Z Marcinem Piotrowskim, twórcą Festiwalu Kultury Pogranicza „Folkowisko” w Gorajcu, organizatorem akcji pomocy dla Ukrainy, kandydatem na posła w wyborach parlamentarnych, rozmawia Alina Bosak.
Alina Bosak: Odrywam wodzireja Folkowiska od transportu z pomocą humanitarną, który właśnie zajechał do Cieszanowa. Chyba dużo jest roboty na co dzień przy tej wielkiej akcji pomocy na rzecz uchodźców i walczących w obronie Ukrainy? Do tego festiwal, stowarzyszenie i coraz to nowe projekty, a to społeczne, a to turystyczne, i jeszcze obowiązki radnego powiatu lubaczowskiego…
Marcin Piotrowski: Na nudę nie narzekam, ale jestem chyba najbardziej nieasertywną osobą i rzadko potrafię na dobre pomysły powiedzieć nie.
Propozycja startu w wyborach parlamentarnych też jest tak dobrym pomysłem, że trudno było odmówić?
Trochę tak. To bardzo ciekawe otwarcie. W całej Polsce na listy Koalicji Obywatelskiej trafiło 240 – jak ja to nazywam – „beniaminków” spoza partyjnego obiegu, niekojarzonych z polityką, a bardziej z pracą społeczną, zaangażowaniem pomoc humanitarną. To powiew świeżości, który zaskoczył pewnie same struktury Koalicji, czy Platformy Obywatelskiej. To coś nowego, ale po odzewie, jaki dostaję od ludzi, widzę, że to coś, na co czekali.
To jednak nie pierwszy raz, kiedy partie szukają ludzi rozpoznawalnych w swoich środowiskach i cieszących się dużym poparciem, licząc, że ci zdobędą sporo głosów, co przełoży się na liczbę mandatów, i choć sami nie wejdą, pchną działaczy partyjnych na ławy poselskie. Popularnych społeczników traktuje się często instrumentalnie.
Czułbym się tak, gdybym znalazł się na liście z miejscem szóstym, ósmym czy trzynastym. Ale trafiłem do trójki liderskiej. Dlatego się zgodziłem, bo wiem, jaka jest grupa osób, które mówią, że nie mają na kogo zagłosować i potrzebują świeżości. Mamy zawodowych polityków, którzy od trzech-czterech kadencji siedzą w parlamencie i nie posiadają żadnego innego doświadczenia poza polityką. A trzeba brać do tej pracy ludzi o różnorodnym doświadczeniu. Według mnie potrzebujemy tam dobrych menedżerów. Wkurza mnie w politykach to, że uważają się za ekspertów od wszystkiego. W debacie na każdy temat zabierają głos, jakby byli najmądrzejsi. Dobry polityk powinien być otoczony gronem mądrych ludzi, umieć pytać, umieć rozmawiać i słuchać ekspertów w danych dziedzinach i być ich głosem w parlamencie. W oparciu o wiedzę ekspertów rozwiązywać problemy ludzi. Na naszym festiwalu mówię: Nie umiem grać, śpiewać, ani tańczyć, ale daję przestrzeń ludziom, którzy to potrafią. Tak bym chciał działać w polityce i być głosem tych, którzy nie mogą tam dojść.
Dobre miejsce na liście to szansa na wejście do parlamentu. I co wtedy z tą wielką machiną, która została rozpędzona w Gorajcu, w Polsce i Ukrainie? Czy da się pogodzić zarządzanie tak dużymi przedsięwzięciami z pracą w parlamencie?
Denerwuje mnie tworzenie królestw i księstw. Wielu samorządowców jest udzielnymi władcami i nie dzieli się odpowiedzialnością. Kiedy ktoś zarządza gminą, to „musi” decydować o wszystkim: od budowy drogi po zakup papieru toaletowego. Nie potrafimy w Polsce dzielić się odpowiedzialnością i zadaniami. W Gorajcu na szczęście działamy inaczej. Prowadzę różne działania: jestem prezesem stowarzyszenia, odpowiadam za akcję humanitarną. Ale pracujemy z ludźmi, których od początku uczymy samodzielności, decydowania o bieżących sprawach. Do mnie trafiają tylko kluczowe problemy, z którymi niższe szczeble nie mogą sobie poradzić. W ten sposób każdy kierunek naszych działań jest niezależny, prowadzony przez doświadczone już i sprawdzone ekipy. Jedna osoba tylu rzeczy nie dałaby rady zrobić. Potrzebna jest drużyna.
Folkowisko da radę
A jaka jest skala tej pomocy, którą dziś Fundacja Folkowisko niesie Ukrainie?
Przed chwilą wróciłem z zakończenia obozu dla mam z dziećmi. To rodziny, których ojcowie albo zginęli na wojnie, albo są w niewoli, albo zaginął o nich słuch. Przyjechały także z terenów okupowanych, a więc z Chersonia, okolic Charkowa, z tak trudnymi doświadczeniami, jakich jeszcze nie widzieliśmy, chociaż niesiemy pomoc humanitarną Ukrainie od początku i robiliśmy już wcześniej wiele obozów ze stowarzyszeniem SOS Wioski Dziecięce przy wsparciu Fundacji Kościuszkowskiej. Nasi psycholodzy mieli bardzo dużo pracy i z dziećmi, i z mamami. W niedzielę zakończyliśmy też obóz szkoleniowy dla psychologów i pracowników społecznych z Charkowa. Szkolenia na nim prowadzili psycholodzy z organizacji Natan z Izraela, którzy pracują w Strefie Gazy. Dziś rozładowywaliśmy ciężarówkę, która przywiozła pomoc humanitarną ze Szkocji. Jesteśmy jednym z ostatnich miejsc w Polsce, które stale prowadzi pomoc materialną, jak i mocno działa na gruncie pomocy psychologicznej. Kończymy teraz w Ukrainie remont własnego ośrodka szkoleniowego dla tych, którzy nie mogą wyjechać w czasie wojny za granicę, jak mężczyźni, urzędnicy. Z tego powodu szkolenia tam na miejscu organizujemy na zmianę ze szkoleniami w Polsce. Mamy też ośmiu asystentów kultury na całym Podkarpaciu, którzy organizują wydarzenia integrujące i budują mosty między Polakami i Ukraińcami. To wszystko robi fundacja, którą kieruje Alek Sola. Swoją drogą działa ekipa stowarzyszenia, którą teraz dowodzi Iwona Pawelec-Burczaniuk i już rozpoczęły się przygotowania do Folkowiska.
Folkowisko współpracuje z bardzo wieloma organizacjami pozarządowymi, w tym wspomnianą Fundacją Kościuszkowską. Jaka była ich reakcja na informację o starcie wyborach parlamentarnych?
Bardzo pozytywna. Oni mnie znają i wiedzą, że brakuje specjalistów od pomocy humanitarnej. Niewielu ma tak duże doświadczenie jak ja. To dlatego Międzynarodowa organizacja Save the Children zaprosiła mnie do szkolenia dla czterdziestu liderów pomocy humanitarnej na świecie. Stare organizacje są dość skostniałe i powoli działają, a w świecie pomocy humanitarnej Folkowisko zdobyło uznanie właśnie szybkością działania. To jest bardzo ważne w strefie przygranicznej, gdzie sytuacja może zmienić się w każdej chwili. Trzeba wiedzieć, czym jest rozładunek ciężarówki, pokonywanie granicy, docierać do właściwych miejsc, wiedzieć, z jakimi ludźmi na różnych szczeblach po tamtej stronie rozmawiać. Zatem nikt się nie wycofał z pomagania nam, kiedy powiedziałem, że kandyduję na posła. Wszyscy zapewniają, że Folkowisko będzie nadal ich partnerem. Organizacja ma trwać, nawet jeśli jej lider zajmie się innymi działaniami.
Folwarczno-pańszczyźniany styl polskiej władzy
To chyba oczywiste, że pomoc humanitarna powinna być czymś, co jest ponad podziałami i poglądami politycznymi, ale w Polsce mamy już tak silną polaryzację, że dwa główne obozy polityczne wydają się już nie mieć żadnych punktów wspólnych. Czy idąc do wyborów parlamentarnych z jednym z tych obozów, człowiek nie skazuje się na infamię w drugim? Wiele osób ma żal np. do Jurka Owsiaka o mieszanie polityki do działalności charytatywnej.
Jako radny powiatowy – czasem mówię, że bezradny – w polityce samorządowej jestem już od lat. Ona też jest upolityczniona, chociaż wchodząc tam, myślałem, że to piękna idea pracy dla lokalnej społeczności. W tej radzie razem z Kazimierzem Rymarowiczem jesteśmy jedynymi bezpartyjnymi radnymi. Mamy PiS, mamy PO. Nauczyliśmy się jednak współdziałania. Mierzi mnie i denerwuje w Polsce to, że cały czas musimy się kłócić, antagonizować społeczeństwo. W radzie powiatu jako jedyny zagłosowałem przeciwko wprowadzaniu „strefy wolnej od LGBT”, jestem kojarzony, i to w sposób liderski, ze strajkami kobiet w naszym regionie, więc apolityczny, na szczęście, nie jestem. Folkowisko skupia ludzi bardzo różnych i różne idee. Nie wkładaliśmy nigdy w Folkowisko agitacji politycznych, chociaż zawsze są u nas gośćmi aktywiści walczący o utworzenie Parku Turnickiego, czasem przyjeżdża prof. Anna Siewierska-Chmaj – ale wszem i wobec głosimy, że jesteśmy „Ambasadą Wolności”. Tak też nazwaliśmy nasz magazyn z pomocą humanitarną w Cieszanowie. Staramy się ludzi nie dzielić, a łączyć. Każdy ma prawo do wypowiedzi, dopóki nie jest ona agresywna, szkodząca innym. W szkole liderów, która skończyłem kilka lat temu, nauczyłem się debaty oksfordzkiej – rozmowy i używania argumentów. Emocje też są ważne, ale w rozmowie o naszej przyszłości, bardzo ważna jest argumentacja. Szczerze mówiąc wychowałem się w Irlandii. Przebywałem tam 11 lat i mam zupełnie inne spojrzenie na te działania, także polityczne, bo tam politycy nie byli osobną kastą ludzi, którzy nagle stali się zarządcami. W Polsce wciąż mamy pańszczyźniano-folwarczny styl zarządzania. To jest do zmiany. Po to też idę do polityki. Chciałbym zmienić politykę i mam nadzieję, że polityka nie zmieni mnie.
Wiele osób uważa, że polityka jednak zmienia ludzi. Na gorsze.
Mam zasadę: mogę, nie muszę. Zobaczymy, co ta droga przyniesie. Na razie jest bardzo ciekawie.
Potrafię budować polsko-polskie mosty
Mówimy o dialogu, a jeszcze nie opadł kurz po awanturze o Campus Polska, z którego wyrzucono symetrystów.
Miałem tyle własnych zajęć, że nie śledziłem tego, co się dzieje na Campusie Polska. Jedynie Andrzej Stasiuk do mnie zadzwonił, że tam pojedzie, aby pogadać z ludźmi o wspieraniu mojego działania w Ukrainie. Ja wiem, że mam robić swoje, a nie zajmować się wojenkami i podjazdami. O awanturze słyszę pierwszy raz. My nie mamy telewizji.
To żart? Pisały o tym wszystkie media, że symetryści oskarżają Platformę o ograniczanie wolności słowa i pisowskie standardy?
Przykład mój, człowieka nie z partii politycznej, który jest na listach Koalicji Obywatelskiej, pokazuje szansę na zmianę takiego myślenia i podejścia. Ja się z tym nie spotykam i dostaję bardzo duże wsparcie. Nie znam środowisk działaczy partyjnych, o wiele bardziej znam środowiska organizacji pozarządowych, społeczników, i to oni angażują się w moje działania.
Czy trzeba być idealistą, aby wchodzić do polityki z myślą, że można się nie ubrudzić?
Nie. Jestem w samorządzie już od pięciu lat i jakoś się nie zmieniłem będąc radnym powiatowym. Mogłem iść w koalicji, jak jeden radny z PO podpisać porozumienie z PiS-em i zostać wicestarostą czy wejść do zarządu. Swoich ideałów udało mi się nie zdradzić. Trzymałem się swoich opinii, ale w wielu miejscach też współpracowałem i wspierałem samorząd. Zdobyliśmy ostatnio 2 mln zł na remont szkolnego internatu w Lubaczowie, a dzięki mojej współpracy z WHO – ok. 200 tys. zł na lubaczowski SOR. I to wszystko wspólnie z ludźmi z PiS-u. Także wielu rzeczy na granicy nie zrobiłbym bez wsparcia służb czy lokalnego samorządu, czy nawet władz centralnych. Mam nadzieję, że to pokazuje, że Piotrowski potrafi budować mosty, czy te transgraniczne, czy polsko-polskie. Wierzę w to, że trzeba mówić stanowczo, co nam się nie podoba, ale w ważnych momentach trzeba znaleźć miejsce na współpracę i kompromis. Dlatego idę do sejmu z według mnie listą największego rozsądku, i z ludźmi, którzy chcą iść tą samą drogą.
W tej ekipie są tacy, którzy nie przyjęliby żadnej nagrody od prezydenta Andrzeja Dudy. Twórca Folkowiska przyjął.
Nasz Stowarzyszenie Folkowisko dostało nagrodę „Dla Dobra Wspólnego” wspólnie z grupą Parasol za niesienie pomocy, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. To, co się wydarzyło na granicy, to było coś wielkiego i ponad podziałami. Nigdy w życiu nie przeżyłem takiej jedności, solidarności i porozumienia, zakopania wszystkich toporów wojennych. One pewnie będą budzić się z czasem – animozje, konflikty. Ale to, co się wydarzyło, kiedy wszyscy stanęliśmy do pomagania, pokazało, jak Polacy potrafią wspaniale jednoczyć się w trudnych momentach. Chociaż jesteśmy też narodem, który lubi wzajemne wojenki. Przez to jest bardzo ciekawie w naszej polityce. Nie wiem, tylko, czy te wojenki są dobre dla nas, zwykłych obywateli. Czas na uspokojenie i szukanie w wielu rzeczach kompromisów.