Reklama

Ludzie

Mundialowy balon pękł z hukiem. Felieton J.A. Szczepańskiego

Jarosław A. Szczepański
Dodano: 26.06.2018
39891_Jarek
Share
Udostępnij
Gorzej być nie mogło. Po przegranym meczu z Senegalem można było jeszcze się pocieszać, że to tylko wypadek przy pracy, że z Kolumbią to będzie już zupełnie inne widowisko. Ale gdy Kolumbia swój pierwszy mecz z Japonią przegrała, to widmo smutnego schematu: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor, czyli ekspresowe pożegnanie mundialu, stało się nad wyraz realne.
 
Oczekiwanie sukcesu było w całej Polsce nieprzyzwoicie powszechne, choć po wylosowaniu naszej grupy podczas konferencji prasowej Robert Lewandowski na pytanie dziennikarzy, czy polska jedenastka jest jej faworytem, odpowiedział po prostu, że nie. I później jeszcze kilka razy to powtarzał. W wypowiedziach na temat szans polskiej drużyny w turnieju w Rosji ten wybitny piłkarz próbował pompowane nieustannie nastroje delikatnie powściągać, ale też nie mógł, co zupełnie zrozumiałe, przygotowywać publiczności na ewentualną porażkę – komentarze byłyby takie, że we własnej drużynie sieje defetyzm. Przypuszczam, że nawet przewidując, iż ten mundial wcale nie musi skończyć się dla nas sukcesem, nie przewidział tego, że zakończy się on dla polskich piłkarzy i kibiców w stylu aż tak wstydliwym – mówiąc nad wyraz oględnie.
 
W około mundialowej gorączce fatalną rolę odegrały media, czyli koledzy dziennikarze, niestety. Balon pod tytułem "Wielki polski sukces w Rosji" był od miesięcy nachalnie pompowany. Niemal nikt nie analizował możliwości niewyjścia z grupy "H", wręcz przeciwnie – czytając, słuchając i oglądając mundialowe prognozy mogliśmy odnosić wrażenie, że właściwie z grupy już wyszliśmy, że mecze z Senegalem i Japonią to tylko dopełnienie formalności, że normalny mecz to będzie dopiero z Kolumbią, choć i tutaj sukces nie powinien być zagrożony. Niektórzy nasi żurnaliści – na szczęście nie sportowi – snuli przed pierwszym meczem biało-czerwonych wizje… polsko-rosyjskiego finału w Moskwie. To by dopiero było coś!
 
Moim skromnym zdaniem taka dęta z niesłychaną nachalnością propaganda na pewno naszej reprezentacji nie pomogła. Wręcz przeciwnie, mogła jedynie pomóc w jej obezwładnieniu. Głosy, że nic nie jest przesądzone, bo Senegalczycy na co dzień grają w najlepszych klubach europejskich, a Kolumbijczycy mają na koncie udziały w mundialach, gdzie ocierali się o strefy medalowe, należały do rzadkości. Nieliczni tylko dziennikarze przestrzegali, żeby nie lekceważyć Japończyków. Szkoda, bo podkreślanie walorów rywali dodatkowo mobilizuje, w razie sukcesu poprawia jego smak, a i porażka może być mniej gorzka. Ale gdzie tam – przecież w rankingu FIFA byliśmy ósmą drużyną, a więc w pierwszej dziesiątce najlepszych drużyn świata! I w takiej sytuacji miałby nam zagrażać jakiś Senegal czy Kolumbia, nie mówiąc o Japonii? Jakiś absurd.
 
Nie jestem futbolowym ekspertem, więc nie chcę nawet próbować wymądrzać się na temat umiejętności technicznych i fizycznej wydolności polskich piłkarzy. Że wypadli blado, każdy widział. Ale jest coś, w co ciągle trudno mi uwierzyć – w tych dwóch pierwszych, pożal się Boże, meczach kontakt Roberta Lewandowskiego z piłką był sporadyczny, szczególnie w starciu z Kolumbią, o czym zresztą mówili w podsumowaniach dziennikarze sportowi i eksperci. Nasz najlepszy napastnik nie otrzymywał piłki od kolegów! Sam ją sobie musiał wywalczać tracąc siły w bieganiu z jednego końca boiska na drugi. To oznacza, że w samym zespole coś się dzieje nie tak. Mam nadzieję, że języki rozwiążą się po powrocie naszych z Rosji.
 
Najgorsza wiadomość z mundialu jest ta, że dno zostało osiągnięte. Nieco lepsza, że już wiemy, od czego trzeba się odbić.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy