Reklama

Ludzie

Tajemnica Joe Alexa. Felieton Jarosława A. Szczepańskiego

Jarosław A. Szczepański
Dodano: 12.09.2020
51633_Jarek
Share
Udostępnij
Zaczytywałem się w powieściach kryminalnych Joe Alexa od połowy lat 60` ubiegłego stulecia, na które przypadły moje czasy licealne. Można powiedzieć, że wiedzę o topografii i klimatach Londynu, ale także np. Johanesburga, czerpałem właśnie z tej lektury. Domyślałem się, że autor nie jest pisarzem anglojęzycznym, a jego literackie nazwisko to pseudonim, bo na stronach tytułowych brak było czegokolwiek o ewentualnym tłumaczu.
 
W tym też czasie zafascynowany byłem twórczością genialnego pisarza irlandzkiego Jamesa Aloisiusa Joyce`a. Jego opowiadania "Dublińczycy" niezwykle plastycznie opisywały to miasto, w sumie bardzo biedne. W końcu Anglicy eksploatowali tę zieloną wyspę właściwie od średniowiecza. To aż trudne do uwierzenia, że Irlandczycy jako naród nie odpuścili przez siedem stuleci z okładem, aby w końcu wywalczyć swoje własne państwo. Najbardziej oczarowała mnie powieść “Portret artysty z czasów młodości" w przekładzie Zygmunta Allana. Sposób narracji tak wciąga czytelnika, że czułem się współuczestnikiem wędrówek po uliczkach i zaułkach Dublina, czy też toczonych w niezliczonych pubach literacko-filozoficznych dysput podlewanych obficie guinnessem. Albo też czułem, jak wraz ze  studentami z powieści przysypiam w kościele na przydługich naukach rekolekcyjnych… O Macieju Słomczyńskim wiedziałem wówczas tyle, że pracował właśnie nad polskim przekładem "Ulissesa" – najsłynniejszej powieści Joyce`a.
 
Pod koniec lata 1968 albo 1969 r. wpadł mi w ręce magazyn weekendowy Expressu Wieczornego – "Kulisy" z wywiadem udzielonym przez Słomczyńskiego pt. "Tajemnica Joe Alexa". Wybitny tłumacz Szekspira, Faulknera, Miltona wyjaśniał, że wymyślił Joe Alexa, aby zarabiał na możliwość realizowania życiowej pasji – tłumaczenia wszystkich dzieł Williama Szekspira. Do tego doszła jeszcze fascynacja twórczością Joyce`a. – Żeby to zrobić, potrzeba sporych pieniędzy – mówił Słomczyński – bo trzeba dużo jeździć, przede wszystkim do Londynu, Dublina, Stanów Zjednoczonych, choć nie tylko. Trzeba tygodnie spędzić w dalekich bibliotekach. To wszystko dużo kosztuje.
 
Trzeba mieć na uwadze, że to wszystko działo się w realiach PRL. Na pytanie, kiedy ma czas pisać kryminały, odpowiedział, że wszędzie, gdzie inaczej traciłby czas, czyli w pociągu albo samolocie. "Ulisses" ukazał się jesienią 1969 r. Cena książki w księgarni była zaporowa – 500 zł! Takiej sumy nie dało się, niestety, zaoszczędzić z kieszonkowego. Zresztą, kupić "Ulissesa" w księgarni graniczyło z cudem. Jednak w Wigilię Bożego Narodzenia czekał na mnie pod choinką. Nie wiedziałem, jak mam dziękować rodzicom. Jako gdańszczanina czekał mnie jeszcze jeden bonus – gdański Teatr Wybrzeże wystawił "Ulissesa" jesienią 1970 r. Role Leopolda i Molly Bloomów zagrali: Stanisław Igar i Halina Winiarska – niezapomniane wspaniałe kreacje!
 
"Kulisy" nie odkryły wówczas całej tajemnicy, zapewne z powodu komunistycznej cenzury. Dopiero po pół wieku z eseju Wojciecha Lady dowiedziałem się, że nazwisko Słomczyński nosił po ojczymie, a jego biologiczny ojciec Merian Cooper, Amerykanin zakochany w Polsce (ponoć prababcia pielęgnowała ciężko rannego Pułaskiego), bohater ochotnik wojny bolszewicko-polskiej, pilot amerykańskiej eskadry im. Tadeusza Kościuszki, po powrocie do USA w Hollywood tworzył jako filmowiec i scenarzysta, był laureatem Oscara, hojnie wspierał emigrantów politycznych z komunistycznej Polski.
 
Minęło 40 lat od cudu Solidarności. Dzięki temu cudowi po wielu latach mogłem poznać uliczki i zaułki Dublina, wraz z irlandzką wnuczką zwiedzić dom J. Joyce`a, odwiedzić teatr Samuela Becketta i oczywiście, najstarszy irlandzki uniwersytet Trinity College, gdzie pracuje moja najmłodsza córka. Ot, takie koło dziejowe…
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy