Nie chcemy wojny, ale wrogowie nas nienawidzą i chcą zaatakować jako pierwsi. My walczymy o szlachetne cele, a nie o własne interesy. Wróg celowo popełnia okrucieństwa, my – tylko przez przypadek. Nasza misja jest święta. To są zasady propagandy wojennej. Putinowska propaganda oparła na nich swoją wersję „wojny sprawiedliwej” przeciwko Ukrainie.
Denazyfikacja Ukrainy, forsowana oficjalnie jako jeden z głównych powodów do napaści na ten kraj, mogła się jednak okazać niewystarczająco mocnym motywatorem dla rosyjskiej armii. Sądząc po tym, jak toczy się ta wojna, potrzeba było „czegoś mocniejszego”, żeby legitymizować mordowanie cywilnej ludności, gwałty, bombardowania szpitali, schronów z dziećmi – lista zbrodni wojennych popełnionych przez Rosjan ciągle jeszcze nie jest zamknięta.
W oficjalnym poradniku dla oficera znalazło się stwierdzenie, że „rosyjska armia jest ostatnim bastionem przeciwko nowemu szatańskiemu porządkowi światowemu”. A zatem Rosja musiała wkroczyć na Ukrainę – żeby spełnić dziejową misję. To jest krucjata. Święta wojna dobrego świata ze złym…
Stoimy na krawędzi. Wszyscy. Ta wojna zaważy na losach nie jednego narodu czy państwa, a już na pewno nie jednego pokolenia.
Strasznie żal mi was, dzieci świata. Ja już jestem stara.
Jestem z pierwszego powojennego pokolenia, które dorastało w panicznym strachu przed wojną ostateczną – atomową, co miała wybuchnąć już, zaraz. A ja tak bardzo nie chciałam jeszcze wtedy umierać, bo byłam za mała na umieranie. Najkoszmarniejszy dźwięk z dzieciństwa: sygnał radia Wolna Europa. Odbierał mi moje kruche poczucie bezpieczeństwa. Chociaż radio, z którego dziadek z tatą słuchali po kryjomu Wolnej Europy, dawno gdzieś przepadło, tamten znienawidzony dźwięk siedzi w mojej głowie. Sens prawdy – jako wartości fundamentalnej dla wolnego świata – powraca co jakiś czas. W niepokojąco różnych kontekstach i okolicznościach.
Czemu zwykli ludzie muszą płacić za (o)błędy dyktatorów i dyktatorków? Bośmy ich sami sobie wyhodowali? Jesteśmy za mało uważni? Bierni? Bo jesteśmy zbyt pewni, że nas to nie dotyczy?
Milica. Serbska lekarka. Starsza kobieta. Spotkałam ją w Banja Luce, tuż po tym, jak przez miasto przewaliła się ostatnia(?) fala uchodźców gnana wojną w Bośni.
Lekarka zaprowadziła mnie na miejscowy cmentarz. Stanęłyśmy nad niedużym grobem z ośmioma białymi krzyżami. – Tu leżą moje zamordowane dzieci z oddziału noworodków – powiedziała. – Udusiły się, bo nie można było dowieźć tlenu do szpitala. Ani lekarstw. Były nieustające bombardowania.
Z cmentarza poszłyśmy do cerkwi. Był późny październikowy wieczór, pop odprawiał nabożeństwo za ofiary wojny. W cerkwi same kobiety w czerni. Strasznie płakałyśmy. Wszystkie. Tego dnia po raz drugi żałowałam, że nie jestem robotem.
Obóz dla uchodźców urządzono w sali gimnastycznej jakiejś szkoły: posłanie przy posłaniu. Starzy ludzie, dzieci.
Po co była tamta wojna? Czemu brat zabijał brata, sąsiada, z którym żył w zgodzie od pokoleń? Po co był bombardowany bezbronny Belgrad? Dzisiaj to są niewygodne pytania. Bo – jak zawsze na tym świecie – chodzi o dominację. O „nowy porządek”, wtedy akurat na Bałkanach. Tylko że wtedy bombardyrowszczykiem było NATO. Jako strażnik pokoju.
Oczywiście skala tamtej wojny i tej na Ukrainie jest nieporównywalna. Ale śmierć to śmierć. A każda wojna potrafi obudzić takie demony, nad którymi nie da się zapanować. I nagle zaczyna być śmiertelnie ważne, do którego Boga się modlisz o życie, tego w cerkwi, czy tego w meczecie? Jakiej narodowości jesteś?
Kiedy to piszę, jest 38. dzień wojny. Broni się oblężony Mariupol – jeszcze miesiąc temu czterystutysięczne miasto portowe nad Morzem Azowskim. Dzisiaj to jest ukraiński Leningrad. Mariupol to miasto-cmentarz: dziesiątki grobów na każdym podwórku między blokami, na każdym placu.
Czy i kiedy prawda o tym, co się faktycznie dzieje na tej wojnie i jakie będą jej skutki, dotrze do ludzi? Do części społeczeństwa rosyjskiego chyba nieprędko. Jeśli w ogóle. Z różnych powodów. Przede wszystkim trzeba chcieć wiedzieć. Trzeba poszukać niezależnych źródeł informacji. Młodzi wiedzą, jak szukać. Starzy nie. Wolnych mediów już dawno w Rosji nie ma. Jest tępa nachalna propaganda a’la TVP.
Jest nieufność. Jest strach przed inwigilacją. Podsycany czasami pod całkiem akceptowalnymi społecznie hasłami. Na przykład takim: „Urzędnicy-łapownicy będą tropieni jak terroryści w Izraelu”. O co chodzi? Gazeta Komsomolska Prawda napisała o „profilaktycznym” badaniu pod kątem podatności na łapownictwo. Badanie przy pomocy wariografu najnowszej generacji. Na początek miało być przebadanych 1600 moskiewskich urzędników. Czy profilaktyka pomogła? Konkluzja ówczesnego naczelnika stołecznej policji była taka: apetyty na łapówki nie zmalały.
Trzymam tę gazetę, pozostawioną przez kogoś w moskiewskim metrze. To było niespełna sześć lat temu, a wydaje się, że oddaliliśmy się o lata świetlne.
Nastał nowy ruski mir: ludzie boją się mówić, że pomagają uchodźcom. Są tacy, co pomagają. „Pomagam, tylko mnie nie wydaj”.
Zdjęcie sprzed paru dni: dworzec w Rostowie nad Donem. Też jest teraz dla uchodźców domem na chwilę, jak nasze dworce. Tyle że tam potok bieżynców nieporównywalnie mniejszy.
Moi ruscy przyjaciele (niektórzy) pomagają uchodźcom. Niektórzy zamilkli. Niektórzy piszą tak, żebym skumała o co chodzi. Kumam.
Z listu od rosyjskiej rodziny z obwodu rostowskiego: „Aniu, u nas wszystko w porządku, w sklepach wszystko jest, benzyna na 10% taniej, a emerytura wyrosła na 13%. Oprócz tego dzieci do 18 lat 1-go kwietnia otrzymają po 8-12 tys. rubli. (zależy od dochodów rodziny). Tak że my bardzo zadowoleni z sankcji”.
Czytaj: Władza kupiła milczenie. Na jak długo?
Z sondaży wynika, że większość Rosjan popiera a nawet chce rozszerzenia wojny na sąsiednie „wraże” kraje, w tym Polskę. Jak jest naprawdę? Na to pytanie jest wiele odpowiedzi, ale mało pewności. Skupmy się na tym: aparatczycy popierają; rektorzy wyższych uczelni (długa lista) – poparli jako jedni z pierwszych. Muszą, jeśli chcą zachować stosunkowo dobrze płatne posady.
Nowosybirsk. Nieoficjalna stolica Syberii. Trzecie największe miasto po Moskwie i Petersburgu: „W miastach, miasteczkach, szkołach i innych instytucjach państwowych, w sekcjach sportowych odbywają się wiece poparcia. Wydaje się, że nadal bardzo wielu nauczycieli uczestniczy w tym całym sercem”.
„Widzę, że ludzie w moim wieku są po prostu rozdarci. Prawdopodobnie każdy ma krewnych na Ukrainie. Tu wszystko się miesza, do Nowosybirska przyjechali ludzie z całego Związku. Zawsze mówiono nam, że Ukraina jest krajem braterskim. I tu zaczynamy . Widzę, że u ludzi wywołuje to po prostu egzystencjalny horror. Fakt, że zabroniono im nawet mówić o tym horrorze, jest ogromnym błędem władz federalnych”.
Akademgorodok – koło Nowosybirska. Dziesiątki instytutów naukowych, miejscowa „Dolina Krzemowa”. Tutaj protest jest bardziej odczuwalny niż w centrum Nowosybirska. Na co drugiej latarni można zobaczyć naklejki pacyfistyczne. Hasła przeciwko „operacji specjalnej” na ścianach boksów i ławek bookcrossingowych. Gdzieniegdzie do gałęzi przywiązane są zielone wstążki. Ludzie wyszli na ulice z plakatami i próbowali stanąć w pojedynczych pikietach. Mówią, że policja w tamtych czasach była tu jak nigdy przedtem.
[Informacje i wypowiedzi z portalu Nowaja Gazeta. 28 marca gazeta zawiesiła działalność po kolejnym ostrzeżeniu przez cenzurę wojskową.]
Rektor wydziału dziennikarskiego z Moskwy, mocno starszy pan, podczas programu publicystycznego, który oglądałam w rosyjskiej telewizji zaraz na początku wojny, powiedział, że tych młodych ludzi, którzy nie popierają operacji specjalnej, nie ma co brać pod uwagę. Oni się w ogóle nie liczą. Ważne, że emeryci popierają. Przedstawiciel emerytów stojący obok rektora odczytał manifest poparcia z kartki.
Z tamtego programu zapamiętałam wypowiedź eksperta wojskowego – że „Kijów można wziąć za 1 godzinę i… sto tysięcy ofiar”. Pytanie: jak naród, który wydał na świat tylu geniuszy, Czajkowskiego, Czechowa, może popierać zbrodnię? Na braciach!
Potrzeba dużo czasu, żeby obudzić naród. No, chyba że stanie się coś nieprzewidzianego, co nagle uruchomi lawinę. Co do publikowanych w Rosji sondaży „o poparciu”: Tak z ręką na sercu, zwierzysz się teraz obcemu, który dzwoni do ciebie do domu, na prywatny numer telefonu i pyta, co naprawdę myślisz o wojnie na Ukrainie? Słowa wojna nie wolno używać. Nie wolno rozpowszechniać informacji o wojnie na Ukrainie. Nie wolno protestować przeciwko tej wojnie. Stać w milczeniu z pustą kartką też nie wolno. Jest na to wszystko paragraf. I kara – do 15 lat więzienia.
W nowym ruskim mirze rodzi się spontanicznie nowy język: Nie boisz się kary od Dadina, skoro idziesz na rajd? [Nie boisz się kary od Putina, skoro idziesz na protest?] Ze strony internetowej Komsomolskiej Prawdy, największej prorządowej gazety w Rosji, zniknęła błyskawicznie informacja o tym, że na Ukrainie zginęło już dziesięć tysięcy rosyjskich żołnierzy.
Odpowiedź pośrednia, co o inwazji rosyjskiej na Ukrainę oraz jej skutkach dla kraju i dla siebie samych sądzą Rosjanie, którzy zamiast słuchać 24h rządowej propagandy w telewizji, włączyli własne myślenie, jest taka: 200 tys. obywateli rosyjskich wyemigrowało zaraz na początku wojny. Uciekali najczęściej tam, gdzie nie potrzeba wizy: Armenia, Gruzja, Kazachstan, Azerbejdżan. Do samej Gruzji od 24 lutego wjechało 20 tys. Rosjan, trzy tys. deklaruje zostać tam na stałe. Przyczyny: strach przed wojną i jej skutkami ekonomicznymi, rozpoczynający się kryzys gospodarczy; niechęć do bycia kojarzonym z państwem-agresorem. Wyjechało już 70 tys. specjalistów IT. Sto tysięcy kolejnych, jeśli wyjedzie, znajdzie pracę wszędzie, z pocałowaniem ręki.
„Trzeba oczyścić kraj ze zdrajców i szumowin”. (Dadin, rzeźnik z Kremla)