Kilka tygodni temu do księgarni trafiła moja najnowsza książka pt.„Chcę wierzyć w waszą niewinność”, wydana przez Wydawnictwo Prószyński. To, co widziałam na własne oczy, na salach sądowych, izbach zatrzymań, miejscach zbrodni, w domach ofiar i sprawców, spisałam w formie opowieści dokumentalnej.
Przez wiele lat towarzyszyłam sprawcom okrutnych przestępstw od momentu aresztowania aż po wyrok, czasami dalej, do samego więzienia. Zanim zaczęłam pracę dla brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości, jak wielu z nas, znałam morderców, katów żon, pedofilii, przemytników i złodziei tylko z programów interwencyjnych. Byli dla mnie niczym bohaterowie kryminałów, popełniali przestępstwa z dala ode mnie, od świata, w którym żyłam. W 2007 roku liczną grupą wkroczyli w moje życie, przynieśli mi swoje historie, tragiczne losy, lęki, motywy, tłumaczenia, kłamstwa i prośbę o wyrozumiałość. Ich ofiary, jeśli przeżyły, miały do opowiedzenia całkiem inną historię.
„Uwięziona” w pracy pomiędzy sprawcami a ofiarami nie miałam czasu na głęboką analizę, na pewno nie miałam siły na ocenę, jednak do końca nie zabrakło mi współczucia i był to jedyny dar, jaki mogłam tym ludziom zaoferować. Były ich dziesiątki, winnych i niewinnych. O nich napisałam książkę, choć bez dedykacji.
Niektórzy z moich „klientów” w przestępstwa wikłali się stopniowo, poprzez znajomych, członków rodziny, przypadkowe spotkania. Inni wpadali nagle, w jednej chwili byli zwykłymi obywatelami małej społeczności, następnego dnia trafiali na sam środek miejsca zbrodni. Mieli jednak jedną cechę wspólną – w znakomitej większości przypadków, post factum, żałowali, tego co się stało. Cena, jaką im przyszło zapłacić za „chwilę” lub „jazdę” po torach przestępczości, zawsze okazywała się bardzo wysoka, a ofiary, znów użyję tego określenia, jeśli przeżyły, cierpiały przez lata. Przestępstwo, jak kamień rzucony w wodę, roznosi fale daleko od jego sprawcy, ofiar jest wiele, traumę przeżywają ci dotknięci bezpośrednio i ci stojący obok, rodzice, dziadkowie, sąsiedzi a przede wszystkim dzieci. Dzieci świadkowie, dzieci sieroty, dzieci naznaczone aktami przemocy, ograbione z poczucia bezpieczeństwa, przedwcześnie pchnięte w dorosłość przez bezmyślnych dorosłych.
Pytanie, na jakie bardzo rzadko uzyskiwałam odpowiedź, to pytanie o motyw. Szczególnie w sprawach o zabójstwo słowo „motyw” nabiera wielkiej wagi. Ława przysięgłych, prokurator, sędzia, przede wszystkim rodziny ofiar chciały się dowiedzieć – dlaczego?! Dlaczego zabiłeś naszą córkę, syna, dlaczego zabiłeś z zimną krwią mojego ojca dźgając go nożem w samo serce 27 razy z chirurgiczną precyzją?
Po kolejnej sprawie o zabójstwo, wyjaśnionej tylko co do okoliczności, ukaranej karą więzienia, zamkniętej na sali sądowej ostatnim uderzeniem sędziowskiego młotka w pulpit, zrozumiałam tę przerażającą w swojej prostocie prawdę – ludzie często zabijają z błahych powodów, sami siebie nie rozumiejąc i nie kontrolując. Ten „motyw” to często jakiś żal, zazdrość, poczucie własnej niższości, seria niepowodzeń, z którymi wszyscy musimy sobie radzić i radzimy na swój sposób. Jednak pośród nas są tacy, którzy, żeby sobie ulżyć, muszą zabić. Większość sprawców w momencie popełniania czynu była w pełni władz umysłowych, jeśli pełnią władz umysłowych można określić stan upojenia alkoholowego. Pierwszy zabójca, jakiego spotkałam na swojej drodze zawodowej, mimo iż obrońcy nakłonili go do nieprzyznania się do winy, powiedział mi w prywatnej rozmowie – „ Chyba ją zabiłem, mówią, że nie, ale ja ją zabiłem tylko nie pamiętam jak, tak byłem spity. Niech mi pani załatwi buty do więzienia, te mnie piją w dużym palcu”.