Przed biegiem głównym na Elbrus (5642 m n.p.m.), najwyższą górę Kaukazu i Rosji, złapała silne zapalenie krtani. W rozgrywanym dwa dni wcześniej biegu eliminacyjnym, który zresztą wygrała, nie miała możliwości zmienić stroju sportowego na suchy i już po kilku godzinach zaatakowała ją choroba. W dniu biegu głównego miała 38,2 stopnie Celsjusza, ale nie przyznała się do choroby. Wystartowała, ryzykując zdrowiem, a może nawet życiem. Morderczą trasę Elbrus Race pokonała w czasie 5 godzin i 40 sekund.
– Przyjechaliśmy tam za wcześnie. Szybko przeszłam aklimatyzację, świetnie się czułam, ale już po tygodniu byłam zmęczona. Mój organizm był przygotowany do startu już na 6-7 dzień pobytu. Wtedy też udało się w świetnym tempie treningowo zdobyć Elbrus. W dniu startu wiedziałam, że jestem bardzo osłabiona chorobą, ale musiałam wystartować. Projekt Elbrus Race trwał od roku, nie mogłam zrezygnować, zawieść kibiców i tylu młodych ludzi, których namawiałam do spełniania swoich marzeń – tłumaczy Izabela Zatorska. – Media dużo mówiły o projekcie i o próbie pobicia rekordu świata, podczas gdy bieg na Elbrus miał być przede wszystkim zakończeniem mojej ponad 35-letniej kariery wyczynowej. Nie chciałam bić rekordów. Moim marzeniem było tylko wbiec na Elbrus w czasie zawodów.
Zdobycie Elbrusa, 2016 r.
Pomysł zdobycia Elbrusu pojawił się, gdy biegaczka coraz bardziej zaczęła odczuwać dolegliwości zdrowotne. W 2006 roku przeżyła wypadek samochodowy w Nigerii, z którego wyszła z dwoma złamanymi kręgami piersiowymi, złamaną łopatką, obojczykiem, czterema żebrami, przebitym płucem i odmą płuc. Lekarze powiedzieli jej, że już nie wróci do biegania wyczynowego. Zaproponowali jej szachy. Była totalnie załamana.
Przez pół roku nosiła gorset, a sport ograniczyła do rowerku stacjonarnego. Ból podczas pierwszego po wypadku treningu był porównywalny do uczucia wbicia noża w plecy. Płakała po przebiegnięciu 2 kilometrów, ale wytrwałość sportowca kazała jej codziennie biec o 100 metrów więcej. W końcu płuca na tyle się rozszerzyły, że przestała odczuwać ból. – Nigdy już nie wróciłam do formy sprzed wypadku, poza tym ograniczał mnie wiek i obecność dużo młodszych zawodniczek, ale mimo wszystko jeszcze parokrotnie udało się triumfować. Wygrałam m.in. bieg na Kasprowy Wierch, zdobywałam też Mistrzostwa Polski w biegach górskich – mówi lekkoatletka. – Niestety, z czasem kręgosłup dawał mi się coraz bardziej we znaki. Nic mnie nie bolało, ale czułam silne spięcie i blokadę, która nie pozwalała mi swobodnie biegać. Sport wyczynowy zaczął się oddalać. Wtedy moje myśli zaczęły się skupiać na tym, że mój czas w sporcie wyczynowym dobiega końca i „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść”.
Małe marzenie o Elbrusie przybrało formę dużego projektu
Izabela Zatorska usłyszała o wyczynach Andrzeja Bargiela i Ani Figury. Po cichu zaczęła marzyć o biegu na Elbrus, aż to małe marzenie urosło do rangi dużego projektu organizowanego przez Grupę Eko-Karpaty oraz Stowarzyszenie Stolica Bieszczad Ustrzyki Dolne, mającego na celu m.in. promocję biegania i motywowanie do uprawiania sportu.
– 12 lat temu byłam w swojej szczytowej formie i wygrywałam wszystkie biegi, wtedy rekord świata w biegu na Elbrus nie byłby dla mnie tak dużym problemem. Teraz było mi znacznie trudniej, choć Elbrus okazał się bardzo przyjazny, a pogoda nam sprzyjała – opowiada. – Od wysokości 3700 m Elbrus pokryty jest lodowcem i roztacza się z niego niesamowity widok na cały Kaukaz. Po pokonaniu pierwszej części wzniesienia pokrytego wulkanicznymi skałami, cały czas trzeba biec pod górę po lodowcu, koło skał Pastuchowa. Powyżej tych skał zaczyna się trawers na wysokości 5200-5300 m. n.p.m, wokół tzw. mniejszego szczytu Elbrusa. Następnie przełęczą dochodzimy do najtrudniejszego odcinka trasy, stromego trawersu, który prowadzi prawie na sam szczyt. Jest tam bardzo niebezpiecznie, gdyż trawers jest mocno zlodowaciały i pochylony w bok. Turyści idą tam z czekanem w rakach, ja byłam wyposażona w kijki i raczki.
To był kryzysowy moment. – Byłam bardzo zmęczona, zaciśnięta krtań utrudniała mi oddychanie, nogi zsuwały się w dół po stromej ścianie. Dobrze, że wtedy asekurował mnie mój kolega Tomek Brzeski. Nie rywalizowałam wtedy z innymi zawodnikami, tylko z sobą i z tą piękną, niesamowitą górą, którą parę dni wcześniej zdobyłam z taką łatwością, a w tym dniu była dla mnie strasznym wyzwaniem. Czułam też obecność swojego ojca, który zmarł, gdy miałam 10 lat. Chciałam zdobyć ten Elbrus dla niego i udało się – zdobyłam! Wielkie słowa uznania dla Oksany Stefanisziny, która ustanowiła nowy wspaniały rekord trasy kobiet 4 godz. 09 min, 39 sek. Jestem dumna, że mogłam brać udział w tak wielkim sportowym wydarzeniu.
Od biegów przełajowych po trudne biegi górskie
Izabela Zatorska pochodzi z Małopolski. Dzieciństwo spędziła w Piwnicznej i Nowym Sączu. Pasję do gór zawdzięcza tacie, ratownikowi GOPR, który… nosił ją po górach w plecaku turystycznym z dziurami wyciętymi na nogi, bo w tamtych czasach nie było nosidełek.
– Kiedy tato zmarł, mama została sama ze mną i z bratem. Potem wyjechała za pracą za granicę, bo brakowało nam pieniędzy. Brat poszedł na studia na AGH w Krakowie. Miałam 15 lat, gdy zostałam sama. Wtedy zauważył mnie wuefista, potem trener Andrzej Szczepanik. Moim pierwszym klubem był MKS „Beskid” w Nowym Sączu, ale nie od razu zaczęłam uprawiać biegi górskie. Jak każdy lekkoatleta przeszłam wszystkie etapy, czyli biegi przełajowe, biegi na bieżni – wspomina.
W czasie studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie związana była z klubem AZS AWF Kraków, gdzie trenowała w sekcji biegów długich pod okiem trenera Jana Żurka, a później Andrzeja Zatorskiego z Ropczyc, za którego wyszła za mąż będąc studentką. Zaczęła brać udział w biegach ulicznych, pół maratonach i maratonach.
Po studiach zamieszkali w Krośnie, bo tu jako nauczyciele wuefu otrzymali mieszkanie. Niestety, w Krośnie nie było sekcji lekkoatletycznej, więc reprezentowała barwy klubu „Górnik Zabrze”, a potem Klub Sportowy „Tajfun” przy Zespole Szkół Mechanicznych w Krośnie. Od 1991 r. trenowała i reprezentowała barwy MKS „Krośnianka” Krosno. Potem Izabela i Andrzej Zatorscy przeprowadzili się do Wrocanki, gdzie założono Ludowo-Uczniowski Klub Sportowy „Krośnianka-Wrocanka”, w barwach którego biegała.
Tatry Słowackie, 2010 r.
Kiedy posmakowała biegania po górach, zrezygnowała ze zwykłych biegów, choć jej wyniki były imponujące. Maraton w Berlinie w 1992 roku przebiegła w 2,33:46 (był to drugi wynik w Polsce). W 2001 roku w 1,11:53 przebiegła pół maraton (16. wynik na świecie) Najlepszy wynik na 10 km to 32, 19 uzyskany w Japonii.
-. Uznałam, że krążenie po stadionie zaczyna być nudne, i że nie chcę biegać z klapkami na oczach maratonów po „betonowych miastach”, bo góry i kontakt z naturą, to jest właśnie to, czego całe życie szukałam. Góry okazały się moim spełnieniem. Biegając po górach, człowiek przeżywa zupełnie coś innego. Walczy nie z rywalem, ale z sobą i z górą, rywal jest na trzecim miejscu. Najważniejsze jest pokonanie własnych słabości i szacunek dla gór. Trzeba dużo myśleć i wiedzieć, że każdy zbędny krok, każde przyspieszenie pod górę, to utrata sił. Trzeba zwracać uwagę na oddech i rytm i liczyć na swój organizm. Nie przejmować się, że wyprzedza cię stado zawodników – wyjaśnia Izabela Zatorska. – Bo jeśli poznasz swoje możliwości, to własnym tempem jesteś w stanie wyprzedzić to „stado” przed tobą. Bieganie po górach jest ekstremalnym wysiłkiem i uczy pokory.
Sama dostała od gór taką nauczkę. W 1996 roku, gdy wygrała Mistrzostwa Polski w biegach przełajowych, zaproponowano jej start w Mistrzostwach Świata w Telfes. Pojechała tam nie znając specyfiki biegania po górach i… dostała straszne lanie. Zlekceważyła uczestniczki i ich wyniki, które były gorsze od jej wyników. Nie znała też taktyki biegania w górach: im wolniej zaczniesz, tym szybciej skończysz. Nie wiedziała, że tu znacznie szybciej traci się energię i szybciej dochodzi do zakwaszenia organizmu. Wprawdzie radzono jej, żeby zaczęła wolno, ale jak miała biec wolno, skoro zawsze biegała szybko? W pewnym momencie miała taką przewagę, że śmiała się z poziomu tych zawodów. Na 5 kilometrze biegu była pierwsza z przewagą ok. 800 m, czyli ok. 5 minut, ale już za chwilę tak opadła z sił, że nie była w stanie nawet wytrzeć nosa. – Przybiegłam czwarta, wszystkie trzy medale przegrałam na ostatnim kilometrze. Pamiętam dobrze, jak ryczałam. Nie poszłam na dekorację, tylko usiadłam w małym drewnianym kościółku i płakałam. To była lekcja pokory. Przegrałam z własnej głupoty i braku szacunku do góry i rywalek – przyznaje.
Nie poddawała się nawet w chorobie
Do biegów górskich w Austrii wróciła w 1999 roku, po urodzeniu córki. O jej nieudanym biegu sprzed trzech lat już nikt nie pamiętał. W rozgrywanych w Badkleichenkirchen Mistrzostwach Europy wystartowała spokojnie, przesuwając się swoim tempem do przodu, zostawiła w tyle wszystkie zawodniczki, wygrywając z ok. 3-minutową przewagą. To był pierwszy wielki sukces. Od tego momentu zaczęła się jej dobra passa w biegach górskich, m.in. cztery razy zdobyła Puchar Świata, wicemistrzostwo świata oraz Mistrzostwo Europy (organizowane w polskich Sudetach – Międzygórze), które też dobrze wyryło się w jej pamięci.
– Byłam najlepsza, wygrywałam wszystkie biegi, nie było na mnie mocnych. I pech. Dwa dni przed mistrzostwami załapałam anginę ropną. Tak silną, że nie byłam w stanie przełknąć śliny, tylko wypluwałam ją do słoiczka. Nikomu nawet do głowy by nie przyszło, że mogłabym tych mistrzostw nie wygrać, a tym bardziej nie wystartować. Przegrać u siebie? Niemożliwe! Wieczorem przed zawodami nie mogłam przebiec nawet dwóch kilometrów. Byłam totalnie osłabiona. Płakałam. Nie wiedziałam, co robić. I wtedy pomyślałam, że przecież nikt nie wie, że jestem chora. Zawodniczki będą myślały, że jestem silna, więc już na starcie pozwolą mi biec szybciej, żeby potem za szybkie tempo ich nie zgubiło – opowiada. – Postanowiłam zaryzykować. Pójdę „w trupa” na pierwszym podbiegu, a dziewczyny będą przekonane, że jestem w normalnej formie, więc nie będą mnie ścigać.
Jak pomyślała, tak zrobiła, ale osłabiony chorobą organizm dał o sobie znać. Zawodniczki z tyłu zorientowały się, że Polka słabnie, zaczęły ją doganiać. Odległość między nimi szybko się zmniejszała. Kilometr przed metą Izę Zatorską witał szpaler ludzi i dzieci ze szkół, krzyczących „Iza! Iza!”, a między nią a Niemką Brigitte Sontag było tylko 40 m różnicy. – Prosiłam Boga, żeby pozwolił mi dobiec do mety, żebym usłyszała Mazurka Dąbrowskiego na mojej polskiej ziemi, bo nie byłam w stanie przyspieszyć. Sto metrów przed metą Niemka była tuż za mną. Wygrałam minimalnie, paroma metrami i wytłumaczyłam swoja słabość dolegliwościami żołądkowymi. Zapamiętam ten bieg do końca życia – przyznaje.
Zarówno na tych Mistrzostwach, jak i na Elbrusie, ryzykowała zdrowiem i życiem, ale mówi, że w takich chwilach sportowiec wcale nie myśli o tym.
Medale są ważne, ale jest też rodzina
Izabella Zatorska jest matką trojga dzieci. W 1983 r. urodziła Witolda, nauczyciela wuefu, trenera lekkoatletyki i tenisa ziemnego. W 1988 r. – Michała, nauczyciela geografii, przewodnika i pilota turystycznego, zaś w 1997 roku córkę Kamilę, studentkę I roku AWF w Krakowie. Uważa, że bieganie i rodzenie dzieci jest jak najbardziej wskazane. Po każdym kolejnym dziecku osiągała w sporcie lepsze wyniki. Jej zdaniem, w ponad 90 proc. przypadków organizm kobiety szybko się regeneruje po porodzie, a kobieta osiąga lepsze wyniki, pod warunkiem, że jest w stanie pogodzić życie rodzinne z karierą sportową.
– Trudno jest zrezygnować z wielkiej kariery sportowej, która przynosi dziś splendor i duże pieniądze, ale moim zdaniem, większy problem jest wtedy, gdy w wieku 40 lat człowiek zostaje całkiem sam. Bycie matką i sportowcem wyczynowym można połączyć, choć oczywiście, kobiecie jest dużo trudniej. Przy trójce dzieci nigdy nie potrafiłam całkowicie poświęcić się karierze. Np. miałam już uzyskaną kwalifikację na olimpiadę, ale okazało się, że jestem w ciąży. Zamiast jechać na olimpiadę, urodziłam wspaniałego syna. Druga okazja się nie trafiła, bo potem zaczęłam uprawiać biegi górskie, które nie są dyscypliną olimpijską, ale zyskałam coś więcej. Mam wspaniałe dzieci – przyznaje. – Warto uprawiać sport i zakładać rodzinę, a nie czekać na lepsze dni, bo one pewnie nigdy nie przyjdą. Jeśli masz cel i marzenia, wszystko udaje się połączyć. Sport, zwłaszcza indywidualny wymaga wielu poświęceń, ale życie bez pasji i marzeń jest płytkie i jałowe.
Wyprawą na Elbrus Izabella Zatorska nie kończy przygody ze sportem. Serce sportowca – dosłownie i w przenośni – nie pozwoli jej na bezruch. Przez 35 lat jej serce pompowało wielkie ilości krwi, więc rozrośnięta lewa komora potrzebuje wysiłku. – Jestem skazana na uprawianie sportu do grobowej deski, ale mi to nie przeszkadza – śmieje się mistrzyni. – Spokojna jazda na rowerze czy chodzenie po górach nie sprawia mi takiej przyjemności, jak wtedy gdy poczuję porządnie zmęczenie.
Bieg na Hoverlę, 2016 r.
W Borneo startowała w biegu anglosaskim, zdobywając szczyt Kinabalu 4100 m. n. p.m. Bieg zaczynał się w prawdziwej dżungli, w temperaturze ok. 40 stopni i bardzo wysokiej wilgotności, później wbiegało się na kamienie pokryte lodem, a na szczycie Kinabalu temperatura spadała do – 4 stopni. Następnie trzeba było przez 13 kilometrów biec w dół do mety. Na szczycie góry była druga, ale biegnąc w dół już w dżungli, ugięły się pod nią nogi. Uderzyła kolanem o skałę. Było gorąco, krew mocno buchnęła. Cały but miała mokry z krwi, a do mety zostało 4 kilometry. Kiedy wbiegła na asfalt, była już mocno spocona i ocierała pot z czoła tą samą ręką, co krew z kolana, nie zdając sobie z tego sprawy. Przed metą, już na słaniających się nogach, wbiegła w szpaler tubylców bębniących w bębny, którzy na jej widok nagle przestali bębnić. Najpierw usłyszała pomruk, a potem okrzyki, których nie rozumiała.
Na mecie zemdlała. Od razu trafiła do polowego szpitala, gdzie zszyto poszarpaną skórę kolana. Następnego dnia odwiedził ją w szpitalu organizator zawodów. Przyniósł gazetę. – Na stronie zobaczyłam swoją wielką zakrwawioną twarz i malutkie zdjęcie dziewczyny, która ten bieg wygrała. Zapytałam o co chodzi. Może to jednak ja wygrałam ten bieg? – śmieje się biegaczka.
Organizator potwierdził, że zajęła drugie miejsce, ale została bohaterką biegu. „Tubylcy i kibice na Twój widok krzyczeli „gambate” – odpowiedział organizator. -„To znaczy „daj z siebie wszystko”. Byłaś ich bohaterką”.
Zwrot „gambate” na stałe zagościł w jej słowniku. Często powtarzała go swoim dzieciom i uczniom w I LO w Krośnie , gdzie uczy obecnie wuefu.
– Mistrz może być tylko jeden, jest tylko jedno pierwsze miejsce, ale każdy z nas może być najlepszy dla siebie, jeśli tylko da z siebie wszystko i przezwycięży swoje słabości. Nieważne, czy będziesz pierwszy czy ostatni. Jeśli wygrasz z sobą, i tak będziesz mistrzem. Ta zasada sprawdza się w każdej dziedzinie życia – mówi Izabella Zatorska.