Reklama

Ludzie

Politolog: Jakie byłyby skutki Brexitu dla Polski i UE

Z dr. Krzysztofem Żarną, adiunktem w Zakładzie Międzynarodowych Stosunków Politycznych i Gospodarczych Instytutu Nauk o Polityce Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 22.06.2016
27849_brexit_1
Share
Udostępnij
Jaromir Kwiatkowski: Brytyjczycy już w czwartek zagłosują w referendum, czy są za opuszczeniem Unii Europejskiej (czyli tzw. Brexitem), czy za pozostaniem w UE. Jeszcze do niedawna siły zwolenników i przeciwników Brexitu wydawały się wyrównane,  w ostatnich dniach minimalną przewagę wydają się osiągać zwolennicy pozostania w Unii. Czy da się w ogóle prognozować wynik tego referendum?

Dr Krzysztof Żarna: Ostatnie sondaże pokazują wyrównane siły zwolenników i przeciwników opuszczenia Unii. Może tutaj zadecydować jeden zasadniczy element. A mianowicie: do 7 czerwca mogli się rejestrować wyborcy, którzy chcą oddać głos w referendum. Liczba zarejestrowanych jest rekordowa, znacznie wyższa niż w przypadku ostatnich wyborów parlamentarnych – ponad 46 mln wyborców.

Co to, Pana zdaniem, oznacza?

Wydaje mi się, że świadczy to o bardzo dużej mobilizacji społeczeństwa. Pytanie, kto się zmobilizował bardziej: zwolennicy czy przeciwnicy Brexitu. Właśnie. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Być może motywacją do rejestrowania się było ostatnie wydarzenie, a mianowicie zabójstwo Jo Cox, deputowanej Partii Pracy, która była zwolenniczką pozostania Wielkiej Brytanii w UE.

Czy to zabójstwo może rozstrzygnąć o wyniku referendum?

Z pewnością może to być jeden z istotnych czynników. Zauważmy, że w dyskusjach na temat Brexitu emocje sięgnęły zenitu. Zarówno jego zwolennicy, jak i przeciwnicy sięgali po najróżniejsze argumenty, pojawiło się też wiele haseł populistycznych. Mimo, że jednoznacznie nie mogę dziś stwierdzić, kto wygra, skłaniałbym się raczej ku temu, że będą to zwolennicy pozostania w Unii Europejskiej.

Premier Węgier Victor Orban wykupił w dzienniku „Daily Mail” całokolumnową reklamę, w której zaapelował do Brytyjczyków o pozostanie w Unii i opowiedział się przeciwko Brexitowi. Odebrałem ten ruch w taki sposób, że Orban obawia się osłabienia kontestatorów obecnych unijnych porządków wewnątrz samej Unii.

Być może tak jest. Zwróćmy uwagę na to, jaką pozycję miałyby Węgry i Rzeczypospolita Polska, jeżeli chciałyby mieć inne zdanie niż Paryż i Berlin, nie mając praktycznie żadnego sojusznika. Wcześniej Victor Orban kontestował obecną formę UE i biorąc to pod uwagę, jego ruch wydaje się zrozumiały. Pamiętajmy jeszcze o jednej rzeczy: dotychczas nie mieliśmy przypadku wyjścia jakiegoś państwa z Unii Europejskiej, pomijając wyjście Grenlandii jako części Danii w latach 80. XX w. Obecnie procedurę wyjścia z UE reguluje art. 50 Traktatu Lizbońskiego. Jeżeli referendum będzie wiążące i dojdzie do Brexitu, wówczas państwo będzie musiało poinformować Radę Europejską o chęci wystąpienia z UE, następnie odbędą się negocjacje na temat warunków wystąpienia i przyszłych relacji. Gdyby scenariusz Brexitu rzeczywiście się spełnił, to do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej doszłoby najwcześniej około roku 2018-2019.

Załóżmy, że do Brexitu nie dojdzie i że wygrają, choć pewnie z niewielką przewagą, zwolennicy pozostania w Unii. Czy jednak UE mogłaby odetchnąć z ulgą? Bo byłoby to jednak pogrożenie palcem obecnym głównym rozgrywającym w UE.

Rzeczywiście, różnica w głosowaniu pewnie nie będzie zbyt duża i będzie to stanowiło ostrzeżenie dla Unii. W 2017 r. odbędą się wybory we Francji i przejęcie władzy przez Marie Le Pen jest możliwe. Zwróćmy też uwagę na takie państwa jak Czechy, Węgry czy Słowacja. To wszystko z pewnością będzie rodziło dyskusję na temat przyszłego kształtu Unii Europejskiej. Przypomnijmy też sobie, z jakich powodów to referendum się odbędzie. To była obietnica wyborcza premiera Davida Camerona z 2013 r. Ogłaszając referendum, liczył on na uciszenie części polityków Partii Konserwatywnej, którzy byli zwolennikami wyjścia z UE. Ale Brexit rodziłby zagrożenie dla samej Wielkiej Brytanii, bo np. Szkoci jednoznacznie opowiedzieli się za pozostaniem w Unii Europejskiej. Gdyby Wielka Brytania z niej wystąpiła, to Szkoci nie ukrywają, że będą dążyć do referendum w sprawie wystąpienia ze Zjednoczonego Królestwa. To referendum wcale nie musi się skończyć tak jak poprzednie (w referendum na temat odłączenia się Szkocji od Zjednoczonego Królestwa, które odbyło się we wrześniu 2014 r., zwolennicy pozostania w UK wygrali stosunkiem procentowym 55,3:44,7 – przyp. JK).

Jakie są główne argumenty zwolenników Brexitu?

Mówią oni o ograniczeniu dyrektywami swobody gospodarczej i wymiany handlowej z takimi państwami, jak np. Brazylia, która jest mocarstwem regionalnym na kontynencie południowoamerykańskim, jedną z najintensywniej rozwijających się gospodarek współczesnego świata. Unia Europejska prowadzi negocjacje z Brazylią od 1999 r. i nie jest to jeszcze uregulowane.  Po drugie, zwolennicy Brexitu podkreślają też fakt, że w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych jest ponad 5 mln firm, natomiast robieniem interesów z Unią Europejską zajmuje się zaledwie 300 tys. z nich i przede wszystkim są to duże przedsiębiorstwa. Zwolennicy Brexitu podkreślają też fakt, że Wielka Brytania, która jest płatnikiem netto (trzecim pod względem wysokości wpłat do budżetu UE), wpłaca zdecydowanie więcej niż dostaje. Ta nadwyżka, ich zdaniem, mogłaby pobudzić gospodarkę brytyjską. Z kolei analitycy MFW wskazują, że gospodarka brytyjska w momencie Brexitu skurczyłaby się o ok. 0,8 proc. W przypadku pozostania w UE wzrost gospodarczy w Wielkiej Brytanii wyniósłby ok. 2 proc.   

Załóżmy, że Brytyjczycy opowiedzą się jednak za Brexitem. Co to oznacza dla polityki i gospodarki? Co to oznacza dla Polski? Pamiętajmy, jak wielu Polaków wyjechało do Wielkiej Brytanii.

Ewentualne konsekwencje podzieliłbym na dwie części: na niwie polityki zagranicznej oraz gospodarczo-społecznej. Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to pamiętajmy, że mówimy o państwie, które jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych, jest mocarstwem regionalnym na kontynencie europejskim, posiada broń jądrową, ma też bardzo dobrze rozwiniętą dyplomację. W tym momencie wyjście Wielkiej Brytanii to rozbicie jedności Unii Europejskiej, co może działać na korzyść Federacji Rosyjskiej. Biorąc pod uwagę politykę zagraniczną Rzeczypospolitej Polskiej, pozycja Polski znacznie osłabłaby. Jeżeli odchodzimy od sojuszu z Niemcami i Francją, mamy inne kierunki priorytetowe, takie jak brytyjski, to jeżeli Wielkiej Brytanii nie będzie już w UE, będziemy mieli problem. Brytyjczycy w przypadku aneksji Krymu realizują twardy kurs wobec Rosji i jeżeli ich zabraknie, to w tym momencie Niemcy nie będą w stanie wpływać na Węgrów i Włochów w kontekście sankcji wobec Federacji Rosyjskiej, co w polityce zagranicznej będzie bardzo korzystne dla tej ostatniej. Druga płaszczyzna, gospodarczo-społeczna: w momencie, gdy przestanie obowiązywać prawo unijne, może dość do wprowadzenia w Wielkiej Brytanii uregulowań prawnych, które doprowadzą do utraty zasiłków bądź możliwości zdobycia zasiłków przez Polaków. Może być znacznie trudniej z uzyskaniem pozwolenia na pracę, założeniem działalności gospodarczej.

Czy wtedy doszłoby do masowego powrotu Polaków do Polski?

Według oceny Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, jeżeli doszłoby do Brexitu, to ok. 400 tys. Polaków powróciłoby do Polski. Analitycy PISM mają na myśli tych, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii po 2012 r.

Dlaczego akurat ich?

Dlatego, że będąc legalnie na terenie Zjednoczonego Królestwa przez 5 lat, uzyskuje się prawo do pobytu stałego.

Co jeszcze oznaczałby Brexit dla Polski?

Mniej wpłat od Wielkiej Brytanii do budżetu UE oznaczałoby znacznie mniej pieniędzy do podziału w następnej perspektywie finansowej Unii.

 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy