Reklama

Ludzie

Pierwszy raz w chmurach. Felieton Magdy Louis

Magdalena Louis
Dodano: 04.09.2020
51510_louis
Share
Udostępnij
Latem 1985 roku po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem. Wsiadłam w Warszawie, wysiadam we Frankfurcie, potem leciałam dalej do samego Nowego Jorku, nieistniejącymi już liniami Pan American. Pamiętam dobrze, jak mocno waliło mi serce przy stracie, jak z czołem opartym o szybę małego okienka, podziwiałam polskie krajobrazy w dole, pola pocięte na małe skrawki i ciemne płachty lasów. Cudowny smak wódki zmieszanej z sokiem pomarańczowym, również pamiętam. 
 
Przydarzyło mi się od tamtej pory kilka strasznych przygód lotniczych; a to się ogień pojawił przy rozpędzie samolotu na starcie (z Bangkoku do Londynu), a to piorun w maszynę strzelił (z Warszawy do Wrocławia, Hanna Suchocka leciała ze mną, może potwierdzić… ), a to się podwozie nie chciało wysunąć (lądowanie w Pradze), wszystkie te nieszczęśliwe przypadki, nie powstrzymały mnie przed lataniem. 
 
Nie zawsze było strasznie, czasami było bardzo śmiesznie. Rzecz się działa w czasach przed 11 września, kiedy drzwi do cockpitu w samolocie nie były zabezpieczone przed szaleńcami i terrorystami, kontrole na lotniskach odbywały się w trybie  pobieżnym, a samo latanie oznaczało zero strachu, maksimum przyjemności. 
 
Po starcie samolotu z lotniska w Londynie, którym leciałam do Sztokholmu, pasażerów nerwowo wiercących się na fotelach powitał kapitan (Irlandczyk), tak radosny i dowcipny, że albo leciał na kokainie, albo gen wiecznej radochy odziedziczył po matce. This is your capitan speaking … zaproponował pasażerom udział w konkursie „matematycznym”.
 
Mieliśmy za zadanie obliczyć na podstawie danych, ile paliwa zostanie nam w zbiornikach w momencie lądowania. Tego, kto obliczy najtrafniej, kapitan obiecał zaprosić do cockpitu! Obok mnie siedziała pani, a sposób, w jaki miała związaną apaszkę na szyi, sugerował, że albo jest stewardessą albo pracuje w liniach lotniczych. W pięć sekund wszystko obliczyła, jednak kiedy ją poprosiłam, żeby dała odpisać, – no wiesz, ty już na pewno na własne oczy cockpit widziałaś, ja nigdy i to moja jedyna szansa…  –  oburzyła się i natychmiast zasłoniła kartkę, jakby to co najmniej tajemnice Fatimskie były. 
 
Ja nawet przy pomocy kalkulatora nie umiem liczyć, zatem moje szanse na poprawne wyliczenia równały się zeru absolutnemu, jednak perspektywa wejścia do cockpitu była kusząca! Liczyć nie umiałam nigdy, ale z pisaniem fantasy kłopotu nie było. Zamiast równania, napisałam na karteczce krótki list do kapitana: “Dear capitan, niestety nie znam odpowiedzi na pytanie konkursowe, ale mam marzenie, żeby wejść do cockpitu. Pragnę dodać, że jestem córką pilota, bohatera wojennego, który walczył w bitwie o Anglię.” Przepraszając tatusia, którego postarzyłam o jakieś 20 lat, oddałam kartkę. Moja sąsiadka, w osiem poskładała swoją karteczkę, żeby kto jeszcze po drodze nie podpatrzył jej akuratnej, co do kropelki obliczonej, odpowiedzi.  
 
Po kilku minutach odezwał się do nas kapitan:  “Proszę państwa, dziękuję wszystkim za udział w konkursie. Zwyciężczynią konkursu jest Marita (w tym momencie moja sąsiadka rozpina pas i szykuje się na odebranie nagrody, rzucając mi pogardliwe i wyniosłe spojrzenie znad apaszki). Kapitan mówi dalej – Marita obliczyła z imponującą dokładnością wynik końcowy, ale do cockpitu, zapraszam również pasażerkę Louis, bo w mojej opinii, ona również na to zasługuje.” 
 
Kapitan „oprowadził” mnie po cockpicie, a że się miło gadało, pozwolił mi również zostać  na moment lądowania. Siedziałam za jego plecami i przeżywałam każdą minutkę procedurowego przygotowania, ustawiania samolotu na ścieżce przed pasem i w końcu miękkiego lądowania na automatycznym pilocie (prawdziwy pilot miał dłonie w pogotowiu, ale „kierownicy” nie dotknął). Nadąsana Marita siedziała za plecami drugiego pilota i na znak protestu, w ogóle się nie cieszyła ze swojej nagrody, którą musiała podzielić się z córką bohatera wojennego… 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy