Reklama

Ludzie

Tyszkowscy na salonach Przemyśla. W Kreyczówce

Aneta Gieroń
Dodano: 31.12.2024
Magda Skubisz. Fot. Tadeusz Poźniak
Magda Skubisz. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

Z Magdą Skubisz, pisarką i wokalistką, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Kilka tygodni temu ukazał się czwarty już tom sagi rodu Tyszkowskich – „Wilcze znamię”, a Ty z wypiekami na twarzy, mówisz o nowych wątkach, jakie znajdą się w kolejnej części. Na czym polega fenomen tej galicyjskiej rodziny z XIX wieku, która zawładnęła Twoją wyobraźnią na tyle, że od kilku lat opisujesz losy Józefa, Antoniego i Wiktorii Tyszkowskich oraz zielarki Katji, a w archiwach odkrywasz kolejne tajemnice tego rodu?

Magda Skubisz:  Dzieje rodu Tyszkowskich zachwyciły mnie od pierwszej chwili, jednak sporo czasu zajęło mi przestudiowanie archiwów i zebranie historycznych materiałów – niezbędnych, by książki powstały. To był też czas, gdy w moim życiu wiele się działo. W 2016 roku trafiłam na kurs zielarski  w PWSZ w Krośnie, a opiekunem naszej grupy był jeden z najwybitniejszych fitoterapeutów w Polsce, dr Henryk Różański. Moje zainteresowanie ziołami zostało niejako wymuszone przez chorobę autoimmunologiczną. Zdecydowałam, że zanim zacznę stosować przepisane przez lekarza sterydy, spróbuję wspomóc się naturalną terapią. Efekt był zdumiewający, chociaż rozciągnięty w czasie, bo do pełnego zaniku objawów doszło dopiero po trzech latach stosowania ścisłej diety i ziół. Gwarancja sukcesu w takich kuracjach, to przede wszystkim cierpliwość. Wtedy też zdecydowałamże kolejna moja powieść będzie miała związek z ziołami i pannami aptecznymi. Nie miałam jednak skrystalizowanej fabuły.

Pomógł szczęśliwy przypadek?!

Zaczęło się od rozmowy z moim sąsiadem, Januszem Dedio, który jest pasjonatem i „zbieraczem” opowieści z okolic Pogórza Przemyskiego. Janusz wraz z bratem Darkiem od dwudziestu lat prowadzi stronę www.kopysno.pl, gdzie prezentuje mnóstwo materiałów historycznych i archiwalnych opisujących dzieje wsi Kopysno na Pogórzu. Jego rodzina spowinowacona była z Tyszkowskimi. Józef Tyszkowski miał dziecko (córkę) z Katarzyną Hamryszczak, kuzynką babci Janusza ze strony mamy. Dziewczynce także nadano imię Katarzyna, a gdy miała około szesnastu lat, zakochał się w niej żandarm Antoni Jankowski. Gdy dowiedział się, że Katarzyna jest z nim w ciąży, postanowił ją porwać. Uraczył winem jej babcię (u której wtedy przebywała), a kiedy babcia przysnęła, wywiózł Katarzynę do swej rodziny w miejscowości Busk, zwanej wówczas galicyjską Wenecją (obecnie Ukraina). Kiedy Katarzyna urodziła dziecko, ożenił się z nią, a ślub miał miejsce w cerkwi w miejscowości Trójca.

Ze związku Katarzyny i Antoniego Jankowskiego urodziła się córka Michalina – de facto wnuczka Józefa Tyszkowskiego. Antoni Jankowski z rodziną po I wojnie światowej zamieszkał we dworze Tyszkowskich w miejscowości Kopysno i dzierżawił ich grunty aż do 1939 r. Po II wojnie światowej dobra te zostały mu odebrane przez władze PRL. Co prawda w latach 70. XX wieku planowano zwrócić część gruntów Michalinie, ale ostatecznie nigdy do tego nie doszło. Gdy pod koniec lat 80. XX wieku Michalina zmarła, zakończył się ród posiadający geny Tyszkowskich. 

To od Janusza Dedio zaczęła się moja fascynacja Tyszkowskimi. Od niego po raz pierwszy usłyszałam o Antonim i Józefie, ich matce Wiktorii, a także o skandalizujących jak na owe czasy, związkach obu panów ze swoimi włościankami – Rusinkami z urodzenia i wyznania.

Antoni jako nastolatek wyjechał do Wiednia i ukończył studia na Politechnice Wiedeńskiej (nowe materiały pozyskane przez Janusza świadczą o tym, że Antoni zdobywał wiedzę także na Akademii Inżynierii Wojskowej oraz studiował weterynarię, gdzie uczył się m.in. kowalstwa) co pod względem wykształcenia stawiało go znacznie powyżej standardów edukacyjnych obowiązujących ówczesną szlachtę. Z kolei Józef Tyszkowski, który był głównym zarządcą rodzinnego majątku, podbił moje serce zamiłowaniem do muzyki, ponieważ zebrał najzdolniejszych swoich włościan i założył orkiestrę: kupił instrumenty, wynajął kapelmistrza i płacił muzykom za każdy koncert. Na koniec należy wspomnieć o największej „ekstrawagancji” Tyszkowskich, czyli przekazaniu wszystkich swoich dóbr, liczących ok. 15 tys. morgów Polskiej Akademii Umiejętności. PAU mimo przekazania darowizny przez Pawła Tyszkowskiego, czyli syna Antoniego Tyszkowskiego, przez wiele lat po I wojnie światowej nie mogła odzyskać własności w Kopysnie, bo nie chciał jej oddać żandarm Jankowski, który uważał, że należy się ona jego żonie (córce Józefa Tyszkowskiego) a następnie ich córce, Michalinie. 

Rodzina Tyszkowskich wydała mi się idealna, by w jej otoczeniu umieścić główną bohaterkę – pannę apteczną, Katję. Akcja dwóch pierwszych powieści toczy się na Pogórzu Przemyskim, na ziemiach tzw. klucza rybotyckiego, który należał do Tyszkowskich, a w skład którego wchodziły leżące w okolicach Arłamowa wsie: Krajna, Łomna, Trójca, Jamna Górna, Jamna Dolna, Pakoszówka, Rybotycze, Huwniki, Borysławka i Paportno. Wydarzenia z trzeciego tomu koncentrują się w Bieszczadach, w Zawozie.

W czwartej części sagi zabierasz nas do Przemyśla z połowy XIX wieku. Dlaczego?

Bo to miasto, które uwielbiam. (śmiech) Mojej bohaterki jeszcze tam nie było, więc chciałabym, żeby Katja zobaczyła je na własne oczy.  Przemyśl w 1855 roku przeżywał upadek: zburzono mury miejskie, a na gruzach ratusza Austriacy wznieśli odwach, czyli posterunek żandarmerii. W dodatku panowała epidemia cholery, a z każdego zaułka wyzierała przysłowiowa galicyjska nędza. Dopiero za kilka lat do Przemyśla dotrze kolej żelazna, a wraz z nią plany budowy Twierdzy Przemyśl, w wyniku czego miasto przeżyje rozkwit.

I na przekór temu, co mówisz, główną bohaterkę osadzasz w bardzo pięknym miejscu w Przemyślu – może jednym z najpiękniejszych w tamtym czasie.

Na historię Kreyczówki trafiłam przypadkiem, podczas spaceru z przemyskim przewodnikiem, Piotrem Michalskim. Wędrowaliśmy dawnym Traktem Dobromilskim (dzisiejsza ulica Słowackiego) posługując się mapą z 1852 roku,  kiedy w miejscu zwanym niegdyś Lwowskim Przedmieściem, dostrzegłam wspaniałą, imponującą rozmiarami posiadłość…

Jak duża była Kreyczówka?

Dziś trudno to stwierdzić, bo na przestrzeni lat posiadłość uległa rozparcelowaniu, ale przypuszcza się, że w połowie XIX-wieku zajmowała około 30 hektarów, posiadając w swych granicach murowane budynki,  ogrody i ogromny staw. Pierwsze, co mnie zastanowiło, to kontrast pomiędzy biedą w mieście i tym iście królewskim przepychem na przedmieściu.  Zaintrygowała mnie osoba właściciela folwarku Kreyczówki i tak natrafiłam na dzieje rodziny lekarza Wilhelma Kreyczi. Udało mi się nawiązać kontakt z potomkinią rodu, Małgorzatą Knakiewicz z domu Kreyczy, która… także jest lekarzem. Pani Małgorzata zgodziła się, bym wykorzystała dzieje jej protoplastów w książce, cytuję: „może ich pani nawet lekko sponiewierać”… W odtwarzaniu historii Kreyczówki ogromnie pomocna były także: pani dr Natalia Stojak oraz pani Dorota Markocka – udostępniły mi materiały, dzięki którym fabuła „Wilczego znamienia” jest mocno osadzona w XIX-wiecznej rzeczywistości.

Fragment mapy katastralnej miasta Przemyśla z 1852 roku. Rep. Archiwum Państwowe w Przemyślu

Co się stało z Kreyczówką, że nie dotrwała do współczesnych czasów?

Pieniądze, dzięki którym zbudowano rezydencję, najprawdopodobniej pochodziły z plantacji, na której pracowali niewolnicy w Gujanie, a konkretnie z ówczesnej kolonii – Demerary, zarządzanej przez Holenderską Kompanię Zachodnioindyjską. Dziadek doktora Wilhelma Kreycziego – Willem August Sirtema van Grovestins pochodził z arystokratycznej rodziny z Fryzji (obecnie Holandia), posiadał tytuł barona,  a na Demerarze pełnił funkcję wicegubernatora, czy raczej kogoś w rodzaju prezesa spółki handlowej, zarządzającego tymi XIX-wiecznymi obozami pracy. Van Grovestins wykorzystywał pracę tysięcy niewolników do uprawy bawełny, kakao i trzciny cukrowej, a że w swych rządach był bezwzględny, dorobił się ogromnego majątku, z którym zbiegł do Europy, gdy Gujana z rąk Holendrów przeszła pod zarząd Brytyjczyków. Dzięki milionom z Gujany arystokrata osiadł w Pradze, gdzie powtórnie się ożenił. Z tego małżeństwa urodziła się m.in. Wilhelmina, matka Wilhelma Kreyczi. W Pradze poznała i poślubiła swojego męża, filozofa Franciszka Kreyczi, który później stał się założycielem niezwykle popularnego w Przemyślu Instytutu Filozoficznego. To najprawdopodobniej dzięki pieniądzom barona małżeństwo Kreyczich zakupiło ziemię na Lwowskim Przedmieściu, a następnie zbudowało Kreyczówkę.

 „Wilcze znamię” momentami zdaje się paralelą losu galicyjskich chłopów do niewolników z plantacji fryzyjskiego barona. To zamierzona analogia?

 – Poniekąd tak. W pierwszych słowach książki zacytowałam słowa Huberta Vautrina, nadwornego lekarza Jana Sobieskiego, który jako Francuz ( Francja w tym czasie posiadała liczne kolonie) mógł obiektywnie porównać sytuację obu tych warstw społecznych. Powiedział: „ Na pana niewolnik haruje od wschodu do zachodu, dla niego znosi chłód i znój, dla niego ostrzy siekierę, zaprzęga woły, dla niego orze łono ziemi; jemu przypada w udziale krwawy trud i skąpe plony z przygodnej roli, którą uprawia nadludzkim wysiłkiem.” Vautrin wprost nazywa polskiego chłopa niewolnikiem, bo wedle jego oceny, los galicyjskiego włościanina niewiele różnił się od sytuacji człowieka będącego własnością plantatora. Widział to samo okrucieństwo i mechanizmy wyzysku, ludzi pozbawionych wszelkich praw i zmuszanych do katorżniczej pracy.

Dlaczego Kreyczowie osiedli w Przemyślu?

Nie wiemy, dlaczego Wilhelmina i Franciszek podjęli taką decyzję, natomiast miasto ogromnie na tym skorzystało. Franciszek Kreyczi założył wspomniany wcześniej Instytut Filozoficzny, ale pracował też w przemyskim gimnazjum jako nauczyciel gramatyki. Wiele dobrego zrobił również jego syn, Wilhelm Kreyczi, lekarz lwowskiego Szpitala Garnizonowego, a wcześniej lekarz rzeszowskiego 40. Pułku Piechoty. Młodszy brat Wilhelma,  Emil Kreyczi zapisał się w historii Przemyśla jako właściciel ekskluzywnego sklepu z konfekcją damską. Należy wspomnieć, że Kreyczowie w czasie epidemii w 1855 roku przekazali część swojej rezydencji do dyspozycji szpitala cholerycznego, co świadczyło o ich wrażliwości społecznej.

Po tym, jak w poprzednich tomach wiedziesz nas po rusińskich domostwach, polskich dworach, w czwartym tomie wkraczamy do mieszczańskiej, przemyskiej rezydencji zarządzanej przez matkę i dwóch synów, czyli bardzo podobnie jak w przypadku Wiktorii, Józefa i Antoniego Tyszkowskich. Tyszkowscy mimo olbrzymiego majątku żyli dosyć oszczędnie, a Kreyczowie…?

Mam wrażenie, że Kreyczowie nie uwzględnili kosztów utrzymania tak wielkiej rezydencji. Kiepsko zarządzana posiadłość  tonęła w długach. W kolejnych latach majątek po kawałku przejmowali wierzyciele, spora część została odsprzedana państwu oraz osobom prywatnym. Po szczegóły dotyczące parcelacji Kreyczówki pod koniec XIX wieku odsyłam do pracy dr Natalii Stojak „Studium Przypadku – przemyska „Kreyczówka” i impulsy rozwojowe w mieście u schyłku doby Galicji”.

Do Kreyczówki trafia też Katja. Ucieka przez żandarmami, którzy chcą ją aresztować za czary.

Rezydencja leżała przy Trakcie Dobromilskim, czyli głównej drodze prowadzącej od strony Birczy do Przemyśla. Katja w „Wilczym znamieniu” ucieka przed żandarmami do miasta, a ponieważ Kreyczówka usytuowana jest tuż za rogatkami, uznałam, że to najlepsze miejsce schronienia dla mojej bohaterki. Co do nakazu aresztowania na polecenie naczelnego lekarza Galicji, karano za praktyki lecznicze niezgodne z ówczesną wiedzą medyczną i pobieranie za to opłaty. Dzięki Januszowi Dedio wpadł mi w ręce austriacki Kodeks Karny z którego jasno wynikało, że każda osoba lecząca niezgodnie z ówczesną wiedzą medyczną, używająca chociażby czarów czy hipnozy i pobierająca za to opłatę, musiała się liczyć z surową karą. Za takie praktyki groziło więzienie, a w przypadku śmierci chorego – kara dożywocia. Zainteresowanych odsyłam do „Ustawy Karnej Austrjackiej o zbrodniach, występkach, przekroczeniach z dnia 27 maja 1852 roku obowiązującej w okręgach sądów apelacyjnych w Krakowie i we Lwowie oraz sądu okręgowego w Cieszynie” (paragraf 343).

Po raz pierwszy w „Wilczym znamieniu” obserwujemy Katję, która świadomie używa trujących grzybów, by „obezwładnić” swych oprawców i ratować się w ten sposób przed gwałtem, a może i śmiercią.

Zachęca żandarmów, by dorzucili do zupy smardze, bo wie, że te odbiorą im jasność umysłu, a to pozwoli jej uciec. W tej części sagi jest mniej informacji o ziołach niż w poprzednich i rzeczywiście, pierwszy raz Katja mówi o ziołach, które nie leczą, a zabijają.  Wcześniej tylko Amelia wspominała o takich specyfikach przy okazji „Czarciego ogrodu”. Jednym z głównych bohaterów „Wilczego znamienia” jest wawrzynek wilcze łyko, który spełnia niezwykle wychowawczą rolę w odniesieniu do Antoniego Tyszkowskiego, albowiem Katja “pierze” nim niepokornego szlachcica po gębie.

Im mocniej zanurzasz się w historię rodziny Tyszkowskich tym więcej niezwykłych historii z XIX-wiecznej Galicji do Ciebie dociera?

To nieprawdopodobne, ale tak. Niedawno w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej pani Katarzyna Winiarska odnalazła trzy męskie portrety na których znajdują się podobizny Antoniego, Pawła i Józefa Tyszkowskiego. W 1955 roku w cerkwi w Huwnikach na obrazy natrafił wybitny muzealnik i ówczesny dyrektor Muzeum Ziemi Przemyskiej, Krzysztof Wolski. Przywiózł je do Przemyśla i zabezpieczył przed uszkodzeniem, po czym obrazy trafiły do magazynu, gdzie przeleżały siedemdziesiąt lat. Kiedy skontaktowała się ze mną pani Winiarska,  kierownik Działu Sztuki, Rzemiosła i Etnografii, była świeżo po lekturze „Aptekarki”. Wspólnie z Januszem Dedio mieliśmy zaszczyt dokonać identyfikacji portretów Antoniego oraz Pawła Tyszkowskich, a było to możliwe dzięki odnalezieniu opisanych imieniem i nazwiskiem zdjęć, na podstawie których namalowano portrety. Niezwykle wzruszająca chwila. Teraz czekamy na usunięcie bibułki zabezpieczającej z obrazu przedstawiającego najprawdopodobniej Józefa Tyszkowskiego. Niedługo przekonam się naocznie, czy faktycznie był taki przystojny, jak go opisałam. (śmiech)

Niestety, kaplica Tyszkowskich w Kalwarii Pacławskiej jest zamknięta i nie można do niej wchodzić, ale Ty tam byłaś, co odkryłaś w krypcie?

W kaplicy, którą ufundował Paweł Tyszkowski, syn Katji i Antoniego Tyszkowskiego, znajdują się przepiękne witraże z krakowskiej pracowni Żeleńskiego według projektu prof. W. Ekielskiego i A. Tucha oraz wspaniały ołtarz z białego marmuru zaprojektowany przez rzymskiego architekta Paolo Mediciego. W krypcie grobowej spoczywają: Antoni Tyszkowski, Józef Tyszkowski, Wincenty Tyszkowski, Rozalia Giebułtowska, Wiktoria z Giebułtowskich Tyszkowska oraz Paweł Tyszkowski – fundator kaplicy. Jedna z trumien jest zbutwiała z powodu długotrwałego działania wody – najprawdopodobniej należy do Wiktorii Tyszkowskiej, matki Józefa i Antoniego. Według lokalnej legendy, Wiktorię spotkało pośmiertne potępienie, gdyż podczas pielgrzymki miała odmówić wody matce z dzieckiem. Dziecko zmarło, a zrozpaczona matka przeklęła Tyszkowską słowami: „obyś pławiła się w wodzie do sądnego dnia!”. Kaplicę oraz kryptę, w której spoczywają Tyszkowscy można obejrzeć na kanale YT w filmie „Klątwa, więzienie, stara krypta i zapomniana rodzina ”. Materiał  – za zgodą władz klasztoru w Kalwarii Pacławskiej – stworzyła Strefa Czytacza we współpracy z wydawnictwem Media Rodzina. Film jest podróżą poprzez kolejne części sagi i ukazuje miejsca akcji występujące w fabule: zamczysko w Trójcy, Jamną Dolną i Górną, Kalwarię Pacławską, itp. Odwiedzamy też Muzeum Ziemi Przemyskiej, by spojrzeć w oczy portretowej podobiźnie Antoniego Tyszkowskiego…

Willem August Sirtema baron van Grovestins. Źródło Wikipedia

Wiktoria Tyszkowska – silna i niezależna kobieta miała nie mniej barwne życie od swoich synów Józefa i Antoniego Tyszkowskich…

Kiedy zaczęłam „odgruzowywać” tę postać, odkryłam niezwykłą kobietę, wyprzedzającą swoje czasy. Wszystko wskazuje na to, że Wiktoria, jako 50-latka miała o połowę młodszego kochanka, a w dodatku padła ofiarą pośmiertnej klątwy.

Na historię klątwy natrafiłam w „Legendach kalwaryjskich” autorstwa Ojca Rafała Marii Antoszczuka, w rozdziale „O hrabinie, co jej trumna w wodzie stoi”. Wiktoria zmarła w 1879  roku i została pochowana w Zawozie w kaplicy grobowej obok swojej matki, Rozalii (dziś z tego grobowca został tylko kawałek kamiennej ściany, a jeszcze w latach 60. XX wieku była to duża kaplica kryta dachem). Co ciekawe, kaplica, mimo iż usytuowana na wzgórzu, podeszła wodą, dlatego na początku XX wieku, Paweł Tyszkowski, wnuk Wiktorii, przeniósł obie trumny do nowo wybudowanej kaplicy cmentarnej w Kalwarii Pacławskiej, a bieszczadzki majątek sprzedał. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że trumna babki ponownie podeszła wodą! Zakonnicy opiekujący się grobowcem postanowili „wykorzystać” ten fakt i jeszcze całkiem niedawno, do lat 80. XX wieku, pielgrzymi przybywający do Kalwarii, mogli oglądać zanurzone w wodzie kości Wiktorii Tyszkowskiej. Fatum po raz kolejny dopadło Wiktorię w latach 60., kiedy to bieszczadzkie włości należące niegdyś do rodziny Wiktorii zniknęły pod wodą zalane przy budowie zapory solińskiej. Można powiedzieć, że klątwa wypełniła się po trzykroć.

Czego jeszcze możemy się spodziewać w kolejnym tomie?

Chciałabym coś więcej napisać o antydepresyjnych właściwościach ziół – mój ukłon w kierunku Józefa Tyszkowskiego, który po tragicznej śmierci Ludki i ich córeczki chciał popełnić samobójstwo, jest w depresji. Zakochana w nim Katja na pewno zrobi wszystko, by mu pomóc, a ja znów wykorzystam wiedzę dyplomowanej fitoterapeutki Marty Krynickiej Orzech, aby stworzyć skuteczne, ziołowe eliksiry.

Fot. Materiały prasowe

Niewykluczone, że opiszesz też dzieje „awanturnic” Karsznickich.

Niewykluczone. (śmiech) Wiktoria Tyszkowska, z domu Giebułtowska, po mamie Rozalii odziedziczyła tzw. klucz bieszczadzki, na który składały się wsie: Wołkowyja, Górzanka, Lalin, Rybne i Zawóz. W Zawozie znajdował się dwór Giebułtowskich, w którym mieszkała matka Wiktorii, Rozalia Giebułtowska z domu Karsznicka oraz jej mąż, Adam. Według Zbigniewa Kozickiego – autora książki „Zawóz”, z której korzystałam przy pisaniu „Jemioły, klątwy i cholery” – rodzinne ziemie Karsznickich dziedziczono w linii żeńskiej, co jest absolutnym ewenementem jak na XIX wiek. W legendach bieszczadzkich pojawiają się wzmianki o kobietach z rodziny Karsznickich, słynnych „awanturnicach”, jak chociażby Barbarze Karsznickiej czy Salomei Karsznickiej. Wiktorii Tyszkowskiej, córce Rozalii Karsznickiej również nie brakowało przysłowiowego „pazura”. Długie lata procesowała się chociażby z zakonnikami z klasztoru w Kalwarii Pacławskiej o prawo własności do łąk, cegielni i innych dóbr.

Magda  Skubisz, absolwentka Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, wokalistka, nauczycielka emisji głosu, przemyślanka. W 2008 roku zadebiutowała książką “LO Story”, która doczekała się czterech wydań. Jej kolejna powieść Dżus&dżin” znalazła się wśród 10 polskich tytułów nominowanych do prestiżowej Nagrody Literackiej  im. Józefa Mackiewicza. W 2016 roku ukazał się „Chałturnik”, a pod koniec 2018 roku „Master”.  W 2022 roku przypomniała o sobie historyczną sagą o rodzinie Tyszkowskich. „Aptekarka” ukazała się w Wydawnictwie Media Rodzina w czerwcu, druga część „Czarci ogród” trafił do księgarni w październiku. Publikacja trzeciej części sagi „Jemioła, klątwa i cholera” miała miejsce w listopadzie 2023 roku. Rok później, w listopadzie 2024 roku na rynek trafiła czwarta powieść – „Wilcze znamię”.

Fotografię Magdy Skubisz wykonano w Cukierni Selfier w Przemyślu.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy