Reklama

Ludzie

Anna Koniecka: Państwu już dziękujemy

Anna Koniecka
Dodano: 06.05.2015
19379_5924_4032_koniecka
Share
Udostępnij
Zły nastrój sprawia, że jesteśmy bystrzejsi. A dzieje się tak dlatego, że złość i smutek promują akurat te strategie przetwarzania informacji, które są najlepiej dostosowane do radzenia sobie w takich, rzec by można, niekomfortowych dla naszego mózgu sytuacjach. Tę współzależność pomiędzy emocjami a postrzeganiem odkrył Joseph Paul Forgas, psycholog społeczny z uniwersytetu w Sydney. Węgier z pochodzenia, z wyboru Australijczyk. Wyemigrował z rodzinnego kraju na antypody mając 22 lata. I zrobił tam życiową karierę. 
 
Dlaczego o tym piszę? Bo to odkrycie jest „na czasie”, każdy z nas testuje je codziennie zderzając się z naszą polską rzeczywistością. A poza tym są pewne analogie pomiędzy losem emigranta Forgasa i jego późniejszą karierą, a losami młodych Polaków, którzy podjęli tę samą, co on, decyzję i też wyemigrowali z kraju. Albo chcą emigrować. Za pracą, za karierą… Statystyki nie podają, ilu udaje się osiągnąć to drugie. Dowiadujemy się o tym mimochodem, gdy osiągnięcie jakiegoś polskiego emigranta okazuje się „na światową skalę”, albo jest na tyle komercyjne, że zainteresują się nim media. Tymczasem wystarczy rozejrzeć się dookoła, prawie każdy ma kogoś zagranicą, jak nie z rodziny, to ze znajomych, i wie, jak przebiegają emigranckie ścieżki kariery. Niekoniecznie tożsame z zarabianiem wielkich pieniędzy. 
 
Przykład z pierwszej ręki. Mam siostrzeńca, który wyemigrował do Australii, tam skończył studia, a od niedawna pracuje na renomowanej amerykańskiej uczelni. Mówi, że on wcale nie żałuje, że pracował „ciężko jak niewolnik” najpierw na sukcesy szefa w Australii, zanim sam zrobił doktorat. W Ameryce pracuje nie mniej intensywnie, ale już na własny szczot. I ma niesamowitą frajdę, bo – jak podkreśla z entuzjazmem – zawsze robił, wtedy i teraz, to, co go fascynuje i co już ma konkretne zastosowanie w jego branży.  Farciarz. Tyle, że pieniądze z amerykańskiej uczelni dostaje cieniutkie, więc babcia z Polski sprzedała samochód i posłała mu kasę, żeby sobie chłopczysko nie krzywdował.  Zwłaszcza, że ostatnio się ożenił z polską obywatelką, która owszem, dostała wizę, przyjechała do męża do Ameryki, ale nie może podjąć tam legalnej pracy. Takie są przepisy. Przecież to młody naukowiec, a nie jego żona, został zaproszony do wniesienia wkładu w amerykańską naukę i postęp. 
 
Pieniądze nie są wyznacznikiem sukcesu na Zachodzie, a już na pewno nie w nauce. U nas to niepopularna teza, czemu zresztą trudno się dziwić. Zarobki w Polsce są trzykrotnie niższe niż w starounijnych krajach i już samo porównanie wywołuje złość i smutek, bo przecież kiedy szliśmy do Unii, karmiono nas nadzieją, że za jakieś piętnaście lat to my ho, ho! Dogonimy Europę, no może nie we wszystkich dziedzinach, ale jeśli idzie o poziom życia, to nie będziemy aż tak bardzo odstawać. I co się teraz, po dziesięciu latach owego doganiania okazuje? Że mamy szansę zrównać się w zarobkach z euro-pracownikami najwcześniej w 2047 roku. O ile będziemy się nadal w tym tempie, co teraz, rozwijać… Aktualna prognoza naszego postępu gospodarczego jest wciąż taka sama: ani tępo ani tempo.
 
Eurostat podaje, że w ubiegłym roku pracujący w ojczyźnie Polak zarabiał  średnio 6,8 euro na godzinę, czyli w naszej walucie około 28 zł. Nawet nieźle jak na polskie warunki, gdyby nie fakt, że to są statystyczne a nie realne pieniądze. Bo ze statystyką jest przecież tak: ja nie mam nic, ty masz stówkę, więc średnio to my mamy po 50 zeta!
 
O rozpiętości płac nic się nie mówi, bo to temat drażliwy i pachnie prochem. Zwłaszcza przed wyborami. Ciekawam, kto przybieży  bardziej ochoczo do urn: prezesi banków, którzy zarabiają po 25 tys. zł dziennie, czy ochroniarze co tych banków pilnują, szczęśliwi, że w ogóle mają pracę (stawka za godzinę 6 zł BRUTTO; mile widziani kandydaci z grupą inwalidzką, żeby firma nie musiała płacić za nich składki na ZUS).

Prezes ZUS oraz jego pracownicy powinni do urn zajechać limuzynami. ZUS ma więcej limuzyn niż cały angielski rząd, a ostatnio jeszcze dokupił, więc powinno starczyć dla wszystkich. Swoją drogą, ten ZUS to jest hojne panisko. Znajomej emerytce wypadło w tym roku 26 zł podwyżki z tytułu waloryzacji emerytury, ale że ustawowo nie może być mniej niż 35 zł, to ZUS jej dołożył te 9 złotych /słownie dziewięć/. Aż chce się żyć! Według Głównego Urzędu Statystycznego, za granicą przebywa 2,2 mln Polaków. Najwięcej wyjechało z województw: opolskiego  – co dziesiąty mieszkaniec, z Podlasia – co dziewiąty, z Podkarpacia – więcej niż co ósmy.
 
Możliwość wyjazdu bierze pod uwagę  87 proc. młodych obywateli. Nie widzą tutaj dla siebie przyszłości. Przynajmniej na razie. Ale nie ma się co łudzić. Jeśli już wyjadą i znajdą pracę, zakotwiczą na dłużej, albo na zawsze. Zapowiadana przez Donalda Tuska, kiedy jeszcze był premierem, fala gremialnych powrotów z ekonomicznej emigracji jakoś nie nadchodzi. Pieniędzy zarobionych za granicą też napływa do Polski coraz mniej, mimo że więcej ludzi wyjeżdża. Nie mają motywacji ładować tutaj kasy, bo tam zarabiają, tam zaciągają kredyty, urządzają się. Inwestują w swoją przyszłość i swoich rodzin. Gdzie chleb, tam ojczyzna – powiedzenie starej emigracji dostało w spadku następne pokolenie. I przekaże dalej. Pragmatyka na co dzień, a sentymenty od święta. Dziecko się pośle do niedzielnej szkółki, niech się uczy polskiego, a może lepiej nie, niech się asymiluje z miejscowymi. Będzie miało łatwiejszy start niż rodzice.
 
Kocham ten kraj – chrzanię to państwo! – napisał internauta. Bo dla kogo jest to państwo? Dla obywateli czy dla polityków i armii urzędników, która rozrosła się już do 600 tysięcy. Obywatele stali się zakładnikami państwa. Płacą podatki, utrzymują to całe towarzystwo. A co państwo robi dla obywateli? 

Politolog, prof. Kazimierz Kik, rzadko ostatnio zapraszany do mediów (nie należy do grona dyżurnych pochlebców), zwraca uwagę, że wielu Polaków zadaje sobie to pytanie: co ojczyzna i rządzący nią politycy robią dla nich. I znów odpowiedź brzmi: niestety nic. 
 
Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu: 41 proc. Polaków nie poświęciłoby nic dla dobra obecnej Polski. (sondaż IBRiS Homo Homini dla „Rzeczpospolitej”)

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy