Reklama

Ludzie

Dlaczego mamy ciągle pod górę?! Felieton Anny Konieckiej

Anna Koniecka
Dodano: 12.03.2018
37914_Koniecka
Share
Udostępnij
Po kogo tym razem przyjdą o szóstej rano z kajdankami i kamerzystą z zamaskowaną twarzą, nie ma co zgadywać ani się martwić na zapas.  Będzie jak będzie. Mnie to nie dziwi, że władza pręży muskuły; w końcu po to się pchała, żeby rządzić – według własnych standardów sprawiedliwości oraz stanowionego przez siebie prawa. 
 
Mając w partyjnym szyldzie takie hasła, nie może inaczej, bo odwróci się od niej żelazny elektorat, a wtedy nici z powtórki z rządzenia przez kolejne lata, dekady, milenia… Gniazdka już umoszczone, niektóre ledwo co zasiedziane, szkoda by było je opuścić i znowu popaść w niebyt! Wrócić z powrotem na posadę do Pom-u, albo robić jasełka. Albo plewić warzywa u ogrodnika. Ach! Tyle garniturów szytych na miarę by się miało zmarnować, i broszek, i limuzyn pod cudze tyłki?!
 
Żelazny elektorat naciska, wybory coraz bliżej, więc trzeba znaleźć kolejnych wrogów, z którymi można by się rozprawić w świetle kamer. Ten pokaz siły rażenia jest konieczny. Również po to, by zwyczajny obywatel czuł, że władza ma wszystko pod kontrolą. Wszystko! Obywatelu, pamiętaj, ta władza na ciebie patrzy… 
 
Obywatel ma się czuć jak szczur w klatce. Ale czy aż taka eskalacja była autorskim założeniem głównego sprawcy „dobrej zmiany”, czy może nadgorliwych aktywistów z jego sztabu, jeszcze nie wiadomo. To się dopiero okaże. Wszystko wylezie; cierpliwości. A co nam innego pozostaje? Czekać na wybory, patrzeć kogo znowu schowają do szafy, kogo przypudrują, tylko czy się da?!
 
Coraz trudniej ukryć towarzyszom z dobrej zmiany, jak bardzo przegięli. I jak przeginają dalej, że szkodzą nie tylko dla wizerunku samej władzy (to akurat guzik mnie oraz większość obywateli nie związanych z tą władzą obchodzi). Lecz – tu stawiam na razie pauzę – szkoda czasu i nerwów, żeby wciąż przypominać, jaki jest wizerunek Polski po kolejnych wyczynach rządzących oraz reprezentującego ich na forach międzynarodowych premiera. Uprawiającego „politykę historyczną” w taki sposób, że zamiast łagodzić, eskaluje konflikt (mamy napięte stosunki z Izraelem, Ukrainą, a także USA – mistrzostwo świata, żeby to osiągnąć jedną poprawką do niepotrzebnej ustawy). 
 
Ale władza i tak się zresetuje i zaaplikuje nam jakąś kolejną „ucieczkę do przodu”. To tylko kwestia czasu.
 
To, co się właśnie dzieje, to jest lekcja, której nie będzie w podręcznikach historii. Trzeba ją zapamiętać. Żeby nasze dzieci, ich dzieci i wnuki poznały prawdę o wizerunkowych i nie tylko skutkach „dobrej zmiany”. Może nie wpakują kiedyś Polski w podobne szambo, jeśli wyciągną wnioski z dzisiejszej lekcji. Ja, ciągle wierzę, że człowiek uczy się na błędach, a najlepiej żeby one były cudze. Ale tego się już nie da zrobić. Nie tym razem. 
 
Dlaczego zwracam na to taką uwagę? Bo na naszych oczach jest fałszowana historia. Ostatni z brzegu przykład: premier, historyk z wykształcenia, stwierdził, że w 1968 roku Polski nie było, a wszystko, co złego spotkało wtedy Żydów, to wina komunistów, a nie Polski. Której wtedy nie było. 
 
Mam w tej kwestii pytanie: urodziłam się w 1950 roku w mieście z 600 –letnią polską historią, między Wisłą a Sanem. To, w jakim kraju się urodziłam?
 
I jeszcze jedno pytanie: jakże będziemy teraz świętować stulecie odzyskania niepodległości, jeżeli Polski nie było w 1968 roku, a może też zostaną albo już zostały odkryte przez historyków będących u władzy jeszcze inne luki w naszych nowożytnych dziejach? Okres, kiedy Lech Wałęsa był prezydentem Polski, może też należałoby wykreślić? Przecież wywalił na zbitą twarz dzisiejszego twórcę „dobrej zmiany” i on mu tego nigdy nie zapomni. Dzieje Polski można po prostu wymazywać gumką, jak przepisy Konstytucji, które nie pasują do stanowionego prawa albo jedynie słusznych poglądów.  W myśl zasady: poglądy są nasze albo żadne.
 
 No więc jak z tym świętowaniem będzie? Podatnicy zapłacą 200 mln złotych na darmo?
 
Obchody stulecia niepodległości były zapowiadane z taką pompą, z takim rozmachem, że Tysiąclecie Państwa Polskiego to była skromnizna. 
 
W ramach programu „Niepodległa” w latach 2017-2021 realizowane będą różnorodne przedsięwzięcia upamiętniające rocznicę – od odsłaniania nowych pomników, wspierania publikacji historycznych, przez koncerty, wystawy, a także włączenie się Polski w nurt międzynarodowych obchodów wydarzeń sprzed 100 lat. Głównym celem programu jest wzmocnienie poczucia wspólnoty obywatelskiej Polaków i jeszcze silniejsze budowanie wśród nich „instynktów państwowotwórczych”  – zapowiadał w zeszłym roku wicepremier od kultury – narodowej (Jarosław Sellin). Ciekawe, czy trochę nie żałuje, że języka nie powściągnął… 
 
Mówienie w obecnej sytuacji o poczuciu wspólnoty, kiedy władza wykopała pomiędzy nieswoimi a swoimi obywatelami Rów Mariański, brzmi paskudnie fałszywie. Już lepiej mówić o „budowaniu instynktów państwowotwórczych”. Brzmi zagadkowo. Może chodzi o to, że na Placu Piłsudskiego, obok Grobu Nieznanego Żołnierza, czczonego jako narodowa świętość, zaczęto właśnie budować schody donikąd. W takim kształcie stanie pomnik ofiar katastrofy komunikacyjnej pod Smoleńskiem. To przedsięwzięcie nie zjednoczy Polaków, ono jeszcze bardziej ich podzieli. Już dzieli. Nie chcę powtarzać, co mówią warszawiacy.
 
A propos „historii mówionej”. Szkoda, że pan premier nie ogłasza za granicą swoich prawd historycznych po polsku. Może wówczas zdarzyłby się cud, jak w Waszyngtonie w 1989 roku. I tłumacz uratowałby sytuację.
 
Tak było z Jackiem Kalabińskim, który tłumaczył przemówienie Wałęsy w amerykańskim kongresie. Przemówienie rozpoczęły słowa „My, naród”… Kalabiński włożył cały swój kunszt, żeby oddać istotę tego, co chciał wyrazić pierwszy prezydent wolnej Polski; prezydent odniósł spektakularny sukces, który przeszedł do historii, również dyplomacji. Polska zyskała sympatię i przychylność. Bardzo tego wówczas potrzebowała. A teraz znów jesteśmy w punkcie wyjścia. 
 
Mówi się, że można znać wiele języków i nie mieć nic do powiedzenia. I to jest święta prawda. Tylko czemu tak jest?  
 
Zdumiewa, że tę niezdarną, katastrofalną w skutkach politykę historyczną uprawiają u nas magistrowie historii. Może czas w następnych wyborach bardziej zwrócić uwagę na profesje kandydatów do władz i zrobić embargo na magistrów historii, którzy uwierzyli w tym obłędzie, jaki ogarnął Polskę, iż znają się na wszystkim. Chociaż, jak się uważniej przyjrzeć dokonaniom politycznym doktorów nauk prawnych czy psychiatrów, też nie ma szału.
 
Polska co trochę jest na ustach całego świata. Ale tak jak teraz, to dawno nie była. Szkoda. 
 
Władza dla samej władzy – to jest motywacja każdej formacji, jaka do tej pory rządziła tym krajem. I to jest nasz – obywatelski dramat. Nie jedyny. Kolejny – kompleksy pokrywane (często chamską) butą. Partyjniactwo. Brak elit. Takie mamy rządy, jakie są elity w tym kraju. 
 
„Odbudowa potencjału intelektualnego i polityki społecznej to kluczowe wyzwania, przed jakimi teraz stoicie”. Tak to ujął Timothy Garton Ash, brytyjski historyk, który zajmuje się głównie historią Europy po 1945 roku; od 40 lat deklarujący się jako przyjaciel Polski.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy