Reklama

Ludzie

Zbudowaliśmy firmę projektową cenioną w Polsce i na Podkarpaciu!

Aneta Gieroń
Dodano: 30.12.2025
Irena Siwowska. Fot. Tadeusz Poźniak
Irena Siwowska. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z Ireną Siwowską, wiceprezeską i współwłaścicielką Promost Consulting, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: „Dziewczyny na politechniki” to popularne dziś hasło promujące kierunki techniczne i inżynierskie wśród młodych kobiet w Polsce. Ale w latach 80. XX wieku, gdy Pani kończyła Politechnikę Rzeszowską, marzeniem większości młodych dziewczyn raczej nie było zostać inżynierem.

Irena Siwowska: Moim też nie (śmiech), choć po latach doceniam, jak dużo dobrego te studia wniosły w moje życie. Byłam laureatką olimpiady z historii i wybór klasy humanistycznej w liceum ogólnokształcącym wydawał się oczywisty. Moi rodzice podpowiedzieli mi jednak inną szkołę, renomowane w tamtym czasie Technikum Budowlane przy ulicy Towarnickiego w Rzeszowie. Racjonalny wybór, a ja, bardzo dobra uczennica, posłuszna córka, zgodziłam się i bez problemu dostałam do nowej szkoły. Uważałam, że „budowlaniec” to typowo męski zawód, ale paradoksalnie, w mojej klasie o profilu dokumentacja budowlana, było ponad 30 dziewcząt i tylko 14 chłopców. Nazywałyśmy kolegów „Rodzynkami” i dzięki nim panowała wspaniała atmosfera. To oni rozładowywali napięcia między dziewczynami i byli prawdziwymi kumplami.   

Nauka w technikum nie sprawiała mi trudności, ale nie planowałam studiów inżynierskich, marzyłam o… projektowaniu ubiorów. Uwielbiałam modę i jako mała dziewczynka szyłam ubranka dla lalek, podglądałam mamę, gdy wymyślała dla nas przeróbki starych ubrań, a na drutach robiła oryginalne swetry, czapki i szaliki. Pasja kwitła, na co wpływ miała też zaprzyjaźniona krawcowa – pani Smela – niezwykle twórcza, jak na czasy PRL-u. W swojej pracowni miała zagraniczne katalogi z modą oraz kultowe Burdy z wykrojami, które wielokrotnie oglądałam z wypiekami na twarzy. Wiele odważnych i pięknych kreacji udało się nam stworzyć, choćby sukienkę balową na mój komers. Rodzice sceptycznie patrzyli na moje modowe fascynacje, a ja sama wiedziałam, że nie stać nas na studia poza Rzeszowem. Wydział Budownictwa na Politechnice Rzeszowskiej był właściwie jedynym wyborem po technikum, choć potrzebowałam kilku dobrych lat, by przekonać się do tej branży. Z mojej klasy aż 12 osób dostało się na budownictwo i prawie wszyscy pracujemy w zawodzie. Tylko jedna koleżanka została nauczycielką przedmiotów ścisłych, a ostatecznie dyrektorką szkoły.

Jest Pani pierwszym „budowlańcem” w rodzinie?

I tak i nie. Moja starsza siostra Grażyna startowała do Technikum Budowalnego, ale mimo piątkowego świadectwa i zdanych egzaminów wstępnych, nie dostała się z powodu…. braku miejsc. Ostatecznie ukończyła II LO w Rzeszowie, ale została technikiem budowlanym o specjalności dokumentacja budowlana, po Policealnym Studium Zawodowym. Przez wiele lat pracowała w zawodzie, w największym w Rzeszowie biurze projektowym „Miastoprojekt”, a po latach świetności tego miejsca, Grażyna od kilkunastu lat wspiera nas w firmie w zamówieniach publicznych i ofertowaniu. Podobnie jak ja, ma duszę humanistki, dlatego ukończyła też studia uniwersyteckie – Wydział Pedagogiki i Filozofii. Obie mamy podobną wrażliwość, dostrzegamy wiele niuansów, co bywa dobre i złe, ale akurat w naszej firmie przynosi wiele korzyści.  

Współczesną branżę budowlaną tę sprzed 30-40 lat dzieli przepaść technologiczna, mentalna. Jako młoda dziewczyna szybko zahartowała się Pani na budowie?

W budownictwie interesuje mnie nie tyle realizacja, co projektowanie – od początku kariery zawodowej to jest dla mnie najważniejsze. I to nie budowa, ale życie bardzo szybko mnie zahartowało.

Na pierwszym roku studiów zmarł mój Tato. To była trauma, która miała wpływ na dalsze moje życie i podejmowane wówczas decyzje. Chciałam zrezygnować z nauki, żeby nie obciążać finansowo rodziny – zostaliśmy sami z niepracującą wówczas Mamą. Na drugim roku studiów urodziłam syna i paradoksalnie, bardzo mi to pomogło. Dziecko wypełniło pustkę po stracie Taty, a jednocześnie było ogromną motywacją do nauki. Niestety, nie ominęła mnie depresja poporodowa, o której w tamtych latach w ogóle się nie mówiło. Przetrwałam najgorsze, a dzięki pomocy ojca synka, mamy, siostry, mogłam cieszyć się macierzyństwem i studiowaniem. Ominęło mnie tzw. życie studenckie, bo gdy koleżanki i koledzy szli na dyskotekę, albo imprezę, ja wracałam do akademika do dziecka. Gdy był sylwester, andrzejki, zamiast się bawić, pracowałam jako kelnerka, by podreperować skromny, studencki budżet. Ale nie narzekałam, uśmiech synka Pawła wszystko rekompensował. Po czterech latach, już po absolutorium urodziła się nasza córka Natalia i na kilka lat skupiłam się tylko na opiece i wychowywaniu dzieci. To był dobry i potrzebny dla maluchów czas. Nigdy nie żałowałam, że coś mi umknęło w rozwoju zawodowym. Dopiero wówczas mogłam być naprawdę mamą, bez myśli z tyłu głowy, że zbliża się kolejna sesja i czekają mnie egzaminy. To był też czas, w którym znów mogłam „bawić się” modą szyjąc ubranka dla dzieci i wymyślając stroje dla siebie. Zaprojektowałam i sama uszyłam suknię sylwestrową, która zrobiła duże wrażenie, a ja czułam się jak modelka. (śmiech) Ale budownictwo nie dawało o sobie zapomnieć i coraz mocniej angażowałam się w różnego rodzaju projekty, tym bardziej, że mąż założył firmę projektową w branży drogowo-mostowej.  To były wczesne lata 90. XX wieku i pierwsze, bezcenne doświadczenia w „pracy na swoim”. Zawsze byłam bardzo nieśmiała, ale konsekwentnie podpatrywałam męża, innych pracowników i małymi krokami zdobywałam – na początku nieświadomie, a z czasem coraz większe doświadczenie.

Lata 80. i 90. XX wieku to nie były łatwe czasy dla przedsiębiorczości, nie marzyła Pani o pracy na etat?

Jestem z pokolenia przełomu, odważnego i zdeterminowanego. Po roku 1989 i reformie Balcerowicza, Polska zaczęła budować gospodarkę wolnorynkową. Wówczas to my, pokolenie 20 i 30-latków, pamiętające kartki na cukier, mięso, buty itd. marzyliśmy o lepszym życiu w dobrobycie. Jako młodzi przedsiębiorcy, sami musieliśmy się uczyć wszystkiego od zera. Panował chaos prawny, nie mieliśmy żadnych wzorców, nie znaliśmy zasad rynku, marketingu czy księgowości. Dlatego, jeśli dziś ktoś narzeka, że zmieniają się przepisy, od razu wiem, że jest znacznie młodszy. Większości z nas trudności nie przerażały, wręcz przeciwnie, hartowały, by uparcie dążyć do celu.

Ponad 30 lat w biznesie, to ciągłe dostosowywanie się do potrzeb rynku?

Z Promost Consulting związana jestem od początku. W 1991 roku powstała spółka cywilna Promost Consulting, w której byłam udziałowcem i asystentem projektanta. Firma prowadziła działalność projektową, a także wykonywała prace remontowe na obiektach mostowych. W 1995 roku spółka zawiesiła działalność i każdy ze wspólników rozpoczął działalność gospodarczą na własny rachunek. Mój mąż, Tomasz Siwowski, zarejestrował działalność pod nazwą Pracownia Projektowa Promost Consulting, a ja – Biuro Usług Inwestycyjnych Promost Consulting. Obie te firmy ściśle ze sobą współpracowały i były zalążkiem Grupy Promost.

W tamtych latach wykonywałam kilka zawodów jednocześnie – byłam sekretarką, księgową, kadrową, kierowcą i zaopatrzeniowcem, także osobą do kontaktów z urzędami oraz bankami. Dziś trudno w to uwierzyć, ale to były czasy bez bankowości internetowej – wszystkie przelewy były pisane odręcznie i składane osobiście w banku. Po dwóch latach w firmie pracowało ok. 9 osób. Dopiero po trzech latach mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie „sekretarko-księgowej”. Nieustannie się szkoliłam: księgowość, finanse, marketing, zarządzanie, a niekiedy uczyłam na własnych błędach. W 1995 r. podjęłam studia podyplomowe z marketingu na Akademii Ekonomicznej w Krakowie, gdyż sam termin „marketing” intrygował i zmuszał do poszerzania wiedzy. Pamiętam, jaka byłam z siebie dumna, gdy przygotowałam firmę wraz z zespołem do certyfikacji ISO. Było to o tyle cenne, że w naszym mieście system zarządzania jakością ISO posiadały jedynie tak cenione i duże firmy jak Pratt&Whitney czy Zelmer. 

Początki spółki to były głównie modernizacje i remonty infrastruktury?

Tak, najczęściej wykonywaliśmy projekty modernizacji, remontów dróg i mostów, czy projekty niewielkich obiektów mostowych, ale z czasem, gdy zdobyliśmy doświadczenie i zatrudniliśmy kilka osób, startowaliśmy do coraz większych przetargów i tak spółka wzrastała, a my wraz z nią.

W tamtym czasie Biuro Usług Inwestycyjnych PC tzw. BUI zdobywało pierwsze doświadczenia w nadzorach, zwłaszcza na kontraktach realizowanych z programu PHARE. W ekspresowym tempie musiałam uczyć się prawa zamówień publicznych oraz procedur organizacji przetargów. Mąż zajmował się wyceną prac projektowych oraz prac związanych z nadzorami. Ale to doświadczenie BUI pozwoliło nam startować w konsorcjum ze spółką z o.o. Promost. To właśnie ona w 2005 roku dołączyła do Grupy i realizowała w kolejnych latach największe kontrakty projektowe oraz te związane z nadzorem inwestorskim, głównie na drogach ekspresowych i autostradach.

Fot. Tadeusz Poźniak

Podkreśla Pani, że nie ma sukcesu firmy bez dobrego lidera i równie utalentowanego zespołu.

W biznesie najważniejsi są ludzie, a my mieliśmy i mamy szczęście do świetnej, wysoko wykwalifikowanej kadry. W Promost Consulting zatrudniamy specjalistów z budownictwa drogowego, mostowego, a także projektantów branżowych z zakresu: energetyki, inżynierii sanitarnej oraz ochrony środowiska. Pracują dla nas najlepsi inżynierowie w branży. Wiele z tych osób to absolwenci Politechniki Rzeszowskiej i wychowankowie mojego męża, Tomasza Siwowskiego, szefa Katedry Dróg i Mostów.

W Promost Consulting zawsze było ważne łączenie nauki i biznesu, co jest najlepszą gwarancją jakości i przepisem na ciekawe, innowacyjne projekty, jakie u nas powstają.

Od 10 lat mamy też profesjonalny zespół księgowo-kontrolingowy, którego dyrektorką jest Aneta Lewandowska, a główną księgową Magdalena Haber. Ten duet daje mi obecnie ogromne wsparcie, a dla firmy, zarządu, możliwość monitorowania projektów i kontrolowania przepływów finansowych na każdym etapie.

Wiele osób związanych jest z nami od dekad. Ryszard Stokłosa, kierownik Pracowni Drogowej pracuje już 29 lat w Promost Consulting. Andrzej Zimierowicz, dyrektor Oddziału Rzeszów ds. Projektowania 25 lat, podobnie Krzysztof Czarnik, kierownik Zespołu Mostowego oraz Zbigniew Kwaśny, dyrektor ds. Kontraktów – 24 lata. W tej grupie najdłużej pracujących, bo ok. 20 lat są też: Jolanta Kuś-Milczanowska, Andrzej Kasprzyk, Dariusz Oboza, Grzegorz Domarski, Agnieszka Żaba-Żabińska, Artur Wysocki, Grażyna Kołodziej, Andrzej Czech, Andrzej Czachor, Brygida Steczyszyn- Głód, Marian Maziarek, Janusz Kopczyk, Jadwiga Kopczyk, Iwona Kobiałka, Wojciech Kalandyk, Paweł Kubicki, Daniel Wójcik, Krzysztof Gierlak, Andrzej Król, Emil Markiewicz, Mirosław Małecki, Maciej Karwowski, Michał Szyszka, Marcin Kajstura. Jestem im ogromnie wdzięczna, bo przechodzili z nami różne fazy rozwoju firmy, zdobywali kolejne doświadczenia, a dziś są wybitnymi specjalistami. Wszyscy bardzo pracowici, profesjonalni i zaangażowani w codzienną działalność firmy. Nie sposób wymienić wszystkich tych, którzy są z nami 8, 10 czy 12 lat – to też wspaniałe osoby i widać, że identyfikują się z firmą. A wiadomo, nie zawsze jest cudownie i gładko, zwłaszcza finansowo. Wymagający był rok 2024, bieżący też jest pełen wyzwań, ale muszę to podkreślić: najczęściej „zawirowania” powoduje tzw. rynek, a nie solidna praca naszych pracowników.

Spółka doczekała się też swoich oddziałów w Warszawie i Kielcach.

Prawie 20 lat temu wygraliśmy dwa przetargi w województwie świętokrzyskim na pełnienie funkcji menedżera projektu. Kluczowym pracownikiem na tych kontraktach był asystent Inżyniera Kontraktu, Andrzej Kasprzyk z Kielc. Wtedy też zrodził się pomysł, by rozszerzyć działalność o projektowanie i stworzyć oddział Promostu. Andrzej Kasprzyk bardzo się zaangażował w ten projekt, szybko skompletował zespół drogowy i tak do dziś funkcjonuje ten oddział, z którego jesteśmy zadowoleni i gdzie zatrudniamy kilkanaście 15 osób.

Podobnie wygląda historia z oddziałem w Warszawie, który powstał w zbliżonym czasie. Początkowo zatrudnialiśmy tam tylko projektantów branży mostowej, ale dołączyli do nich także specjaliści drogowi. Dyrektorem jest osoba związana z nami od początku oddziału – Mirosław Małecki.   

Podział obowiązków i kompetencji w firmie, gdzie właścicielami oraz osobami zarządzającymi są mąż i żona, stanowi większą trudność niż w innych spółkach?

Od początku mamy jasny podział ról: mąż jest odpowiedzialny za strategię firmy i sprawy techniczne związane z mostami i drogami, ja pilnuję spraw administracyjnych, marketingowych oraz finansowych. Pomaga nam fakt, że firmę od początku budowaliśmy wspólnie, inwestując w ludzi, infrastrukturę oraz nowe technologie. Niekiedy trudno jest oddzielić sprawy prywatne od służbowych. Po godzinach, w domu staramy się nie rozmawiać o firmowych sprawach, chyba, że to konieczne. Ale tak, bywa, że pracujemy w domu, niezależnie, każde przy swoim laptopie.  

Mąż od ukończenia studiów, mocno angażuje się w pracę naukową, jest profesorem na Politechnice Rzeszowskiej, a to oznacza, że fizycznie rzadziej bywa w siedzibie firmy, niż ja. Mamy osobne gabinety i bywają takie dni, że zajęci swoimi zadaniami, w ogóle się nie spotykamy, chyba że bardzo tego chcemy. (śmiech)

Jeśli miałabym określić styl zarzadzania w naszej firmie, byłby to styl komplementarny, czyli wzajemnie uzupełniający się. Ja i mąż odpowiadamy za inne obszary działalności spółki, zgodnie z naszymi kompetencjami i doświadczeniem. Mamy do siebie duże zaufanie – każde z nas podejmuje decyzje w swoim obszarze bez nadmiernej ingerencji drugiego. Ten styl działania zdaje egzamin, gdy jedno z małżonków ma bardziej analityczny umysł, a drugie zdolności tzw. miękkie i interpersonalne – w naszym przypadku tak właśnie jest. Uważam, że takie zróżnicowanie tworzy wartość dodaną.

Nigdy nie miała Pani problemu z podejmowaniem decyzji?

To najważniejsza umiejętność dla menedżerów, właścicieli firm czy kierowników komórek. Biznes rozwija się dzięki działaniu, nie analizie bez końca. Ale nie ulega wątpliwości, że musiałam się tego nauczyć. Jestem zodiakalną Wagą, wahanie jest w moim DNA. Pokuszę się jednak o stwierdzenie, że opanowałam tę umiejętność szybciej, niż mogłam przypuszczać. Tak samo jak brania odpowiedzialności za podjęte decyzje.  Zmuszały mnie do tego określone sytuacje w życiu i w pracy, choć moja wrodzona nieśmiałość nie pomagała mi w tym. Może dlatego, nie przepadam za publicznymi wystąpieniami i jeśli mogę, wolę ich unikać. Doskonale radzi siebie z tym mój mąż, który jest znakomitym mówcą i świetnie nas reprezentuje przed każdym audytorium.

Ale to Pani przekonała prezesa Siwowskiego, że warto zainwestować niemałe pieniądze i zbudować w Rzeszowie własną siedzibę Promost Consulting.

Tak, to była moja inicjatywa, ale trochę czasu zajęło mi przekonanie męża. Gdy w końcu przedstawiłam biznesplan i sposób finansowania, powiedział: „ok, ale będziesz musiała sama się wszystkim zająć”. Miałam doświadczenie z budowy naszego domu, mimo wszystko to było duże wyzwanie. Sama zajęłam się całym procesem budowy od początku do końca.  Dyplom inżyniera też się wówczas przydał.  

Przez 15 lat wynajmowaliśmy kilka biur, a ja coraz częściej robiłam podliczenia za dzierżawę i marzyłam, by zadbać o własne, nowoczesne lokum. Wyszukałam atrakcyjną działkę na osiedlu Pobitno, gdzie w kameralnym miejscu stanęła nowoczesna bryła kształtem nawiązująca do mostu-pomostu (projekt architekta Wojciecha Fałata), dająca komfortowe warunki pracy i rozwoju. W 2010 roku udało się nam wprowadzić do nowej siedziby. Nie przypuszczałam tylko, że już po kilku latach budynek nie będzie w stanie pomieścić kolejnych pracowników, których dziś jest około 200.

Gdy patrzę na ten budynek, czuję osobistą satysfakcję i cieszy mnie, gdy od naszych gości z Polski i zagranicy słyszę o nim wiele dobrego.

Na ścianach nowej siedziby zawisły nie tylko zdjęcia Waszych najważniejszych realizacji, ale też prace podkarpackich artystów. Zależy Pani, by promować piękne rzeczy związane z regionem?

Tak, bardzo. Zainspirowałam się „Galerią Na Najwyższym Poziomie”, która była w dawnym budynku Elektromontażu przy ulicy Słowackiego, a gdzie nasza firma przed laty wynajmowała biura i często uczestniczyłam w wernisażach organizowanych przez Elektromontaż. Dziś odbywają się one w nowej siedzibie firmy przy ulicy Baczyńskiego. Uwielbiam malarstwo, sztukę i od początku wiedziałam, że wiele obrazów zawiśnie w naszej nowej siedzibie.

Na pewno nie sposób nie zauważyć pięknej abstrakcji Piotra Dawida Worońca, która wita gości wchodzących do budynku, ale także obrazów Natalii Ludwikowskiej. Prace przyciągają uwagę nie dosłownością, lecz atmosferą, jaką tworzą. Obrazy Natalii pulsują kolorem i budzą w odbiorcy intuicyjne skojarzenia. Malarstwo nie tylko cieszy oko, ale też pobudza wyobraźnię. Obrazy wiszące na ścianach firmy inżynierskiej mogą mieć zaskakująco pozytywny wpływ na atmosferę pracy, wizerunek firmy oraz pobudzanie kreatywności i nieszablonowego myślenia wśród inżynierów. Zwłaszcza, że inżynieria wymaga niekiedy rozwiązań poza utartymi schematami. Wyszukuję też prace nieznanych artystów, w których pojawia się motyw obiektów inżynierskich. Pomaga mi w tym zaprzyjaźniony z naszą firmą, Łukasz Błąd. Osoba wielu talentów – rzeszowski dziennikarz (obecnie Radia 357), kabareciarz, i wykładowca WSIiZ.

Kobiety inaczej niż mężczyźni patrzą na biznes?!

Wydaje mi się, że mężczyźni są bardziej skłonni do ryzyka, kobiety zwracają uwagę na szczegóły, bywają bardziej asekuracyjne, pilnują stabilizacji i spokoju finansowego.

Obserwując męża, dostrzegam elementy zarządzania hierarchicznego, co dodatkowo wynika z jego pracy na uczelni. Ja wolniej podejmuję decyzje i lubię je przedyskutować z zespołem. Bywa, że wysłuchawszy argumentów rozmówców modyfikuję swoje założenia. Cenię sobie głos pracowników i zawsze jestem gotowa się z nimi spotkać, porozmawiać.  

W przeszłości, gdy firma była mniejsza, wszystkich znałam z imienia i nazwiska, kojarzyłam małżonków i dzieci pracowników. Dziś to już niemożliwe.

Uważam, że gdy w zarządzie firmy zasiadają kobieta i mężczyzna, jest to dodatkowa wartość spółki. Patrząc na strukturę zatrudnienia, w grupie pracowników etatowych naszej firmy, 81 osób stanowią mężczyźni, 80 kobiety. To naprawdę dobre parytety damsko-męskie. Na stałe współpracujemy z kolejnymi 40 osobami.

Coraz więcej kobiet pojawia się w branży projektowania mostów i dróg?

Tak i są to bardzo zdolne dziewczyny. W Warszawie pracuje z nami Anna Kaczmarzyk, świetna specjalistka od BIM, czyli Building Information Modeling – nowoczesnej metody zarządzania projektem budowlanym opartej na tworzeniu cyfrowego, trójwymiarowego modelu obiektu, który zawiera szczegółowe informacje o jego parametrach. 

Kobiety w budownictwie nie tylko dobrze sobie radzą – one aktywnie kształtują przyszłość tej branży. Ich zaangażowanie, kompetencje, a przede wszystkim świeże spojrzenie, stanowią dużą wartość, która przekłada się na wyższą jakość projektów, lepszą organizację pracy i nowoczesne podejście do inwestycji. Przełamywanie stereotypów i wspieranie kobiet w tej dziedzinie, to nie tylko kwestia równości, ale przede wszystkim strategia na budowanie silniejszego, bardziej innowacyjnego sektora budowlanego.

W nadzorze inwestycji jeszcze kilkanaście lat temu kobieta na placu budowy była rzadkością, a wiele osób wątpiło, czy „da sobie radę”. Tymczasem kobiety-inżynierowie w naszej firmie udowadniają, że mają nie tylko odpowiednie wykształcenie i wiedzę techniczną, ale także determinację, odporność psychiczną i umiejętności organizacyjne – niezbędne do kierowania zespołami, prowadzenia inwestycji i nadzorowania prac budowlanych. Przykład? Szefową działu Nadzorów jest Jolanta Kuś-Milczanowska.

Miewa Pani pokusę, by po 30 latach intensywnej pracy pozwolić sobie na komfort nieangażowania się w bieżącą działalność firmy?

Pokusy są — szczególnie w poniedziałki. Po ponad 30 latach intensywnej pracy, czasem marzę o przysłowiowym leżaku i wyłączeniu telefonu służbowego. Ale firma jest niczym kolejne dziecko i trudno się całkiem wyłączyć. Coraz częściej staram się delegować zadania i łapać dystans, ale nadal czuję potrzebę trzymania „ręki na pulsie”. Lubię wyzwania i ludzi, z którymi pracuję. Daje mi to dużo radości i chyba nawet obawiam się życia, w którym nie miałabym żadnych obowiązków zawodowych.

Ostatnia dekada to dla mnie wspaniały czas. Mamy świetnie zorganizowaną firmę, doświadczone osoby do współpracy, więc moja rola w dużej mierze sprowadza się do nadzorowania i podejmowania kluczowych decyzji., choć te zawsze konsultuję w szerszym gronie.

Nie lubi Pani niedokończonych zadań?!

Nie, choć marzeń z modą nie dokończyłam (śmiech). Ta jednak do mnie wraca. Gdy córka była mała, uwielbiałyśmy wspólnie oglądać Fashion TV, kanał tematyczny poświęcony najważniejszym wydarzeniom modowym. I Natalia te fascynacje odziedziczyła. Ukończyła architekturę na Politechnice Krakowskiej i wspaniale maluje obrazy. Miała wystawę swoich prac i szykuje kolejne, a także niezmiennie uwielbia modę i projektowanie wnętrz. Na co dzień pracuje na Politechnice Rzeszowskiej na Wydziale Architektury.  

Obie kochamy nieoczywiste, oryginalne rzeczy. Kilka takich niepowtarzalnych ubrań, m.in. z pracowni Anny Skrzyszowskiej przechowuję na pamiątkę dla córki i wnuczki.

Fot. Tadeusz Poźniak

Godzenie pracy zawodowej z domem, wychowywaniem dzieci zawsze jest wyzwaniem dla kobiety? Bywało, że czuła Pani, że zawodzi?

Dopiero po wielu latach wiem, że perfekcyjne łączenie różnych ról jest niemożliwe. Od ponad 30 lat jestem współwłaścicielką firmy. Gdy zaczynaliśmy, miałam ogromną wiarę, że damy radę. Nie było wtedy mowy o tzw. work-life balance, mentoringu czy wsparciu kobiet w biznesie. Była szara rzeczywistość – kredyt, dzieci i kalendarz, który rzadko miał wolne miejsca.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedno: kobieta, która zakłada firmę, będąc jednocześnie matką, wchodzi w taki tryb pracy, z którego trudno się wyłączyć. Dni wyglądały tak samo: rano wyprawianie dzieci do szkoły, potem praca, odwożenie dzieci na zajęcia dodatkowe, a wieczorem znowu dom i dzieci. One potrzebowały obecności, a firma zaangażowania i nie ukrywam, że w nocy pojawiały się rozterki. Ale to nie wyzwania zawodowe były najtrudniejsze, a pogodzenie dwóch ról: bycia mamą i przedsiębiorczynią.

Po 30 latach czegoś Pani żałuje?

I tak, i nie. Tak, bo wiem, ile mnie ominęło w dorastaniu dzieci. Mogło być zdecydowanie więcej spokojnych chwil, kiedy po prostu jest się razem, bez pośpiechu.  Często łapałam się na tym, że ciągle gdzieś pędzę, coś załatwiam, albo mam jeszcze do załatwienia. Bardzo mnie to męczyło i w końcu trochę zwolniłam.

Nie żałuję, bo zbudowaliśmy wspólnie z mężem firmę, z której jesteśmy dumni. Spółka przetrwała różne kryzysy na rynku i dalej się rozwija, dając pracę i poczucie sensu nie tylko nam. Moje dzieci, dziś dorosłe, mówią, że widziały we mnie siłę, której teraz same potrzebują. Bo kobieca siła ujawnia się w trudnych i wymagających chwilach. Eleanor Roosevelt mówiła: „Kobieta jest jak torebka herbaty – nie wiesz, jak jest silna, dopóki nie znajdzie się w gorącej wodzie”.   

Wydaje mi się, że nie ma jednej recepty dla kobiet, które chcą łączyć rodzinę i biznes. Mamy ambicje zawodowe i prywatne, dlatego niekiedy równie mocno żałujemy, że tylko zajmowałyśmy się domem, albo że bez reszty poświęcałyśmy się pracy. Równowaga jest potrzebna, ale na różnych etapach życia, zwykle jedna sfera dominuje nad inną. Takie rozterki towarzyszą większości kobiet i nie możemy być dla siebie zbyt surowe. Uważam, że warto, by kobiety inwestowały w swój rozwój.

I gdy dziś spogląda Pani na Most Zamkowy albo Okrągłą Kładkę w Rzeszowie, radość jest duża?

Tak.Gdy z mężem spacerujemy bulwarami nad Wisłokiem, z sentymentem patrzymy na Most Zamkowy. To była pierwsza tak duża inwestycja w naszym Rzeszowie. Bardzo podoba się również Okrągła Kładka. Niedawno oglądałam ją z koleżanką z Warszawy, która była zachwycona Rzeszowem i tym, jak bardzo zmieniło się miasto w ostatnich latach.

Pamiętam, jak w 2013 roku otrzymaliśmy Nagrodę I stopnia Stowarzyszenia SITK RP za budowę mostową roku, czyli za podwieszany most przez San w Przemyślu zwany „Bramą Przemyską”. Był to pierwszy tego typu most w Polsce południowo-wschodniej. Otrzymaliśmy za niego także I nagrodę w Konkursie Mostowym im. Maksymiliana Wolffa.

Bardzo lubię kładkę Ojca Bernatka w Krakowie. Gdy jesteśmy pod Wawelem zawsze staramy się z mężem pójść na spacer właśnie tą kładką łączącą Kazimierz z Podgórzem. W 2010 roku otrzymaliśmy za nią I nagrodę w Konkursie Mostowym im. Maksymiliana Wolffa w kategorii kładki dla pieszych.

W ostatnich latach wyzwaniem i dumą są dla nas prace przy tworzeniu koncepcji oraz projektowaniu niektórych odcinków S19 na Podkarpaciu. Naszym projektem jest odcinek ekspresówki Rzeszów Południe – Babica, gdzie powstaje pierwszy na Podkarpaciu tunel.

30 lat Promost Consulting i co dalej?

Czas pokaże. Życie mnie nauczyło, że fundamentem jest zdrowie, zarówno moje, jak i najbliższych. Trudno cieszyć choćby największymi sukcesami, jeśli zabraknie tej podstawy. W moim wieku trudno o dłuższe plany. Przyszłość zaczyna się już dzisiaj i tworzymy ją wspólnie z mężem, naszymi współpracownikami. W firmie priorytetem jest utrzymanie jakości i zaufania naszych inwestorów. Dopasowywanie się do wymagań szybko zmieniającego się rynku infrastrukturalnego.

Czuję się osobą spełnioną zawodowo. Jestem szczęśliwą żoną, troskliwą mamą i ufam, że fajną babcią. Mam troje wnuków: Juliana, Polę i Stefanka oraz dwoje wnuków męża: Marysię oraz Eryka. Dzieciaczki są cudowne! Każde z nich wnosi do naszego życia dużo radości. Po latach biegu, obowiązków i stresu, dziś uczę się uważności i celebruję czas spędzony z dziećmi i wnukami. Jestem wdzięczna mężowi za niełatwą, ale naszą drogę, jaką przeszliśmy razem, na której tak wiele udało się osiągnąć.

Przez trzy dekady zrealizowaliśmy wiele niełatwych pod względem naukowym, technicznym i technologicznym projektów. Firma była i jest gwarantem stabilizacji, rozwoju zawodowego dla nas oraz naszych współpracowników. A wszystko to zaczęło się i trwa w Rzeszowie, cudownym mieście na Podkarpaciu, z czego też jesteśmy bardzo dumni. Promost Consulting został pierwszym laureatem przyznawanej od 2025 roku Nagrody Gospodarczej Miasta Rzeszowa w kategorii “Innowacyjność”, a to zobowiązuje.

Po 30 latach obecności Promost Consulting na rynku towarzyszy Pani uczucie, że rzeczywistość przerosła marzenia sprzed trzech dekad?

Absolutnie, tak! Pod wieloma względami, chociażby liczby zatrudnionych osób, czy zrealizowanych projektów. Jestem dumna, ale też ogromnie wdzięczna, że wspólnie z mężem, naszymi pracownikami, z pomocą rodziny, udało się nam stworzyć naprawdę dobrą, inżynierską firmę, która jest zauważana i doceniana w Polsce i na Podkarpaciu.  

Promost Consulting jest miejscem, gdzie realizujemy swoje cele, aspiracje i ambicje. Dla mnie i męża firma była i jest nieustanną inspiracją oraz trwałym dorobkiem życia.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy