Sport

Pewne baraże, niepokonany Urban i narodziny gwiazdy – pięć wniosków po meczu Polski z Holandią

Robert Zieliński / Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Dodano: 16.11.2025
Foto: Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Foto: Źródło: Serwis informacyjny PZPN
Share
Udostępnij

Zapewniony udział w barażach o mundial 2026 mieliśmy już po sensacyjnej wygranej Malty z Finlandią, a remis 1:1 z Holandią potwierdził, że reprezentacja Polski idzie w dobrym kierunku, robi postępy i jest już powtarzalna w grze na wysokim poziomie. Jan Urban sprawił, że nasza kadra nie tylko nie przegrywa pod jego wodzą, ale znów gra ofensywną i ładną dla oka piłkę, zawodnicy i kibice cieszą się grą. Końcówka kwalifikacji to narodziny nowej gwiazdy – Jakub Kamiński oczarował wszystkich. Wygrana w poniedziałek z Maltą też będzie bardzo istotna, by znaleźć się w pierwszym koszyku przed losowaniem par barażowych.

1. Mamy zapewnioną grę w barażach, pierwsze miejsce możliwe, ale tylko matematycznie

Futbol jak zawsze jest pełen zaskoczeń i tak się to wszystko ułożyło, że zanim jeszcze piłkarze reprezentacji Polski wybiegli w piątkowy wieczór na murawę PGE Narodowego w Warszawie, to już mogli cieszyć się z tego, że mają zagwarantowany udział w meczach barażowych o start w finałach mistrzostw świata 2026. Finlandia niespodziewanie przegrała 0:1 z Maltą i nie miała już szans, aby wyprzedzić w grupie biało-czerwonych i wskoczyć na drugie miejsce w tabeli. Stadion Olimpijski w Helsinkach, który okazał się szczęśliwy dla Maltańczyków, to trochę pechowe miejsce dla naszych piłkarzy, tylko tam bowiem przegraliśmy mecz w tych kwalifikacjach.

Porażka 1:2 w Helsinkach sprawiła, że Holandia w końcowej fazie eliminacji miała nad nami trzy punkty przewagi i Polacy w ostatnich spotkaniach cały czas musieli gonić te marzenia o pierwszym miejscu i bezpośrednim awansie do finałów mundialu w Kanadzie, Meksyku i Stanach Zjednoczonych. O ile remis 1:1 w Rotterdamie był w dość szczęśliwych okolicznościach, bo Holendrzy mieli przewagę, więcej sytuacji, to w piątek w Warszawie drużyna Urbana pokazała, że nie ma kompleksów na tle drużyny ze światowej czołówki. Długimi fragmentami to Polacy grali lepiej, przeważali, prowadzili grę, potrafili utrzymywać się przy piłce, stworzyli więcej klarownych sytuacji strzeleckich od rywali.

Sytuacja w grupie pod względem punktowym była trudna, bo nawet w przypadku zwycięstwa Polska musiałaby liczyć na potknięcie Holandii w ostatnim meczu z Litwą (remis lub porażkę) na własnym stadionie, co było mało realne, choć – jak pokazuje porażka Finlandii z Maltą – nic nie jest w futbolu niemożliwe. Dwa remisy po 1:1 są w ostatecznym rozrachunku dość sprawiedliwe dla Polski i Holandii, a sprawiają że „Oranje” przed ostatnią kolejką spotkań mają nad nami przewagę trzech punktów, ale przede wszystkim mają też dużo lepszy bilans bramkowy, który decyduje w tych kwalifikacjach o kolejności miejsc. Holandia plus 19 (23:4), Polska plus 6 (11:5), a więc mamy 13 goli do odrobienia. To sprawia, że tylko porażka Holendrów z Litwą i nasze niezwykle wysokie zwycięstwo nad Maltą, mogłyby nam dać pierwsze miejsce w grupie, ale są tuż już tylko teoretyczne rozważania, w piłkarskiej praktyce w zasadzie niemożliwe do zrealizowania.

Patrząc z czysto matematycznego punktu widzenia, jeśli Holandia przegra jedną bramką z Litwą, to Polska musi pokonać Maltę minimum czternastoma golami. Jeśli Holandia przegra np. 0:3, to Polsce wystarczy 11:0, albo 12:1. Możemy tak żonglować liczbami, ale nie ma to większego sensu. Czas na „operację baraże” i trzymamy kciuki, by zakończyła się ona happy endem, tak jak w barażach o mundial 2022 i Euro 2024…

2. „Futbol na tak” – Jan Urban przeprowadził reprezentację Polski na „jasną stronę księżyca”

1:1 z Holandią, 3:1 z Finlandią, 1:0 z Nową Zelandią, 2:0 z Litwą, ponownie 1:1 z Holandią. Pięć meczów, trzy zwycięstwa i dwa remisy – to bilans Jana Urbana w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Bilans znakomity, drużyna pod jego wodzą jest niepokonana, ale równie ważny i satysfakcjonujący jak wyniki, jest styl w jakim nasza kadra tego dokonała. Jan Urban był z tego znany podczas pracy w klubach i zapowiadał to w reprezentacji, że chciałby, aby zawodnicy cieszyli się grą, utrzymywali się przy piłce, prezentowali ofensywny futbol. W każdym kolejnym spotkaniu było widać, że idziemy w tym kierunku, że drużyna gra coraz lepiej i pewniej, że ta gra na wysokim poziomie jest powtarzalna, a w piątek w Warszawie polscy kibice mogli być już dumni z tego w jakim stylu grają biało-czerwoni. To był najlepszy mecz kadry za kadencji Urbana, widać stałą progresję.

To był – nawiązując do słynnego bon-motu byłego selekcjonera Jerzego Engela – „futbol na tak”. Drużyna Urbana pokazała, że nie ma kompleksów na tle drużyny ze światowej czołówki. Długimi fragmentami to Polacy grali lepiej, przeważali, prowadzili grę, potrafili utrzymywać się przy piłce, stworzyli więcej klarownych sytuacji strzeleckich od Holendrów. Szczególnie mogły się podobać kontrataki polskich piłkarzy, szybkie przejście do ofensywy po odebraniu piłki rywalom, przywołujące wspomnienia z najlepszych lat polskiej piłki. Oczywiście, sytuacja w grupie sprawiała, że Holendrzy mogli sobie pozwolić na pewien luz, spokojną, wyrachowaną, momentami asekuracyjną grę, ale widać było, że po remisie w Rotterdamie nabrali szacunku i respektu do naszego zespołu. Trzeba też zauważyć, że w obu spotkaniach Polacy nie pozwolili im stworzyć zbyt wielu dobrych okazji do strzelenia gola, a przecież Holandia to zespół o bardzo dużym potencjale w ofensywie.

Nawiązując jeszcze do byłych selekcjonerów, to Jan Urban chyba w największej mierze jest spadkobiercą Antoniego Piechniczka i Leo Beenhakkera. Jako piłkarz grał w reprezentacji Polski i Górniku Zabrze u Piechniczka, którego zespoły słynęły z dobrego, efektownego kontrataku i ten rys widać w grze kadry Urbana. Z kolei podczas pracy z naszą kadrą Leo Beenhakkera, Urban był przez pewien czas jego asystentem. Już wówczas Holender chwalił młodego szkoleniowca i widział w nim w przyszłości swojego następcę w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Można dziś powiedzieć, że wywróżył to i w pewien sposób namaścił Urbana. Słynne było powiedzenie Beenhakkera o przejściu na „jasną stronę księżyca” i właśnie takim człowiekiem i trenerem jest Jan Urban. Zawsze pozytywnie nastawiony do życia i futbolu, zwykle uśmiechnięty, z poczuciem humoru i dystansem. Dzięki temu widać, że udało mu się stworzyć świetną atmosferę w drużynie i wokół niej, że zawodnicy się wspierają, cieszą grą, mają wspólny cel. I są tego efekty na boisku.

3. Z utalentowanego gracza narodził się piłkarz znakomity – Jakub Kamiński

To jest sezon Jakuba Kamińskiego. Pod skrzydłami Jana Urbana obserwujemy narodziny nowej gwiazdy polskiej piłki. Z utalentowanego gracza Kamiński przeradza się nam w piłkarza znakomitego, który potrafi błyszczeć na tle silnych rywali i obrońców światowej klasy, takich jak Virgil van Dijk. Zarówno w 1. FC Koeln (widać, że posłużyła mu zmiana klubu, przeprowadzka z Wolfsburga) jak i w reprezentacji Polski 23-letni wychowanek Szombierek Bytom rozgrywa jesienią znakomite mecze. W Bundeslidze Kamiński strzelił już cztery gole, dołożył do tego asystę. W meczu kwalifikacyjnym z Finlandią zdobył bramkę dla Polski i zaliczył piękną asystę przy trafieniu Matty’ego Casha, a w piątek wisienką na torcie był jego gol na 1:0 w meczu z Holandią, gdy po podaniu Roberta Lewandowskiego posłał piłkę między nogami Barta Verbruggena. Do tego imponował niezliczoną liczbą rajdów i dryblingów, dynamiką, niesamowitą pracowitością.

Jan Urban świetnie wyczuł, gdzie jest na boisku najlepsze miejsce dla Kamińskiego. Nie jest on już tylko typowym bocznym pomocnikiem, skrzydłowym – choć oczywiście często widzimy go też w tych rejonach na prawej stronie – ale pełni raczej rolę ofensywnego pomocnika, „podwieszonego” napastnika, a momentami nawet jest wysunięty w ataku wyżej niż Lewandowski. Jest często takim wolnym elektronem, który sposobem i stylem gry przypomina trochę młodego Zbigniewa Bońka. W spotkaniu z Holandią był najlepszym zawodnikiem na boisku, a w takim towarzystwie to już naprawdę jest nobilitacja.

Już od kilku lat było widać, że Kamiński, który debiutował w kadrze jako 19-latek, jest wielkim talentem i że możemy mieć kolejnego wielkiego piłkarza, którego świat może nam w przyszłości zazdrościć. Piłkarz niekonwencjonalny, z gatunku tych „dotkniętych palcem Boga” – z techniką, dryblingiem, balansem, przebojowością, szybkością, strzałem. Mijały jednak lata, a Kamiński – choć miał sporo niezłych czy solidnych występów – nie rozwijał się tak, jak mogliśmy sobie to wymarzyć, na co niestety wpływ miały też kontuzje, z którymi się borykał. W pewnym momencie stracił miejsce w podstawowym składzie reprezentacji, trafiał też na ławkę rezerwowych w Wolfsburgu, który kupił go z Lecha Poznań za rekordowe 10 milionów euro. Jesień jest już po hasłem „Kamiński-reaktywacja”. „Kamyk” nie tylko potrafił wrócić do formy, odrodzić się, ale zrobił też wyraźne postępy, znaczący krok w kierunku światowej elity piłkarzy.  

4. Cenna nowa rola Lewandowskiego i Zielińskiego, pokazują się też następcy

Bardzo ważne w kadrze Jana Urbana, w tym jak zestawił zespół, jakie role przydzielił piłkarzom, jest to, że ciągle bardzo ważnymi postaciami są Robert Lewandowski i Piotr Zieliński. Ale jednocześnie nie jest tak, że drużyna opiera się tylko na nich i gdy są w trochę słabszej dyspozycji, czy nie mogą grać z powodu kontuzji albo kartek, to nagle tracimy większość walorów. W tych eliminacjach ciężar i jakość gry, odpowiedzialność za wyniki, bierze na siebie dużo większa grupa piłkarzy. W meczach z Holandią i Finlandią błysnął Matty Cash, od początku kadencji Urbana świetnie gra Jakub Kamiński, znakomicie w spotkaniu z Litwą zaprezentował się Sebastian Szymański (gol z rzutu rożnego i asysta), tracimy coraz mniej goli, a dla naszej defensywy selekcjoner odkrył Przemysława Wiśniewskiego, odkurzył Tomasza Kędziorę i Michała Skórasia. Odważnie wprowadza też młodych graczy – w kadrze zadebiutowali Jan Ziółkowski, czy Filip Rózga, a w kolejce czekają kolejne talenty z rewelacyjnie spisującej się w kwalifikacjach do mistrzostw Europy młodzieżówki Jerzego Brzęczka.

Robert Lewandowski pokazuje, że pesel to tylko cyferki i ciągle strzela arcyważne gole, zarówno w Barcelonie (hat-trick w ostatnim meczu z Celtą Vigo) jak i w reprezentacji Polski. W meczu z Finlandią popisowa była jego akcja z Zielińskim, gdy wykończył bramką kapitalne podanie od pomocnika Interu Mediolan, a na Litwie uspokoił sytuację golem na 2:0. W piątek na PGE Narodowym zobaczyliśmy z kolei Lewandowskiego w roli wirtuozerskiego asystenta, gdy perfekcyjnie prostopadłym podaniem, przyjmując piłkę tyłem do bramki, wyprowadził Kamińskiego na sytuację sam na sam z bramkarzem. To doświadczenie, przegląd sytuacji, spokój, charyzma, wszechstronność Lewandowskiego, będą dla naszej kadry nieocenione w trudnych i pełnych napięciach meczach barażowych.

O takich ludziach jak Jan Urban i Piotr Zieliński, którzy zaskakują brawurą w trudnych sytuacjach, w piłkarskich szatniach w Polsce często mówi się, że są „kozakami”, a w bliskiej sercu selekcjonera Hiszpanii, że mają „cojones”. Urban doskonale pokazał to w sytuacji, gdy ze względu na kartki przeciwko Holandii nie mogli zagrać Przemysław Wiśniewski i Bartosz Slisz, a później z powodu kontuzji wypadło kilku podstawowych zawodników. W środku obrony odważnie postawił na młodego Jana Ziółkowskiego i nie zawiódł się. Przede wszystkim jednak zaimponował tym, jak rozegrał kwestię defensywnego pomocnika. Gdy wszyscy zamartwiali się, kto zagra przed obrońcami, podpowiadali jakich graczy powołać na pozycję numer „6”, to Urban nie tylko nie skorzystał z tych zawodników, ale jeszcze zaszokował większość obserwatorów, nie powołując jedynego w ostatnich meczach, obok Slisza, defensywnego pomocnika w kadrze – Jakuba Piotrowskiego.

Urban, w swoim stylu, wymyślił, że przeciwko silnej Holandii, wystawi skład… bez typowego defensywnego pomocnika. W środku pola ustawił ofensywnie zwykle zorientowanych Piotra Zielińskiego i Sebastiana Szymańskiego. Na dodatek los mu rzucił kłodę pod nogi, bo Szymański szybko złapał kontuzję, więc za niego wszedł kolejny raczej bardziej ofensywny niż defensywny pomocnik, Bartosz Kapustka. Wszystko to zdało egzamin, Holendrzy nie mieli przewagi w środku pola, zremisowaliśmy z nimi 1:1, a wygrana była blisko. Jest „prze-kozak” – skomentowali to zapewne piłkarze w niejednej szatni w Polsce. Z kolei udział w tym planie Zielińskiego był bezcenny. Znakomicie utrzymywał się przy piłce, nawet przy ostrym pressingu i z rywalami na plecach, wychodził na pozycje, był stale pod grą, dużo widział, dyrygował kolegami, świetnie wywiązywał się też z zadań obronnych. Był w meczu z Holandią jednocześnie i ofensywnym i defensywnym pomocnikiem. Krótko mówiąc slangiem z szatni: „Pan Piłkarz”, co Zieliński pokazuje też ostatnio w Interze Mediolan, a jego gol z woleja z Veroną zachwycił cały piłkarski świat.          

5. Ważne, aby utrzymać miejsce w pierwszym koszyku przed losowaniem par barażowych

Na przeskoczenie Holandii, pierwsze miejsce w grupie i bezpośredni awans na mundial, mamy już tylko matematyczne szanse, więc coraz częściej polscy kibice dyskutują o tym, z kim możemy zagrać w barażach. Także w tym kontekście ważne jest zwycięstwo w zamykającym rywalizację w grupie wyjazdowym spotkaniu z Maltą. Chodzi o to, aby Polska znalazła się w pierwszym koszyku przed losowaniem par barażowych, co da nam korzystną sytuację wyjściową, pozwoli zagrać z teoretycznie słabszymi rywalami, przynajmniej na etapie półfinału, tym razem bowiem baraże są dwustopniowe. Rozstawienie z pierwszego koszyka pozwala nie tylko wylosować rywala z koszyka nr 4, ale też daje możliwość gry w barażowym półfinale na własnym stadionie (26 marca). O tym, które drużyny będą gospodarzami w decydujących o awansie do finałów mistrzostw świata meczach (31 marca), zdecyduje losowanie, które odbędzie się w czwartek 20 listopada.

Na kilka dni przed końcem kwalifikacji i losowaniem ośmiu półfinałowych par barażowych, w pierwszym koszyku znajduą się: Włochy, Turcja, Ukraina i Polska. W tym momencie potencjalnymi rywalami biało-czerwonych są więc z czwartego koszyka – Szwecja, Macedonia Płn., Irlandia Płn. i Mołdawia (to cztery najlepsze drużyny z Ligi Narodów, które w grupach nie zajęły miejsc 1-2). Polacy mogą wypaść z pierwszego koszyka – nawet gdy pokonają Maltę – w dwóch przypadkach: jeśli Szkocja wyprzedzi Danię w grupie C (gra z Grecją i Danią), albo Słowacja wyprzedzi Niemcy w grupie A oraz Ukraina pokona Islandię w grupie D.

Drugi koszyk tworzą obecnie Walia, Węgry, Szkocja i Czechy. Mogą one trafić na zespoły z koszyka nr 3, czyli na dziś są to: Słowacja, Rumunia, Albania i Kosowo. Jeśli Polska znajdzie się w pierwszym koszyku i wygra swój półfinał, w decydującym meczu barażowym trafi na jeden ze zwycięskich zespołów z koszyka nr 2 lub 3. Trudniej będzie, jeśli będziemy losowani z drugiego koszyka – wtedy możemy ewentualnie trafić w finale na silny zespół z koszyka nr 1, np. Włochy albo Turcję.          

Czytaj także:

Share
Udostępnij

Nasi partnerzy