Reklama

Ludzie

Tradycja rodzinna. Rzeszowski etos inteligenta

Aneta Gieroń
Dodano: 28.10.2023
  • Prof. Gustaw Ostasz i prof. Grzegorz Ostasz. Fot. Tadeusz Poźniak
Prof. Gustaw Ostasz i prof. Grzegorz Ostasz. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z prof. Gustawem Ostaszem, literaturoznawcą oraz prof. Grzegorzem Ostaszem, historykiem, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Panów historia rodzinna jest dość rzadkim przykładem, jak w takim mieście jak Rzeszów, z pokolenia na pokolenie mogą być przekazywane tradycje i ambicje akademickie. W mieście z długą historią, ale jednak z ubogą przeszłością inteligencką i jeszcze krótszą tradycją akademicką. Jak Panowie patrzą na Rzeszów z punktu widzenia naukowców, ale z perspektywy ponad półwiecza w przypadku prof. Gustawa Ostasza oraz ostatnich 30 lat, czyli czasu III RP według prof. Grzegorza Ostasza?

Prof. Gustaw Ostasz: Gdy w 1966 roku trafiłem do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie, ta istniała od roku, a tutejsza polonistyka zaczynała jako filia Wyższej Szkoły Pedagogicznej z Krakowa, skąd dojeżdżali do nas tamtejsi profesorowie. Byli wśród nich m.in. prof. Jan Nowakowski, czy prof. Jan Zaleski, ojciec dobrze dziś znanego księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Człowiek obdarzony niezwykłą osobowością i duchowością. Do dziś pamiętam jego fenomenalną polszczyznę połączoną ze znakomitą dykcją. W komunistycznej rzeczywistości potrafił nam subtelnie, ale skutecznie przemycać delikatne sprawy z zakresu języka i literatury.

Tamten Rzeszów z lat 60. XX wieku to było siermiężne miejsce i środowisko?

Gustaw O.: Najbardziej siermiężne było otocznie, w którym przyszło nam pracować. Budynki, tak zwane „tysiąclatki”, były rozrzucone po całym mieście, m.in. przy ówczesnej ulicy Wandy Wasilewskiej (obecna Aleksandra Kamińskiego), ulicy Pułaskiego czy ulicy Miodowej. To były proste, surowe sale, bezodpowiedniego wyposażenia,nawet bez najskromniejszych obrazków na ścianach, jedynie ławki, stoliki i krzesełka.

W tamtym czasie, ani przez chwilę nie żałował Pan, że zostawił pracę nauczyciela, bo przez krótki czas uczył Pan w Gdowie niedaleko Wieliczki i w Czudcu pod Rzeszowem?

Gustaw O.: To były wspaniałe lata. Nigdy nie żałowałem wyboru życia nauczyciela akademickiego. Gdów dał midobre, roczne doświadczenie nauczyciela polonisty. To świetne liceum ze znakomitymi pedagogami, bywało, że pracownikami krakowskiej WSP. W Czudcu spędziłem dwa lata, co też dobrze wspominam. W końcu na stałe związałem się z Rzeszowem, gdzie ówczesną polonistyką kierował dr Stanisław Frycie. To on w latach 1963–1965 był organizatorem polonistyki w Rzeszowie w ramach Studium Terenowego krakowskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, a w latach 1965-1972 kierował Zakładem Literatury Polskiej. Rzeszowska WSP to był dla mnie naturalny wybór. Gdy w 1963 roku kończyłem filologię polską w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, mój promotor, prof. Wincenty Danek, polonista, historyk literatury zaproponował mi robienie doktoratu oraz pracę w liceum w Gdowie. Po roku trafiłem do Czudca, ale ten doktorat ciągle był obecny w moim życiu. Od 1967 już na stałe byłem związany z rzeszowską WSP jako asystent prowadzący zajęcia z historii literatury powszechnej, a także polskiej XX wieku, poetyki i teorii literatury oraz analizy i interpretacji tekstu literackiego. Doktorat „Powieści historyczne Stanisława Szpotańskiego na tle jego prac naukowych” u prof. Danka obroniłem w krakowskiej WSP w 1975 roku.

Prof. Grzegorz Ostasz: Niekiedy rodzinnie żartujemy, że ojciec urodzony w Majdanie Nepryskim na Lubelszczyźnie, ja w Oświęcimiu w Małopolsce, swoje życie związaliśmy z Rzeszowem i tutejszymi uczelniami wyższymi.

Specjalizuje się Pan w literaturze XX wieku. Przed 1989 rokiem to była „kłopotliwa” tematyka.

Gustaw O.: Czasy były trudne, a polityczna cenzura przekleństwem. Musieliśmy nauczyć się z tym żyć.Gdy przychodziłem do pracy w WSP w Rzeszowie, nie miałem jeszcze żadnych publikacji; najbardziej twórczy okres „zaliczyłem” po 1989 roku, głównie już w czasach Uniwersytetu Rzeszowskiego, który powstał na bazie WSP w 2001 roku. 

Prawie wszystko, co pisałem, koncentrowało się wokół tradycji romantyzmu w literaturze XX wieku, począwszy od Młodej Polski a skończywszy na czasach PRL-u, bo nawet niektórzy pisarze PRL-u sięgali do tradycji romantyzmu i to całkiem dobrze oraz ciekawie. Świetnym przykładem jest Jerzy Zawiejski, który swoją osobowością i biografią dobrze przystaje do prawidłowości wyrażonej przez Zygmunta Krasińskiego, autora „Nie-boskiej komedii”: „Przez ciebiepłynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością.”  Tak często z artystami, pisarzami bywa…

Mnie w nauce najbardziej pasjonowało to, co stanowi pogranicze sztuk pięknych, literatury, poezji, historii. Romantyzm to epoka, która bardzo często wykorzystuje odwołania do historii: „Grażyna”, Pan Tadeusz”, czy „Konrad Wallenrod” Adama Mickiewicza. Podobnie było u Juliusza Słowackiego czy Cypriana Kamila Norwida. W literaturze Młodej Polski odnajdujemy tę prawidłowość w twórczości Stanisława Wyspiańskiego, Stefana Żeromskiego czy Andrzeja Struga. Wspomnę jeszcze o pisarzu z 20-lecia międzywojennego, o którym mówią, że jest staroświecki, a którego bardzo lubię – Janie Lechoniu, czyli Leszku Serafinowiczu, którego poezja zawsze rozgrywa się na dwóch planach czasowych: dziś i wczoraj. To „wczoraj” odzywa się jako zapowiedź przyszłości. Tak Lechonia ukształtował dom rodzinny i kultura romantyzmu. On zawsze dostrzegał korespondencje sztuk w poezji; a dla mnie to było i jest istotne.

Godzinami może Pan opowiadać o literaturze i sztuce – aż dziwne, że prof. Grzegorz Ostasz nie jest dziś literaturoznawcą, ale historykiem.

Prof. Grzegorz Ostasz: Byłem świadkiem pracy ojca nad dysertacją doktorską, a liczne postaci historyczne, o których pisał w swej rozprawie, były mi bliskie od dziecka. Jednak nigdy nie planowałem pójść w ślady ojca. Nie zamierzałem się zajmować literaturą, nie planowałem też kariery akademickiej. Od zawsze doskonale orientowałem się, co oznacza doktorat, habilitacja czy stanowisko docenta. Byłem 11-latkiem, gdy uczestniczyłem w obronie pracy doktorskiej ojca. Od rodziców przejąłem zauroczenie książkami, pasję do czytania, ale nauka jako sposób na życie absolutnie mnie nie pociągała. Muszę jednak przyznać, że ani wówczas, ani dziś, nie jest rzeczą powszechną, by nastolatek zaczytywał się w książkach Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka, czy Williama Faulknera, a ze mną tak było. Od zawsze twardo stąpam po ziemi i widziałem się w zupełnie innym zawodzie.

W jakim konkretnie?

Grzegorz O.: W I LO w Rzeszowie maturę zdawałem w klasie matematyczno-fizycznej i wydawało mi się, że handel zagraniczny w Szkole Głównej Handlowej, a w tamtym czasie  to była Szkoła Główna Planowania i Statystyki, czyli najstarsza uczelnia ekonomiczna w Polsce, będzie dla mnie najlepszym pomysłem na życie. Ale byłem zbuntowanym, opozycyjnie myślącym, młodym człowiekiem i w latach 80. wiedziałem, że ten wybór zakończy się dla mnie porażką. Studia w Krakowie, czyli historia na Uniwersytecie Jagiellońskim, były kontynuacją rodzinnych tradycji – w tym mieście studiowali moi rodzice. W Krakowie kształciły się też, oczywiście, wiele lat później, moje dzieci, córka oraz syn.

Prof. Grzegorz Ostasz. Fot. Tadeusz Poźniak

Studia w Krakowie na pewno implikowały chęć spędzenia młodości w mieście z długimi tradycjami akademickimi, w murach od setek lat przesiąkłych nauką?

Grzegorz O.: Smak tego zakorzenienia nauki w tradycji i przeszłości miałem już w I LO w Rzeszowie, gdzie lekcje historii dla mojej klasy prowadził dr Józef Świeboda. Od przeszło trzech wieków znajduje się ono w centrum miasta, w popijarskich zabudowaniach z połowy XVII w. w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła Świętego Krzyża. I tak jak ta szkoła okazała się szczęśliwym dla mnie miejscem, tak Rzeszów wykuwając swoje miejsce ma mapie politycznej, administracyjnej i akademickiej też skorzystał na szczęśliwych dla niego zbiegach okoliczności. Po pierwsze, inwestycje związane z Centralnym Okręgiem Przemysłowym w czasie II RP, a po II wojnie światowej odcięcie Lwowa od Polski  i lokalizacja Rzeszowa w środku regionu pomiędzy Krakowem a Przemyślem, przy odpowiednim oddaleniu od Lublina pozwoliły nam na skokowy rozwój.

W ten sposób 70 lat temu w Rzeszowie powstała Wieczorowa Szkoła Inżynierska, której głównym zadaniem było kształcenie mechaników, a z której wyrosła Politechnika Rzeszowska. Od 1965 roku działała Wyższa Szkoła Pedagogiczna rozwijająca nauki humanistyczne. Obie te uczelnie wpisały się w historię Waszej rodziny.

Grzegorz O.: Gdy w 1987 roku kończyłem w Krakowie historię, miałem dwa pomysły na życie: emigracja albo szukanie pracy po studiach humanistycznych. W tamtym czasie miałem już rodzinę: żonę, dziecko i nie bardzo chciałem wyjeżdżać z kraju.

Dlaczego wybrał Pan Rzeszów a nie Kraków na miejsce do życia?

Grzegorz O.: W Rzeszowie, na Politechnice Rzeszowskiej, dostałem ofertę pracy, to przesądziło o moim powrocie tutaj. Uczyłem politologii, co pod koniec lat 80. XX wieku było naprawdę dużym wyzwaniem.

Gustaw O.: Gdy syn studiował, podrzucał mi wiele tytułów z „drugiego obiegu”, wymienialiśmy się literaturą. To były czasy pełne paradoksów. Po WSP w Rzeszowie kręcił się „tajemniczy” pan i usłużnie pożyczał mnie i moim kolegom książki Sołżenicyna. Po latach okazało się, że był funkcjonariuszem SB.

Decydując się na pracę na Politechnice Rzeszowskiej ponad 30 lat temu, nie miał Pan obaw, że Rzeszów może się okazać „pułapką”?

Grzegorz O.: Traktowałem to jak wyzwanie, które warto podjąć. Zwłaszcza, że wydawało mi się, iż to tylko na krótki czas, a nauka nie będzie moim sposobem na życie. W tamtym czasie musiałem na rok pójść do wojska, a po powrocie ta praca ciągle była bardzo niepewna. Naturalnym wydawało się szukanie zatrudnienia w Wyższej Szkole Pedagogicznej, ale nie wyobrażałem sobie, by pracować w jednym miejscu z ojcem. Uważałem, że nie będzie to dobre dla żadnego z nas. Po 1989 roku odezwały się też we mnie biznesowe ambicje. Był moment, że zaangażowałem się w to bardzo mocno. Jako młody asystent nie miałem żadnych perspektyw mieszkaniowych, materialnych. Na uczelni dostawałem niższe wynagrodzenie niż wynosił mój żołd podczas rocznego pobytu w wojsku. Jednocześnie miałem kolegę, który już działał w biznesie i wspólnie z innym kolegą, w różnych punktach Polski sprzedawaliśmy buty. Pamiętam rozmowy z właścicielką salonu obuwniczego w Poznaniu, gdy ta zaskoczona, nie chciała uwierzyć, że piszę doktorat i na co dzień pracuję na uczelni. Była zdziwiona, że nie chcę całkowicie poświęcić się nauce. To pokazało mi inną perspektywę. W 1993 roku na Politechnice Rzeszowskiej powstał Wydział Zarządzania i od tego czasu postawiłem na karierę nauczyciela akademickiego. Pojawiły się też przedmioty, które bardziej związały mnie z uczelnią: historia gospodarcza i polityczna XX wieku. Do dziś najbliższe są mi tematy z polskiego podziemia politycznego, wojskowego i cywilnego (delegatury rządu) okresu drugiej wojny światowej oraz powojennych konspiracji niepodległościowych. Bardzo dużo satysfakcji dawał i ciągle daje mi fakt, że moje publikacje z historii najnowszej w latach 90. XX wieku były czytane i zauważane. Do dziś cieszą się dużą popularnością. Wielkim moim szczęściem było pisanie o ludziach, którzy jeszcze żyli, a wcześniej byli niebagatelnymi świadkami historii. Ciągle przed oczyma mam ich optymizm, kulturę osobistą, na przekór dramatycznym przeżyciom, jakie były ich udziałem. Wojna, czasy powojenne, trudne lata emigracyjne, ekstremalnie trudne doświadczenia, a mimo to wspaniali ludzie, wielkiego formatu.

Intelektualnie obaj Panowie przez lata mocno się inspirujecie?

Gustaw O.: Czytamy nawzajem wszystkie nasze, nas obydwu, publikacje, to jest pewne.

Grzegorz O.: Wydaje mi się, że ojciec ulega bardziej moim wpływom i moim lekturom historycznym.

Gustaw O.:  To jest uzasadnione tematyką moich prac. Pisarze, zaliczani do pokolenia wojennego: Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy, Tadeusz Borowski, twardo stąpali po ziemi. „Bawili się” w romantyków, wiedzieli, dlaczego i po co żyją. Ważną dla nich, studentów podziemnego uniwersytetu warszawskiego, osobą był Henryk Elzenberg, filozof, który akcentował obowiązki moralne człowieka i pisarza. Obowiązki, które powinny korespondować z życiem narodu. To samo głosił modny wówczas, ciągle odkrywany, Cyprian Norwid, poeta romantyzmu, idealista, a zarazem pozytywista, który każdą pracę chciał widzieć jako twórczość uszlachetniającą człowieka. Pokolenie wojenne było też wychowywane na lekturach Józefa Conrada, autora powieści: „Lord Jim”, który swój dekalog starał się zawrzeć w prostym przesłaniu, że trzeba być człowiekiem przyzwoitym.. Te wartości, wzorce były znakomitą szkołą dla tamtego pokolenia. To byli ludzie przywiązani do Polski, do tradycji narodowej i romantyzmu w najlepszym znaczeniu tych słów. Nie przypadkowo wszyscy z owego pokolenia, którzy przeżyli, byli po wojnie tak zażarcie tępieni przez UB. Właśnie dlatego prace historyczne Grzegorza są dla mnie ważne. Odnajduję w nich to, co znam z literatury.

Fascynacja historią działa u Panów w obie strony. Podobnie jest z fascynacją literaturą?

Gustaw O.: W latach 80. ubiegłego wieku to Grzegorz, zwłaszcza podczas uroczystości rodzinnych, inspirował mnie do głośnego czytania poezji. Rzeczywistością historyczną jest nasycona nasza, polska kultura: literatura, malarstwo, muzyka. Wszystkie opracowania, jakie publikował Grzegorz, począwszy od rozprawy magisterskiej, były uważnie czytane i są znane wśród historyków w całej Polsce. Bardzo mnie cieszy, że tematyka, na której się on koncentruje, przynosi mu satysfakcję i spełnienie zawodowe.

Grzegorz O.: Rzecz paradoksalna, określenie: „historyk z Politechniki Rzeszowskiej” okazało się moim znakiem rozpoznawczym w środowisku naukowym (śmiech). Przebywanie na co dzień wśród umysłów ścisłych też dobrze mi robi. Jestem przekonany, że racjonalizm bardzo pomaga humanistom. To już nasza tradycja rodzinna. Moje dzieci, które również są humanistami, uczyły się w liceum w klasach matematyczno-fizycznych. Syn, który jest historykiem w Oksfordzie, czyta, pisze i dobrze mówi w prawie 10 językach obcych, co oznacza, że jest metodyczny w myśleniu i działaniu. Podobnie córka, która jest absolwentką turkologii, ale też świetnie mówi w kilku językach obcych. Żona jest matematykiem z wykształcenia, uczy w „naszym” liceum i jej racjonalny głos bardzo sobie cenię.

W którym momencie nauka zaczęła dawać już dużą satysfakcję?

Grzegorz O.: Po obronie doktoratu. Niestety, trzeba z czegoś żyć, a to gorzka prawda, że w nauce wynagradza się bardziej dydaktykę, ja zaś lubię i chcę dużo publikować. Trudno uwierzyć, że przy wydaniu nawet 500-stronicowej monografii, honoraria otrzymują jedynie recenzenci, nie autor. Autorowi, który wiele lat strawił nad przygotowaniem książki, zazwyczaj pozostaje satysfakcja intelektualna.

A etos inteligenta? Takowy w ogóle jest w takim mieście jak Rzeszów?

Gustaw O.: Umiłowanie kształcenia i samokształcenia powinno być obecne wszędzie, w każdym środowisku, choć raczej nieczęsto się zdarza. Powinno być obecne nade wszystko w domu rodzinnym. Wyznam, iż bardzo wiele zawdzięczam swemu ojcu, który nie był człowiekiem specjalnie wykształconym. Przed II wojną światową ukończył tylko 6 klas szkoły powszechnej. A jednak pomagał w nauce nie tylko mnie, bo również moim kolegom ze szkoły podstawowej. Zmarł, gdy miałem ledwie 12 lat. Zaszczepił mi ciekawość świata oraz miłość do książek. Wiele zawdzięczam dobremu liceum w Józefowie; w byłej ordynacji Zamoyskich. Mieliśmy tam niezwykłego nauczyciela, Mieczysława Sawickiego, który błyskotliwie prowadził lekcje fizyki, okazując się zarazem humanistą, rozmawiał z nami o kinie, literaturze, teatrze. To głównie dzięki Sawickiemu trzy osoby z mojej klasy zostały profesorami belwederskimi, kilkoro zaś humanistami, lekarzami, inżynierami.

Grzegorz O.: Doskonale pamiętam czasy, gdy całe poranki grało się w piłkę, po południu przesiadywało w bibliotece, a wieczorami dyskutowało o książkach. W domu były bardzo bliskie relacje i częste dyskusje przy stole. Jak na tamte czasy dużo podróżowaliśmy. Pamiętam wędrówki turystyczne po Polsce, a jako dziecko latałem już samolotem.

Gustaw O.: Zawsze towarzyszy mi wspomnienie o ojcu, który, gdy ukończyłem pierwszą klasę szkoły podstawowej, zabrał mnie i kilka moich szkolnych koleżanek na wycieczkę do Zamościa. Za pierwszym razem nie dojechaliśmy, ponieważ pod Zwierzyńcem Ukraińcy (był rok 1947) zablokowali tory kolejowe i niewiele brakowało, a stracilibyśmy życie. Następnym razem szczęśliwie dotarliśmy do Zamościa. Ojciec inspirował ciekawość świata i chęć poznania; ćwiczył mnie w znajomości tabliczki mnożenia, którą znałem idealnie. Ćwiczenia z zakresu matematyki służą wyrabianiu jasności myślenia; wpływają na osobowość uczniów i studentów. Dobrze pamiętam kolegów matematyków z krakowskiego domu studenckiego. Wspaniali chłopcy, potrafili uczciwie, prosto, myśleć, i, co najważniejsze, nie kłamali. Chyba to nie przypadek, że matematyka nazywana jest królową nauk.

W Rzeszowie, jak uprawiało się naukę kiedyś i dziś?! W takim miejscu mogą rodzić się frustracje?

Gustaw O.: Tak, frustracje są możliwe. Pamiętam słowa docenta Antoniego Jopka pochodzącego z Budziwoja, historyka literatury, recenzenta mojej pracy doktorskiej: „Ja bym w Rzeszowie nic nie napisał, nie poradziłbym sobie, nie ma tu bowiem naukowej biblioteki, po prostu, nie ma możliwości”. To było trafne stwierdzenie. Ponad 50 lat temu samemu trzeba było tworzyć warsztat naukowy, kupować książki. Żeby przygotować rozprawę doktorską o Stanisławie Szpotańskim, musiałem ponad 10 tys. stron samodzielnie sfotografować w uczelnianej bibliotece.  

Grzegorz O.: 20 lat temu owe frustracje bywały większe, niż dzisiaj, co bierze się stąd, że jestem historykiem w uczelni technicznej, a to oznacza, że moje przedmioty są niejako dodatkowe obok nauk ścisłych i technicznych. Administrowanie, bycie dziekanem, prorektorem daje mi sporo satysfakcji, lecz, siłą rzeczy, pochłania czas, jaki można wykorzystać na naukę i dydaktykę. Brakuje mi czasu na pisanie i publikowanie. Co dziś frustruje najbardziej? „Punktoza”, czyli ilość punktów wypracowywanych w ramach publikacji w czasopismach z listy. Budzi to sporo emocji, niedomówień i podziałów środowiskowych.

Gustaw O.: Moja aktywność zawodowa zbiegła się z okresem tworzenia się środowiska akademickiego Rzeszowa. Bardzo lubiłem i nadal lubię gromadzenie materiału oraz  redagowanie tekstu. Z upływem lat coraz więcej wymagam od siebie, coraz więcej czasu zajmuje mi pisanie, dbałość o jasny, poprawny język.

I nie zrodziła się w końcu pokusa, by zająć się tworzeniem poezji albo fabuł?

Gustaw O.: Oczywiście, że była, ale – już na starcie – musiałbym mieć odpowiednie warunki materialne, życiowe i chyba więcej czasu. Sztuka słowa, literatura piękna, wymaga jednak różnego języka, niż naukowy język rozpraw historycznoliterackich.

Wejście Polski i polskiej nauki do Unii Europejskiej odmieniły nasz świat akademików?

Grzegorz O.: Otworzyły się możliwości kontaktów, współpracy, udziału w międzynarodowych konferencjach i projektach badawczych. W kolejnych latach już nie tyle nasza obecność w Unii Europejskiej, co decyzje polityczne w kraju determinowały kształt polskiej nauki. Żałuję, ale odeszliśmy od ducha prawdziwej nauki i zasad awansu, czyli ustalonych wymagań – 8 lat na zrobienie doktoratu, 8 albo 10 lat na habilitację, co mobilizowało do pracy i wpływało na jakość uprawianej nauki. Dziś asystent ze stopniem doktora może pracować w uczelni dożywotnio i pełnić ważne funkcje.

To jak zaproszenie do patologicznej polityki kadrowej na uczelniach.

Grzegorz O.: Takie pokusy istnieją. Dlatego opowiadam się za modelem realizowanym w służbach mundurowych. Albo się rozwijamy i awansujemy, albo odchodzimy. Nie można być do emerytury podporucznikiem – podobna zasada powinna obowiązywać w szkołach wyższych. Po to jest pensum dydaktyczne, byśmy mieli czas na pracę naukowo-badawczą, na publikowanie.

Od kilku dekad obserwujecie Panowie rozwój Rzeszowa. Jakie zmiany w nim zachodzą?

Gustaw O.: Z lat 60. XX wieku pamiętam furmanki na ulicach. To było małe miasto, chyba trochę  zaśniedziałe, jak ówczesna większość naszych miast. Jednakże z wolna tworzył się tutaj ośrodek akademicki, uwidaczniały się tradycje naukowe, a w ostatnich latach nastąpił wprost spektakularny rozwój Rzeszowa.

Grzegorz O.:  Miasto się zmienia, lecz w Rzeszowie ciągle zbyt mało jest atrakcji kulturalnych, które stanowiłyby rodzaj magnesu dla konsumentów kultury wysokiej.

Prof. Gustaw Ostasz. Fot. Tadeusz Poźniak

Sam Rzeszów w ostatnich latach ewoluuje bardzo szybko, a jak w tym mieście ewoluuje etos inteligenta?

Gustaw O.: Kilka dekad wstecz etos inteligenta w Rzeszowie prawie się nie uwidaczniał. Moi starsi koledzy wzajemnie się „boczyli”, mając żal o to, że jeden został dziekanem, a drugi kierownikiem. I wtedy i dziś podobne reakcje i zachowania muszą oburzać, bo niszczą klimat uczelni. Gdy obecnie obserwuję życie mojej szkoły z oddalenia, z pespektywy emerytury, widzę, że mentalnie jest dużo lepiej, niż bywało kilkadziesiąt lat temu. Cieszy mnie, że w Zakładzie Literatury Polskiej XX wieku, którego jakiś czas byłem szefem, prawie wszyscy moi młodsi koledzy zrobili habilitacje.

Bycie akademikiem to był i jest powód do dumy?

Gustaw O.: Tak. Zawsze dobrze się czułem w roli nauczyciela akademickiego, w ogóle nauczyciela, to mój zawód. Dał mi wiele radości i poczucie spełnienia. Notabene egzystencjaliści na pewno mieli rację, akcentując rolę zbiegu przypadków w życiu ludzkim. Szereg szczęśliwych zdarzeń, przypadków, zadecydował o porządku mego, rzeszowskiego, etapu życia.

Grzegorz O.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Mój promotor magisterium, prof. Marian Zgórniak, wystawił mi sam z siebie serdeczną rekomendację, która skłoniła mnie do zastanowienia, że może warto poświęcić się zawodowo nauce. Pisałem o akcji „Burza” w Inspektoracie Rzeszowskim AK i tak to się zaczęło. Z czasem na horyzoncie zainteresowań historyków pojawiła się fascynująca i mało rozeznana tematyka „Żołnierzy Wyklętych”. Szkoda jednak, że ten temat zdominował dyskusje i badania nad Armią Krajową oraz polskim państwem podziemnym z czasów II wojny światowej. Gdybym dziś drugi raz miał wybierać, wybrałbym naukę i zatrudnienie w uczelni. To przynosi mi satysfakcję intelektualną i, oczywiście, materialną. Jest tylko jeden warunek, trzeba być cierpliwym i pracowitym.

Etos inteligenta, pracownika nauki, także po 1989 roku, jest przez kolejne obozy polityczne w kolejnych dekadach skutecznie deprecjonowany… 

Gustaw O.: Nauka powinna być na boku od polityki, powinna być niezależna, ma sobie właściwe zadania poznawcze. Natomiast czymże powinna być zawsze polityka, jeśli nie refleksją o dobru wspólnym i wynikającym stąd pragmatycznym działaniem, co stanowiło jej imperatyw już w czasach antyku?

Grzegorz O.: Politycy zawsze kuszą inteligencję, bo ta jest niewielką, lecz znaczącą grupą społeczną, której głos bywa słyszalny, a bardzo pożądany przez polityków z każdej partii; jako rodzaj wsparcia. Rozwój polskiej inteligencji jest zachwiany, bo na to trzeba długiego czasu i wielu pokoleń. To, co udało się nam osiągnąć w II RP, zniszczyła wojna i komunizm. Od 1989 roku staramy się odbudować, przywrócić najlepsze wzorce, ale mamy z tym niejeden problem. Musimy uzbroić się w cierpliwość i wytrwale pracować, a dopiero za kilka dekad próbować ocenić stan polskiej inteligencji. Nijak nie możemy się porównywać z Brytyjczykami, Niemcami czy Francuzami, gdzie inteligencka ciągłość trwa nieprzerwanie od stuleci.

Między Panami toczy się dyskusja, jak zmienia się Polska, ale też Rzeszów po 1989 roku?

Gustaw O.: Dla mnie to aksjomat, że nauczyciel akademicki powinien być człowiekiem sumiennym, uczciwym, prawym moralnie i niezależnym.

Grzegorz O.: Takie dyskusje się nam zdarzają, choć nie pasjonujemy się bieżącą polityką. Rzeszów bardzo się zmienił na korzyść. Zaczyna nabierać cech wielkomiejskich, co bywa powodem do dumy. Cieszą nowe, piękne budynki Uniwersytetu Rzeszowskiego, Politechniki Rzeszowskiej, Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania, Wyższej Szkoły Prawa i Administracji. Rozwój środowiska akademickiego implikuje rozwój miasta, co dobrze widać w Rzeszowie.

Dziś pozostanie w Rzeszowie i robienie kariery naukowej w stolicy Podkarpacia jest powodem do dumy, czy rezultatem braku innych możliwości?

Grzegorz O.: Środowisko akademickie w Rzeszowie w dużej mierze już okrzepło i nabrało poczucia swojej wartości. Oczywiście, musimy mieć świadomość, że daleko nam jeszcze do ośrodków takich, jak Kraków, czy Warszawa. Ale przecież wielu absolwentów Politechniki jest prezesami międzynarodowych spółek na Podkarpaciu i nie tylko, a to świadczy, że powodów do kompleksów mamy coraz mniej.

Między Panami też nie było nigdy rywalizacji, gdy Gustaw Ostasz zostawał już profesorem belwederskim, a Grzegorz Ostasz był dopiero na etapie doktora?

Gustaw O.: Między nami w tym względzie jest ledwie 9 lat różnicy. Ja otrzymałem tytuł naukowy w 2004 roku, mając przeszło 60 lat, a Grzegorz w 2013 roku, czyli jeszcze przed swymi 50. urodzinami.

Grzegorz O.: Profesura ojca na pewno przyspieszyła moją habilitację (śmiech). Mówiąc poważnie, na pewno mnie motywowała, Towarzyszyłem mu przy odbiorze nominacji w Pałacu Prezydenckim i byłem bardzo dumny. Gdy ja odbierałem swój tytuł towarzyszyła mi tylko żona – takie obowiązywałyprocedury i ograniczenia. W takich chwilach, zawsze mam przed oczami nasze domy pełne książek. Bo na przekór temu, jak szybko rozwija się Internet, nowe technologie i jak bardzo pędzi świat posługujący się coraz to nowymi skrótami, książki ciągle pozostają niezastąpionym, rzetelnym i sprawdzonym źródłem wiedzy o świecie. To oznacza, że możliwości ciągle mamy ogromne i to od nas zależy czy i jak je wykorzystamy.

Prof. Gustaw Ostasz, historyk literatury polskiej XX wieku, absolwent filologii polskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Od 1966 roku pracował w WSP w Rzeszowie, z którą związany był ponad 40 lat. Od 2006 do 2010 roku kierował Zakładem Literatury Polskiej XX wieku w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego.  

Prof. Grzegorz Ostasz, historyk, absolwent historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Specjalista w zakresie historii politycznej i gospodarczej XX w., integracji europejskiej oraz biografistyki. Prorektor Politechniki Rzeszowskiej w latach 2016–2020 i 2020-2024.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy