Aneta Gieroń: Od 1977 roku jest Pan związany z Sanokiem, od 1990 pozostaje dyrektorem sanockiego zamku. I… chyba nie potrafię sobie wyobrazić, zresztą nie tylko ja, pejzażu Sanoka i zamkowego wzgórza bez Pana.
Wiesław Banach: Jeszcze kilka lat temu, zanim pojawiły się nowe bloki, zamek widziałem o każdej porze dnia i nocy z mojego ogrodu (śmiech). Ale rzeczywiście, ukochałem to miejsce. Do zamku mam 7 minut drogi z domu i 5 minut z powrotem, pędząc ze wzgórza. Dla mnie to idealna sytuacja, bo w zamku spędzałem i ciągle spędzam większą część czasu. Niekiedy patrzę z zamkowego dziedzińca na te wspaniałe widoki dookoła: Sanok, Góry Słonne i nie mogę uwierzyć, że lada moment przyjdzie mi się już żegnać z tym miejscem i odejść na emeryturę. Jakże bardzo będzie mi żal zostawić to cudowne miejsce.
Tego nikt sobie nie wyobraża, zwłaszcza Ci, którzy od lat przyjeżdżają do Sanoka z przyjemnością i ciekawością. Do miejsca, gdzie zawsze można zobaczyć coś nowego, jakby na przekór finansowym ograniczeniom i powiatowej biedzie. Ostatnie 30 lat, to znakomity czas dla sanockiego zamku; rewitalizacja zabytku i wzgórza, budowa Galerii Zdzisława Beksińskiego, w końcu wprowadzenie muzeum na europejskie salony.
Pamiętam, że gdy w 1977 roku trafiłem do pracy w sanockim muzeum zachwyciły mnie wspaniałe zbiory i przeraziła mizeria zaniedbanego budynku. Jednocześnie od początku miałem okazję pracować ze wspaniałymi ludźmi i to zawsze było miejsce pełne pasjonatów. Już wtedy, w siermiężnych latach PRL-u udawało się nam niekiedy kupić, albo i dostać cenne prace do Galerii im. Prochasków, czyli dzieła artystów polskich powstałe we Francji, co było naprawdę dużym sukcesem. Kiedy w 1990 roku zostałem dyrektorem Muzeum Historycznego, spadł na mnie ciężar remontu kapitalnego starego zamku i przyznaję, że to był najcięższy moment w moim życiu. Czas zmagań, by przywrócić wygląd renesansowy samej budowli i mądrze rozplanować powierzchnię wystawą, tak, by optymalnie wykorzystać niełatwą przestrzeń i zaplanować przyszłe ekspozycje. To się udało, ale z czasem coraz trudniejsze, a może najtrudniejsze okazało się finansowanie samego muzeum.
Trudno w to uwierzyć, ale jedno z najważniejszych muzeów na Podkarpaciu nadal jest muzeum powiatowym…
Tak, to prawda, ciągle jesteśmy muzeum powiatowym, ale na szczęście, doczekaliśmy się, dosłownie przed kilkoma tygodniami, umowy, jaka została podpisana pomiędzy marszałkiem województwa podkarpackiego a starostą sanockim o współprowadzeniu muzeum. To dla nas przełomowa i bardzo szczęśliwa decyzja. Dotychczas Urząd Marszałkowski wspomagał nas finansowo, ale nie były to pieniądze zapisywane w budżecie województwa, raczej doraźna pomoc. Od 2019 roku już wiem na pewno, że mogę liczyć na 700 tys. zł dotacji ze starostwa i 600 tys. zł z Urzędu Marszałkowskiego. Dzięki temu mogę finansowo planować cały przyszły rok. Istotne są też nasze własne dochody, które rocznie przekraczają 1 milion 200 tys. zł, co jest znakomitym wynikiem. Są to wpływy z udostępniania m.in. wystawy Zdzisława Beksińskiego, mamy też sporo wydawnictw związanych ze genialnym malarzem.
W pewnym sensie Zdzisław Beksiński nadal czuwa nad swoim rodzinnym Sanokiem i „wspomaga” finansowo muzeum…
Tak właśnie jest. Bardzo wiele osób i instytucji nieustannie zwraca się do nas z prośbą o udzielenie praw autorskich do wykorzystania jego obrazów w filmach, książkach, na płytach itd. a wszystko to generuje coraz większe wpływy do muzealnej kasy.
W ostatnich latach Zdzisław Beksiński, jego twórczość, obrazy, przeżywają nieprawdopodobny renesans. Powstał znakomity film o rodzinie Beksińskich „Ostatnia rodzina”, świetna książka Magdaleny Grzybałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”, a tym samym Sanok stał się bardzo popularnym miastem na mapie wędrówek entuzjastów Beksińskiego.
Zdzisław Beksiński, którego poznał Pan w 1973 roku, odmienił także pańskie życie.
Na pewno była to dla mnie jedna z najważniejszych znajomości w życiu i ciągle mam przed oczami nasze pierwsze spotkanie w pracowni Zdzisława Beksińskiego w starym drewnianym domku w Sanoku przy dawnej ul. Świerczewskiego (dzisiejsza Jagiellońska) otoczonym zdziczałym sadem. Wówczas nawet do głowy mi przeszło, że kiedykolwiek będę na stałe mieszkał w Sanoku i że będę się zajmował tym artystą do końca jego życia oraz do końca mojej pracy w Muzeum Historycznym w Sanoku. Bycie kustoszem spuścizny rodziny Beksińskich jest dla mnie wielkim zaszczytem i ogromną odpowiedzialnością. Przed laty nawet nie przypuszczałem, że ta znajomość przerodzi się w wieloletnią przyjaźń i bardzo ciepłą relację z całą rodziną Beksińskich. Fakt, że akurat na mnie spadła rola wprowadzania Beksińskiego do sztuki ogólnopolskiej i coraz częściej także światowej, jest dla mnie honorem i wielką radością. Coraz częściej trafiają do Sanoka ludzie z całego świata absolutnie oczarowani twórczością Beksińskiego. Jak choćby pewien Japończyk, który od godziny 9 rano do 17 popołudniu siedział przed jego obrazami i nie mógł zrozumieć, dlaczego galeria jest tak szybko zamykana, skoro on chętnie spędziłby wśród obrazów Beksińskiego choćby i całą noc. Gdy widzę kolejne osoby ze Stanów Zjednoczonych, Chin, Japonii, Australii, które chcą wykorzystać elementy twórczości naszego malarza do swoich przedsięwzięć artystycznych, to nie mam wątpliwości, jak legenda Beksińskiego z każdym rokiem przybiera na sile. To nazwisko jest już marką światową. Nieustająco rosną też ceny na prace Beksińskiego na aukcjach. W ostatnim czasie jego obraz został sprzedany w Warszawie za 330 tys. zł.
Dlaczego tamto pierwsze spotkanie, tak bardzo zapisało się w Pańskiej pamięci. Już wtedy Beksiński zafascynował Pana jako artysta, jako człowiek?
Może to będzie zaskoczeniem, ale jako artysta wcale mnie wtedy nie zafascynowała, miałem inne fascynacje, jak choćby malarstwem z kręgu Ecole de Paris. Ale ta pracownia i ta osoba wciągała człowieka tak głęboko w swój świata, że nie sposób było przejść obojętnie. A proszę mi wierzyć, że bywałem w bardzo wielu i bardzo różnych pracowniach, więc nie byłem specjalnie poddany na magię takich miejsc. Ujmująca była z jednej strony ogromna życzliwość Beksińskiego i jego żony Zofii, a z drugiej przejmująca atmosfera artystyczna i wiszące wszędzie niedokończone obrazy na ścianach. Do tego trzeba dodać fascynującą rozmowę z samym Beksińskim, który był piekielnie inteligentnym i wymagającym rozmówcą. Lubił prowokować, a już na pewno młodych historyków sztuki, którzy, jego zdaniem, na pewno nie znają się na malarstwie. Beksiński miał bardzo krytyczny stosunek do historyków sztuki, uważał, że udają, że znają się na malarstwie, a w rzeczywistości nie mają pojęcia, czym jest prawdziwy talent. Dla mnie, bardzo młodego chłopaka było to bardzo ciekawe doświadczenie – konfrontacja z ekspansywną i niesłychanie inteligentną osobowością Beksińskiego. To było zderzenie, trochę jak z lokomotywą, a jednocześnie pasjonujące. Można się w nim było od razu zakochać.
Otwarcie Galerii Zdzisława Beksińskiego w 2012 roku w Sanoku było jedno z najważniejszych wydarzeń w Pańskim życiu?
Budowa samej Galerii w historycznym budynku okazała się tak skomplikowanym i karkołomnym przedsięwzięciem, że stworzenie, skomponowanie samej Galerii była już tylko największą radością. Cieszę się, że to się udało, ale z tyłu głowy cały czas miałem lęk:, „Co by powiedział Zdzichu, gdyby to zobaczył?”
I co by powiedział?
Nic by nie powiedział.
Pan żartuje?
Nie, mówię prawdę i jestem pewny, że tak właśnie by było. Znaliśmy się ponad 30 lat i już chyba umiałem przewidzieć wiele jego reakcji, a w tym konkretnym przypadku jestem pewny, że nic by nie powiedział. Pewnie nie zdobyłby się na pochwały, bo obawiałby się, że mogę to przyjąć jako pustą formalność, bo jak nie podziękować człowiekowi za wykonaną pracę. Ciężko byłoby mu też krytykować, bo Beksiński czułby się niezręcznie wytykając błędy, zwłaszcza człowiekowi, który tyle pracy włożył w stworzenie Galerii. Gdyby żył w chwili otwarcia Galerii, to być może dopiero po latach, z jego „Dzienników” dowiedziałbym się, co o tym pomyślał.
Dziś, z perspektywy 6 lat od chwili otwarcia Galerii już wiem, że największą radość przeżywałem nie w dniu jej otwarcia, ale doświadczam jej teraz, gdy słyszę, co ludzie mówią odwiedzając Muzeum Historyczne w Sanoku. Wychodząc z zamku, docierają do mnie strzępy rozmów: „co za wspaniała ekspozycja”, „malarstwo na światowym poziomie” i są to dla mnie najpiękniejsze i najbardziej wzruszające momenty. I może Beksiński „z tamtej strony” nie ma do mnie żadnych pretensji związanych z Galerią.
Z każdym rokiem ta magia Beksińskiego zdaje się przybierać na sile!
To nieprawdopodobne, ale Beksiński coraz częściej wraca do Sanoka odbijając się coraz głośniejszym echem w świecie. Co roku w Galerii mamy więcej gości – zasługa kontaktu z książką lub filmem o Beksińskich. Sanok staje się miastem wręcz mitycznym. W filmie „Ostatnia rodzina” akcja toczy się co prawda głównie w Warszawie, ale o Sanoku Beksińscy nieustannie mówią i to miasto jawi się niczym raj utracony. Ludzie coraz częściej chcą poznać ten zakątek, chcą przejść się tymi sami ulicami, którymi w Sanoku wędrował Beksiński, a przede wszystkim chcą spędzić czas w pracowni mistrza, która w Galerii jest chyba najbardziej wzruszającym miejscem, które robi nieprawdopodobne wrażenie na odwiedzających. To miejsce jest przesiąknięte duchem Beksińskiego, wypełnione jego głosem i obrazem, jest w nim zapisana cała osobowość wielkiego mistrza.
I Pan, osoba tak blisko zaprzyjaźniona z Beksińskim, oddana mu przez kolejne dekady, a przede wszystkim tak skutecznie promująca jego twórczość w Polsce i na świecie, nie posiada ani jednego obrazu Zdzisława Beksińskiego.
Ani obrazu, ani rysunku i uważam, że dzięki temu nasze kontakty i przyjaźń były szczere, bezinteresowne, bez cienia wątpliwości, że łączą nas jakieś zależności. Z mojej strony nigdy nie popłynął żaden sygnał, że kupię, albo chciałbym dostać jakąś pracę. Wiem też, że Beksiński, tak do końcu nie widział, czy mi się jego prace absolutnie podobają i czy na pewno chciałbym je mieć w domu na ścianie.
I tak było do końca życia Beksińskiego?
W ostatnich latach życia mistrza kilka razy nie udało mi się już powstrzymać entuzjazmu nad jego pracami i pewnie się domyślił, że jestem zachwycony jego twórczością (śmiech). On sam najprawdopodobniej uważał, że trudno byłoby mi coś ofiarować, bo nie wiadomo, jak to ocenię. I to było piękne w naszej znajomości, żadnej interesowności. Dla tego malarstwa i tego artysty pracowałem przez wiele lat jako historyk sztuki i pracownik muzeum robiąc to, co do mnie należy.
Gdy tak wiele już się udało w Muzeum Historycznym, o czym teraz Pan marzy?
Moim najgłębszym marzeniem jest, gdy zbliżam się już do emerytury, by po mnie Muzeum Historyczne w Sanoku przejął ktoś, kto naprawdę rozumie sztukę, kocha sztukę, kto nie skrzywdzi tego muzeum w żaden sposób. A z tych najbliższych marzeń? W 2019 roku obchodzimy rocznicę 90. urodzin Zdzisław Beksińskiego i bardzo chciałbym, by doszło do skutku wspaniałe przedsięwzięcie w Filharmonii Narodowej w Warszawie – „ Dwa światy mistrza Beksińskiego”, czyli ulubiona muzyka malarza w wykonaniu filharmoników połączona z wystawą prac Beksińskiego. Mam nadzieję i takie są plany, że także w Sanoku uda się wspaniale uczcić rocznicę 90. urodzin artysty.