Przypadkiem trafiłam na książkę pod tytułem „Anomalia” autorstwa francuskiego pisarza, astrofizyka, matematyka i językoznawcę Herve Le Telliera. Świetna rzecz, intrygująca, chwilami obyczajowa, to znów przytula się do kryminału, aby potem rozjechać czytelnika zwrotem akcji w kierunku science fiction. „Anomalia” pomyślana jest tak, jakby zjadała niczym wąż, własny ogon – jak ujął to Marek Bieńczyk w posłowiu. O czym jest? O losach pasażerów linii lotniczych Air France, którzy zostali zduplikowani – nie sklonowani – ale zduplikowani wraz z samolotem, który raz wyleciał z Paryża, ale dwa razy wylądował w Nowym Jorku w takim samym składzie. Duplikacja nastąpiła „gdzieś w chmurze burzowej” i wszystkich pasażerów oraz członków załogi było od pewnego momentu na ziemi razy dwa.
Po skończonej lekturze, zaczęłam się głęboko zastanawiać, co by to było, gdybym pewnego dnia, spotkała samą siebie? Nie bliźniaczkę, nie sobowtóra, ale siebie, Magdę Louis zamieszkałą obecnie w Rzeszowie, wcześniej mieszkającą w Anglii, jeszcze wcześniej w USA, jeszcze wcześniej w Rzeszowie, najmłodsze dziecko Marii i Mieczysława.
Bohaterowie „Anomalii” podczas pierwszego spotkania ze swoim duplikatem, dziwili się, na przykład brzmieniu własnego głosu… niski jakiś, niezbyt melodyjny. Zaskoczenie, bo czyż my się naprawdę słyszymy? Chyba każdy przeżył szok, kiedy po raz pierwszy usłyszał nagranie własnych słów. Ja byłam przerażona – mam głos jak jakaś stara pijaczka po odwyku… pomyślałam wtedy. W „Anomalii” Oryginalni patrzyli na Zduplikowanych, którzy również uważali się za Oryginały i dziwili się nawzajem swoim gestom i manierom, dokonywali sensacyjnych odkryć na sobie samych. Dziwne? Nie dziwne, bo czyż my się w ogóle znamy? Czy się widzimy? Poza szybkimi spojrzeniami w lustro, kiedy w pośpiechu sprawdzamy przód i bok sylwetki, czy aby szynka jakaś nie wyłazi spod bluzki, nie oglądamy się zbyt uważnie, a już na pewno nie gapimy się na siebie będąc w ruchu. W słoneczny dzień, włócząc się po centrum miasta, człowiek nieraz zerknie na własne odbicie w szybie wystawowej, przeprowadzi szybką analizę tego, co ujrzał i szczerze się przerazi : Muszę schudnąć! Muszę przestać się garbić! Boże, jaka już jestem stara!
Tak naprawdę nie znamy się z wyglądu, nie poznalibyśmy się po tym, jak chodzimy, w jaki sposób siadamy czy schylamy się by założyć buty. Nie znamy naszych oczu, nie widzimy kiedy gasną, a kiedy świecą, nie rozpoznajemy własnej mimiki twarzy, z której inni są wstanie wyczytać, czy zbiera się u nas na burzę czy na ból.
Jednak to nie aspekt wyglądu zewnętrznego zatrzymał moje rozmyślania na dłużej przy temacie ludzkich duplikatów, ale wizja spotkania samej siebie; osoby o dość soczystym charakterze, niepokornej, nieprzystającej, silnej i bardzo słabej zarazem, osoby, która już nie ma cierpliwości do ludzi, z którymi jej nie po drodze, kobiety ukształtowanej przez różne kultury, klimaty oraz dosyć bolesne doświadczenia życiowe spod znaku STRATY.
I takie mnie męczy pytanie – czy ja bym taką osobę polubiła? Tą samą siebie, ale w innym ciele, które również wygląda jak moje? Jak by to było zobaczyć w drugim człowieku – który jest mną – to wszystko, co się ma, kim się jest, ale czego się nie czuje i nie widzi, bo jest to obraz dla nas niedostępny patrząc od środka – a przecież wyjść z siebie i stanąć obok niewielu potrafi. Czy Magda Louis polubiłaby Magdę Louis, gdyby ją spotkała? Mam w planie lot z Paryża do Nowego Jorku… polecę Air France, może się dowiem.