się dotrzeć. Spotkania bezpośrednie dają wyborcy poczucie, że polityk się nim interesuje. Ale równie ważny jest przekaz medialny z tego spotkania, wykorzystanie mediów tradycyjnych i społecznościowych. Niedawno czytałem analizę, jak PiS wykorzystuje media społecznościowe do promocji swoich osiągnięć na poziomie Polski powiatowej. Warto też przypomnieć, że „symboliczne Końskie” oznacza znajomość realiów życia i problemów w Polsce lokalnej, z czym politycy często mają problem żyjąc w bańce dużych miast. I choć życie to nie TikTok, to np. popularność Sławomira Mentzena, lidera Konfederacji w mediach społecznościowych potwierdza, jak skutecznie można nimi docierać do młodszych wyborców.