Reklama

Lifestyle

Zamek w Rzeszowie. Jego historia przyciągała latem

Alina Bosak
Dodano: 22.08.2023
Zamek Lubomirskich w Rzeszowie po wybudowaniu nowego gmachu sądu zostanie zagospodarowany przez miasto. Fot. Tadeusz Poźniak
Zamek Lubomirskich w Rzeszowie po wybudowaniu nowego gmachu sądu zostanie zagospodarowany przez miasto. Fot. Tadeusz Poźniak
Share
Udostępnij

W niedzielę odbyła się ostatnia wakacyjna wycieczka dla turystów po Zamku Lubomirskich w Rzeszowie. Przewodnikami byli przewodnicy PTTK i historycy rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Zwiedzanie z IPN nadal jest możliwe, ale już tylko dla zorganizowanych grup po wcześniejszym umówieniu. Zamek, który w przyszłości miasto chciałoby zagospodarować dla kultury, wciąż pozostaje siedzibą sądu. Z sądownictwem, skazańcami i wyrokami wiąże się jego ostatnie 200 lat. Wcześniej należał do właścicieli Rzeszowa.

Wzięcie zamku to śmiała wizja byłego prezydenta Rzeszowa. Kiedy w 2012 roku Tadeusz Ferenc oświadczył, że Ministerstwo Sprawiedliwości podjęło z nim negocjacje na temat budowy nowej siedziby dla Sądu Okręgowego i oddania zabytku miastu, nie brakowało entuzjastów pomysłu. Jednym z nich był lubiany i szanowany regionalista Marek Czarnota, który uważał, że jako centrum kultury zamek byłby „szalenie atrakcyjny”. Nie brakło jednak i głosów sceptycznych, że wnętrza nawet do ekspozycji muzealnych trzeba dopiero dostosować, i obaw, czy kosztowny remont nie będzie rozrzutnością. W samorządzie miejskim, którym Ferenc rządził twardą ręką, skutecznych oponentów jednak brakło i przejęcie zostało postanowione. Prezydent szukał sojuszników transakcji i tzw. dojścia do ministra, a konkrety dotyczące zagospodarowania takiego obiektu zostawiał na potem. Owszem, co jakiś czas publiczny ferment wzbudzały pomysły, nawet te bardzo ogólne. Mówiono o ulokowaniu w zamku wszystkich rzeszowskich muzeów albo stworzeniu całkiem nowego Muzeum Kresów Wschodnich czy Podkarpackiego Muzeum Narodowego. Rozważano przeniesienie tam urzędu miasta, a także stworzenie Europejskiej Akademii Sztuki – z rezydencjami artystycznymi dla malarzy, międzynarodowymi warsztatami dla muzyków. Widziano tam teatr muzyczny i koncerty na dziedzińcu. W 2017 roku dyskutowała o tym wszystkim komisja złożona z dyrektorów placówek kulturalnych, artystów i dziennikarzy. Ale i tu skończyło się na ogólnych wnioskach, tym bardziej, że wizytujący zamek członkowie komisji nie kryli rozczarowania odmową konserwatora zabytków na znaczące zmiany w układzie wnętrza. Kiedy w 2019 roku władze miasta podpisały list intencyjny z przedstawicielami Sądu Okręgowego w Rzeszowie i Ministerstwa Sprawiedliwości, określający warunki przekazania zamku, koncepcji wykorzystania obiektu nadal nie było. Tymczasem sprawy, mając adwokata w osobie wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, potoczyły się szybko. 29 lipca 2020 roku zawarte zostało porozumienie pomiędzy Gminą Miasto Rzeszów a Skarbem Państwa. Podpisano dwie przedwstępne umowy darowizny: pierwsza dotycząca darowizny Zamku na rzecz Gminy Miasto Rzeszów, druga – darowizny nieruchomości pod budowę nowej siedziby Sądu Okręgowego. I to bez konieczności dopłacania przez miasto 20 mln zł, o których wcześniej mówiono. Kilka miesięcy później, w listopadzie, Rzeszów dotrzymał umowy i darowała Skarbowi Państwa ponadhektarową działkę na Drabiniance. Ministerstwo Sprawiedliwości (trwała już kampania wyborcza na prezydenta Rzeszowa) szybko ogłosiło przetarg na projekt i budowę nowej siedziby sądu. Po protestach mieszkańców przetarg jednak został unieważniony. Wrócił pomysł za to pomysł ulokowania sądu w sąsiedztwie nowego gmachu sądu rejonowego, w rejonie ul. Kustronia i Dołowej. Marcin Warchoł, który nie został prezydentem Rzeszowa, podpisał w 2023 roku w imieniu Ministerstwa Sprawiedliwości wraz z przedstawicielami miasta akt notarialny przejęcia przez resort ulokowanej tam działki. Konrad Fijołek, który już w kampanii prezydenckiej sceptycznie odnosił się do całej operacji „zamkowej”, zmienił zdanie i dziś jest już zwolennikiem wzięci zamku. Trzeba tylko wybudować nowy gmach dla sądu. Miało to zająć 36 miesięcy od podpisania aktu notarialnego. Według porozumienia władz Rzeszowa z Ministerstwem Sprawiedliwości Zamek Lubomirskich ma być wtedy przekazany miastu. Póki co był przez wakacje udostępniony zwiedzającym. Ostatnia grupa turystów mogła go obejrzeć 20 sierpnia. Okazuje się, że mimo kancelaryjnego układu okazała budowla budzi duże zainteresowanie, bo też i historię ma ciekawą.

Zamek całkiem stary, ale i całkiem nowy

Zamek sądem jest od 200 lat. Przez ponad 160 lat mieściło się w nim również więzienie. Ale w kształcie, w jakim znamy go dziś, istnieje niespełna 120 lat. Gwoli ścisłości, wcześniej również był przebudowywany. Dwór obronny pod koniec XVI stulecia wybudował w tym miejscu Mikołaj Spytek Ligęza, ale konstrukcja o obronnym charakterze prawdopodobnie już wcześniej tutaj się znajdowała. Ligęza, najeżdżany a to przez swojego bratanka, a to przez Stanisława Stadnickiego, czyli łańcuckiego „Diabła” – postanowił mocniej ufortyfikować swoją siedzibę, usypać wokół niej wały w systemie fortyfikacji bastionowych szkoły nowowłoskiej. System ten był ówcześnie najnowocześniejszym w Europie systemem fortyfikacyjnym. Powstrzymały one tatarski czambuł w 1634 roku, chociaż inwestycja nie była jeszcze dokończona. Po śmierci Ligęzy rezydencja przeszła w wraz z wianem jego córki w ręce Lubomirskich i oni również ją zmieniali. Pierwszy z nich – Jerzy Sebastian – tą majętnością specjalnie się nie przejmował, ale jego syn, Hieronim Augustyn Lubomirski, postanowił rozbudować obiekt, podniszczony m.in. po najeździe Szwedów. Prace rozpoczęły się około 1682 roku. Nadzorował je Tylman z Gameren, który zaprojektował cztery dwukondygnacyjne skrzydła z bramą wjazdową po zachodniej stronie. Fortyfikacje zostały przebudowane i zmodernizowane. Nowe, powiększone bastiony wykonane zostały wg obowiązującej wówczas w zachodniej Europie szkoły holenderskiej. Od strony zachodniej wykonano rawelin, wzmacniający obronę bramy wjazdowej do zamku. Rawelin połączony był z bramą w wieży drewnianym mostem zwodzonym, zaopatrzonym w obustronne zwodzone chodniki, które miały także funkcję obronną – flankowały fosę przed zachodnim frontem fortyfikacji. Po obu stronach wieży zbudowano murowane arsenały, będące również działobitniami. Od strony północnej wykonano tzw. potajnik – ukryte wyjście do fosy, dzięki któremu można było niepostrzeżenie wyjść poza obwarowanie, by np. zaatakować wroga. Czasy zaś były niespokojne i Rzeszowa nie ominęła Wielka Wojna Północna. Kolejny Lubomirski, który został panem na zamku – Jerzy Ignacy – znów miał zatem co naprawiać i przebudowywać. Unowocześnienie i wzmocnienie rezydencji powierzył Karolowi Henrykowi Wiedemannowi. Inwestycja rozpoczęta w 1724 roku zaowocowała m.in. wysoką wieżą z bramą, z jaką dziś kojarzy się rzeszowski zabytek. System obronny został ponownie unowocześniony. Rawelin rozbudowano o dodatkowy dwuramniennik stanowiący zewnętrzną linię obrony od strony zachodniej. W takim kształcie zamek przechodził w ręce kolejnych spadkobierców, a także wtedy, gdy ostatni z nich postanowił go sprzedać władzom austriackim. Stało się to w 1821 roku. Rezydencja ostatecznie stała się wówczas sądem i więzieniem (w takim celu wynajmowano ją już nieco wcześniej). W połowie XIX wieku szalejący w mieście pożar nie ominął i tego przybytku. Nadpaloną wieżę trzeba było obniżyć, na czym bryła bardzo ucierpiała. Zmiana nastąpiła pół wieku później. Podjęto decyzję o renowacji, która zakończyła się wyburzeniem praktycznie całego zamku i postawieniem nowego gmachu według projektu Franciszka Skowrona. Ze starej budowli została tylko część wieży, którą na powrót podwyższono. Budowa nowego zamku, którą nadzorował Zygmunt Hendel C.K. Konserwator Zabytków, zakończyła się w 1906 roku. Wyglądem nawiązywał on do tego znanego z grafik Wiedemanna, ale wewnętrzny układ miał już charakter biurowy, a w części więzienny. Taki, jaki dziś dla obiektu mającego służyć kulturze może być problematyczny.

Najbardziej ponura historia zamku związana jest z okresem II wojny światowej i czasami powojennymi – zwraca uwagę Dariusz Iwaneczko, dyrektor rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. – W okresie okupacji wykorzystywali go Niemcy i ich Gestapo. Przez zamek przeszło wiele osób, które były oskarżane o działalność przeciwko okupantowi niemieckiemu. Wielu skazano na śmierć. Po zajęciu Rzeszowa przez sowietów w 1944 roku, wkroczyło tu także NKDW. Traktowali zamek jako swoje więzienie chociaż formalnie podlegało ministrowi bezpieczeństwa publicznego. Cele zapełniły się m.in. żołnierzami Armii Krajowej. Kobietami i mężczyznami. Było etapem do ich wywózek na Wschód, ale również miejscem kaźni. Wykonywano tu wyroki śmierci, odbywały się egzekucje uczestników podziemia niepodległościowego, a także osób narodowości ukraińskiej, ze względu na obecność UPA na tych terenach. Dlatego nie sposób przejść obojętnie nad historią zamku i odnosić się jedynie do czasów, kiedy był rezydencją magnacką. Jej urok stracił, stając się więzieniem. Jeśli przejdzie na własność samorządu Rzeszowa, należy poważnie zastanowić się nad jego wykorzystaniem. Moim zdaniem nie powinien pełnić jednej funkcji, ale łączyć ich kilka, w tym upamiętniającą tę smutną część jego historii. Także z racji na jego kształt architektoniczny taka hybryda sprawdziłaby się najlepiej. Konserwator zabytków na pewno nie pozwoli na mocne ingerencje w strukturę obiektu.

Mocne nie, ale jakieś zapewne tak. Ostatnich przeróbek dokonywano tu nie tak dawno.

30 lat temu trochę jednak przebudowano

Jak już wspomniano, Austriacy zbudowali zamek na nowo, od kondygnacji piwnic. – W partiach piwnicznych pozostały resztki dawnej budowli, ale nie pokrywają się z obecnymi murami. Obrys dawnego zamku był inny. Ze starego zamku została tylko dolna kondygnacja wieży. Zamek jest ciekawej konstrukcji. Nietypowej jak na ówczesne czasy. Posiada nośne ściany zewnętrzne i poprzeczne żelbetowe ramy, które pozwalały na dowolne podziały poprzeczne na pomieszczenia. Zastosowano tzw. stropy Kleina – ceglane na belkach stalowych – opisuje Adam Sapeta, architekt i historyk sztuki z Narodowego Instytutu Dziedzictwa Oddziału Terenowego w Rzeszowie, który był współautorem projektu architektonicznego przebudowy zamku oraz nadzorował prace remontowo-konserwatorskie, po tym jak w 1981 roku wyprowadziło się stamtąd więzienie. Trwały one dziewięć lat. Obejmowały inwentaryzację, przygotowanie dokumentacji projektowej, remonty, a także przebudowy – uzasadnione konserwatorsko, jak i na potrzeby sądu (np. wykonanie dodatkowych ścianek działowych). Odkryto wtedy zmiany dokonane w budynku także po wojnie. – Pracowałem wtedy w Pracowni Projektowej Przedsiębiorstwa Państwowego Pracowni Konserwacji Zabytków. Na podstawie naszych projektów sukcesywnie remontowano kolejne skrzydła zamku. W najgorszym stanie technicznym była część więzienna, która obejmowała całą zachodnią stronę i kończyła się w połowie skrzydeł – północnego i południowego. Ząb czasu naruszył także stropy ceglane. Wytypowaliśmy pasma do rozbiórki i do przebudowania. Wykonywali te prace więźniowe z zakładu karnego. Dość niefrasobliwie rozbijali partie uszkodzonych sklepień przeznaczone do wymiany na nowe – wszystko spadało na dół, powodując następne pęknięcia i konieczność rozbiórki następnych sklepień. Zwiększyło znacznie zakres prac – wspomina architekt.

W czasie prac konserwatorskich, przywrócono salę reprezentacyjną i odtworzono dawną kaplicę więzienną. Zidentyfikowanie dawnej kaplicy, w której obecnie znajduje się sala rozpraw, było jednym z dwóch ciekawych odkryć, jakich wtedy dokonano.

– Wiedzieliśmy, że na drugim piętrze pierwotnie znajdowały się dwie duże sale – opisuje Adam Sapeta. – Jedna przetrwała w skrzydle południowym, a ta w północnym była podzielona na mniejsze pomieszczenia. Podział wtórny miał pozostać. Jednak podczas nadzoru zwróciłem uwagę na gzyms biegnący po ścianie zewnętrznej pod wtórnym stropem, zaginał się pod kątem prostym i biegł poprzecznie po wybudowanej po wojnie ścianie działowej. Było to dziwne, ponieważ w czasach powojennych, kiedy pospiesznie wykonywano wiele rzeczy i stawiono także tę ścianę, nikomu by się nie chciało wykonywać ozdobnego profilu. Pomyślałem, że to co widzę, to nie gzyms, ale dolna część balkonu, a w tym miejscu musiała być wcześniej sala z widownią. Faktycznie, wyszliśmy na strych i za ścianą ceglaną odnaleźliśmy balkon. Na sklepieniu były elementy sakralne – odwzorowany został nieboskłon ze złotymi gwiazdami i symbolem Ducha Świętego w centrum oraz rysunkami aniołków w fasecie. Potem otrzymaliśmy relacje więźniów przebywający na zamku w czasie II wojny światowej. Pamiętali, że była tam kaplica. Została podzielona na mniejsze salki już po wojnie. Nie mogła funkcjonować w nowym systemie politycznym. Konserwator zabytków zdecydował, że należy przywrócić jej pierwotne gabaryty, natomiast wystrój poddać konserwacji, a potem zabiałkować wapnem do ewentualnego odkrycia kiedyś. Ale międzyczasie zaszły zmiany polityczne i można było ten zakonserwowany wystrój zachować.

Drugiego odkrycia dokonano w piwnicy, gdzie zawilgocone ściany wymagały suszenia, więc zbijano z nich tynki. Po zbiciu tynku w piwnicy skrzydła północnego ukazały się drzwi od strony dziedzińca. – Zostały wyważone i weszliśmy do wąskiego korytarza, który biegł pod dziedzińcem. Najpierw równolegle do murów tego skrzydła, a potem zaginał się pod kątem prostym. Na końcu tego ostatniego odcinka znajdowała się mała salka, około 3m x 3 m, w której zobaczyliśmy ślady po kulach. Było to miejsce, gdzie po wojnie wykonywano egzekucje. To na pewno nie było austriackie, ale z czasów komunistycznych. Kiedy wróciłem tam po trzech dniach z aparatem, aby udokumentować odkrycie, drzwi do korytarza były już zamurowane – opowiada Adam Sapeta. W tym samym północnym skrzydle znaleziono również wejście do potajnika – podziemnego korytarza wiodącego poza mury. Znajdowało się w zamkowym bufecie i było niedostępne, więc architekt zaprojektował nowe, z zewnątrz. Dzięki temu można tam teraz zabierać wycieczki. Te oprowadzane są po zamku rzadko i zgodę na nie musi wyrazić prezes sądu. Zwiedzający mogą wtedy zajrzeć także na zamkową wieżę, skąd roztacza się widok na cały Rzeszów. Gdyby zamek otworzyć dla kultury, byłaby to atrakcja powszechniej dostępna.

Ta zmiana wymaga jednak namysłu. Szczególnie, że dziesiątki pomieszczeń na trzech kondygnacjach – a nawet czterech, bo przecież są jeszcze piwnice – należałoby mądrze zagospodarować.  

Zamek Lubomirskich w Rzeszowie. Fot. Tadeusz Poźniak

Zamek dla turystów i artystów

– Sam budynek był projektowany pod konkretną urzędową funkcję. Układ wnętrza tworzą korytarze obiegające zamek od strony dziedzińca, z wejściami do poszczególnych pomieszczeń biurowych, a wcześniej cel więziennych. Są dwie większe sale, na drugim piętrze. Taki obiekt do każdej funkcji się nie nadaje. Mogą być nadal biura, ale może być także muzeum, w  dużej sali, która ma ponad 150 mkw. można urządzić koncert. Takie zresztą się tam odbywały. O wszelkich przebudowach decyduje, oczywiście, Wojewódzki Konserwator Zabytków. Ale ponieważ w budynku są podziały wewnętrzne, które wielokrotnie były modyfikowane, także w latach 80-tych, więc prawdopodobnie jest możliwość dokonania pewnych zmian – zauważa Adam Sapeta i wymienia kolejne zamkowe atrakcje: celę, w której w 1939 roku trzymano Witosa, dziedziniec nadający się na koncerty i w końcu zabytkowe mury obronne. – Nie są to pierwotne mury. Pierwszy zamek był w systemie wołoskim, gdzie inaczej formowano bastiony. Były pomysły odtworzenia wałów, przynajmniej na jednym bastionie i ustawienia na nich armat.

Przypominałyby one, że zamek przeżył niejedno oblężenie i atak. Wprawdzie strzałów z armaty w tak ścisłym centrum atrakcją turystyczną uczynić by się nie udało, bo do tych lepsza jest strzelnica artyleryjska (tak jest w Twierdzy Zamość), ale kusiłyby do zgłębiania wiedzy o podkarpackiej stolicy. Muzeum Historii Miasta Rzeszowa miałoby wreszcie szansę rozwinąć skrzydła. Kto wie, może przy współpracy z Muzeum-Zamkiem w Łańcucie, wyeksponowano by tu portrety Lubomirskich, którzy byli związani z zamkiem rzeszowskim? Rzeszów mógłby także zabłyszczeć przy okazji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Po renowacji otoczenia łańcuckiej rezydencji, o koncertach plenerowych można tam zapomnieć. Otwarcie festiwalu przez zamkiem w Rzeszowie? Czemu nie? Odbył się tu już niejeden koncert plenerowy, monumentalne widowisko Lecha Raczaka.

Upamiętnieniem historii z okresu okupacji niemieckiej i powojennej, kiedy gmach służył jako więzienie ubeckie, jest gotów się zająć Instytut Pamięci Narodowej. Z jego inicjatywy w jednej z dawnych celi w piwnicach zamku powstała już izba pamięci. Są tam organizowane lekcje, jest możliwość zwiedzania po wcześniejszym uzgodnieniu. – W trakcie negocjacji, które toczyły się między miastem a Ministerstwem Sprawiedliwości, zadeklarowaliśmy chęć poszerzenia ekspozycji na kilka sal – przyznaje Dariusz Iwaneczko. – Mamy sporo artefaktów – podarowanych czy wydobytych w trakcie naszych poszukiwań, także w byłych obozach sowieckich organizowanych na Rzeszowszczyźnie w 1944 roku. Ekspozycja dotyczyłaby historii zamku od 1939 roku do czasu, kiedy utracił funkcję więzienia komunistycznego. Wyraziliśmy także chęć dysponowania salą o charakterze recepcyjnym, w której moglibyśmy prowadzić zajęcia, konferencje, warsztaty, ponieważ IPN taką większą salą nie dysponuje. To oczywiście tylko propozycje. Nie wyobrażam sobie jednak, by jakikolwiek gospodarz tego obiektu, tworząc jego nowe funkcje, całkowicie wymazał jego ponurą historię. Ona powinna tam znaleźć swoje odzwierciedlenie. W ciekawej formie, a taką jesteśmy w stanie stworzyć.

Na 5,5 tys. mkw. powierzchni użytkowej zamku i w jego czterech skrzydłach znalazłoby się także miejsce dla wielu twórców i animatorów kultury.

Piotr Woroniec Jr, prezes Okręgu Rzeszowskiego Związku Polskich Artystów Plastyków, który był w komisji wizytującej zamek w 2017 roku wspominał, że wchodząc do zamku, miał przekonanie, że będą w nim możliwe większe przeróbki. Wtedy jednak, kiedy oglądali małe pokoiki, na pytania, czy można jakoś przestrzeń otworzyć, konserwator zabytków odpowiadał, że raczej nie. To nie pozwoli stworzyć tu nowoczesnej galerii sztuki współczesnej ani nowoczesnej sceny muzycznej. Jednak ze środowiska płynęły głosy, że artyści bardzo chcieliby dostać w którymś ze skrzydeł zamku piętro na swoje pracownie. W takim „Zamku Kultury” można by wynajmować pracownie na preferencyjnych, ale i komercyjnych warunkach. Nie tylko artystom plastykom, ale także architektom, fotografom, projektantom mody, tancerzom, muzykom. Prof. Jadwiga Sawicka, proponowała w nim rezydencje artystyczne, do których mogliby przyjeżdżać artyści zagraniczni. Ale wizję takiego miejsca musiałaby wreszcie przygotować jakaś pracownia architektoniczna, przypominał Woroniec.

O tym, że w zamku mogłaby funkcjonować mała muzyczna scena, był z kolei przekonany Andrzej Szypuła, dyrektor Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”. W latach 90-tych Julian Ratajczak z powodzeniem organizował w Zamku „Wieczory z Muzami”, podczas których występowali muzycy, poeci. Zdarzyło się we wnętrzach, nie tylko na zamkowym dziedzińcu, organizować spektakle w ramach Rzeszowskich Spotkań Teatralnych.

Zamek zatem wielu kusi, a innym rozsądek podpowiada, że to droga przyjemność. W 2019 roku koszty jego utrzymania wyniosły prawie milion złotych, a w 2020 – niemal 1,2 mln zł. Komercyjny wynajem pomieszczeń część tych wydatków mógłby pokryć. Ale jeszcze trzeba zainwestować w inwentaryzację, nowy projekt, przeróbki. To duży wysiłek nie tylko finansowy, ale i logistyczny.

Najpierw badania archeologiczne

Cokolwiek w zamku by powstało, przed zaadoptowaniem do nowych funkcji na pewno należałoby go dokładnie przebadać archeologicznie. Dotrzeć do zamurowanej, podziemnej sali egzekucji, którą w latach 80-tych widział Adam Sapeta. – We wrześniu 2015 roku ekipa specjalistów pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka z Instytutu Pamięci Narodowej prowadziła badania archeologiczne na południowo-wschodnim bastionie rzeszowskiego zamku – wspomina architekt. – Przekazywałem wówczas informacje o tamtym znalezisku. Aby do niego dotrzeć, należałoby zrobić wykop na wewnętrznym dziedzińcu zamku. Taka decyzja wtedy nie zapadła. Prof. Szwagrzyk prowadził badania jedynie po stronie murów zewnętrznych. Znaleziono wtedy różne artefakty, ale ciał nie.

– Nie mamy pełnej wiedzy co do pochówku działaczy podziemia niepodległościowego zamordowanych przez komunistów w więzieniu na rzeszowskim zamku – uzupełnia Dariusz Iwaneczko. – Owszem, docieramy do tej wiedzy, eksplorujemy obecnie cmentarz Pobitno, ten kierunek wskazują materiały archiwalne. Wedle relacji świadków niektóre pochówki były wykonywane na terenie zamku. Być może znajdują się tam jakieś nieodkryte szczątki. Trzeba mieć to na uwadze.

To także powód, dla którego niektórzy artyści w tym miejscu by siebie nie widzieli. – To traumatyczne miejsce. Kiedy pomyślę, że najpierw naszych tłukli tu Niemcy, potem komuniści, to myślę, że ma ono złą energię, a na to jestem wrażliwy – mówi jeden z twórców.

Co do tego, że w takim miejscu mógłby jednak powstać teatr, wystawy, restauracje, z zachowaniem części upamiętniającej ofiary, nie ma wątpliwości dyrektor rzeszowskiego IPN. – Skoro funkcje kulturalne pełnią dziś stare zamki całej Europy, na murach których także toczyły się walki i ginęli ludzie, to dlaczego tak nie mogłoby być z rzeszowskim? – pyta. – Oczywiście, nie powinien on pełnić roli, która uwłaczałaby pamięci ofiar. Do poszerzenia oferty kulturalnej Rzeszowa zamek byłby jednak doskonałym miejscem. Spajającym, znajdującym się w ścisłym centrum. Dziś nie podjąłbym się odpowiedzi, co tam mogłoby być. Powinni o tym zdecydować ludzie mądrzy, mający pojęcie, jak te wszystkie funkcje zaszczepić do obecnego obiektu. Chyba, że to będzie całkowicie niemożliwe ze względu na jego ukształtowanie – bo suma summarum to jest biurowiec i jakiś szacowny urząd wciąż mógłby się tam znajdować – przyznaje Dariusz Iwaneczko.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy