Reklama

Biznes

Rok 2020 z poważnymi konsekwencjami, ale bez załamania nie ma wzrostu!

Z dr. Robertem Paterem, ekonomistą, kierownikiem Katedry Ekonomii Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 09.06.2020
50919_ekonomia
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Przez 3 miesiące już po części przyzwyczailiśmy się do koronawirusa, ale chyba jeszcze nigdy nie przeżyliśmy tak gwałtownego wyhamowania gospodarki, i to nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Trudno to porównać do jakiegokolwiek innego kryzysu gospodarczego w XX czy XXI wieku. Na czym polega „wyjątkowość” obecnego załamania?
 
Dr Robert Pater: Tak gwałtownego spadku na rynkach nie znaliśmy dotychczas. Kryzys z lat 20. i 30. XX wieku nie był tak gwałtowny, a ten z lat 2007-2009 aż tak głęboki. Z historii znamy dramatyczne skutki grypy hiszpanki z lat 1918-1919 i pewnie ona przywołuje jakieś skojarzenia, ale absolutnie nie możemy tego przykładać do obecnego zagrożenia epidemiologicznego na świecie.
 
Jednocześnie w ekonomii od lat obserwujemy tendencję, że jeśli następuje gwałtowny spadek, musi też nadejść wzrost i odwrotnie. Czas pandemii nadszedł w momencie, kiedy w Europie trwała dobra koniunktura, choć na rynku wakatów widać już było spowolnienie i nasycenie rynku pracy. Natomiast sama dekoniunktura, jaka nastąpiła w ostatnich tygodniach, jest pochodną obostrzeń, jakie wprowadzały rządy poszczególnych krajów, także rządzący w Polsce.
 
Obostrzenia mogły być zbyt duże i trwać za długo?
 
Trudno dać jednoznaczną odpowiedź, gdyż decyzje podejmowane przez rządy wynikają ze znalezienia złotego środka pomiędzy konsekwencjami gospodarczymi obostrzeń a zagwarantowaniem bezpieczeństwa wszystkim obywatelom. Po wybuchu epidemii w Chinach, wydaje się, że zbyt lekkomyślnie do zagrożeń podeszły chociażby Włochy i skutki społeczne były dramatyczne. Na początku zagrożenia niewiele też wiedzieliśmy o samym wirusie, dlatego trudno po kilku miesiącach, kiedy nasza wiedza jest już dużo większa, oceniać, czy środki ostrożności były zbyt małe, czy zbyt duże.
 
Możemy za to prognozować, jakie mogą być skutki tak gwałtownego wyhamowania gospodarczego?
 
Pandemia koronawirusa ciągle trwa i nie wiadomo, jak długo potrwa, a prognozy ekonomiczne są bardzo ściśle powiązane z prognozami epidemiologicznymi. Pierwsze skutki pandemii są już jednak widoczne, czyli spadek zysków przedsiębiorstw i dochodów obywateli. Jeżeli w ostatnich miesiącach można było mówić o jakiś pozytywnych zjawiskach w gospodarce, to uwagę zwraca duża elastyczność pracodawców i pracowników: wykorzystanie pracy zdalnej, wysłanie pracowników na zaległe urlopy, w pierwszej kolejności obniżanie pensji, a dopiero w ostateczności redukcja etatów. U wszystkich widać dużą determinację, by przetrwać ekonomicznie trudny czas i ochronić jak najwięcej miejsc pracy.
Wszyscy marzymy o powrocie do normalności. A to oznacza, że choć skromniej, to ciągle jesteśmy gotowi płacić za coś więcej niż tylko opłaty, chleb i lekarstwa?
 
Odmrażanie kolejnych gałęzi gospodarki jest dobrą wiadomością dla wszystkich firm, a w wielu branżach będziemy chcieli szybko nadrobić kilkutygodniowe straty i w krótkim czasie będziemy skłonni wydać więcej pieniędzy niż dotychczas. Wielu z nas ma za sobą przymusowe „wakacje”, a to oznacza, że gdy tylko nadejdzie taka możliwość, będziemy chcieli pracować dużo więcej niż dotychczas. Podkreślam ten optymistyczny aspekt: ciągle chcemy pracować, wydawać pieniądze, a firmy produkować. Wielu ekonomistów przekonuje, że zaraz po tym, jak ustąpią skutki pandemii, odbicie gospodarcze będzie ostre, a to dobra zapowiedź na przyszłość.
 
Prof. Marcin Król, historyk idei, zdaje się być dużo większym pesymistą i mówi: ”Czeka nas koniec świata, jaki znaliśmy dotychczas. Koniec świata luksusu. Za parę miesięcy nie będzie nas stać prawie na nic”.
 
Pan Profesor ma prawo do swoi przemyśleń, które mają wymiar bardziej filozoficzny niż ekonomiczny. Ja natomiast jestem urodzonym pesymistą, ale realistą, na co dzień, dlatego nie zgadzam się z tymi prognozami. Oczywiście, jesteśmy świadomi ogromnego spustoszenia, jakie koronawirus wyrządził w wielu branżach, ale sama przyczyna kryzysu nie wynika z braku dostaw ropy, czy nieprawdopodobnego zubożenia społeczeństwa, ale skutków pozagospodarczych – ostrożności w kontaktach międzyludzkich.
 
Nie ma obaw, że lada moment świat z nadmiaru przejdzie do świata niedoboru?
 
Uważam, że nie. COVID-19 ogromnie wpłynął na nasze postrzeganie świata i przyszłości, ale jednocześnie wszyscy tak bardzo tęsknimy za normalnością, że gdy ta nadejdzie, będziemy chcieli ją dobrze wykorzystać. Kryzys, który przeżywamy, z jednej strony jest nadzwyczajny, ale jednocześnie dość standardowy. Firmy chcą produkować a klienci kupować – ten konsens społeczny jest tak duży, że trudno mówić, iż czeka nas rewolucja gospodarcza, jakiej dotychczas nie znaliśmy. Każdy kryzys jest inny i uświadamia nam o kolejnej niedoskonałości naszych instytucji. Inaczej byłby łatwy do przewidzenia. A tak – jest nowy czynnik, szok, a później wszystko dostosowuje się do nowych warunków.
 
Pod warunkiem, że większość z nas będzie miała gdzie zarabiać i na tyle dużo, że będziemy chcieli wydawać pieniądze.
 
W tym momencie nie mamy żadnych przesłanek, by uznać, że tak nie będzie.
 
 
Dr Robert Pater. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Są jednak branże, które płacą obecnie bardzo wysoką cenę za ograniczenia związane z koronawirusem…
 
Najprościej byłoby porównać ilość zachorowań w poszczególnych województwach Polski do stanu przedsiębiorstw na tych terenach. Tam, gdzie wzrosty są największe, powinny być też największe kłopoty ekonomiczne, a tak nie jest. Na Podkarpaciu jest stosunkowo mało zachorowań w porównaniu do innych województw, a mimo to pod względem ofert pracy na rynku w marcu i kwietniu Podkarpacie odnotowało jeden z największych spadków w kraju. Wyniósł aż 41 proc.
 
Skąd tak duży spadek?
 
Ma to związek ze specyfiką regionalnej gospodarki. Najwięcej straciła turystyka i przemysł spędzania wolnego czasu, co jest popularne na południu Podkarpacia. Północ regionu, dobrze uprzemysłowiona, ma wiele firm związanych z branżą lotniczą i automotive. Zarówno lotnictwo, jak i motoryzacja, ponoszą obecnie ogromne koszty pandemii koronawirusa.
 
Jest jeszcze kwestia powiązań naszych przedsiębiorców z zagranicą. Firmy, które mają swoje centrale albo mocnych partnerów w Hiszpanii, Włoszech, czy w Wielkiej Brytanii, mogą teraz przeżywać duże trudności, które niekoniecznie muszą być związane z lokalnym rynkiem, ale z sytuacją w centrali firmy w innym kraju.

Mówiąc o międzynarodowych powiązaniach biznesowych, dla Polski najpoważniejszym partnerem gospodarczym są Niemcy, a te pompują gigantyczne pieniądze w swoją gospodarkę, by przemysł ucierpiał jak najmniej. To dla nas dobry prognostyk?
 
To bardzo dobra wiadomość, gdyż Niemcy są naszym głównym partnerem handlowym, a przede wszystkim stać ich na ratowanie swojej gospodarki. Nasz zachodni sąsiad stara się też nie paraliżować wszystkich dziedzin życia. Z własnego doświadczenia wiem, że na czerwiec zaplanowana jest konferencja naukowa, na którą zapraszają online oraz w realu. To naprawdę rzadkie w obecnej Europie, ale pokazuje, że nie tylko Polacy, także inne narody chcą jak najszybciej wracać do normalności, a to oznacza, że prognozy dla gospodarki nie muszą być najgorsze.

Na koniec kwietnia 2020 roku stopa bezrobocia w Polsce wynosiła około 6 proc., jednocześnie nie brakuje głosów, że jesienią możemy mieć w Polsce dwucyfrowe bezrobocie, przy czym bliżej 20 niż 10 proc.
 
Polacy boją się utraty pracy – tak było jeszcze przed pandemią. Wzrost bezrobocia jest uzależniony od rozwoju sytuacji epidemiologicznej. Jeżeli w następnych tygodniach będą uwalniane kolejne obszary działalności biznesowej, groźba masowych zwolnień nie będzie tak duża, podobnie jak prawdopodobieństwo wystąpienia dwucyfrowego bezrobocia już za kilka miesięcy.
 
Jeszcze nie tak dawno mówiliśmy o „rynku pracy pracownika”. Koronawirus diametralnie zmienił tę optykę i teraz pracodawca znów jest głównym „rozgrywającym” w procesie zatrudnienia?
 
Mówienie o „rynku pracownika lub pracodawcy” jest dużym uproszczeniem. Obostrzenia związane z koronawirusem zmieniły nasz optymizm i w najbliższym czasie trudniej będzie zmienić albo znaleźć nową pracę. Ma to związek z wieloma czynnikami, także z tym, że jesteśmy mniej mobilni, a same firmy ograniczają kontakty zewnętrzne.

Są obszary w biznesie, które czas pandemii przetrwały bez większych strat?
 
Tak. Bo o ile sam transport zanotował straty, to już firmy kurierskie przyjmowały rekordową liczbę zleceń. Także firmy z branży farmaceutycznej, producenci środków czystości i dezynfekujących nie narzekali na brak zamówień. Całkiem dobrze radzi sobie branża budowlana oraz IT, gdzie cyfrowe produkty i usługi cieszą się dużą popularnością. Wzrosła sprzedaż w Internecie.
 
Internet stał się narzędziem niezbędnym do życia?
 
Taka tendencja była od dawna, koronawirus tylko ją przyspieszył. Nagle nie było wyjścia i szkoły oraz uczelnie musiały wdrożyć nauczanie online. My sami musieliśmy się nauczyć pracować zdalnie, pracodawcy to zaakceptowali i okazało się, że jest to możliwe. Podobnie jak załatwianie wielu spraw urzędowych online. Przekonaliśmy się, że zakupy robione w sieci, zarówno te spożywcze, jaki i wszystkie inne, są bezpieczne, wygodne i pozwalają zaoszczędzić sporo czasu. Myślę, że sporo z tych przyzwyczajeń zostanie już z nami na stałe.
 
Po tym, jak odkryliśmy Internet na nowo, na nowo odbuduje się rynek pracy zdalnej, zwłaszcza w mniejszych firmach?
 
Ten proces już trwa od jakiegoś czasu, ale rozwijał się nieśmiało. Koronawirus przyspieszył ten trend. Wracając do normalności, zatęsknimy też za bliższymi kontaktami międzyludzkimi, co nie zmienia faktu, że w przypadku niewielkich firm albo jednoosobowego zatrudnienia zainteresowanie pracą zdalną wzrośnie – to bardzo ułatwia życie i obniża koszty. Coraz młodsze pokolenia wchodzą na rynek pracy, a dla nich Internet i biznes na odległość jest czymś absolutnie naturalnym i akceptowalnym. Coraz więcej instytucji przekona się do obsługi online, bo jak pokazały ostatnie tygodnie, urzędy były zamknięte, wielu pracowników na urlopach, a mimo to obsługa petentów szła całkiem sprawnie. Przez lata mówiło się o e-learningu i nagle, z dnia na dzień, uczniowie i nauczyciele musieli to wcielić w życie. Bez koronawirusa na pewno nie byłoby takiej determinacji do korzystania z możliwości online. 

Kto na rynku pracy jest zagrożony trwałą utratą pracy? Pracownicy z branży rozrywkowej, eventowej, targowej, marketingowej?
 
W tych branżach może być trudniej, może brakować pieniędzy, ale nie prognozuję kompletnego załamania rynku. Tym bardziej, że mówi się już o stopniowym uwalnianiu rynku kultury, imprez i konferencji. Do życia wrócą teatry, kina, filharmonie. Przedstawiciele „wolnych zawodów” są bardzo elastycznymi i kreatywnymi pracownikami, potrafiącymi się odnaleźć w bardzo różnych, także trudnych sytuacjach. Wydaje mi się, że różnego rodzaju środki ostrożności na dłużej zagoszczą w naszym życiu, ale jednocześnie pozwolą nam one powracać do tych zajęć i form spędzania czasu, które lubimy najbardziej.
 
W dobie pandemii nie możemy też zapomnieć o małych i średnich biznesach, często rodzinnych – mówi się, że to one zapłacą najwyższą cenę za wyhamowanie gospodarcze. Krach kapitałowy w małych firmach jest najboleśniejszy?
 
Jest taka obawa, ale w dużych firmach powiązania kapitałowe z dużymi przedsiębiorstwami zagranicznymi mogą generować nie mniejsze problemy finansowe. Wydaje mi się, że w pewnych obszarach małe firmy mogą obecnie przeżywać renesans. W czasie pandemii unikamy dużych hipermarketów i dostawców, a wybieramy lokalnych producentów i niewielkie sklepiki. W ostatnich tygodniach mocniej niż kiedykolwiek wcześniej obudził się w nas patriotyzm gospodarczy i chęć kupowania oraz wspierania polskich oraz regionalnych producentów. 
 
Mówiąc o pomocy dla biznesu, coraz więcej pojawia się głosów, że zamiast wprowadzania tarcz antykryzysowych, lepiej było obniżyć o kilka punktów wszystkie podatki: VAT, PIT i CIT.
 
Takie wątpliwości są zawsze, tak samo jak zarzuty, że duże firmy, z rozbudowanym działem księgowym i prawnym, skuteczniej zabiegały o pomoc rządową niż małe, bez profesjonalnego wsparcia księgowych i prawników. Ekonomia zaś mówi wprost: pomagamy firmom, które ucierpiały w czasie pandemii. Nie pomagamy wszystkim po równo, bo nie taki jest cel pomocy. Koszty rządowego wsparcia są ogromne, dlatego musi być ono ukierunkowane na branże, zawody i firmy, które w czasie pandemii ucierpiały najbardziej. Celowa pomoc wydaje się najlepszym rozwiązaniem, zarówno z punktu widzenia budżetu państwa, jak i ochrony gospodarki.
 
Obniżka podatków dla wszystkich? Świetne rozwiązanie dla wzmocnienia aktywności gospodarczej i jako element długofalowej polityki państwa, ale niekoniecznie byłaby najbardziej pomocna dla firm, które w czasie kryzysu ucierpiały najbardziej.
 
Dziś możemy już mówić, czego ten kryzys nauczył nas na przyszłość?
Na pewno dywersyfikacji w profilu działania firm, choć ona jest już widoczna od szeregu lat. W przyszłości firmy mogą się starać być jeszcze bardziej elastyczne w działaniach na rynku i na większą skalę wykorzystywać swoje możliwości w sieci.

Bardziej roztropnie będziemy się też zadłużać, zarówno jako osoby prywatne oraz firmy? Bo jak na razie polski rząd „zadłuża się po uszy”.
 
Przed kryzysem nastroje konsumenckie były wspaniałe i chęć do zadłużania ogromna. Zewsząd słyszeliśmy, że koniunktura jest świetna, wizja przyszłości jeszcze lepsza i to ogromnie wpływało na nasz optymizm. Teraz nastroje zostały mocno ostudzone, co w przypadku niektórych okazało się wręcz zbawienne. Już wiele miesięcy przed pandemią ekonomiści nawoływali do większej wstrzemięźliwości finansowej, ale ich słowa wydawały się nudnym straszeniem. Dziś coraz częściej bierzemy je sobie do serca, bo zaczynamy oszczędzać – ma to być nasze zabezpieczenie w razie przedłużającej się pandemii, bądź utraty pracy.
 
W przypadku pandemii dopadł nas strach o życie i zdrowie, co jest naturalne. Jednak wydaje się, że ten strach całkiem dobrze rozgościł się w naszym życiu. Jest obawa, że to przełoży się na naszą przedsiębiorczość i niechęć do podejmowania ryzyka biznesowego?
 
Wydaje mi się, że strach nie wpłynie na stały spadek aktywności gospodarczej, bo potrzeby mieliśmy i ciągle mamy duże. Ten strach wielu z nas stara się przekuć w coś lepszego, bo przecież dbałość o zdrowie na pewno nam w biznesie nie zaszkodzi. Wzrosła też nasza świadomość epidemiologiczna, ale to też nic złego. W kolejnych miesiącach będziemy się starali dostosować do nowej rzeczywistości, a pomysłowość ludzka jest nieprawdopodobna, wystarczy jej nie tłamsić. 
 
Dostrzega Pan dobre rzeczy będące konsekwencją koronawirusa?
 
Na pewno uelastycznienie czasu i miejsca pracy. Internet stał się nie tylko podstawowym narzędziem pracy, ale być może uda się go jeszcze lepiej wykorzystać do budowania stałej sieci odbiorców wytwarzanych produktów. Możemy się też zdopingować do aktywności, jakich wcześniej nie mieliśmy. 

Wielu mówi, że rok 2020 to czas stracony ekonomicznie, gospodarczo, społecznie…
 
Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jesteśmy dopiero w pierwszym półroczu tego roku i znów odwołam się do starego ekonomicznego powiedzenia: bez załamania nie ma wzrostu! Jeżeli mielibyśmy w nieskończoność wzrost, jak to jeszcze niedawno było, to w końcu doprowadziłoby to nas do lenistwa i marazmu, ogarnęłoby nas zmęczenie i znudzenie.   Tąpnięcie gospodarcze zmusza do wyjścia ze strefy komfortu i uwalnia kreatywność. Bez potrzeb nie byłoby pomysłowości. Rok 2020 nazwałabym rokiem trudnym, z poważnymi konsekwencjami, ale i z nowymi szansami, które się przed nami otwierają. 
 
Dr Rober Pater, ekonomista, kierownik Katedry Ekonomii Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, ekspert Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie. Stopień doktora uzyskał w Kolegium Analiz Ekonomicznych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Specjalista w zakresie cykli koniunkturalnych i rynku pracy. Autor lub współautor ok. 50 artykułów naukowych z tych tematów oraz ponad 100 innych publikacji, w tym analiz, raportów z badań, ekspertyz i artykułów w ogólnopolskich czasopismach o charakterze ekonomicznym. Specjalizuje się w makroekonomii i ekonometrii stosowanej, ze szczególnym zastosowaniem do cyklu koniunktury i rynku pracy. Prowadzi regularne badania rynku wolnych miejsc pracy. Członek Europejskiego Stowarzyszenia Ekonomistów Rynku Pracy (EALE). Współpracuje z Biurem Inwestycji i Cykli Ekonomicznych w Warszawie. Ekspert Instytutu IFO w Monachium w zakresie oceny tendencji gospodarczych w Polsce. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy