Inspiracje

Ewelina Wilk – wiara, że można osiągnąć wszystko

Aneta Gieroń
Dodano: 19.11.2012
252_IMG_5557
Share
Udostępnij
Dwudziestosześciolatka wierzy w historię jednostki, choćby takiej jak ona sama. – Rozprawiłam się ze stereotypami, że kariera, studia na świetnym uniwersytecie, dobra praca zarezerwowane są tylko dla możnych i uprzywilejowanych tego świata – śmieje się Ewelina.  No, bo co widzisz, patrząc na mnie? – pyta. I sama szybko odpowiada: – Zwykłą dziewczynę z maleńkiej gminy Czarna k. Rzeszowa, która przez sześć lat w Londynie zdobyła wszystko, co sobie zaplanowała, a nawet dużo więcej. Trudno jednak szczęścia doszukiwać się w przypadku.

Ewelina Wilk jest takim dzieckiem jednoczącej się Europy. I tak w 2004 r., Ewelina ze świeżo zdaną maturą w kieszeni, właśnie wyjeżdżała do Londynu, by sprawdzić siłę brytyjskiego funta w konfrontacji z uwolnionym rynkiem pracy dla Polaków. Już wtedy mówiło się o kryzysie, ale zamiast wielkiego kryzysu, który na Brytyjczyków miały ściągnąć miliony Polaków pracujących w Anglii po 2004 r., skończyło się na wielkim sukcesie gospodarczym wypracowanym przez solidnych, zaradnych i pomysłowych przybyszów z Europy Wschodniej.

Konkurencyjność Polaków

 
– Mój narzeczony powtarza, że gdyby nie kapitał gospodarczy i majątek, jaki Brytyjczycy posiadają od pokoleń, to w dzisiejszym wyścigu gospodarczym choćby z Polakami, już dawno by przegrali – twierdzi Ewelina Wilk. – On uwielbia naszą przedsiębiorczość, pomysłowość i pracowitość. Wielka Brytania jest zamożnym, a przez to dużo bardziej opiekuńczym krajem niż Polska. Wprawdzie taki model państwa jest marzeniem dla większości obywateli na całym świecie, ale w dłuższej perspektywie czasowej to niesamowicie rozleniwia i oducza ludzi samodzielności.

Marzenie o podróżach

 
– Trudno to wytłumaczyć, ale miałam ledwie kilka lat, gdy wszystkim wokoło opowiadałam o planach podróżowania po świecie jak tylko stanę się dorosła. W niewielkiej wsi, Medyni Łańcuckiej, kilkanaście kilometrów oddalonej od Rzeszowa brzmiało to absurdalnie – wspomina dziewczyna. – Ale mnie nie zniechęcało. Od zawsze pasjonowałam się kulturą, geografią, historią, językiem angielskim. W liceum obcych słówek uczyłam się szybko i z łatwością. Gdy po maturze pierwszy raz w życiu jechałam do Londynu wydawało mi się, że nic mnie nie zaskoczy. Oj, bardzo się pomyliłam. Już po kilku dniach okazało się, że z angielskiego, jakim mówił do mnie australijski właściciel baru, nie rozumiałam prawie nic. Tajemnicą poliszynela jest, że na emigracji poddać się, załamać psychicznie można setki razy każdego dnia. Trudno sobie wyobrazić, że Ewelina, ledwie co po zdanej maturze w Liceum

Dopracować akcent w Chessington

 
Tak było choćby z nauką bardzo dobrej angielszczyzny. Wspólne mieszkanie z kuzynkami w Acton w Zachodnim Londynie szybko Ewelinę zniechęciło. Słusznie przeczuwała, że zbyt częste przebywanie z Polakami i brak osłuchania się z dobrą angielszczyzną nigdy nie pozwolą jej dopracować się dobrego akcentu i londyńskiego słownictwa. Dlatego zaryzykowała, pracowała od rana do nocy, aż w końcu uzbierała dość pieniędzy, by wynająć mieszkanie z Anglikami w przepięknej, mieszczańskiej, modnej i nobliwej dzielnicy Chessington.

Przygoda z modą

 
Przedsmak wiktoriańskiej tradycji młoda Polka poznała już po roku spędzonym w Londynie i to na usilne, własne życzenie. Kto bowiem nie marzyłby o pracy w atelier Basi Zarzyckiej, bardzo popularnej w Wielkiej Brytanii projektantki polskiego pochodzenia urodzonej w Birmingham. Jej sklep w sercu londyńskiego Chelsea mieści się przy bardzo drogiej i ekskluzywnej Sloane Square. Mówi się, że to najbardziej czarujący sklep z biżuterią i dodatkami w Londynie. Częstymi klientami butiku są członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej, angielska arystokracja, gwiazdy show -biznesu. – Pani Basia Zarzycka poszukiwała asystentki. Do butiku trafiłam na jeden dzień, w trakcie którego projektantka nie zamieniła ze mną ani jednego słowa. Po tej próbie mój telefon zamilkł, ale ja nie dałam za wygraną. Marzyłam o tej pracy. Sama zadzwoniłam do Pani Zarzyckiej i do dziś nie wiem jak, ale udało mi się ją przekonać, by zatrudniła mnie na próbny tydzień – opowiada Ewelina Wilk. – W tym czasie projektantka dała mi do zrobienia dwie duże brosze, które miałam udekorować kamieniami Swarovskiego. To było niezwykle precyzyjne i pracochłonne zajęcie, ale miałam ogromne szczęście. Obie brosze, już po trzech dniach od zakończenia zdobień, kupiła klientka płacąc za każdą po 800 funtów. To przesądziło o mojej pracy dla Basi Zarzyckiej i ponad rocznej przygodzie z modą na światowym poziomie.

Studia na Uniwersytecie Westminsterskim

 
Praca dla Basi Zarzyckiej była tak wymagająca i absorbująca, że Ewelina Wilk nawet nie dostrzegła, jak w Londynie upłynął jej kolejny rok. Musiała w końcu wybrać, albo bardzo dobra pensja i prestiżowa pracownia mody, albo jeszcze więcej pracy i rozpoczęcie studiów. Wybrała aplikację na politologię europejską na Uniwersytecie Westminsterskim. Miała rok czasu na zdobycie referencji, perfekcyjne dopracowanie angielskiego i … zaczął się chyba najtrudniejszy czas pobytu młodej Polki w Londynie. Pierwszy rok na studiach, to była praca od rana do nocy, a mimo to jej pierwsze eseje roiły się od błędów.

Trudne początki, praca i sukces

 
– Po tym, jak w polskich szkołach zawsze miałam świetne oceny, moja duma autentycznie cierpiała, gdy na studiach dostawałam bardzo słabe noty – śmieje się Ewelina. – Ale uparłam się. Przez pierwszy rok uczyłam się właściwie na okrągło, w weekendy, od rana do wieczora, żyłam z wcześniej zaoszczędzonych pieniędzy i poświęcałam zaledwie kilka godzin tygodniowo na pracę dekoratorki wystaw sklepowych. Wszystko podporządkowałam nauce. Po dwóch latach na studiach szło mi już więcej niż dobrze. Pracę końcową pisałam z relacji pomiędzy Komisją Europejską a obywatelami poszczególnych państw członkowskich Unii Europejskiej. Mój angielski promotor nie mógł się nadziwić, że bez problemu wyczuwam najmniejsze niuanse informacyjne, w obcym jakby nie było dla mnie języku. Ta współpraca z angielskim profesorem trwa nadal, bo zaraz po skończeniu studiów za jego pośrednictwem przygotowywałam raport w ramach większego projektu dla Banku Światowego, w którym porównywałam komisje parlamentarne w dziesięciu krajach UE.

Kariera w nowym biznesie


W czasie, kiedy Ewelina Wilk studiowała na Uniwersytecie Westminsterskim, w innej bardzo dobrej prywatnej uczelni w Londynie, młody Włoch kończył studia i planował swój pierwszy biznes w życiu. Tak powstała bardzo popularna dziś w Londynie sieć tradycyjnych włoskich lodziarni Gelato Mio – Moje Lody. Przypadek, a może przeznaczenie sprawiło, że Ewelina będąc już na ostatnim roku studiów szukała dla siebie nowej pracy.
– Jedna lodziarnia i niespełna dziesięć zatrudnionych osób. Tak wyglądało Gelato Mio, gdy trafiłam do firmy – wspomina. – Dziś firma to ponad 100 pracowników, 8 sklepów-lodziarni w Zachodnim Londynie, gotowa linia produkcyjna do wytwarzania lodów dla supermarketów oraz popularność, jaką Gelato Mia zdobyło będąc bohaterem kilku programów telewizyjnych w BBC. Jesteśmy największym producentem lodów tradycyjnych w Wielkiej Brytanii, a ja niedawno otrzymałam awans na menedżera ds. zatrudnienia z pensją, która właściwie wydawała mi się nieosiągalna.

Z Londynu do Medyni Łańcuckiej


Jednego tylko Ewelina nie przewidziała. Że po sześciu latach spędzonych w Londynie zatęskni za Polską i ogromnymi pustymi przestrzeniami, jakich nie ma w żadnej metropolii na świecie. A może tak jak sprawdziła się w Londynie, ma teraz potrzebę sprawdzić się w Polsce, skąd wyjechała jako bardzo młoda dziewczyna?
– Czas spędzony w Londynie był tak bardzo trudny, ale też tak bardzo szczęśliwy, że teraz chyba Polskę i ewentualnie powrót do rodzinnej Medyni Łańcuckiej traktuję jako wyzwanie dla siebie – mówi Ewelina. – Na tę decyzję wpłynęła też chęć przeprowadzenia się do Polski mojego narzeczonego. Wprawdzie on jest Anglikiem, ale pod dużym urokiem Polski, w dodatku jako informatyk-programista bardzo dużo pracuje w różnych częściach świata i nie ma dla niego większego znaczenia, czy wylatuje z lotniska z Londynu, czy z Rzeszowa. To ciekawe, ale dopiero jego oczyma zobaczyłam, że jako Polacy i Polska często mamy niepotrzebne w stosunku do innych nacji kompleksy. Ewelina Wilk już zdecydowała. Chce, by na pięknym wzgórku w Medyni Łańcuckiej stanął jej dom. Z zewnątrz bardzo zwyczajny, ale w środku na wskroś polski, żadnych mebli z supermarketów, tylko drewno, kamień, jak najwięcej naturalnych surowców. To ma być duży, wygodny, tradycyjny dom, w którym zmieszczą się przyjaciele z całego świata.

– Czasem boję się, że mój powrót do Polski znów będzie oznaczał dla mnie nudę albo stagnację, jakie dopadły mnie zraz po maturze, przed wyjazdem do Londynu, ale wtedy mój narzeczony żartuje, że „wyżywać” się będę pracując społecznie w gminie i prowadząc własny biznes. Na pewno mieszkania, które mamy teraz w Londynie nie będziemy likwidować. Już na zawsze chciałabym żyć w polsko-angielskim rozkroku – opowiada Ewelina Wilk.

Gdy pytam Ewelinę, czy tak planowała swoje życie w Wielkiej Brytanii, w odpowiedzi słyszę głośny, zaraźliwy śmiech i słowa, że kilka rzeczy potoczyło się inaczej, niż zamierzała, ale na pewno jest zadowolona z tego, co ma, bo jest tego więcej, niż się spodziewała.

– Jak się jest młodym człowiekiem, ma się wiarę, że można wszystko. Ja miałam szczęście wykorzystać ten moment. I nie mam wątpliwości, że mój powrót do Polski jest możliwy tylko dlatego, że w Londynie spędziłam kilka bardzo intensywnych lat. Bez tego nie miałabym z czym i do czego wracać. Czasem trzeba wyjechać, żeby móc wrócić – stwierdza.

Share
Udostępnij

Nasi partnerzy