Reklama

Ludzie

Wart Romaszewski Kopaczowej

Jerzy Borcz
Dodano: 07.02.2013
2116_1414_Borcz
Share
Udostępnij
Sędzia Igor Tuleya wyrokiem, jaki wydał w sprawie dr G. wysoko ustawił poprzeczkę lekarzom. Przyjął rygorystycznie, że lekarz dopuszcza się przestępstwa łapownictwa nie tylko wtedy, gdy żąda od pacjenta korzyści majątkowej lub uzależnia od niej leczenie czy zabieg, ale także wówczas, kiedy post factum przyjmuje z inicjatywy pacjenta lub jego rodziny dowody wdzięczności, których materialny wymiar przekracza wartość wiązanki kwiatów. Można dyskutować z takim poglądem, ale nie to stało się przyczyną wielkiej wrzawy wokół tego wyroku.  Sędzia okazał się także rygorystyczny wobec służb prowadzących śledztwo, piętnując w ustnym uzasadnieniu wyroku przypadki ich bezprawnego działania w toku śledztwa. Zakładam, że w sferze faktów sędzia, który najlepiej zna sprawę, wie co mówi i ustalone fakty relacjonuje rzetelnie. Jeśli tak, to nie sposób się dziwić, że uwagę mediów przykuły nie czyny doktora G., ale działania agentów i prokuratorów w tym śledztwie. Z pewnością stosowane przez nich metody były rażąco nieadekwatne do wagi zarzutów, których starczyło na niewysoki wyrok w zawieszeniu. Prowadzący śledztwo, podkręcani przez ówczesnego rozemocjonowanego sprawą prokuratora generalnego, nie mieli do niej żadnego dystansu pozwalającego na zachowanie potrzebnego obiektywizmu, w rezultacie czego zaczęli postępować wedle zasady: cel uświęca środki. 
 
Być może sędzia Tuleya potępiając działania śledczych przesadził mówiąc, iż przypominały one metody stalinowskie, ale moim zdaniem nie sposób nie podzielać generalnie jego oburzenia. Myślę, że dla nas wszystkich, dla demokratycznego państwa, bardziej groźni, niż lekarz przyjmujący łapówki, są funkcjonariusze aparatu ścigania świadomie łamiący na polityczne zamówienie obowiązujące procedury, naruszający prawa obywatelskie, uważający, iż mogą stać ponad prawem, bo przecież walczą z przestępcami.  Primum non nocere – przede wszystkim nie szkodzić.  Taka zasada obowiązuje lekarzy. W aparacie ścigania też musi obowiązywać zasada, że nie można stosować lekarstwa bardziej szkodliwego niż sama choroba. Dobrze jest bowiem mieć czyste ręce, ale nie należy ich myć wrzątkiem.

Zasmucające są dwie inne sprawy z ostatnich tygodni.  Senator Zbigniew Romaszewski wyprocesował od państwa 240.000 zł zadośćuczynienia za dwuletni pobyt w więzieniu PRL. Jego koledzy z ówczesnej opozycji, którzy sami nie domagają się zapłaty za swe krzywdy, wstrzemięźliwie, ale przeważnie umiarkowanie krytycznie oceniają jego postawę.  Moim zdaniem przesadzają z tą delikatnością.  Za walkę z komuną Ojczyzna płaciła Panu Romaszewskiemu przez ponad dwadzieścia lat. Płaciła mu dobrze, powyżej jego kwalifikacji i pracy dla wolnej Polski, płaciła mu głównie za przeszłe zasługi, bowiem przez kilka wygodnych kadencji w senacie niczym szczególnym się nie wyróżniał. Po prostu zasiadał, przemawiał, a szczególną determinację wykazał w walce o stanowisko wicemarszałka senatu.  Był długoletnim beneficjentem nowego układu, on i jego rodzina, a teraz postanowił jeszcze poprawić swój status materialny na koszt podatników. Sąd był łaskawy dla pana senatora, przyjął stawkę po 10.000 zł za miesiąc pozbawienia wolności. Występowałem w przeszłości jako adwokat w procesach o zadośćuczynienie dla więźniów radzieckich łagrów i ubeckich kazamatów.  Stawki były mniejsze. Wstyd Panie Senatorze!

Wstyd Pani Marszałek! Pani marszałek Ewa Kopacz mówi, że jest w sejmie pracodawcą dla swoich zastępców i ma nie tylko prawo, ale też obowiązek oceniać i nagradzać ich pracę. Ponieważ była ze wszystkich wicemarszałków zadowolona, to dała im po 40.000 zł premii.  Wicemarszałkowie nie są wprawdzie pracodawcami pani marszałek, ale w tej sytuacji oni też byli z niej zadowoleni, więc zostali jej premiodawcami przydzielając stosownie do wyższej rangi  45.000 zł.


Wychodzi na to, że dość łatwo jest w prezydium sejmu osiągnąć stan wzajemnego zadowolenia z siebie. Przekonanie o własnych, szczególnych zasługach i bardzo dobrej pracy wymagającej finansowego uhonorowania jest wspólne wszystkim marszałkom. I to jest chyba jedyna rzecz, w której mogą osiągnąć międzypartyjne porozumienie.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy