Reklama

Ludzie

Szczęśliwym przypadkiem wróciłam do Rzeszowa

Z Magdaleną Zimną-Louis, rzeszowianką, autorką trzech powieści, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 14.03.2014
11340_Madzia
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Wszyscy wyjeżdżają do Londynu, a ty, rzeszowianka od ponad 20 lat związana z Wielką Brytanią, kilka tygodni temu na stałe wróciłaś do Rzeszowa. Mocnym uderzeniem, bo w styczniu w Wydawnictwie Prószynki i S-ka ukazała się też twoja trzecia książka „Kilka przypadków szczęśliwych”. Zawsze żyjesz pod prąd?
 
Magdalena Zimny – Louis: Może nie pod prąd, ale poza głównym nurtem. Przypominam sobie styczeń 2005 roku, kiedy leciałam do Tajlandii, a to było zaledwie kilkanaście dni po tragicznym tsunami w tym kraju w grudniu 2004 roku. Leciałam prawie pustym samolotem, tragedia, która pochłonęła tyle ofiar, gnała ludzi z dala od tego regionu, przepełnione samoloty leciały z Tajlandii do Europy, ja w drugą stronę.
 
Dlaczego o tym mówię? Bo teraz poczułam się podobnie. Tysiące ludzi emigruje do Wielkiej Brytanii, a ja ten kraj opuszczam i na stałe wracam do Polski i Rzeszowa.
 
Dlaczego?
 
To jednocześnie proste i najtrudniejsze pytanie. Jako młoda dziewczyna przez dwa lata mieszkałam w Stanach Zjednoczonych i nagle ten kraj zamknął się w mojej głowie, sercu i wróciłam do Polski. Jakiś czas potem wyjechałam na stałe do Wielkiej Brytanii i… znów poczułam to, co kiedyś w Stanach. Mogłabym nadal wygodnie mieszkać w Ipswich, ale już nie chciałam tam być. W najnowszej książce piszę o sile przypadku i może to jest odpowiedź. Żeby to wytłumaczyć, przytoczę zdarzenie z mojego życia z ostatnich miesięcy. Około pół roku temu, Karol, mój partner życiowy, bardzo poważnie zranił się w rękę. Był szpital, operacja i nagle w środku lata mieliśmy ponad 3 tygodnie czasu, które spędziliśmy bardzo dużo ze sobą rozmawiając, na co wbrew pozorom, ludzie zwykle nie mają czasu. Dzięki temu nieszczęśliwemu wypadkowi, nagle nasza przyszłość zaczęła się klarować, pojawiła się pierwsza nieśmiała myśl, by może jednak wrócić do Polski? Po dwóch tygodniach dom był wystawiony na sprzedaż, po dwóch miesiącach został sprzedany, psu wszczepiono micro czipa na podróż po Europie, znaleźliśmy nawet w Londynie samochód z kierownicą po lewej….
 
Patrząc na twój PESEL, pół życia spędziłaś za granicą, twoje dorosłe życie klarowało się w Wielkiej Brytanii. Nie jest nadinterpretacją, że właściwie jesteś pół Polką, pół Brytyjką, a jednak coś Cię tu znowu ściągnęło. Co to jest?
 
Polska to dla mnie zawsze byli i są ludzie. Wprawdzie w Wielkiej Brytanii moją najlepszą przyjaciółką jest Brytyjka, Mandy, ale tak naprawdę wszystkie ważne dla mnie osoby były w większości w Polsce. W ostatnich latach, gdy odwiedzali nas rodzice Karola w Wielkiej Brytanii, moja mama, siostra, przyjaciele, przy każdym ich wyjeździe były łzy i coraz większy problem, by się rozstać. Uznałam, że za dużo tych łez, rozdarcia, zakłócanych połączeń via Skype, w końcu samotności, bo fakt, że byliśmy w Anglii otoczeni gronem ludzi nie oznacza, że nie prześladowała nas samotność
 
Duch brytyjskości jednak w tobie został.
 
Przyswoiłam sobie to, co najlepsze u Anglików, co mi nie leżało odrzuciłam bez wahania. Anglicy są autentycznie wyluzowani i choć nie lubię tego słowa, tak muszę go użyć, bo bardzo pasuje. Przesiąkłam na wylot tych ich spokojem, dystansem do siebie, nieudawaną życzliwością w stosunku do mijanego człowieka na ulicy. Po 22 latach mieszkania w Anglii nie jestem wrogo nastawiona ani do sąsiadki z dołu, ani do geja w telewizji, ani niewierzącego kolegi, wszyscy mają kredyt zaufania i nie przeszkadza mi jak żyją, z kim śpią i do jakiego boga się modlą. Polacy ciągle mają problem z poszanowaniem odmiennego zdania. Po angielsku nazywa się to „My way or highway" – przekonani o tym, że to co mają u siebie w domu czy w ogródku, jest tym najlepszym i jeśli ktoś tego samego nie ma, jest po prostu głupi. Ktoś, kto głosuje na PIS, nie będzie kolegą głosującego na PO, będą pogardzać sobą nawzajem. Moja przyjaciółka Mandy zawsze głosowała na Partię Pracy, ja na Torysów, dzieci chrzciła w kościele metodystów, ja w katolickim, potem chodziły do innych szkół, nawet jadałyśmy co innego, ale nie zaszkodziło to naszej przyjaźni. 
 
Stałam się też świadomym i dojrzałym konsumentem zwłaszcza w strefie medialnej, co zawdzięczam BBC. Po tamtej telewizji i radiu trudno mnie zachwycić dokumentem, reportażem, wywiadem. BBC spełnia autentyczną misję, kształtuje dobre gusta i nawyki. Może dlatego, gdy oglądam polską telewizję, jestem przerażona rozlewającą się głupotą i infantylizmem, zastanawiając się, czy to jakieś zamierzone działanie? Jako fanka spiskowych teorii myślę, że ten niski poziom serowanej rozrywki ma na celu ogłupienie Polaków, by nimi łatwiej manipulować. Oczywiście, w brytyjskiej telewizji są też programy typu X Factor, czy poranne awantury, gdzie matka bije zięcia ponad głową ciężarnej córki, ale wybór ambitnych programów w bardzo dobrym czasie antenowym jest niewspółmierny większy. Jest siano i plastik, ale jest też ta druga, ambitna noga telewizji, a w Polsce balansu nie ma. 
 
Od dwudziestu lat systematycznie przyjeżdżasz do Rzeszowa, więc na pewno zauważyłaś, że Polska też stała się dużo bardziej tolerancyjna niż jeszcze kilkanaście lat temu.
 
To prawda, ale tej tolerancji ciągle jest za mało, czasami brzmi bardzo fałszywie lub jest wybiórcza.  Wyraźnie to widać zwłaszcza w polityce. Debaty w parlamencie angielskim bywają bardzo burzliwe, ale poziom debaty politycznej w Polsce wymyka się jakimkolwiek normom kultury dialogu publicznego. Politycy w ogóle nie wysłuchują swoich racji, całą energię wykorzystują na zdyskredytowaniu politycznego przeciwnika. Pamiętam, jak kiedyś wpisałam komentarz na ogólnopolskim portalu dotyczący pisarza i od razu znalazł się oponent, który nie odniósł się do meritum, ale zarzucił mi, że nie dokończyłam dyplomu MBA. Dla mnie to był szok, bo jakie ma to znaczenie w debacie na zupełnie inny temat. No i przykład religii, Polacy uważają, że tylko ich religia prowadzi do zbawienia, wszystkie inne to sekty, banialuki i wygłupy. 
 
Tym bardziej decyzja o przeprowadzce na stałe do Rzeszowa i Polski jest zaskakująca. 
 
Większość moich znajomych bardziej się cieszy z mojego powrotu, niż jest zaskoczonych.  Nie przyjechałam do Korei Północnej. Wracam do kraju, o którym wszystko wiem, a Rzeszów znam. Czy coś może mnie zaskoczyć?!
 
Może cię zaskoczyć codzienność, urzędy, deklaracje, pozwolenia, z którymi nie będąc tu na stałe nie miałaś kontaktu, a które są bardzo przyjaźnie zorganizowane dla obywateli w Wielkiej Brytanii.
 
Na pewno, ale widzę, że jest tu dużo lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Oczywiście są kuriozalne sytuacje jak z „Misia” Barei, ale one mnie bardziej śmieszą niż złoszczą. W Dzień Babci chciałyśmy z córką Marysią na poczcie kupić kartkę okolicznościową na Dzień Babci. Kartki nie było, choć wystawione były wciąż świąteczne z choinkami, a ja usłyszałam: "proszę pytać w przyszłym tygodniu".  
 
Wsiadłaś do samolotu z biletem w jedną stronę i co poczułaś?
 
Byłam tak zmęczona, że nic nie czułam ( śmiech). Wprawdzie do samolotu weszłam z jedną walizeczką, ale w tym samym czasie do Polski jechał tir z naszymi rzeczami, a Karol samochodem wiózł naszego piętnastoletniego psa, bo baliśmy się go wysyłać samolotem, by nie zdechł. I gdy już ochłonęłam z tych pierwszych myśli, otwarłam w samolocie laptopa i napisałam pół trzeciego rozdziału mojej czwartej książki, więc jest dobrze. Ciągle też chodzę z takim uśmiechem przyklejonym do twarzy, bo od kilku tygodni jestem w Polsce i jest mi świetnie.
 
Żadnych obaw?
 
Jak powiedział Mark Twain: „cierpiałem z powodu wielu nieszczęść, z których większość się nie wydarzyła", więc nie mam zamiaru martwić się na zapas. Jestem wyznawcą filozofii życiowej, która głosi, że co zmierza w naszą stronę, to nas nie ominie. Jestem na tym etapie życia i w tym wieku, że martwię się tylko o zdrowie, swoje i najbliższych. 
 
W Wielkiej Brytanii pracowałaś jako tłumacz w angielskim wymiarze sprawiedliwości. Wygodna, ciekawa praca. Jaki masz pomysł na siebie po przeprowadzce do Rzeszowa?
 
Zaczynam coraz odważniej marzyć o dniu, kiedy będę miała ten luksus, że będę mogła żyć z pisarstwa. Chciałabym się też zaangażować w różnego rodzaju przedsięwzięcia charytatywne oraz kulturalne. Interesów robić nie będę, brak u mnie żyłki oraz chęci. 
 
Te marzenia chyba stają się coraz bardziej realne. W styczniu ukazała się twoja trzecia książka „Kilka przypadków szczęśliwych” wydana przez dobre wydawnictwo Prószyński i Sk-a, a ty planujesz już kolejne książki.
 
Cieszy mnie bardzo, że Prószyński po mnie sięgnął. W tym samym czasie miałam też propozycję współpracy od wydawnictwa W.AB.  co oznacza, że moje pisanie staje się coraz bardziej poważną sprawą. Gdy kilka lat temu zostałam laureatką konkursu „Pisz do Pilcha”, traktowałam to z przymrużeniem oka. Teraz, po trzech wydanych książkach i po pierwszej nagrodzie czytelniczek za powieść „Pola” na Festiwalu Pióro i Pazur w Siedlcach w 2013 roku zaczynam oswajać się z myślą, że ludzie, którzy chcą czytać moje książki istnieją naprawdę. 
 
I od słowa do słowa, ty już jesteś przy trzecim rozdziale czwartej powieści. Pierwsza twoja książka „Ślady hamowania” była bardzo kobiecą opowieścią, „Pola” okazał się sagą rodzinną osadzaną w Rzeszowie, trzecia powieść zaskakuje, bo trup ściele się w niej gęsto i na pewno więcej w niej pogrzebów niż wesel. Czym zaskoczysz w czwartej książce?
 
Będzie to coś zupełnie innego, od tego, co dotychczas opublikowałam. Planuję też, że po czwartej książce zrobię sobie przerwę, bo chcę napisać scenariusz serialu telewizyjnego. Mam już 6 odcinków filmu komediowego i chcę to kontynuować, bo pomysł wydaje mi się ciekawy. Najkrócej mówiąc jest to opowieść o dwóch siostrach, gdzie jedna prowadzi firmę pogrzebową, a druga zajmuje się organizacją wesel. I znów się tu przebija moja sympatia dla angielskiego humoru. Chciałabym też dopracować scenariusz sztuki teatralnej, który kiedyś pisałam na konkurs ogłoszony przez jeden z londyńskich teatrów.
 
W czwartej twojej powieści będzie nawiązanie do powrotu do Rzeszowa?
 
Nie. Raczej powrót do przeszłości i nawiązanie do mojego amerykańskiego epizodu, kiedy to jako młoda dziewczyna wyjechałam po maturze na dwa lata do Stanów Zjednoczonych. Kobieta wyjeżdża z PRL-owskiej, szarej Polski w roku 1985, wprost z mieszkania w bloku na osiedlu Dąbrowskiego w prowincjonalnym Rzeszowie do migającego neonem i drapiącego chumry Nowego Jorku. 
 
Stany Zjednoczone właściwie przesądziły o całym dalszym moim życiu. Tam przyzwoicie nauczyłam się języka angielskiego, dzięki temu po powrocie do Rzeszowa otrzymałam pracę w rzeszowskiej WSK, to z kolei wprowadziło mnie w świat żużla, gdzie poznałam mojego byłego już męża, brytyjskiego żużlowca i wyjechałam na stałe do Anglii. Teraz historia zatacza koło i po 22 latach spędzonych w Wielkiej Brytanii wracam do Rzeszowa. Akcja samej książki zaczyna się na pokładzie statku TSS Stefan Batory w 1987 roku i nic więcej nie zdradzę.
 
Będzie to równie kobieca książka, jak twoje poprzednie tytuły, gdzie kobiety są głównymi bohaterkami?
 
Zawsze podkreślam, że nie utożsamiam się z literaturą kobiecą, choć na pewno piszę dla kobiet i moje główne bohaterki nie są przypadkiem. W ostatnich latach nurt literatury dla kobiet bardzo się rozwinął, bo to panie kupują i czytają dużo więcej książek niż mężczyźni. Zapytałam kiedyś w wydawnictwie, jak powinnam klasyfikować swoje książki i usłyszałam, że jest to literatura obyczajowa z wyższej półki.
 
Wychodzi z ciebie charakter rewolucjonistki. Mieszkałaś w Polsce, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, pracowałaś na etacie, byłaś związana z żużlem, na wiele lat trafiłaś jako tłumaczka do angielskiego wymiary sprawiedliwości, w końcu twoim przeznaczeniem okazało się pisanie książek.
 
Byłam jeszcze kelnerką, uczyłam angielskiego, pośredniczyłam w handlu optyką precyzyjną i mrożoną truskawką, a nawet sprzedałam samolot Wilga do Anglii… Coś we mnie buzuje, jeszcze nie wiem do końca, co to jest, ale na pewno coś we mnie siedzi (śmiech). Znów nagromadziła się we mnie duża energia, stąd przeprowadzka z Ipswich do Rzeszowa. Jeśli mnie Rzeszów nie odrzuci, chciałabym coś sprezentować od siebie, w końcu jestem coś winna mojemu miastu. Marzy mi się organizacja ogólnopolskiego konkursu literackiego.

Pisanie jest teraz dla ciebie najważniejsze? 
 
Jest bardzo ważne. Czwarta książka jest w pisaniu, do końca tego roku chciałbym ją złożyć w wydawnictwie. Pisanie jest dla mnie przyjemnością, potrzebą serca i umysłu. Zaczęłam jako bardzo młoda dziewczyna pisząc do szuflady, ale to było kiepskie i niedojrzałe. Dopiero od kilku lat czuję, że naprawdę mam coś do powiedzenia czytelnikowi. Zwłaszcza, że wokół swojego pisania się nie napinam i nie czynię z tego celebry, po prostu jest to dla mnie ważne.  Chwilowo nie mogłabym – nie pisać. 
 
W Rzeszowie może się wkrótce zacząć dziać za twoją przyczyną?
 
(…) Jest wiele rzeczy w życiu publicznym Rzeszowa, które mnie interesują i pociągają. Bardzo bym chciała zachęcić ludzi do czytania książek, niekoniecznie moich. Wielokrotnie latałam na trasie Rzeszów – Londyn i zawsze żałowałam, że na ponad 180 pasażerów, czytała jedna, czasem dwie osoby. Na każdej innej trasie, na jakiej latałam po Europie widać było czytającą, co trzecią, co czwartą osobę. Może więc będę chciała przyłożyć swoją rękę do dużej kampanii popularyzującej czytanie.
 
Twoja spostrzegawczość jest atutem twoich książek. Z dużym znawstwem tematu rozprawiasz się z naszymi narodowymi wadami: dewocjonalizmem, prowincjonalnym snobizmem i zwykłą głupotą podszytą patetycznym nadęciem.
 
Liczę się z tym, że komuś może się to nie spodobać. Patrzę i opisuję, nie każę się czytającym zgadzać z moimi wynużeniami. Dobrze podkreśliłaś – nasze cechy narodowe – moje również. Cechy a nie święta krowa, można się do nich dobrać.Patetyczne nadęcie mnie mierzi, głupota irytuje, snobizm jest mi kompletnie obcy, ale nie było tak zawsze, nie ma wstydu w fakcie przemian, jakie przechodzimy. 

Twój talent postrzegania okazał się cenny w „Kilku przypadkach szczęśliwych”, gdzie udało ci się sprawnie sportretować Polaków na emigracji z ich zaletami, ale i wieloma wadami.
 
Cieszę się, jeśli czytelnicy tak to odbierają. Początkowo podpytywałam Anglików o ich spostrzeżenia na temat Polaków, m.in. mojego szwagra Davida, ale te wypowiedzi były nazbyt ogólnikowe, zachowawcze, dlatego postanowiłam zaufać sobie i swoim spostrzeżeniom. Moja praca zawodowa też była pomocna. Bycie tłumaczem Polaków, którzy weszli w konflikt z prawem na Wyspach Brytyjskich, pozwoliło mi poznać wiele osób, nie tylko przestępców – recydywistów, także osoby, które w konflikt z prawem weszły przez nieszczęśliwy przypadek, brak znajomości języka, biedę, bywało, że osamotnienie na obczyźnie.
 
Z książki wyziera smutny obraz polskiego emigranta, trochę na przekór temu, co, na co dzień czytamy w polskich mediach.
 
Smutny, ale prawdziwy. Oczywiście jest to pewien procent, opisałam środowisko Polaków w Wielkiej Brytanii, których łączy bieda, brak perspektyw w Polsce, wspólnie wynajmowane domy i najbiedniejsze dzielnice. Często są to ludzie kiepsko wykształceni, z małych polskich miasteczek, którzy marzą o lepszym życiu w Anglii. Pytałam kiedyś bezdomnego alkoholika, aresztowanego po raz dziesiąty, dlaczego nie wróci do Polski? Odparł, że w Polsce będzie miał gorzej. Nie pytałam, jakie może być to – gorzej – od mieszkania na ulicy w obcym kraju?  Sam fakt, że profesja polskiego tłumacza jest w Anglii popularna, potwierdza, że ci ludzie żyją na uboczu angielskiego społeczeństwa, bez znajomości języka i aspiracji, by choć trochę zasymilować się z nowym otoczeniem. Oczywiście, to nie są wszyscy Polacy. Jest też wielu dobrze znających język angielski, pracujących i mieszkających wśród Brytyjczyków. Często mi się zdarzało, że będąc w angielskich szpitalach spotykałam polskich lekarzy, co było bardzo miłe. Polska siła robocza jest w Anglii ceniona i szanowana, nie jest prawdą, że Polacy są dyskryminowani czy poniżani. 
 
Twoja bohaterka z „Kilku przypadków szczęśliwych”, Emma Duda wraca do Polski na stałe. Zainspirowało cię to tak bardzo, że w końcu sama postanowiłaś wrócić do Rzeszowa?
 
Ta książka przepowiedziała moją przyszłość. Gdy oddawałam ją do wydawnictwa, jeszcze nic nie wskazywało na to, że wrócę do Polski na stałe. Można powiedzieć, że pierwsze wysłałam tutaj Emmę, a w końcu sama tutaj wróciłam.
 

Magdalena Zimny – Louis, rzeszowianka, która po ponad 20 latach spędzonych w angielskim Ipswich na stałe powróciła do Rzeszowa. Autorka trzech powieści. W 2010 roku zadebiutowała „Śladami hamowania”, w 2012 roku wydała „Polę”, w styczniu 2014 roku ukazała się jej najnowsza powieść „Kilka przypadków szczęśliwych”. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy