Reklama

Ludzie

Ministrom pensję trzeba podnieść. Posłom – nie

Z dr Krzysztofem Kaszubą, ekonomistą z Rzeszowa rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 21.07.2016
28404_resize.php
Share
Udostępnij

Projekt nowelizacji ustawy, której skutkiem mają być podwyżki wynagrodzenia dla osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie, a więc premiera, prezydenta, ministrów, a także posłów oraz takie novum, jak wprowadzenie pensji dla Pierwszej Damy, wywołał sporo kontrowersji, bo i podwyżki miałyby być spore i wynieść po kilka tysięcy złotych. Wczoraj, po fali krytyki, rząd ogłosił, że projekt ustawy zmieni – podwyżek dla posłów nie będzie, a te dla ministrów zostaną skorygowane i obniżone. Czy polscy posłowie rzeczywiście zarabiają za mało?

To, co zaproponowano w pierwszej wersji nowelizacji, było niezbyt szczęśliwym rozwiązaniem. Posłowie, pomijając pensję, otrzymują przecież potężne diety i korzystają z wielu innych przywilejów. Podwyżki dla parlamentarzystów w czasie, kiedy musimy myśleć o oszczędnościach w wydatkach budżetu państwa, wydają się niepotrzebne. Nie są to osoby przymierające głodem, a z informacji, ukazujących się chociażby w regionalnej prasie, wiemy, że poza poselskim wynagrodzeniem, posiadają dochody – a to z emerytury, a to z pracy na paru uczelniach itp.

Pomysł, by powiązać wynagrodzenie osób decydujących o najważniejszych spawach w państwie z takimi czynnikami, jak wzrost PKB, minimalne i średnie wynagrodzenie w kraju oraz współczynnik Giniego, pokazujący rozpiętość w dochodach najbogatszych i najuboższych, jest dobry?

Oczywiście, takie obliczanie wynagrodzenia na podstawie jakiegoś algorytmu, w którym bierze się pod uwagę wspomniane wskaźniki, jest możliwe i lepsze niż tłumaczenie, że parlamentarzyści nie mają z czego żyć. Powiązanie podwyżek ze wzrostem PKB, najniższym czy średnim wynagrodzeniem, jest dobrym pomysłem.

Ministrowie powinni dostać podwyżkę?

Tak. Jeśli minister, czy wiceminister zarabia mniej od dyrektora departamentu i w dodatku jest to jego jedyna praca, bo minister nie powinien przecież dorabiać w innym miejscu, musi być dobrze wynagradzany. W przypadku stanowisk ministrów patologią ciągnącą się od dziesięcioleci jest fakt, że mogą być jednocześnie parlamentarzystami czy senatorami. Osoba ustanawiająca prawo, potem je wykonuje jako urzędnik. Należy z tym wreszcie skończyć. Minister powinien skupiać się na pracy swojego resortu, być kreatorem zmian, pracować nad rozwojem kraju.  

A jak Pan ocenia plan wprowadzenia pensji dla Pierwszej Damy? Wydaje się, że ten pomysł nie upadnie.

Nie widzę przeszkód, by Pierwsza Dama po zakończonej kadencji prezydenta, wróciła do swojej pracy. Nie widzę powodów, by utrzymywać panią Jolantę Kwaśniewską do końca jej dni. Przecież pracowała, więc dorobek zawodowy i możliwości dochodowe ma. Pierwsza Dama na czas prezydentury męża musi, oczywiście, wziąć bezpłatny urlop. Jeśli pracuje w systemie publicznym, dobrym rozwiązaniem byłoby np. wypłacanie jej rekompensaty w wysokości ekwiwalentu zarobków, jakie osiągała w dotychczasowym miejscu pracy. W przypadku germanistki to pewnie ok. 3,5 tys. zł. Jeśli Pierwszą Damę zatrudniał sektor prywatny, wolałbym, aby on jej płacił. Aby nie było sytuacji, że pani prezydentowa w zarządzie firmy ubezpieczeniowej zarabiała 60 tys. zł miesięcznie i tyle teraz ma jej płacić państwo. Takie rozwiązanie byłoby proste i zrozumiałe. Pomijając rozmowy o samej pensji, Pierwsza Dama, oczywiście, musi posiadać fundusz reprezentacyjny, by godnie reprezentować kraj. Musi odpowiednio ubierać się, jadąc na spotkanie z królową brytyjską, czy inną osobistością i odpowiednia kwota zawsze w budżecie Kancelarii Prezydenta musi być na to zarezerwowana.

Rząd chce również porządkować wysokość minimalnych wynagrodzeń różnych grup zawodowych. I już po pierwszych propozycjach pielęgniarki burzą się, że wyceniono je za nisko, niewiele więcej od osób z o wiele gorszym wykształceniem.

Jeśli chodzi o grupy zaszeregowania, czy to w przypadku pielęgniarki, czy górnika, to od socjalizmu były jakieś stawki, taryfikatory i to funkcjonuje nadal, i w mediach problemu odpowiednich dla nich kwot nie rozstrzygniemy. Kłótnie o poziom płac były, są i będą zawsze. U nas i tak to przebiega spokojniej niż np. we Francji. Dobrze, że jest ustalona stawka płacy minimalnej w gospodarce narodowej i przy tym pozostańmy. Ona powinna rosnąć.

I od stycznia 2017 wzrośnie o 100 zł.  

Wielu przedsiębiorców obawia się wzrostu płacy minimalnej i zmniejszenia swoich dochodów. Ale prawda jest taka, że w Polsce zbyt wielu ludzi zarabia zbyt mało. Płaca minimalna nie pozwala rodzinie na normalne funkcjonowanie, a jedynie na przeżycie na niskim poziomie socjalnym. W związku z tym, jeśli kraj rośnie w siłę, a mówi to i partia, która rządziła, i partia, która rządzi dzisiaj, to muszą rosnąć dochody tych, którzy do tej pory zarabiali mniej. Rodziny muszą mieć wreszcie szansę wyjazdu po latach na pierwsze wczasy nad morzem, czy gdzie indziej. Dziś wiele rodzin nie ma takich szans, taka jest prawda. Wszystko jest kwestią tego, jak dzielimy to, co jako społeczeństwo wypracowaliśmy. Zagraniczne korporacje, które są w Polsce, osiągają znakomite zyski, dlaczego więc nie miałyby się nimi podzielić z pracownikami. Kiedyś przyglądałem się dochodom firmy Zelmer przed prywatyzacją. Mieli 25 mln zł zysku. Jeśli 3 tysiące ludzi, które tam wtedy pracowało, dostałoby po 100 zł podwyżki, to w skali roku byłoby to ok. 3 mln zł. Czy właściciele firmy, otrzymując 22, a nie 25 mln zł zysku, zbankrutowaliby? Nie. Dla większości firm podniesienie płacy minimalnej oznacza, że tylko trochę mniej zarobią. Ale przecież w perspektywie, pieniądze od ich pracowników wpływają na rynek, zwiększając wydatki na różne dobra, gospodarka się rozwija i wszyscy korzystamy.

Znaczne zwiększenie płacy minimalnej pozbawiłoby część osób wsparcia w postaci dodatku 500 zł na pierwsze dziecko. Program byłby dla państwa łatwiejszy do udźwignięcia…

Co do 500+ od początku byłem zwolennikiem ustalenia progu dochodowego. Wsparcie powinni otrzymywać tylko podatnicy z pierwszej grupy podatkowej, a więc ci, którzy w ciągu roku zarobili do 80 tys zł.

Podsumowując naszą rozmowę, jak Pan ocenia posunięcia PiS związane z finansami, zarobkami? Więcej tu dobrych czy złych decyzji?

Jestem optymistą. Jeśli obecny rząd wykorzysta swoją szansę, zrobi reformę w systemie podatkowym, systemie zabezpieczeń społecznych, czyli wprowadzi jeden podatek od pracy, zamiast składki na ZUS, to jest to szansa na poprawę sytuacji. Podobnie, jak likwidacja podatku CIT i wprowadzenie w to miejsce powszechnego podatku od sprzedaży dla wszystkich podmiotów gospodarczych, co automatycznie da wzrost wpływów podatkowych. Polacy są ambitni i przedsiębiorczy. Chcą lepiej mieszkać, lepiej żyć. Pracują w kraju, za granicą i dobrze sobie radzą. Jestem więc optymistą. Chciałbym jednak, aby wiedza ekonomiczna rządzących i posłów była szersza. Z tym wciąż nie jest najlepiej.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy