Reklama

Ludzie

Czyja jest ta Polska. Felieton Anny Konieckiej

Tekst Anna Koniecka
Dodano: 19.12.2017
37007_MAIN
Share
Udostępnij
Miało być świątecznie i jubileuszowo, ale nie będzie. Bo jak tu świętować cokolwiek, kiedy nie ma spokoju. Jest niepewność – co będzie dalej i czym się to wszystko skończy. Moje pokolenie już to przerabiało, a garb, jaki dźwigamy przez życie, nieznośnie znowu ciąży. Nie tego chciałam – powtórzę za moim ojcem, który nie mógł się pogodzić z tym, co się działo w Polsce lat pięćdziesiątych – sześćdziesiątych. Nie takiej Polski chciał, nie o taką walczył… Ja nie chcę takiej Polski, jaka się staje z dnia na dzień wprost na moich oczach – autorytarna, coraz bardziej podzielona, ultrakatolicka, ksenofobiczna, z odradzającym się nacjonalizmem, tolerowanym przez rządzącą partię.

Historia jest jak widać kiepską nauczycielką. Niczego nie nauczyła ani nas, ani rządzących elit, które zdobyły władzę w demokratycznych wyborach i uważają, że teraz mogą wszystko. Dosłownie wszystko. Awuesowskie TKM, tylko że w monstrualnie rozdętej wersji. Groźnej dla zwyczajnych obywateli. Tych, co myślą inaczej niż władza. I czego innego niż ona chcą. Nie chcą odbierania krok po kroku wolności, którą sobie wywalczyli. Chcą wolnych, niezależnych od władzy sądów, mediów,  prywatnego życia, w które władza nie włazi z buciorami. Nie chcą jednorazowej demokracji – iść na wybory i wrzucić kartkę do urny, a wszystko inne będzie zależeć od władzy. Nawet głosy będzie liczyć speckomisja partii rządzącej. Ta sama partia zadba, żeby już tak było zawsze. Partia wiecznie żywa!

To prawda, co mówią o nas – że Polacy umieją bić się o wolność, zdobywać wolność, ale nie potrafią jej szanować.

Tamta, awuesowska władza walczyła o stołki, chciała się sama ustawić oraz ustawić swych pociotków – od morza do Tatr. A po drodze zgarnęła dla siebie jeszcze kawał tortu medialnego – i to ten największy… Tak „sprywatyzowano” w większości lokalną prasę. Był co miesiąc świeży grosz, niemały – lokalne gazety to nie dzisiejsze chudziny, nakład weekendowy liczył po sto tysięcy i więcej egzemplarzy, a codzienne wydanie było większe niż obecnie mają niektóre centralne tytuły. Było też gdzie upychać działaczy S – gramotnych i niekoniecznie; można było słać ich na przechowanie na posady prezesów czy naczelnych gazet, póki się lepsza synekura nie trafi. I to w zasadzie tamtej władzy wystarczyło. Nazywaliśmy ją „kadrowa”.

Obecna władza, z tym samym wciąż solidarnościowym rodowodem, ma ambicje zburzyć wszystko, cały dotychczasowy porządek prawny i zbudować na tym gruzowisku swoją nową Polskę. Swoją – lecz według modelu, jaki już nie tylko u nas był i w niektórych krajach, głównie postkomunistycznych, nadal niestety jest. To jest model: partia rządzi, partia sądzi, karze i nagradza (swoich).  Jesteś spoza układu – nie istniejesz. Układ szczelny, wg ściśle wyznaczonych partyjnych (i kościelnych) kryteriów. A reszta obywateli? Reszta ma zaszczyt być podatnikami, którzy dyktatowi rządzącej partii muszą się podporządkować we wszystkim – poczynając od tego, kiedy i gdzie mają robić zakupy, bo nawet to partia wie najlepiej, a także to, jak wyedukować posłusznych obywateli, i żeby wierzyli, że to bocian przynosi dzieci. A co najważniejsze – żeby wiedzieli, kogo muszą uważać za bohatera. Komu stawiać pomniki, świecić świeczki na rocznice, miesięcznice, słowem – być w jedynym obowiązującym nurcie, bo poza nim nie ma nic. Jest niebyt.

Patriotycznym obowiązkiem obywatela (bez względu na poglądy) jest opłacanie partyjnej propagandy w publicznej telewizji oraz – co oczywiste – utrzymywanie ze swych datków i podatków partyjnych propagandystów. Którzy robią wszystko, żeby nie psuć samozadowolenia władzy z tworzenia nowej Polski według perfekcyjnie ułożonego planu – podporządkowała już sobie władza Trybunał Konstytucyjny, teraz musi upartyjnić sądy. Zmieni jeszcze ordynację wyborczą do samorządów, i to tak, żeby byli tam sami swoi. A w razie wątpliwości vox populi? Nie ma sprawy, w końcu uporządkuje się i podda czystce Sąd Najwyższy, który stwierdzi ważność/nieważność wyborów. I pozamiatane? Jeszcze  nie! Jeszcze trzeba „zrepolonizować” media, odzyskać po raz wtóry wpływ na lokalne gazety, które po prywatyzacji (ja to nazywam rozbiorem Polski prasowej) były sprzedawane nie raz w obce ręce (o zgrozo, również niemieckie). Bywało i tak, że kupowano później za te gazeciane pieniądze kolejne nieruchomości, nawet z basenem albo innym wodotryskiem, i tam przenoszono siedzibę działaczy S. Przyjemne z pożytecznym – lokata kapitału oraz podniesienie komfortu pracy. O ileż łatwiej wczuć się w sytuację emeryta, który dostaje 6 złotych rekompensaty za inflację zżerającą mu 2,5 procent emerytury. Albo w sytuację matki dziecka po przeszczepie, która płaciła za syrop dla tego dziecka 3,20 zł, a teraz, po dwóch latach Dobrej Zmiany, będzie musiała zapłacić za ten sam syrop 550 złotych.

Analogie do historii sprzed stu lat.

Publicyści i historycy piszą o analogiach pomiędzy naszą dzisiejszą Polską a Polską Piłsudskiego.

Smutna konstatacja na stulecie niepodległości, które będziemy obchodzić za rok:

III RP byłaby dziś lepsza, gdybyśmy zamiast kultywować legendę Marszałka, poprzednie ćwierć wieku wykorzystali na przyswojenie prawdy o dyktatorze. Obóz sanacyjny cieszył się autentycznym poparciem większości Polaków, lecz nie dawało mu to samodzielnej, bezwzględnej czy konstytucyjnej większości. Stąd uciekano się do różnych sztuczek. Rozwiązywano parlament, dokonywano kreatywnej interpretacji konstytucji, a w końcu następną ustawę zasadniczą przyjęto podstępem, gdy posłów opozycyjnych nie było na sali. Za Władysławem Gomułką wypada powtórzyć: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. /Michał Zoń, Kurier Historyczny/

Prof. Tomasz Nałęcz: Piłsudski zostawił Polskę w stanie bardzo złym. Należy jednak pamiętać, że wielkość Piłsudskiego w historii nie wynika z organizacji zamachu majowego ani z rządów pomajowych; bierze się z jego wcześniejszych zasług dla narodu – z determinacji, ofiarności, skuteczności, z jaką stworzył niepodległe państwo i w obronie którego walczył z Rosją sowiecką. To są te złote zgłoski, którymi Piłsudski zapisał się w polskiej historii, za co spoczywa na Wawelu. Cenimy w nim niezłomnego wojownika o wolność Polski.

Jak długo będziemy cenili w Polsce wolność i poszanowanie konstytucji, tak długo Piłsudski z lat 1926-35 nie będzie naszym bohaterem. Gdyby Piłsudski zaistniał w historii Polski dopiero w maju 1926 roku, byłby jedną z czarniejszych postaci w naszej historii. / wywiad dla PAP/

Marszałek Piłsudski jest idolem prezesa rządzącej partii. Wierne szwadrony prezesa nazywają go Naczelnikiem. Nosi czapkę a’la maciejówka.

„Jeśli mi się uda ułożyć tego pasjansa, to stanę się dyktatorem w wolnej Polsce” – rzekł ponoć do Stefana Żeromskiego Piłsudski. No i pasjans mu wyszedł. I zrobił dyktaturę. Stworzył pozory demokracji. I Berezę Kartuską – obóz koncentracyjny dla swoich przeciwników politycznych.  W 1919 roku budował wojsko partyjne, żeby ugruntować swoją władzę. A armię ogólnonarodową – budowaną wbrew jego oporo – niszczył i dezorganizował. Wojsko było nieprzygotowane technicznie ani organizacyjnie do zbliżającej się wojny z Niemcami.

Gdy wojna wybuchła, szli od miasta do miasta żołnierze bez karabinów, w nadziei, że tam te karabiny wreszcie dostaną. Tymczasem dzielny wódz Rydz Śmigły, co się zarzekał, że guzika od kamizelki nie odda wrogowi, uciekł z Polski przez Zaleszczyki. Pod Lublinem spotkała oddziały bezbronnych, zrozpaczonych żołnierzy, którzy chcieli walczyć, lecz nie mieli czym – moja babka. Opowiadała, jak przed wojną święcono po kilka razy ten sam karabin, kupiony za pieniądze obywateli miasteczka. Opowiadała o podziałach wśród zwyczajnych zdawałoby się ludzi – na piłsudczyków (cacanych) i tę zasr… resztę. Ci pierwsi nosili maciejówki – to byli ci lepsi. Dostawali państwowe posady. Złego słowa powiedzieć o Marszałku nie ważył się nikt, kto posiadał choć trochę instynktu samozachowawczego. Nieprawomyślnych urzędników przenoszono przymusowo z całą rodziną na Kresy. Mało kto stamtąd powrócił. Tak na głębokiej prowincji działała w praktyce ustawa „o ochronie czci marszałka Piłsudskiego”, wprowadzona w czasach dyktatury. Kuriozum na skalę światową.

 Powiem tak – nie przypuszczałam, że po czterdziestu paru latach od obrony pracy magisterskiej nt. dyktatury Józefa Piłsudskiego, przyjdzie mi, razem z moim pokoleniem, a kto wie, czy następne też nie będzie musiało tego robić, pisać doktorat z demokracji, która staje się znów dyktaturą. To jest – użyję określenia Krzysztofa Mroziewicza – dyktatura pomalowana szminką demokracji. Pierwszy etap, muszą być zachowane pozory. Z różnych względów. No więc jest (jeszcze) atrapa sejmu, policja nie rozpędza opozycyjnych posłów, jak było za Piłsudskiego. Jeszcze wolno im się odzywać, wyrażać niezadowolenie z psucia państwa. Co traktowane jest tak: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Tylko, że na ulicach robi się ciut za gorąco. I już nie ma co udawać, że nic się wielkiego nie dzieje. Że to „zwyczajny przejaw demokracji” – ludzie sobie protestują. Dowód wprost, że demokracja w Polsce wciąż jeszcze istnieje. Jakby nie istniała, to…

Nie ma i nie będzie spokoju tam, gdzie prawo jest stanowione w ostentacyjnie demonstrowanej pogardzie dla praworządności. W pogardzie dla samej instytucji, jaką jest parlament oraz zasiadający w nim przedstawiciele Narodu. Nic nie pomoże, że słowem „naród” szafuje się tak hojnie! Wszystko jest dla dobra narodu. Tymczasem ten niewdzięczny i niekumaty naród protestuje. Przeciwko temu całemu dobru!

 To są zwyczajni ludzie, którzy już nie mogą patrzeć na rozwalanie do reszty fundamentów demokratycznego państwa. Puszczają im nerwy. Ale nie tylko im. I to jest groźne. Reporterkę rządowej (publicznej) telewizji obrzucono ostatnio wyzwiskami. ”Tego chcecie, żeby się krew polała?” –  krzyczał poseł prawicy do posła opozycji po tym zdarzeniu. Te same słowa padały wcześniej z ust opozycji, gdy ludzie w całej Polsce wyszli na ulice bronić Trybunału Konstytucyjnego, a potem prawa do niezawisłych sądów, niezależnych od partyjnej władzy. 

 Na Wiejskiej lecą jak kartacze słowa, których nie da się zapomnieć. Zioną tak straszną nienawiścią. Chociaż w sali plenarnej wisi krzyż i była swego czasu wielka awantura „w obronie krzyża”. „Stoi pan tyłem do krzyża i kłamie, myśli pan, że Bóg tego nie widzi” – to do posła z obozu rządzącego. Na resztę szczegółów w tej kwestii zapuśćmy kurtynę.

I co z tego, że patriotyzm i troska o naród są w każdym słowie. „Rząd PiS przywrócił Polakom godność i przekonanie, że można rządzić uczciwie i sprawiedliwie (…) Nie dajmy sobie odebrać Polski! – to zdanie w ostatnim wystąpieniu Beaty Szydło w roli premiera, było, moim zdaniem, szczere. Nie dajmy sobie odebrać… tego, co uważamy za nasze własne – czytaj pisowskie.

To jest mój kraj, ale nie moje państwo.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy