Ewa Leniart: Podjęłam decyzję, że będę kandydować z własnego komitetu wyborczego i świadomie kieruję swoje zaproszenie do różnych środowisk, różnych osób, a przede wszystkim do mieszkańców miasta Rzeszowa. Uważam, że w wyborach samorządowych głosując na prezydenta głosuje się na lidera i bardzo ważne jest, by pokazać siebie jako człowieka, który potrafi pokierować miastem, wziąć za nie osobistą odpowiedzialność. W momencie, kiedy obok kandydata co chwila pojawia się grono rozpoznawalnych osób, nasuwa się pytanie – kto jest prawdziwym liderem? Czy kandydat na prezydenta, czy może osoba stojąca za jego plecami. Postawiłam na inny przekaz, niż stosują moi kontrkandydaci, ale jest to świadome działanie. Dla mnie najważniejsza jest możliwość bezpośredniego kontaktu z mieszkańcami Rzeszowa, gdzie nikt i nic nie rozprasza naszej uwagi. Każde moje wystąpienie w tej kampanii jest spotkaniem z rzeszowianami, z którymi, jak najwięcej chcę rozmawiać o mieście. Wszystko, co każdego dnia od nich słyszę, pokrywa się z moimi wcześniejszymi diagnozami problemów Rzeszowa i pomysłami na lepszą przyszłość miasta.
Pani osoba jest najmniej widoczna, w stosunku do kampanii Marcina Warchoła, Grzegorza Brauna, czy Konrada Fijołka.
Przyspieszenie nastąpi w ostatnich tygodniach kampanii, taka była zaplanowana koncepcja i jest realizowana. Złożyło się na to kilka czynników. W momencie, gdy ogłosiłam, że będę kandydatem na prezydenta miasta Rzeszowa, w Polsce i na Podkarpaciu zaczęliśmy wchodzić w kolejną, trzecią już falę koronawirusa. To stawiało mnie przed ogromnym dylematem, bo z jednej strony już od roku miałam wiedzę i doświadczenie w walce z COVID-19, a z drugiej, rozpoczynała się kampania wyborcza. Uznałam, że nie mogę zostawić mieszkańców Podkarpacia i problemów epidemii. Postanowiłam dokończyć zadanie, którego podjęłam się dużo wcześniej. Trzecia fala koronawirusa jest najdłuższa – walczymy z nią od 19 lutego, a jej przebieg momentami był naprawdę dramatyczny. Do końca życia zapamiętam Poniedziałek Wielkanocny w 2021 roku i rekordową liczbę zachorowań od początku pandemii na Podkarpaciu – 2 122 osób. Dopiero od 15 kwietnia, odczuwam odrobinę ulgi, bo sytuacja się stabilizuje. Teraz mogę sobie pozwolić na większą aktywność w kampanii.
Na bilbordach pokazała się Pani w maseczce i podpisem „Razem wygramy”. Dla wielu to przekaz nie do przyjęcia. W czasie pandemii Polska i Podkarpacie notuje rekordowe liczby zgonów. W ostatnich miesiącach tak wielu z nas pożegnało tak wiele bliskich osób, że nie ze zwycięstwem, ale porażką kojarzy się nam czas walki z COVID-19.
Porażką byłaby kapitulacja, a ja nie zamierzam się poddać. Tak, to prawda, jesteśmy na wojnie z pandemią. Maseczka miała podkreślić, że nie ma mnie na ulicach miasta, bo jestem na pierwszej linii walki z koronawirusem i nie wstydzę się tego, co robię.
Nie brakuje głosów, że kampania z maską na plakatach miała być aluzją w kierunku kontrkandydatów, którzy na początku kampanii masek nie nosili.
W szczególności jeden z nich, najmniej rozpoznawalny w mieście, bo dopiero od niedawna jest posłem z Rzeszowa, a wcześniej przez 20 lat związany był z Warszawą. Świadomie nie zakładał maseczki, by jego twarz stała się bardziej rozpoznawalna wśród mieszkańców.
Marcin Warchoł, którego Tadeusz Ferenc wskazał na swojego następcę w rzeszowskim Ratuszu, zapowiada, że będzie wiernym kontynuatorem polityki Ferenca. Konrad Fijołek, który przez ponad 18 lat był bliskim współpracownikiem byłego już prezydenta, przyznaje, że w trakcie tych dwóch dekad wiele dobrego dla miasta się zdarzyło, choć teraz czas na zmianę priorytetów w mieście. Jak Pani ocenia prezydenturę Tadeusza Ferenca?
To ważny, ale już zamknięty rozdział w dziejach Rzeszowa. Ocenią go historycy i zapewne będą się różnić w ocenach, tak jak różnią się w nich mieszkańcy miasta. 18 lat rządów prezydenta Ferenca znacząco odcisnęło piętno na Rzeszowie. Żałuję jednak, że prezydent, który nadał miastu koloru i poszerzył jego granice, w ostatnim okresie swojego urzędowania pozwolił na jego zabetonowanie. To jest kluczowa kwestia, na którą ja się nie zgadzam i nie zgadzają się na to mieszkańcy Rzeszowa. Miasto musi stać się bardziej zielone i przyjazne ludziom.
To oznacza, że w części chciałaby Pani kontynuować politykę Tadeusza Ferenca, a w części absolutnie się z nią nie zgadza?
Na pewno trzeba kontynuować politykę rozwoju – rozsądnego zmieniania granic miasta Rzeszowa, ale nie siłowego, tylko w ramach dobrej współpracy z sąsiadami.
Chciałaby Pani poszerzać Rzeszów o pojedyncze miejscowości, czy całe gminy?
Stawiałabym na rozsądny dialog. Porozumienie się z jedną z ościennych gmin i przyłączenie do miasta części jej terenów, dzięki czemu Rzeszów zyskałby potrzebną przestrzeń inwestycyjną, przy jednoczesnej rekompensacie finansowej dla gminy, która straci część swoich terenów.
W jakich kierunkach chciałaby Pani poszerzać Rzeszów?
Na północ, w kierunku gminy Trzebownisko, żeby do Rzeszowa przyłączyć Jasionkę z lotniskiem oraz Podkarpackim Parkiem Naukowo-Technologicznym „Aeropolis”. Te tereny powinny być doskonale skomunikowane z miastem. Drugi taki kierunek widzę na wschód, czyli tereny Krasnego. Będąc wojewodą sama czterokrotnie wyrażałam akceptację dla poszerzania granic miasta, gdy do Rzeszowa przyłączane były: Bzianka, Pogwizdów Nowy, Matysówka i północny Miłocin.
Ale są obszary, które konsekwentnie Pani neguje w polityce dotychczasowego prezydenta Rzeszowa!
Uważam, że nie można pozwolić na ciąg dalszy chaosu urbanistycznego w mieście, który zmienił życie wielu mieszkańców w koszmar. Z przerażeniem spoglądam na liczne punkty zapalne w przestrzeni miejskiej, w których dochodziło do bardzo złych rzeczy. Chociażby Nowe Miasto i niewielki skrawek zielonego terenu w samym środku osiedla mieszkaniowego, gdzie na kilkuarowej działce inwestor dostaje warunki zabudowy na budowę wielopiętrowego bloku. To jest absolutny brak poszanowania dla praw już mieszkających tam setek osób.
Prezydent Ferenc w ostatnich latach nie krył swojego entuzjazmu dla azjatyckiej koncepcji zabudowy miasta, ale przy urnach wyborcy akceptowali taką wizję.
Nie mam nic przeciwko powstawaniu w mieście wieżowców, ale mamy na tyle dużo nowo przyłączonych terenów, że możemy zdecydować, gdzie chcemy mieć dzielnicę wieżowców, a niekoniecznie upychać jej na najmniejszym skrawku zieleni, byleby tylko było to w śródmieściu.
Widziałaby Pani Rzeszów jako miasto składające się z kilku centrów równocześnie tętniących życiem?
Tak. Uważam, że Rzeszów jest już na tyle duży, że nie musi mieć tylko jednego centrum skupionego wokół Rynku i Ratusza. Wiele miast w Polsce i Europie rozwija się tworząc coś na wzór centrum dzielnicy nowoczesności, centrum biznesu, kultury i rozrywki. Jak dokładnie miałoby to wyglądać, chciałabym, aby nakreślił architekt miasta, który we współpracy z zespołem urbanistów i architektów przygotowałby koncepcję Planu Zagospodarowania Przestrzennego Miasta. Dzięki temu, byłaby szansa na wypracowanie optymalnych i funkcjonalnych rozwiązań dla rzeszowian.
Pani wizja rozwoju przestrzennego Rzeszowa?
Na pewno niedopuszczalna jest intensywna zabudowa w miejscach, w których nie ma dostatecznej infrastruktury drogowej i nie ma możliwości zapewnienia miejsc parkingowych dla mieszkańców. Nie do przyjęcia jest pozwolenie na budowanie wieżowców w samym środku osiedla domków jednorodzinnych. Rozwój miasta nie może się odbywać kosztem jego mieszkańców. Nie może dochodzić do sytuacji, w których prywatne osoby zmuszane są zatrudniać prawników i wydawać kilkadziesiąt tysięcy złotych, by skutecznie bronić się przed niekontrolowaną zabudową inwestorów.
Z drugiej strony, miasto jest po to, by można było w nim inwestować i budować. Jak wszystko to będzie uporządkowane i zaplanowane, unikniemy wielu konfliktów i problemów przestrzennych, z którymi obecnie boryka się Rzeszów. Planowanie musi być obecne na każdym etapie rozwoju miasta i nowych inwestycji. Trudno tworzyć nowe osiedla mieszkaniowe, nie uwzględniając w tych projektach infrastruktury drogowej, przedszkola, żłobka, szkoły, przechodni, sklepów, domu seniora czy terenów zielonych.
Co z Doliną Wisłoka?
Niestety przypadku tych terenów, co najmniej kilka decyzji o pozwoleniu na realizację inwestycji wysokich, wydanych przez poprzednie władze miasta jest już prawomocnych i musimy się z tym pogodzić. Podjęłam inicjatywę i zaczęłam rozmawiać z tymi inwestorami, którzy mają prawomocne pozwolenia na budowę, by w miarę możliwości zachować zieleń i tereny rekreacyjne wzdłuż Wisłoka, wzdłuż ulicy Podwisłocze. Ci przedsiębiorcy zrozumieli, że decyzja o intensywnej zabudowie terenów wokół rzeki została bardzo źle przyjęta przez mieszkańców i sami przyznali, że gotowi są na kompromis w sprawie terenów zielonych. Nie kryli, że nadal chcą funkcjonować i inwestować w Rzeszowie, a co za tym idzie, zależy im na dobrych relacjach z miastem, władzami i samymi mieszkańcami.
Na dziś, najrozsądniejsze wydaje się ogłoszenie konkursu w niedalekiej przyszłości na zagospodarowanie około 10 hektarów wolnej przestrzeni, jaka zostanie na tych terenach.
O „Zielonym Rzeszowie” mówi każdy z kandydatów na prezydenta Rzeszowa, a jednocześnie każdy obiecuje południową obwodnicę Rzeszowa, której budowa oznacza wycięcie 5 tys. drzew i wpuszczenie tysięcy samochodów w jedyną dużą, zieloną enklawę miasta. To żadna zmiana jakościowa w stosunku do polityki betonowania Rzeszowa lansowanej przez byłego już prezydenta Ferenca.
W 2017 roku próbowałam negocjować z prezydentem Ferencem stworzenia przeprawy przez Wisłok w innej lokalizacji niż obecna, tak, by droga nie przebiegała przez bulwary. Niestety, nie było na to zgody ze strony Ratusza. Efekt jest taki, że dziś bez budowy południowej obwodnicy Rzeszowa nie uda się uratować centrum miasta, a co więcej, wkrótce dojdzie do paraliżu komunikacyjnego. Na przygotowanie projektu drogi, na który w połowie kwietnia 2021 roku w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim złożony został ZRID, wydano już niemałe pieniądze z budżetu Rzeszowa. Wiem, że w tym konkretnym przypadku, nie ma dobrego rozwiązania, możemy starać się jedynie minimalizować szkody. Chcemy, by była to ulica wewnętrzna w mieście, nie jak to lansowały służby poprzedniego prezydenta – obwodnica. Miejsce najbardziej bezpieczne i ekologiczne jak się da – droga, gdzie nie będzie ciężkiego ruchu i nośność do 11,5 tony.
Lada moment będziemy mieli kolejny paraliż komunikacyjny w Rzeszowie. Tym razem nie na ulicy Kwiatkowskiego, ale w okolicy Mostem Zamkowym, gdzie na Olszynkach powstają dwa potężne wieżowce…
Musimy znaleźć rozwiązanie dla wzmocnienia roli komunikacji publicznej. Stworzyć mechanizmy zachęcające kierowców samochodów, by chcieli się przesiadać do autobusów i Podkarpackiej Kolei Aglomeracyjnej. W końcu, powinniśmy poważnie zastanowić się nad wprowadzeniem nowego środka transportu w mieście – najprawdopodobniej szynowego, ale szczegóły zostawiłabym ekspertom od transportu miejskiego. Zakładam, że jeśli powstałby tramwaj, to jego trasa koncentrowałaby się wokół rzeszowskiego ringu, czyli objeżdżałaby śródmieście. Szybka kolejka, której koszty eksploatacji nie byłby wygórowane, pozwalałby dowozić ludzi do pracy w centrum Rzeszowa, a młodzież do szkół i na uczelnie. Dodatkową zachętą byłby tani bilet 365, czyli za złotówkę dziennie możliwość korzystania ze wszystkich środków komunikacji publicznej. W dalszej części zmian komunikacyjnych, byłoby dobudowywanie centrów przesiadkowych, przy których powstałyby parkingi, a kierowcy z aut przesiadaliby się do transportu miejskiego. Na takie rozwiązania transportowe możliwe jest pozyskanie unijnych dotacji w ramach obecnej perspektywy finansowej. Lada moment nabory ruszą i już trzeba myśleć o przygotowywaniu projektów oraz ustalaniu szczegółów współpracy z ościennymi gminami.
Najbliższe wybory prezydenckie w Rzeszowie dają władzę na dwa lata. Co realnie chciałaby Pani w tym czasie zrobić w Rzeszowie?
Warto mieć wizję na 7 lat, bo jak się walczy o dwa lata, to tym bardziej trzeba zabiegać o kolejnych 5 lat w wyborach w 2023 roku. Kluczowy jest dla mnie ład urbanistyczny w mieście i na tym chcę się skoncentrować przez pierwsze dwa lata prezydentury. Równie ważna jest komunikacja, bo Rzeszów będzie się rozrastał i rozwijał – takie są możliwości i ambicje, więc trzeba być na to przygotowanym. Niezbędna jest też budowa wielopoziomowego parkingu w okolicy ulicy Szopena, co rozwiązałoby problemy z parkowaniem w śródmieściu oraz zagwarantowało miejsca parkingowe dla Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego nr 1.
To wszystko związane jest z infrastrukturą, o którą Tadeusz Ferenc dbał bardzo dobrze. Dużo gorzej wygląda jakość życia rzeszowian.
Ważny jest dla mnie park centralny, jaki powstałby wzdłuż ulicy Podwisłocze. Do tego jak najwięcej chciałabym tzw. parków kieszonkowych, na które są pieniądze unijne, a których realizacja nie wymaga ogromnych nakładów. Te niewielkie zielone skwery są znakomitym rozwiązaniem dla mocno zabudowanego śródmieścia, gdzie nie ma możliwości tworzenia większych obszarów zielonych. Musimy też zadbać o to, by w mieście była przestrzeń na ogródki działkowe. W czasie pandemii okazało się, że wielu mieszkańców zostało wręcz uwięzionych w swoich mieszkaniach. Są tereny, które w ostatnim czasie zostały włączone do miasta i warto na nich znaleźć taką przestrzeń, którą rzeszowianie mogliby zagospodarować na niewielkie ogródki.
Co z kulturą? Konrad Fijołek, Pani kontrkandydat, spotyka się z twórcami, artystami, obiecuje podwojenie, a nawet potrojenie budżetu na kulturę, która nigdy nie była „ulubienicą” poprzedniego prezydenta.
Mam koncepcję stworzenia Galerii „Kantor-Szajna-Grotowski”, która w innowacyjny sposób łączyłaby przeszłość z przyszłością. Marzy mi się też Muzeum Historii Miasta Rzeszowa, ale duże, atrakcyjne, będące wizytówką miasta. Obecna placówka nie ma z tym nic wspólnego. Dla mnie najważniejsze jest rozpoczęcie nowego, twórczego dialogu z rzeszowianami o mieście.
Myśli Pani, że dostanie taką szansę od wyborców?
Tak, dlatego nie wykluczam, że przed II turą wyborów zaprezentuję osoby, z którymi chciałabym współpracować w Ratuszu. Na pewno będą w tej grupie kobiety.
Kogo Pani typuje do II tury wyborów?
Na pewno siebie i kandydata opozycji, Konrada Fijołka, ale wierzę, że to ja będę zwycięzcą.