Japoński pisarz i maratończyk, Haruki Murakami napisał książkę pod banalnym zdawać się może tytułem „ O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. A zacząć trzeba od tego, że człowiek biegnąc, myśli. Im więcej biega, tym czasu na przemyślenia mu przybywa. Gdy Piotr Latawiec, ortopeda, były dyrektor Podkarpackiej Kasy Chorych pierwszy raz pomyślał o przebiegnięciu maratonu, to jakby myślał o locie na Księżyc. Gdy planował studia na amerykańskim Uniwersytecie Harvarda, to jakby marzył o locie na Marsa. Czasem Kosmos jest bliżej, niż sądzimy. Dyplom Harvarda doktor Latawiec już ma, kilkanaście przebiegniętych maratonów na koncie też.
Znajomi czasem mnie pytają, co ja mam z tych studiów na Harvardzie? – opowiada Latawiec. – I zawsze odpowiadam to samo, że jestem dużo bardziej bogatym człowiekiem sam dla siebie. Czy to się przekłada na moją sytuację materialną? Trudno powiedzieć. Ale miłość do biegów, maratonów, też zawdzięczam Harvardowi.
Żeby to zrozumieć, trzeba choć raz zobaczyć bulwary nad rzeką Karola (Charles River) oddzielającą Boston i Cambridge (siedziba głównego campusu Harvardu), gdzie przez cały tydzień pędzą samochody, a na sobotę bulwary są zamykane i biegają po nich tysiące ludzi. Bo jak nie biegać w mieście, gdzie organizowany jest najstarszy, nowożytny maraton na świecie, mający już ponad 110-letnią historię?! Spotkanie zaplanowanej osoby mamy gwarantowane, z sukcesem załatwiony biznes, prawie też. Gdybym to sparafrazowała na rzeszowskie warunki, w niedzielę rano na bulwarach nad Wisłokiem w obdartych butach i zwykłych bluzach, spotkać można więcej niż niezwykłych biegaczy.
Pierwsze szczęście ma czas 3 godziny 48 minut
– 10 lat temu, gdy studiowałem na Harvardzie, obserwowałem to z bliska i uparłem się, że też wystartuję i przebiegnę w maratonie – wspomina Latawiec. – Przygotowywałem się dwa i pół roku, miałem 46 lat, gdy po raz pierwszy wystartowałem i przebiegłem w Maratonie Warszawskim. Jak na debiutanta miałem niezły czas; 3 godziny 48 minut. Na mecie poczułem autentyczną euforię. Wiele osób cierpi fizycznie na prawie całym odcinku 42 km 195 metrów maratonu, ja w ostatnich siedmiu latach, odkąd biegam w maratonach, bólu dobijającego każdy mięsień nie doświadczałem. Nigdy też nie miałem czasu przekraczającego 4 godziny, czyli w średnim wieku można być w dobrej maratońskiej formie. Mówię to żartobliwie, ale czuję satysfakcję, gdy czytam w tygodniku Wprost, że naczelny tej gazety, Tomasz Lis, pierwszy maraton przebiegł w czasie o 4 minuty gorszym ode mnie, a jest prawie 10 lat młodszy. Nie bez znaczenia jest świadomość własnego ciała, które daje subtelne sygnały, a ja jako lekarz-ortopeda potrafię je dostrzegać, analizować, eliminować błędy.
Zaszczepić magie biegania
Gdy w 2005 roku po raz pierwszy i jak na razie ostatni udało się zorganizować Maraton Rzeszowski wydawało się, że magii biegania ulegną setki rzeszowian. Na razie z corocznych maratonów nie wychodzi nic, ale więcej niż kilku pasjonatów zostało.
Biega się głową – to najważniejsza zasada każdego maratończyka. Żeby przebiec maraton trzeba być w stanie biec 3-4 godziny non stop. Kilka miesięcy przed maratonem biega się po 5-10 kilometrów dziennie. Im bliżej do startu dystans się zwiększa, ale nigdy nie biegnie się więcej niż 30 kilometrów i to już około 2-3 tygodni przed samym maratonem. Tydzień przed zawodami nie biega się w ogóle, zmienia się też dietę. Z wysokobiałkowej, która budowała masę mięśniową, przechodzi się na jak największe ilości węglowodanów i wody. Jeśli zapasy są odpowiednie, a organizm wytrenowany jak trzeba, biegacz-amator przebiegnie maraton w rozsądnym czasie (do 5 godzin), i nie powinien na mecie umierać z bólu. Sam organizm po starcie regeneruje się około 7 dni. Potem głód biegania wraca. Bezpiecznie jest startować nie więcej niż 4-5 razy w roku, nie ma wtedy zagrożenia nadmiernego wyeksploatowania organizmu.
Energia tłumu
– Pierwsze 30 kilometrów jest wspaniałych, człowiek biegnie w tłumie, niesie go siła rywalizacji, na trasie jest niesamowity doping, człowiek myśli o życiu, rodzinie, o wszystkim, czasem nawet kilka słów zamieni z innymi biegaczami, ale nie za dużo, bo to zaburza oddech. Kryzys przychodzi gdzieś po 35 kilometrze, ja sam nigdy nie doświadczyłem potwornego bólu każdej cząstki ciała, ale czuję jak brakuje mi sił, jak skraca się krok, człowiek niby się porusza, ale wydaje mu się, że stoi w miejscu. Wzrok wypatruje kolejnego znaku z napisem, który to kilometr – opowiada Latawiec. – Na trasie zdarza się, że ktoś biegnący obok mnie nagle kładzie się na asfalcie i widzę, że jest nieprzytomny. Ktoś inny w mięsień wbija sobie igłę, bo tak potężny dopada go skurcz mięśni, który można przerwać silnym bodźcem takim jak ukłucie.
Rekord życiowy
Latawiec twierdzi, że sam nigdy nie biega na granicy swoich możliwości. Tylko raz dobiegł do mety ostatkiem sił, na Maratonie Łódzkim, gdzie pobił swój rekord życiowy, miał 3 godziny 29 minut 57 sekund. Na najstarszym maratonie w Europie organizowanym w słowackich Koszycach po raz pierwszy i jedyny zszedł z trasy maratonu. Już po pierwszych 10 kilometrach wiedział, że narzucił sobie za szybkie tempo i nawet gdyby dobiegł do mety, zamęczyłby organizm. – Około 25 kilometra chciałem zejść z trasy, ale entuzjazm i doping kibiców był tak wspaniały, tak bardzo „niósł” każdego biegacza, że wstyd mi było się wycofać. Zszedłem gdzieś około 33 kilometra, gdy przy trasie stało najmniej osób. Gdy się biegnie, człowiek łatwo może się zapomnieć, dać się uwieść myśli; albo przebiegnę, albo mnie zniosą – opowiada
Lekcja pokory i wytrwałości
Maraton uczy pokory, wytrwałości, walki z samym sobą, konsekwencji, kształtuje charakter. W ostatnich latach w maratonach biega coraz więcej znanych dziennikarzy i biznesmenów. Może to za proste porównanie, ale kto potrafi przebiec maraton, potrafi wiele rzecz doprowadzić do końca. – Od 2003 roku przebiegłem już kilkanaście maratonów; w Warszawie, Poznaniu, Amsterdamie, Wiedniu, Florencji, Las Vegas i Rzymie. Do tego trzeba jeszcze dorzucić 3 Zamojskie 100 kilometrówki, kilkanaście półmaratonów, jeden triatlon, kilka biegów górskich oraz biegów narciarskich ze słynnym 90km Biegiem Wazów w Szwecji. Nie przebiegłem jeszcze trzech najważniejszych, dla mnie maratonów. Czekają Koszyce – by „odrobić” tamtą porażkę, legendarny maraton w „moim” Bostonie, w którym biegnie ponad 30 tys. ludzi no i oczywiście, II maraton w Rzeszowie – o ile znajdą się pasjonaci, którzy zechcą go reaktywować, bo w pierwszym nie mogłem wystartować. Byłem jego organizatorem.