Reklama

Lifestyle

Prof. Jan Miodek w Rzeszowie – językoznawca doludny

Anna Olech
Dodano: 01.04.2014
11600_IMG_0376
Share
Udostępnij

– Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Rzeszów – zaczął odrobinę przewrotnie prof. Jan Miodek swoje rozmowy o języku, które poprowadził w poniedziałek w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rzeszowie. Językoznawca przekonywał, że polska ortografia nie jest tak trudna, jak nam się wydaje, a anglicyzmy nie zawsze są złe.

Prof. Jan Miodek, wybitny wrocławski językoznawca, znany z programów „Ojczyzna polszczyzna” i „Słownik polsko@polski”, był gościem pierwszego dnia Tygodnia Polonistów organizowanym na Uniwersytecie Rzeszowskim. Natomiast po południu spotkał się z mieszkańcami Rzeszowa, którzy przyszli porozmawiać z językoznawcą o roli języka polskiego, jego rozwoju i wpływie innych języków na polszczyznę. 

Profesor rozpoczął spotkanie od wyznania, że gdyby nie Rzeszów, nie byłoby go tu. – W stwierdzeniu tym jest sprzeczność, prawda? – kontynuował. – Bo przecież, gdybym nie został zaproszony, to pewnie nie przyjechałbym do Rzeszowa. Ale chodzi jeszcze o coś innego. 

Prof. Miodek opowiedział więc historię, gdy 50 lat temu, rozpoczynając studia we Wrocławiu, spotkał się z profesorem Stefanem Reczkiem, który później był jednym z twórców polonistyki w Rzeszowie. Okazało się, że wyjazd prof. Reczka do Rzeszowa, miał wpływ na rozwój kariery Jana Miodka. Po studiach młodemu językoznawcy zaproponowano przejęcie po nim rubryki „Rzecz o języku” ukazującej się w „Słowie Polskim”. 

Językoznawca doludny o pochodzeniu Rzeszowa 

Prof. Jan Miodek nazwał się językoznawcą doludnym, czyli takim, który zawsze chętnie był zapraszany na spotkania i dyskusje o języku polskim. I równie chętnie w nich uczestniczył. Profesor przyznał, że wybierając się do Rzeszowa sprawdzał pochodzenie nazwy miasta, jednak nie udało mu się ustalić jednej, stuprocentowego źródła tego określenia. – W trzech kompendiach znalazłem zupełnie inne wersje – tłumaczył prof. Miodek. – Jedna dowodzi, że może to być zdrobnienie starosłowiańskiego nazwiska Rędzibój lub Rędzisław. Dawniej zdrabniano zupełnie inaczej niż obecnie, przez „ch”, a więc był np. Rech. Z kolei prof. Stanisław Rospond widział w waszym Rzeszowie Grzegorza i jego zdrobnienie Grzech. Dalszy rozwój tego wyrazu doprowadził do Grzeszowa i dalej do Rzeszowa. Jest też wersja, że to niemiecki Reishof spolszczony do nazwy Rzeszów. 

Wyluzujmy z językiem

– Zbyt poważnie podchodzimy do naszego języka – uznał profesor. – Uważamy, że to najtrudniejszy język, z trudną gramatyką i ortografią, bo znacznie trudniejsze są pod tym względem język angielski, francuski czy niemiecki. Musimy, jak to mówi młodzież, wyluzować się. Reguły ortograficzne są wrednawe, więc sprawiają trudności. Organizowane dyktanda są tak najeżone wyrazami skomplikowanymi ortograficznie, więc rodzicom martwiącym się, że ich dziecko robi błędy, radzę, by wzięli pierwszą lepszą książkę, otworzyli na jakiejkolwiek stronie i zrobili dyktando. To jest najlepszy przykład, bo pełny słów często używanych i naturalnej interpunkcji. 

Zdaniem językoznawcy nie należy też zbytnio martwić się wpływem innych języków na polszczyznę, bo jest to zjawisko naturalne. Jednak nasza troska o czystość języka jest ukierunkowana w ostatnich latach głównie na język angielski. Przełom nastąpił w 1989 roku i od tej pory wpływ napływ anglicyzmów jest ogromny. – Młode pokolenia bardzo mocno nasycają swoją mowę zwrotami angielskimi. Jednak obecnie coraz częściej jest to nie tylko groteska językowa, ale wypadnięcie z kodu kulturowego. Anglizowane są wyrazy, które w taki sposób nigdy wymawiane nie były. Doczekaliśmy więc czasów, gdy nazwy greckie, niemieckie czy łacińskie zanglizowały się i są wymawiane „po angielsku”. Np. wypowiedź komentatora sportowego, że spotkanie było jak starcie Dawida (czytane dejwida) z Goliatem, albo Nike z Samotraki stała się Najki z Samotraki. To już nie jest groteską – tłumaczył profesor. 

W trakcie spotkania językoznawca tłumaczył też, że choć język żyje i nieustannie się zmienia, to pewnych rzeczy przyjąć na tę chwile nie można. Rozwój polszczyzny proces nieustanny i niemożliwy do zatrzymania, ale pewne kwestie są nie do przyjęcia. Błędem jest np. całkowite anglicyzowanie w wymowie wyrazu bussines, wymawiane całkowicie po angielsku „byznes”. – A jeszcze 100 lat temu Konopnicka, Sienkiewicz, Żeromski, mówili „bussines”, czyli tak jak się pisze. Zatem im bliżej współczesności, tym mniej nawiązań graficznych w wyrazach – tłumaczył prof. Jan Miodek.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy