Reklama

Ludzie

Ignerska: Jeśli nie złapię chwili na kartce, to umknie

Alina Bosak
Dodano: 20.06.2023
Marta Ignerska na wystawie w Galerii Sztuki Współczesnej Pastula. Fot. Kacper Lisowski/Facebook
Marta Ignerska na wystawie w Galerii Sztuki Współczesnej Pastula. Fot. Kacper Lisowski/Facebook
Share
Udostępnij

Z Martą Ignerską, rysowniczką i graficzką, rozmawia Alina Bosak.

Miałaś w dzieciństwie ukochaną bajkę? Autora, którego ilustrację kochałaś?

Kiedy miałam 5 lat, z bajek najbardziej lubiłam Misia Uszatka. Zawsze płakałam na piosence, która pojawiała się na napisach końcowych, ale i tak zawsze czekałam na niedzielę, bo wtedy dawali coś z Disneya, coś z „zachodu”. Z książek dzieciństwa pamiętam tylko baśnie braci Grimm. Książki dla dzieci nie były jakoś mocno obecne w moim domu rodzinnym. Na okładce baśni była jakaś ilustracja, a w środku żadnego obrazka. Sama więc książkę pomazałam. Do dziś mam ją w domu. Z resentymentu chciałam braci Grimm czytać własnej córce, ale po pierwszych stronach byłam przerażona, a i ona nie chciała słuchać. To jednak nie jest lektura dla dzieci, trzeba wersji oczyszczonej z tych potworności i makabr. Pierwotnie bracia pisali te bajki dla dorosłych przecież, nie wiem jak to się stało,że wchłonęła je kultura dziecięca.   

Za to Miś Uszatek – miły i niegroźny – cenzury nie potrzebuje. Jest dziełem Zbigniewa Rychlickiego, który przez wiele lat kreował wizualną stronę książek dla dzieci jako dyrektor artystyczny Instytutu Wydawniczego Nasza Księgarnia. Mam frajdę, że go wspomniałaś teraz przed swoją wystawą w Galerii Jana Pastuły na Podkarpaciu, bo właśnie stąd pochodzi – z małej wioski Orzechówka pod Brzozowem. On od początku wiedział, że chce ilustrować książki dla dzieci. A ty?

W ogóle o tym nie myślałam. Trafiłam w ten świat już jako dorosła osoba. Zupełnie przez przypadek. Lubiłam książki, lubiłam czytać, ale w świat książki trafiłam za sprawa kontuzji kolana. Trafiła mi się niedługo po ukończeniu akademii i nie mogłam się ruszać. W tym czasie przyszła do mnie Joasia Olech z Grażyną Lange. Potrzebowały opracowania graficznego do książki „Różowy Prosiaczek” Marcina Brykczyńskiego. Poprosiły, abym się tym zajęła, i tak to poszło, od jednej książki. Potem była druga, trzecia, kolejne.

Co było ważniejsze od ilustrowania książek?

 Na akademii byłam zainteresowana głównie multimediami. Kilka razy zdawałam do szkoły filmowej na wydział operatorski.

Marta Ignerska, ilustracja do książki “Wszystko gra”.

To już wiem, skąd tyle ruchu i dynamiki w Twoich ilustracjach. Myślisz o akcji jak w filmie?

Może tak. W książce odnalazłam ruch, narrację wizualną. Odwracanie kartek jest rodzajem narracji, która jest zmienna. Musi być gęsto, aby było pusto, musi być głośno, żeby było cicho. I książka daje taki filmowy efekt płynięcia do przodu. W mikroskali, ale ja to bardzo lubię.

Mówisz, że przez przypadek zaczęłaś projektować książki dla dzieci, ale przecież kończyłaś na warszawskiej ASP również studia w Pracowni Projektowania Książki.

U prof. Macieja Buszewicza. Trochę z rozsądku. Czułam, że z tych moich multimediów chleba nie będzie. A ponieważ interesowało mnie projektowanie książek, zdecydowałam się na drugi kierunek. I rzeczywiście zaraz po studiach dostałam pracę w wydawnictwie Zachęty, i projektowałam katalogi. Mogłam z tego żyć. Książki artystyczne pojawiły się później. W Zachęcie popełniłam wszystkie pierwsze błędy. To była dobra szkoła, ale wielu z tych katalogów bałabym się dziś zobaczyć (śmiech).

Mówi się o tzw. polskiej szkole ilustracji, a czy można mówić o polskiej szkole projektowania książki?

W takim szerokim zakresie jak projektowanie książki, polska szkoła chyba nie istnieje. Bardzo dużo zasysamy ze świata projektowego Szwajcarii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Włoch, gdzie tworzy się kroje pism, siatki projektowe książek itd. My jesteśmy mocni w ilustracji, nie tylko do książek dziecięcych. Takie nazwiska jak Stanny, Butenko, Szancer i inne są w świecie rzeczywiście znane. W Korei trwa właśnie wystawa poświęcona polskiej ilustracji. Na targach książki w Bolonii często spotykam ludzi, którzy znają nazwiska polskich ilustratorów. Kojarzą Zamecznika i Wilkonia.

I Ignerską. Która książka była dla Ciebie przełomowa? Sprawiła, że poczułaś, że to jest to?

„Wielkie marzenia”. Książka, w której ilustracje są oryginalnej wielkości. Tekst wysłał mi Przemek Wechterowicz. Zrobiłam ilustracje i dumna pojechałam do Krakowa, do Znaku, który wydał wcześniej „Różowego Prosiaczka”. Rozłożyłam je wszystkie na stole. Pamiętam chwilę milczenia.

Zachwyconego…

Powiedzieli, że świetnie, że wydadzą. Wracałam z poczuciem sprawczości. Wydali tak, jak chciałam. W miękkiej oprawie. Ta książka była czymś innym. Bardzo duży format i myślenie picturebookiem, w którym obrazek jest kluczowy, a tekst ogranicza się do jednego czy dwóch zdań na co drugiej stronie.

Jakie teksty bierzesz na warsztat? Niedawno, kiedy znów otrzymałaś nominację do nagrody IBBY, ktoś stwierdził, że rzadko ilustrujesz książki, ale jak już – to zawsze jest nagroda albo nominacja? Rzadko, bo grymasisz, bo długo pracujesz nad jednym projektem?

Nie. Pracuję bardzo szybko. Jestem sprinterem. „Dziewczynka z cienia” dla wydawnictwa Dwie Siostry została narysowana w dwa tygodnie. To był akurat rekord wymuszony terminem, ale z reguły idzie mi sprawnie. Nie grymaszę też zbytnio przy tekstach. Odrzuciłam tylko dwa. Były moim zdaniem nieciekawe. Ale te, które biorę, ilustruję z radością. A że rzadko, to dlatego, że nie trafiają do mnie częściej. To specyfika mojego projektowania. Ono nie jest jednak łatwe. Nie jest łatwe w rozumieniu dorosłych, bo akurat dzieci doskonale rozumieją ten sposób ilustrowania. Mam poczucie, że dzieci są ciągle niedoceniane jako odbiorcy. Pamiętam, jak zrobiliśmy z Macieje Łozińskim „Prawdziwą bajkę”…

Tekst, który dostałaś mieścił się na jednej stronie.

Nie miałam wtedy zupełnie zleceń. Zamarły po tym, kiedy otrzymałam nagrodę w Bolonii za „Wszystko gra”.

To po takiej nagrodzie wydawnictwa nie cisną się do autora drzwiami i oknami z propozycjami?

W ogóle. Jest zupełnie odwrotny efekt. Miałam już wcześniej ten tekst Łozińskiego. I trochę z nudów postanowiłam tę książkę zrobić. Ale inaczej. Bez kredek, farb, jak wcześniej W komputerze. Abstrakcyjnie. Kiedy była już wydrukowana, Mikołaj zadzwonił. Jego dzieci nie miały chyba jeszcze dwóch lat. „Słuchaj, one na każdej stronie widzą pajączka. Ja im czytam, a one to wszystko rozumieją. To niesamowite”.

W tej książce ten pajączek to małe kółeczko. Samochód kwadracik. Geometria, kolory podstawowe, a i ja nie mogłam się oderwać.

W każdym wieku dzieci odnajdują w niej swój kod. Małe dzieci szukają koloru i kontrastu. Starsze – kontekstów kulturowych, ciekawych rozwiązań, pomysłowości. Odzierałam tę książkę ze wszystkiego, co niepotrzebne, i wyszło coś, co jest syntetyczne i proste. Dzieci zrozumiały, ale dorośli nie wszyscy zrozumieli.

Dlaczego boimy się rzeczy nietypowych, innych? Co z naszą wyobraźnią?   

Nie umniejszając rodakom, przyznam, że kiedy na targach w Bolonii widzę odbiorców na stoiskach francuskich, hiszpańskich czy włoskich, mam poczucie, że są lepiej przygotowani do odbioru ilustracji. Mają lepszą edukację, a potem większą świadomość, czym jest obraz, jak na nas działa, jakie ma znaczenie. Kilka miesięcy temu byłam na warsztatach w Nantes. Na Akademii Sztuk Pięknych jest tam osobna sala przystosowana dla dzieci przychodzących do akademii na warsztaty. Dla nich jest ogromna przestrzeń, w której zlewy, krzesełka są przystosowane dla 4-5-letnich maluchów. Obok jest mała biblioteczka z najlepszymi książeczkami dla dzieci z całego świata, mogą brać je z półki, kiedy im się nudzi. Dzieci tam przychodzą z rodzicami i malują prawdziwymi farbami na wielkich formatach. To nie są kredki świecowe jak w naszym przedszkolu. Nasza edukacja artystyczna w porównaniu z Francją jest bardzo uboga. Nikt nas nie uczy czytać języka obrazów, historii sztuki.

Zapytam przewrotnie: A po co nam to? Co to daje w życiu?

Wydaje mi się, że każdemu coś innego. Ludzie, którzy znają i nie boją się języka obrazu, często sami tworzą. To działa terapeutycznie. Pomaga się odstresować, pozwala coś zarejestrować, opisać. Często znając język abstrakcyjnego obrazu, lepiej nam odszyfrować, namierzyć świat emocji i uczuć, wewnętrzny świat. Znajomość historii sztuki pozwala nam znaleźć różne punkty odniesienia, pozwala lepiej zrozumieć świat i człowieka. Tworzenie uruchamia nam dobre rejony w mózgu, jest czymś, co towarzyszyło ludziom od zawsze.

Można się też odstresować patrząc na twoje rysunki dla dorosłych. Lubisz w nich żartować, czasem jesteś w tym jak dziewczynka, która próbuje przekuć nadęte balony i woła: „Nie bój się śmiać”.

Śmiech jest absolutnie czymś kluczowym w moim kontakcie z odbiorcą. Podczas Targów Rzeczy Ładnych w Warszawie sprzedaję swoje printy, kolaże przygotowywane dla „Wysokich Obcasów”, do rubryki o seksie. Staram się, aby to były rysunki nie wprost, nieobsceniczne, niewulgarne i dowcipne, bez napinki i cieszę się, kiedy zwiedzający uśmiechają się do tych moich prac. 

Marta Ignerska i Jan Pastuła na wernisażu w Galerii Sztuki Współczesnej Pastula w Porębach Kupieńskich. Fot. Kacper Lisowski

Co rysowanie daje tobie? Twoja twórcza energia wydaje się niewyczerpana.

Mam potrzebę rysowania właściwie codziennie. Obcowanie ze sztuką to moja praktyka dnia codziennego. Nie robię „projektów”. Po prostu codziennie muszę usiąść do rysowania, żeby się wyciszyć i pomyśleć, albo czasem wręcz odwrotnie —  nie myśleć! Żeby coś opisać swoim językiem i nazwać. Hanna Krall w „Reporterce” napisała, że wszystko to, co nieopisane, nie istnieje. I trochę tak czuję się w rysunku. Mam wrażenie, że jeśli nie złapię czegoś na kartce, to mi umyka. Rysunki traktuję trochę jak fotografie. Zatrzymuję tam jakieś momenty, których doświadczam. To mój dziennik.

Marta Ignerska

Rysowniczka i graficzka, urodziła się w 1978 w Lublinie. Po ukończeniu Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w 2005 r. zajęła się projektowaniem książek i ilustracją. Zdobyła jedne z najważniejszych nagród w dziedzinie projektowania picturebooków dla dzieci w Polsce i za granicą: dwukrotnie — nagrodę Bologna Ragazzi, trzykrotnie — nagrodę Książka Roku IBBY. Książki w jej interpretacji graficznej zostały wpisane na Listę Białych Kruków Internationale Jugenbibliothek w Monachium. W uzasadnienie za wyróżnienie IBBY z 2022 r. napisano „za konsekwencję w nieustannym eksperymentowaniu na polu grafiki książkowej”. Swoje obrazy tworzy zwykle intuicyjnie, posługując się bogatą w ekspresję estetyką, często wplata cytaty z popkultury, historii sztuki. Lubi przestrzeń między słowem, a obrazem. Tworzy ilustracje wielowarstwowe w znaczeniach, do oglądania zarówno przez dzieci i dorosłych. Mieszka i pracuje w Warszawie.

Od 17 czerwca do 14 lipca 2023 r. prace Marty Ignerskiej można oglądać w Galerii Sztuki Współczesnej Pastula w Porębach Kupieńskich. Wystawa nosi tytuł „Ciuciubabka”.

Marta Ignerska, wystawa “Ciuciubabka”. Fot. Kacper Lisowski
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy