Nocą śpiewają i tańczą przy rozpalonych ogniskach. W rytm folkowych melodii powiewają kwieciste chusty i suknie kobiet. Potem wstają skoro świt, by spróbować swoich sił w tradycyjnej ciesielce, takiej bez użycia gwoździ i nowoczesnych narzędzi. Uczą się też gry na lirze korbowej, a w wolnych chwilach wyruszają w las, uwiedzeni wonią gorajeckich ziół… Tak co roku wygląda Folkowisko, jeden z najważniejszych festiwali folkowych w Europie, organizowany w małym Gorajcu koło Lubaczowa przez Marinę i Marcina Piotrowskich – dwójkę zapaleńców, którzy nade wszystko ukochali wielokulturowość podkarpackiej wsi.
Poznali się na studiach. On, chłopak spod Tomaszowa Lubelskiego, ona – Estonka z wymiany studenckiej, która przyjechała do Lublina uczyć się języka polskiego. Szybko wpadli sobie w oko i postanowili budować wspólną przyszłość. Do Gorajca nieopodal Lubaczowa trafili przypadkiem w 2006 roku szukając wiejskiej chałupy pod agroturystykę. Na gospodarstwa w Zwierzyńcu czy Krasnobrodzie nie było ich stać. Krążąc po małej miejscowości natknęli się na XVI-wieczną cerkiew, jedną z najstarszych w Polsce. Naprzeciwko świątyni stała stara szkoła wybudowana jeszcze w latach 60. XX wieku z okazji tysiąclecia państwa polskiego. Miała powybijane szyby i odrapane ściany.
– Patrzyłem na budynek, który nie zachęcał, a straszył wyglądem. Był zarośnięty i zaśmiecony z każdej strony. Nagle wychodzi z niego jakiś facet i pyta mnie: „Pan na przetarg?” Odpowiedziałem, że tak i wszystko się zaczęło – wspomina Marcin Piotrowski, pomysłodawca i organizator Festiwalu Kultury Pogranicza Folkowisko.
W szkole brakowało bieżącej wody i prądu. Wyjątek stanowiła jedna sala, gdzie w czasie remontu zabytkowej cerkwi odbywały się nabożeństwa. Nikt nie chciał kupić budynku, chociaż w Gminie Cieszanów odbyło się już 10 przetargów na sprzedaż lokalu. Po każdym z nich cena nieruchomości spadała o 10 proc.
Trzy dni po wizycie w Gorajcu Marcin stał się nowym właścicielem szkoły. Żeby ją wyremontować, wyjechał razem ze swoją dziewczyną Mariną Sestasvili do Irlandii. Przez 11 lat każde odłożone euro przeznaczał na tynkowanie ścian, dobudowanie sali jadalnej połączonej z pokojem dziennym, a także budowę werandy i altanek. Inwestował w potrzebne sprzęty i elementy dekoracyjne, czyli we wszystko, co wiąże się z folkową odsłoną podkarpackiej wsi.
Pobyt w Irlandii wspomina z sentymentem. W mieście Ennis, w którym mieszkali, zaproponowano mu pracę na stanowisku burmistrza. Odmówił. Na uznanie Irlandczyków zapracował sobie angażując się dość mocno w życie publiczne. Oprócz tego, że był kierownikiem nocnej zmiany w jednej z miejscowych fabryk i dorabiał wieczorami w Lidlu, prowadził także audycje w irlandzkim radiu „New Faces of Irland” i organizował „czwartkowe szkółki” dla polskich dzieci. Został za to uhonorowany statuetką Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”, zwyciężając w konkursie „Wybitny Polak” za granicą.
Od lewej: Mikołaj, Marina, Marcin, Miriam i Michał Piotrowscy. Fot. Archiwum Mariny i Marcina Piotrowskich.
Od wesela się zaczęło
– W lipcu 2009 roku wróciliśmy do Gorajca i postanowiliśmy wyprawić wesele. W szkole trwały już prace remontowe, dlatego zorganizowaliśmy przyjęcie pod gołym niebem.
W gronie najbliższych przyjaciół, ubrani na ludowo pojechaliśmy furmankami do Urzędu Stanu Cywilnego w Cieszanowie. Potem było trzy dni tańców i śpiewów. Zagrał rzeszowski zespół Żmije – opowiada Marcin. – Pod koniec imprezy obiecaliśmy sobie, że co roku w rocznicę naszego ślubu będziemy tu wracać. Zakopana w palenisku ostatnia flaszka weselna była początkiem Folkowiska – największego festiwalu folkowego w Europie.
Po ślubie Piotrowscy wylecieli do Irlandii, remont wymagał poświęceń. Tam też urodziły się dzieci – Mikołaj, Michał i Miriam. Kolejnego lata znowu powrócili do Gorajca, aby razem z przyjaciółmi przez 4 dni celebrować muzykę, słowo i obraz.
W 2010 roku po raz pierwszy rozstawili starą peerelowską scenę, którą Marcin pożyczył od burmistrza Cieszanowa i na której po raz pierwszy w historii zagrały znane folkowe zespoły. Tak oficjalnie rozpoczął się cykliczny Festiwal Kultury Pogranicza Folkowisko. Do Gorajca zjechało 120 osób i z każdym rokiem jest ich więcej. Tradycyjne pieśni w nowoczesnych aranżacjach, wyjątkowe tańce inspirowane kulturą ludową, rękodzielnicze eksperymenty i folkowa energia stały się znakiem rozpoznawczym maleńkiej wsi, w której mieszka dzisiaj zaledwie 35 osób, z czego 16 to dzieci.
Niepowtarzalny klimat wydarzenia przyciąga gości nie tylko z Polski, ale i świata. Byli już Hiszpanie, Chińczycy, Japończycy, Meksykanie, Kanadyjczycy, Bułgarzy, Czesi, Amerykanie i Włosi. Wszyscy przyjeżdżają, aby doświadczyć niezwykłego miksu kultur i ludowych doznań. Tutaj, jak nigdzie indziej, harmonijnie łączą się przyśpiewki w wykonaniu pań z miejscowego zespołu Niezapominajki z muzyką hinduską czy żydowską i poezją śpiewaną.
Cuda wianki
W tym roku po raz pierwszy przy Chutorze Gorajec, bo tak Marcin i Marina nazwali wyremontowaną „tysiąclatkę”, stanęła scena wykonana z 200-letniej chałupy. Drewniany podest przypomina kształtem starą chatę, a z jego środka wyrasta rozłożyste drzewo. Podstawę konstrukcji zbudowano za pomocą tradycyjnych połączeń ciesielskich, na przykładzie złącz wzdłużnych i poprzecznych, bez użycia gwoździ.
Między 11 a 14 lipca zagrają tu pierwszoligowe zespoły folkowe: Żywiołak, Hańba, Dziady Kazimierskie, Pablopavo i Ludziki, Jorij Kłoc oraz wielu innych. Podczas występów nie zabraknie też najbardziej „dziadowskiego” instrumentu w naszym regionie – liry korbowej.
Fot. Tadeusz Poźniak
Każdy artysta chce koncertować na Folkowisku, bo tutaj gwiazdy mogą wyjść do ludzi, poprowadzić dla nich warsztaty i po prostu dobrze się przy tym bawić. Jak podkreśla Marcin, festiwal jest wydarzeniem interdyscyplinarnym i eklektycznym jednocześnie. W Gorajcu występują zarówno znani wokaliści, jak i kapele weselne z sąsiednich wiosek. Ale nie tylko muzyka się tutaj liczy.
– Nie chcemy, aby ludzie przyjeżdżali do nas tylko na koncerty, ale aktywnie uczestniczyli też w warsztatach i rajdach, które odbywają się w okolicy. Podczas pieszych, rowerowych i kajakowych wypraw można poznać florę i faunę tego miejsca i zrozumieć jego fenomen, nie wspominając już o dobrej zabawie – dodaje.
Uczestnicy Folkowiska przez 4 dni biorą udział w ok. 80 warsztatach. Są to zajęcia z kuchni regionalnej, nauki kuglarstwa i gry na lirze korbowej oraz ciesielki tradycyjnej. Tematyka często pokrywa się z motywem przewodnim wydarzenia. Na celowniku była już kultura chłopska, która łączyła Polaków, Ukraińców i Żydów zamieszkujących pogranicze oraz muzyczne podróże do Turcji i Indii. Nie obeszło się też bez „Cudów Wianków”, czyli opowieści o wiejskiej religijności, obrzędach, rytuałach i zwyczajach. Tego lata „padnie” na sztukę opowiadania i kulturę mówioną zapoczątkowaną przez „dziadów” – wiejskich wędrowców. Będzie zatem dużo historii, bajek i legend – zarówno prezentowanych przez mistrzów tych sztuk, jak i tworzonych przez uczestników festiwalu.
Nad imprezą czuwa „Ekipa” – grupa zapaleńców, którzy od samego początku pomagają Marcinowi i Marinie w przygotowaniach do wydarzenia. Najczęściej poświęcają swoje urlopy, aby spędzić je na Folkowisku. Jest wśród nich Paweł, który na co dzień pracuje jako prezes banku. Podczas festiwalu zamienia się w kucharza, którego specjalnością są biwakowe przysmaki. Przyrządzony przez niego bigos, grochówka czy kiełbasa zostały już okrzyknięte najlepszymi wakacyjnymi rarytasami. Mówi, że w kuchni odpoczywa, bo nie musi siedzieć za biurkiem.
Część zapaleńców z „Ekipy” założyła Gorajecki Uniwersytet Ludowy. Tutaj studenci mogą m.in. uczęszczać na warsztaty zielarskie prowadzone przez Zbigniewa Blizińskiego. Do wyboru mają też zajęcia z animacji poklatkowej, białego śpiewu i fotografii.
Czekając na… Stasiuka
Folkowisko to też literacki festiwal. Od samego początku towarzyszy mu Andrzej Stasiuk. Prozaik i eseista z Wołowca w Beskidzie Niskim, gdy tylko pojawia się w Gorajcu, zabiera uczestników imprezy w literacką podróż po terenach Środkowej Europy. Do maleńkiej wioski przekonał go oczywiście Marcin. Razem z bratem napisali do pisarza list, zaraz po tym, jak otrzymał Nagrodę Literacką „Nike”. Brzmiał on mniej więcej tak: „Panie Andrzeju, zawsze Pan przekonuje, że prowincja jest ważna i powinno się o nią dbać, dlatego w małej wiosce na Podkarpaciu organizujemy Festiwal Kultury Pogranicza Folkowisko, na który serdecznie zapraszamy. Ale jak Pan dostał teraz nagrodę Nike, to pewnie Pan nie przyjedzie…”.
Przyjechał. Jeszcze pierwszego dnia festiwalu trafił do Chutora Gorajec i na przywitanie powiedział do gospodarza: „Jak przeczytałem, że nie przyjadę, to pomyślałem: „co ja, k… nie, przyjadę?”.
– Ludzie przyjeżdżają do nas po to, aby odpocząć i spróbować czegoś innego. Nie chcą pić Żywca czy Warki, ale zasmakować „folkopiwska”, które dostarcza Tomek Sulewski, zaprzyjaźniony browarnik z Hrubieszowa. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich dbają o żołądki gości przygotowując pyszne jarskie jedzenie. W swojej kuchni wykorzystują zioła zerwane z gorajeckich łąk, warzywa zebrane z przydomowych ogródków i ryby złowione w Rudzie Różanieckiej – wylicza pomysłodawca festiwalu.
Wielkimi smakoszami miejscowej kuchni są nie tylko dorośli, ale i dzieci przyjeżdżające na festiwal. W „Dzieciowiosce”, czyli specjalnej strefie wydzielonej dla najmłodszych, odbywają się twórcze zajęcia oraz koncerty krakowskiego zespołu „Czereśnie”. Główną atrakcją jest bitwa na balony z wodą, która przez wszystkie dni Folkowiska rozpoczyna się punktualnie o godz. 14. Biorą w niej udział dwie przeciwne drużyny – chłopcy i dziewczynki. – Pomysł na „Dzieciowioskę” zrodził się, gdy zostaliśmy rodzicami. Przeobraziliśmy wtedy studencki charakter wydarzenia w bardziej rodzinny i przyjazny dzieciom. Dlatego Folkowisko za dnia przypomina trochę miejsce akcji „Dzieci z Bullerbyn” lub „Chłopców z Placu Broni”. Chutor Gorajec zamienia się wtedy w wielki plac zabaw. Dzieciaki łapią jaszczury, strzelają z procy i biegają boso po łąkach. Ostatnio założyły nawet gang „Dzikie Gorajeckie Dzieci” – opowiada.
Gorajec boi się niepamięci
W jeden weekend w roku maleńki Gorajec staje się największą miejscowością w gminie. Mieszkańcy uwijają się jak mogą, aby zachęcić przyjezdnych do odwiedzania wioski i ocalić od zapomnienia jej wielokulturową tradycję. Przekonują też, że to przepiękne miejsce, ciągle niezadeptane, niekomercyjne, w sam raz dla „wilków” głodnych przygód.
– Od kiedy zaczęliśmy organizować nasz festiwal do sołtysa wydzwaniają ludzie i pytają o kupno działek. Ten cały czas musi przerywać robotę w polu, schodzić z traktora i odbierać telefony. Śmialiśmy się nawet, że powołamy 70-letnią panią Janinę na jego rzecznika prasowego. W końcu to włodarz najbardziej znanej wioski w Polsce – dodaje z uśmiechem Marcin.
Gości na Folkowisku wciąż przybywa. Po 9 latach przyjeżdża już prawie tysiąc osób. Nic dziwnego, festiwal został uhonorowany europejskim znakiem jakości EFFE (Europe for Festivals, Festivals for Europe). Na międzynarodową listę wpisano go razem z takimi imprezami jak: Fama, Camerimage, Malta Festival czy Wratislavia Cantans.
Sam Gorajec kryje w sobie wiele tajemnic i zaskakujących faktów. Jeszcze w 1921 roku mieszkały tu 994 osoby, w większości grekokatolicy. We wsi stał Dom Narodowy, w którym mieściły się szkolne sale, czytelnia ukraińskiej organizacji społeczno-oświatowej „Proswita” oraz sklep. W czasie II wojny światowej stacjonowała tu sotnia Iwana Szpontaka pseud. „Zalizniak”. W 1945 roku 2. Samodzielny Batalion Operacyjny Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego otrzymał rozkaz zlikwidowania znajdującego się w Gorajcu sztabu UPA. Jak się później okazało, w tym czasie we wsi żaden sztab nie stacjonował, była za to samoobrona i ludność cywilna. W czasie akcji zginęło ok. 170 mieszkańców, w tym kobiety i dzieci.
– Po przybyciu do Gorajca od razu „uderzył” nas brak ludzi. Przy drodze stała tylko cerkiew i kamienne krzyże, których nie potrafiliśmy nawet odczytać. Zaczęliśmy zagłębiać się w historię wsi, dlatego motywem przewodnim pierwszego Folkowiska była kultura ukraińska. Dla niektórych Polaków to jak palec w oko. Często zarzucają nam, że jesteśmy ukraińskim festiwalem, a my chcemy tylko poznać i upamiętnić gorajecką ziemię.
Fot. Tadeusz Poźniak
Poszukiwacze chłopskiej tożsamości
-Wszyscy jesteśmy wieśniakami – przekonuje Marcin. – Prawie 95 proc. naszego społeczeństwa wywodzi się ze wsi. Dopiero drugie czy trzecie pokolenia dorastają i żyją w mieście. W 2014 roku zorganizowaliśmy nawet taką akcję „Jestem ze wsi”, nadając Warszawie prawa wiejskie. Chodzi o to, aby „odchamić”, a właściwie „zachamić” ludzi, w pozytywnym znaczeniu tych słów, oczywiście.
Marcin z Mariną konsekwentnie „zachamiają” Chutor Gorajec. Tutaj nawet nazwa odremontowanej szkoły nie jest przypadkowa. W XVI, XVII wieku mianem chutoru określano posiadłość wiejską na słabo zaludnionych obszarach Ukrainy i Rosji, położoną pośród pól i stepów. Tak też jest i w maleńkim Gorajcu. Poza cerkwią i „cudowną” XIX-wieczną kapliczką najbliższy sąsiad mieszka kilometr od Piotrowskich. Z okien budynku widać tylko łąki, lasy i wieżę ornitologiczną, którą niedawno wybudowali, aby obserwować ptaki, szczególnie bieliki.
Na co dzień prowadzą agroturystykę promując folklor, ale nie ten kojarzony tylko z zespołami pieśni i tańca, a sięgający do korzeni, tzw. „in crudo”. Pod jedną z drewnianych wiat organizują prawdziwe wiejskie potupanki, gdzie grajkowie przygrywają na basach i skrzypkach. Akordeonu nie ma, bo ten pojawił się w wiejskich kapelach dopiero przed II wojną światową, dlatego użycie instrumentu byłoby niedopuszczalne. Ludzie przychodzą, bo chcą zatańczyć w starym stylu, tak jak dawniej bywało.
Szkolne klasy przemienili w klimatyczne izby, pełne kwiatów i wiejskich akcentów. Nie brakuje tu kolorowych obrusów, serwet i bieli na ścianach. Suszonych ziół i starych czytadeł z terenów Pogranicza. Zamiast firanek w oknach są subtelne, koronkowe wycinanki, które powstały podczas warsztatów prowadzonych na Folkowisku. Ręcznie rzeźbiona szafa w pokoju dziennym ugina się pod ciężarem pstrokatych ludowych strojów. Oparte o nią chłopskie buty z wysokimi cholewami przywodzą na myśl dawne czasy. Podobnie jak stare narzędzia rozstawione po kątach, którymi posługiwali się niegdyś chłopi pracujący na roli.
Na jednej z zewnętrznych ścian widnieje mural Justyny Posiecz-Polkowskiej, absolwentki Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku pochodzącej z Podkarpacia. Największy tego typu w Polsce. Każdy z rysunków składający się na wielką muralową mozaikę ma swoją historię. Są tu kilimy z Cieszanowa, fragmenty obrazu przedstawiającego zniesienie pańszczyzny w Gorajcu, a także elementy strojów i tańców ludowych oraz regionalne ozdoby choinkowe.
Pobliska stodoła stała się podobraziem dla gigantycznej kopii starego zdjęcia, przedstawiającego ludzi, którzy kiedyś mieszkali we wsi. Dzięki projektowi „Cichy Memoriał” Arkadiusza Andrejkowa znów wrócili do ludzkiej pamięci.
Dalej już tylko rozciąga się wielkie pole namiotowe, które podczas Folkowiska zamienia się w prawie tysięczną osadę.
Fot. Tadeusz Poźniak
– Nie udostępniamy gościom tylko pokoju i łóżka. Tak naprawdę oddajemy im siebie. Z ludźmi trzeba usiąść, porozmawiać, pośpiewać przy ognisku i co najważniejsze – opowiedzieć im o tym miejscu. Bo jak zapytają miejscowych, co tu jest ciekawego, ci najczęściej odpowiadają, że nic – mówi Marcin.
Chutor Gorajec odwiedza co roku Robert Korzeniowski, lekkoatleta i chodziarz, który został czterokrotnym mistrzem olimpijskim, trzykrotnym mistrzem świata i dwukrotnym mistrzem Europy. Przyjeżdża też wielu dziennikarzy, pisarzy i muzyków. Wśród tych ostatnich częstym gościem jest Bogdan Bracha z Orkiestry św. Mikołaja, zespołu folkowego istniejącego od 1988 roku. Przez kilka dni przygotowuje się na łące do koncertów. Tutaj nikt nie hałasuje, nie dzwoni. Jak mawia Marcin: „No wi-fi, no touch…”.