Ci, którym czas ucieka w przeciwnym kierunku, myślą, że wciąż idą naprzód. Kłamią tak konsekwentnie, że określili jak nikt granice prawdy. Skądś to znamy? Z tekstów Stanisława Jerzego Leca pisanych w zeszłym stuleciu. A ostatnio z kabaretu na żywo, który sam siebie nazywa dobrą zmianą. Ponoć tragizm epoki oddaje jej śmiech. Tylko że mało komu już do śmiechu.
Wcale się nie zdziwię, jeśli satyryk poeta Stanisław Jerzy Lec – twórca paradoksalnych konstatacji i aforyzmów tłumaczonych na wiele języków świata, bezbłędnie recenzujący rzeczywistość w jakiej przyszło mu żyć – znów trafi na czarną listę autorów zakazanych. Trwa rozpętana przez partyjną władzę wojna ideologiczna na różnych frontach, więc… trza być czujnym, Obatele. Na literackich podżegaczy też! Tu przypomnę, że pierwszy raz cenzura skreśliła Leca w 1951 roku za stalinowskich czasów. Potem za Gomułki (‘56 rok – ‘odwilż’) trochę mu odpuściła. A kiedy dziesięć lat później zmarł, wyprawiono mu za państwowe pieniądze pogrzeb z honorami. Na Powązkach. Odpust zupełny. Facetowi o tak pokręconym życiorysie, co uciekał od Stalina do Izraela a wrócił do Peerelu. Coś takiego (mam na myśli wybaczanie) było możliwe tylko w tamtych, słusznie minionych czasach.
Lec został obarczony wadą dziś nie do wybaczenia. To był, za przeproszeniem, lewak. Chociaż syn barona. Ale żydowskiego pochodzenia, więc tym bardziej trefny. Rozsiewa (teraz już zza grobu) niebezpieczne lewackie treści skłaniające do krytycznego myślenia. A która władza krytyk się nie boi?! Kropla drąży skałę. Jak powstrzymać miliony?
Dzisiejsze czasy miały być inne niż tamte z epoki Leca. Inny – lepszy system po zdechniętym komunizmie. Tolerancja, szacunek, poczucie bezpieczeństwa – te rzeczy. No i szło ku lepszemu, powoli goniliśmy Europę; bogaciły się elity a biednieli ci co zawsze: ludzie „z tyłu”. Ale wolność jedliśmy łyżką, nie łyżeczką. Aż nastała ‘władza dobra zmiana’. Ta władza w swej dobroci ewoluuje coraz bardziej dynamicznie. Tłumi pokojowe protesty przy pomocy policji politycznej uzbrojonej w żelazne pałki. Jakby walczyć miała z kibolami albo z bandą terrorystów. A protestujący to są kobiety, dzieci, starsi ludzie; obrywa, kto się nawinie.
Ostry kurs na Białoruś bierze polska władza. Ale nie pochlebiajmy sobie, jeszcze nie jesteśmy Białorusią. Tam już mordują przeciwników reżimu. My dopiero ćwiczymy system, w którym partyjna władza chce do reszty zawłaszczyć państwo.
Prof. Jerzy Hausner mówi tak: ‘Obecnie rządzący zmierzają do tego, by podporządkować woli partyjnej wszystkie instytucje publiczne, stworzyć system, w którym władza jest monocentryczna i niekontrolowana’. [cyt. Business Insider Polska]
Inaczej mówiąc – kto bogatemu zabroni…
Dokąd nas zaprowadzi autorytarna władza? Jest taka wizja: opuszczamy UE, tworzymy ultra-konserwatywną republikę bananową, bez wyborów, z mega korupcją i kultem wodza w podwójnym wydaniu na pomnikach. Się dostawi wodza do Brata. A uczelnie i szkoły zamienimy na świątynie; niech kształcą obywateli ślepo posłusznych władzy. Tego chcemy? Nie!
Sądząc po rezultatach walki z pandemią – lecimy bez pilota. Przykład z pierwszej ręki: na pilne zamówienie rządu naukowcy stworzyli testy oraz urządzenie wspomagające respiratory. Leżą w magazynie.
Oba projekty dofinansował rząd dwudziestoma milionami złotych z naszych podatków. Premier – jak zawsze pierwszy do chwalenia się – ogłosił sukces: dzięki polskiej nauce uniezależnimy się od dostaw z zewnątrz! Specjalny aparat (Ventil), skonstruowany przez polskich inżynierów, umożliwia podłączenie dwóch pacjentów do jednego respiratora! Wyprodukowano dwieście sztuk, a można więcej, gdyby były zamówienia. Lekarze z bezimiennej armii walczącej o życie każdego pacjenta nie musieliby stawać przed dramatycznym wyborem, kogo podłączyć pod respirator. Ale w sprawie Ventila zaległa grobowa cisza.
Państwowe placówki nie zamawiają polskich testów. Kupują droższe – tureckie, angielskie… Czemu? Dowiemy się. Kiedy? Jak prokuratura przestanie być partyjnym państewkiem Ziobry.
Resort zdrowia twierdzi, że nie zajmuje się kupowaniem testów ani respiratorów. Zatem kto? Były minister? Kuzyni, krewni królika?
Tak wygląda, wykorzystanie rodzimej myśli technicznej. Ale to żadne novum. Czasem bywa tak: kiedy już wszyscy o wynalazku zapomną, to on się pojawia w innym kraju, gdzie umieją kupować mądrość, talenty rozwijać umieją. A my z tego mamy bzzz.
Najpilniejszą inwestycją dla obecnie rządzących jest co? Brama! Ale nie jakaś tam. Wielka brama trzymetrowej wysokości. Rząd wybuduje ją przed Sejmem. Ma uchronić go przed demonstrantami. Powinna, moim zdaniem, być zamykana na proporcjonalnie wielką kłódkę. Do tego czarcia zapadka, fosa i Wielki Mur dookoła. Taki jak ten ze sfilmowanej przez Chińczyków baśni o karze za chciwość, która wyhodowała niezliczoną armię potworów. Swojsko-polskich analogii jest w tej starożytnej chińskiej baśni więcej.
Teraźniejszość: wciąż nie wiadomo, na jakim etapie pandemii jesteśmy. Rząd nie potrafi tego ogarnąć. Miota się od ściany do ściany. Jednego dnia straszy, drugiego ogłasza: pokonaliśmy wirusa! Zamyka znienacka branże, po czym zapowiada, że będzie je otwierał. Skutki dla gospodarki: jeszcze głębsza zapaść. Półtora biliona długu już mamy. Tu stawiam kropkę, bo jaki koń jest każdy widzi w swojej stajni. Ale premier już dostał skrzydeł – będzie u nas szczepionka na covida w styczniu. Obiecuje i leci dalej, zadowolony z siebie niczym prezydent Duda, który też jest chronicznie zadowolony, wręcz zakochany w sobie.
Premier opowiada, jak to pięknie i gładko już w przyszłym roku zaczniemy wychodzić z długów zaciągniętych podczas pandemii. To, co opowiada magister historii (w randze premiera), profesor Hausner, ekonomista, kwituje krótko: to jest zaklinanie i zakłamywanie rzeczywistości. Ale on też jest politykiem – trzeba wziąć poprawkę.
Finansista praktyk, (nie polityk), spytany, jak on widzi ten nadchodzący rok, mówi, że dla gospodarki będzie to rok spokojniejszy. Przy założeniu, że limit kataklizmów na razie wyczerpaliśmy. Natomiast nadmiernego optymizmu w kwestiach szczepionkowych nie podziela.
Szczepionkowy wyścig nabiera tempa. Mnie cieszy. Jest szansa na powrót do bardziej normalnego świata, chociaż ciągle z covidem w tle. Pandemia tak prędko się nie skończy, jak zapowiada nasz nieoceniony ekspert-premier. A zaszczepić wszystkich co potrzeba to będzie olbrzymie przedsięwzięcie. Obawiam się, że przerośnie możliwości polskiego rządu. Paru innych pewnie też. Pamiętam, jak na początku pandemii przywódcy wielu państw trąbili o współpracy, że podejmą wspólne wysiłki, bo zwalczenie covida to jest wspólny cel. I co?
Rosjanie pierwsi ogłosili, jeszcze na początku sierpnia, że mają szczepionkę, ale potrzebują sprzętu, żeby produkować ją na masową skalę także poza Rosją. Jest z czego produkować, nie ma czym; trzecia rosyjska szczepionka czeka na rejestrację.
Zaczęli u siebie szczepić najpierw ochotników; od listopada szczepią lekarzy i osoby po 65. roku życia. Nad dziećmi się jeszcze zastanawiają – pisze mi z Rosji przyjaciel, Dymitr Fiodorow. Nie polityk. Inżynier wynalazca. Znamy się więcej niż trzydzieści lat. Nie ściemnia. Sytuacja wg jego wiedzy wygląda tak: rosyjskie możliwości produkcji i dystrybucji szczepionki na lokalną skalę póki co, są. W pierwszym rzucie w sierpniu szczepili każdego kto chciał; więcej niż 40 tysięcy ochotników dostało wtedy preparat. Teraz miesięcznie 5- 6 milionów dawek produkują. Część produkcji idzie na eksport. Proces szczepień w kraju jest jednak na tyle zaawansowany, że pod koniec przyszłego roku sytuacja w Rosji powinna być opanowana – będą w stanie zdusić wirusa.
Ruscy medycy ze świecą szukają covida, bo jak znajdą, dostają premię. Ale do sklepu jeździmy w maskach – pisze Fiodorow. Mieszka teraz w małej wiosce Nowoje Margaritowo nad Zaliwem Taganrogskim; rajskie zadupie; ponad półtorej godziny marszrutkami (z przesiadką) do najbliższego miasteczka Azow.
Miał sakramenckie szczęście mój przyjaciel, że udało mu się wyjechać z Moskwy tuż przed zamknięciem miasta z powodu pandemii. Już tam nie wróci. Rzucił posadę w stolicy, przeszedł nareszcie na emeryturę; sadzi winogrona. Normalność, za którą tęsknił 74 lata.
Rosja od października zabiega usilnie o współpracę z innymi krajami przy produkcji szczepionki. Zainteresowane są m.in. Chiny, Japonia, Wenezuela, Zjednoczone Emiraty Arabskie. Izrael negocjuje cenę. Z UE – tylko Węgrzy kupili – testują. W styczniu będą mieć więcej, wyprodukują prawdopodobnie już u siebie. Orban zawsze wie, gdzie stoją konfitury…
Amerykański koncern farmaceutyczny oferuje swoją szczepionkę; musi być przechowywana w specjalnych chłodniach w temperaturze minus 70-80 C. Jak to rozwieźć po świecie? Jak szczepić? Rosyjska szczepionka aż takiego reżimu nie wymaga. Ale my ruskiej szczepionki nie chcemy, bo… jest ruska.
Mimo to jestem dobrej myśli. Ruszy zapewne jakaś turystyka szczepionkowa do krajów, które naprawdę będą szczepić a nie opowiadać, że to zrobią. Pierwsza miejscówka: Węgry, druga: Arabia Saudyjska. Tam też zaczną szczepienia jeszcze w styczniu. A jak znam tamtejsze porządki, to do wiosny się wyrobią w abcugach i turyści szczepionkowi może też się załapią.
Moja awaryjna miejscówka: Rosja. Jakoś się nie boję, że jak mnie tam zaszczepią, bo tu nie dadzą rady, to ta ichnia szczepionka zmieni moje DNA i będę ruska baba a nie polska.
Hej tam, do wszystkich mamuś, które się zapomniały!* Będzie dobrze!
*Najpaskudniejsze przekleństwo na k…a, zmodyfikowane przez Stanisława Jerzego Leca. Żeby nie raniło uszu! Można? Można!