Alina Bosak: Kapituła przyznająca tytuł magazynu VIP Biznes&Styl dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2018, nie miała wątpliwości, że statuetka w kategorii VIP Biznes, powinna trafić właśnie w Pana ręce. To miła wiadomość?
Leszek Waliszewski: Zaskakująca. Cieszę się tą nagrodą. Nie spodziewałem się, że naszą firmę doceni taki prestiżowy magazyn.
Doceniono to, że kupując w 2006 roku część Fabryki Amortyzatorów w Krośnie, potrafił Pan wykorzystać tradycje zakładu, sięgające jeszcze 1944 roku, i rozwinąć je tak, by firma mogła konkurować w warunkach przemysłu 4.0 i świata nowych technologii. Dziś FA Krosno SA jest ważnym graczem na europejskim rynku sprężyn gazowych. Ma Pan poczucie, że odniósł sukces?
Czuję się spełniony biznesowo i zachwycony tym, jak wszystko się potoczyło. Poczucie zawodowego sukcesu miałem już w grupie General Motors, jako dyrektor firmy ACG, a potem Delphi. W korporacji miałem duże osiągnięcia, cieszyłem się szacunkiem i byłem dobrze wynagradzany. Mimo to odszedłem w wieku 51 lat. Podjąłem ryzyko nie na początku życia, ale w środku bezpiecznej kariery. I jestem zadowolony, że to zrobiłem, przy pełnym wsparciu mojej żony. Jak spore to było ryzyko, przekonałem się bardzo szybko. W parę lat po zakupie światowy kryzys gospodarczy uderzył w FA Krosno równie mocno jak w wiele innych firm motoryzacyjnych. Rok 2009 i 2010 to czas, kiedy naprawdę walczyliśmy o przetrwanie. Udało się i teraz firma jest w bardzo dobrej kondycji i rozwija się.
Rozwija się znakomicie. W 2014 roku, udzielając wywiadu magazynowi VIP Biznes&Styl, mógł się Pan pochwalić roczną sprzedażą na poziomie 36 mln zł. Cztery lata później to już 50 mln zł, a więc nastąpił niemal 40-procentowy wzrost.
Tak, to ładny wynik. Cieszy tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu znaczną część tej sprzedaży stanowiły inne produkty niż sprężyny gazowe. Ale produkcja tamtych wyrobów była schyłkowa, ponieważ nie opierała się na nowych technologiach. Kiedy kupiliśmy fabrykę, sprzedaż sprężyn gazowych była na poziomie 10 mln zł. Teraz stanowi 90 proc. tych wspomnianych 50 mln zł sprzedaży. To produkt przyszłościowy, zaawansowany technologicznie i tym samym dający duże szanse rozwoju.
To Pan 12 lat temu namówił Krzysztofa Frelka i Piotra Suwalskiego, by zainwestować w dawną polską fabrykę w Krośnie. To była okazja, łakomy kąsek?
Trudno powiedzieć, że to był łakomy kąsek. Owszem, wiedzieliśmy, że sprężyny gazowe są przyszłościowym produktem. Ale musieliśmy wziąć zakład razem z produkcją drążków kierowniczych, komponentów stalowych, a z tym wiązało się ryzyko. Musieliśmy się z nich wycofać, a jednocześnie walczyć o to, by zachować finansową równowagę. Opłaciło się. Produkcja sprężyn gazowych rozwija się rewelacyjnie. W to inwestujemy cały zysk, jaki uda się wypracować w FA Krosno. Nie interesują nas przejęcia innych firm, inwestujemy w rozwój organiczny.
Dzięki Wam przetrwała także stara polska marka. Właściwie, dlaczego postanowiliście kupić nazwę Fabryka Amortyzatorów od Chińczyków? W końcu to oni nabyli tę część firmy, która produkowała amortyzatory.
Ale pod tą marką produkowano nie tylko amortyzatory i skrót FA Krosno nie tylko z nimi się kojarzy. To marka z dobrą historią, przypominająca firmę, która w latach 80. była największym dostawcą sprężyn gazowych do krajów RWPG. Kiedy tworzyliśmy naszą firmę, szukaliśmy nazwy i doszliśmy do wniosku, że bardzo chętnie kontynuowalibyśmy produkcję właśnie pod takim szyldem. Dla Chińczyków nie miała ta nazwa takiej wartości, jak dla Polaków i dla Krosna. Tak naprawdę, o zakupie tej marki zdecydował raczej sentyment niż względy biznesowe. Można też wytłumaczyć, że sprężyna gazowa spełnia funkcję amortyzującą, i to także jest pewne uzasadnienie dla tej nazwy.
Ukłon Kapituły w stronę Pana to także wyraz uznania dla faktu, że kontynuuje Pan tradycje tej polskiej marki i może być przykładem do naśladowania – w PRL-u walczył Pan o wolność i angażował się w tworzenie NSZZ „Solidarność” w regionie śląsko-dąbrowskim, potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych, zdobył wiedzę, kapitał i wrócił do Polski, gdzie inwestuje w firmę, przyczyniając się do rozwoju polskiej gospodarki.
To prawda, że kapitał FA Krosno SA jest w 100 proc. polski. Firma, rzeczywiście ma wieloletnie tradycje, bo sięgające 1944 roku i część produkcji oraz technologii kontynuujemy. I ja, i moi wspólnicy jesteśmy z tego dumni.
FA Krosno to polska marka, ale i sporo amerykańskiego stylu w zarządzaniu, czyż nie? Nie tylko Pan przeszedł szkołę za oceanem, ale i Krzysztof Frelek, który kształcił się w Stanach Zjednoczonych i również pracował dla Delphi?
Trzeci wspólnik, Piotr Suwalski, także ma doświadczenia amerykańskie. Spędził tam 5 lat. Jego historia jest bardzo ciekawa. Nie miał pozwolenia na pracę w USA, więc nie mógł pracować legalnie. Wolno mu jednak było założyć legalnie firmę. Co też zrobił. Zajmował się malowaniem mieszkań i domów. Zatrudniał nawet pracownika. Cała nasza trójka ma zatem doświadczenia amerykańskie i to skłania nas do podejmowania pewnego ryzyka, oczywiście, wykalkulowanego, ale faktem jest, że jesteśmy otwarci i gotowi do działania w sytuacji, kiedy nie wszystko da się przewidzieć. W amerykańskim stylu podejmujemy także decyzje dotyczące firmy – to znaczy tak długo każdy z nas przekonuje do własnych racji, aż staniemy się jednomyślni. Za oceanem ceni się współpracę i dużą wagę przykłada do relacji międzyludzkich. Kiedy spotykam drugiego człowieka i widzę, że różnimy się w opiniach, szukam takiego tematu, w którym znajdziemy nić porozumienia. W Polsce, mam wrażenie, jest na odwrót. Czepiamy się różnic, zamiast szukać wspólnego zdania. Sposób amerykański sprawia, że łatwiej szukać rozwiązania problemów i budować coś lepszego. Tak też pracujemy w zarządzie FA Krosno. Zawsze szukamy konsensusu, a dzięki dyskusji wypracowujemy najlepsze rozwiązania.
FA Krosno należy do Stowarzyszenia Firm Rodzinnych, a Pan podkreśla, że właśnie takie wypracowują 40 proc. PKB, decydując o sukcesie Polski i Polaków?
Tak, ponieważ polskich korporacji jest wciąż niewiele. Po ’89 roku brakowało nam kapitału na korporacyjny rozmach. Wcześniej, historycznie, byliśmy pozbawieni możliwości tworzenia firm. Rodzinne firmy dopiero rosną w siłę.
I dobrze, bo tak jak za PRL-u potrzebni nam byli odważni opozycjoniści, tak dziś potrzebujemy śmiałych przedsiębiorców.
Jak nie będzie silnej gospodarki, Polska nie będzie silnym krajem. Chcemy, aby Polacy się bogacili, doganiali poziomem życia mieszkańców zachodniej Europy, bez silnej gospodarki o takim dobrobycie nie ma mowy. Wciąż mamy mniej kapitału i technologicznie jeszcze wiele do zrobienia.
100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości skłania do podsumowań i kreślenia planów. Jakie są Pańskie?
Jeśli chodzi o mnie, to wszystkie moje marzenia spełniły się. Mam kochającą żonę i sześcioro dzieci, którym szczęści się w życiu. Najmłodsze ma osiem lat. Biznesowe sprawy także dają powód do radości. Nie pracuję dla kogoś, tylko dla siebie. Zawsze marzyłem o tym, by mieć swoją firmę, którą zostawię następnym pokoleniom. Żona pracuje razem ze mną, na kierowniczym stanowisku. Patrząc na to, co dookoła, mogę stwierdzić, że gospodarka polska dobrze się rozwija i to też cieszy. Trochę mnie martwią podziały w społeczeństwie, ale jestem dobrej myśli i sądzę, że to się również w końcu ułoży. Marzenie? Chciałbym, aby Polska umiała swoje geopolityczne położenie przekuć na atut. Przez całe wieki nasz kraj cierpiał z powodu sąsiedztwa silnych i ekspansywnych sąsiadów. Gdyby udało się wypracować model współpracy z Niemcami i Rosjanami, który zamiast konfliktować, byłby dla wszystkich stron opłacalny, zyskalibyśmy świetną okazję do rozwoju. Powinno nam na tym zależeć także ze względów bezpieczeństwa. Spróbujmy nasze położenie w Europie przekuć na atut. Tego życzę nam wszystkim.