Wszystko zaczęło się od arabskiej wiosny ludów. Radośnie obalono dyktatorów przy sporej pomocy USA i krajów Europy zachodniej i zagotowało się. Brutalne wojny sprowokowały migrację na dawno nie widzianą skalę. Liban przyjął ponad milion uchodźców. Turcja dwa miliony. Biedna Tanzania gości setki tysięcy uciekinierów z Burundi i Konga. Całe hordy ruszyły w kierunku bogatej Europy. Papież Franciszek na globalizację zjawiska migracji proponuje odpowiadać globalizacją miłości. Jak to wygląda w praktyce?
Izrael bezczelnie odmawia jakiegokolwiek zaangażowania. Rozumiem, że Arabów mogą nie lubić, ale co im zrobili potrzebujący pomocy mieszkańcy Sudanu, czy Erytrei? Amerykanie udają, że pomagają ( przyjęli 1500 uchodźców z Syrii). Bogate państwa Orientu – Arabia Saudyjska, Kuwejt, Bahrajn zamykają drzwi przed fala potrzebujących mimo bliskości kulturowej. Europa się boi, a strach skłania do egoizmu i hipokryzji. Rzym i Ateny uginają się pod ciężarem narastającego problemu. Na pomoc ruszają bogate Niemcy gotowe przyjąć blisko milion uchodźców. Ponownie w tej dramatycznej sytuacji zabrał głos papież „Niech każda parafia, każda wspólnota zakonna, każdy klasztor, każde sanktuarium w Europie udzieli gościny jednej rodzinie poczynając od mojej diecezji rzymskiej” – wezwał.
W Polsce cały lud, trzy czwarte narodu i połowa społeczeństwa nie chce nawet słyszeć o przyjmowaniu uchodźców. Nasi politycy zdając sobie z tego sprawę, wręcz zachęcają do oporu przeciwko nadciągającym „hordom barbarzyńców”.
Polscy fani Internetu zamiast współczucia pokazują zaciśnięte pięści. Prezentowane na różnych portalach recepty są proste i radykalne.
Poczynając od „zawracać statki przewożące uciekinierów, kierować je do USA, Arabii Saudyjskiej czy Kuwejtu” aż do rozwiązań siłowych, „torpedować lub bombardować, wysadzać, a do tych którzy się prześlizgną – strzelać”.
Nie brakuje też mało sympatycznych konkluzji, „kiedyś siłą przywożono niewolników, teraz sami płyną”.
Nie możemy się łudzić, że chowając głowę w piasek, unikniemy kłopotów.
Ludzka rzeka dopiero zaczyna płynąć, strumień będzie przybierał. Wpływ na to mają nie tylko wojny, ale przede wszystkim demografia. Co gorsze, im bardziej zaangażujemy się w pomoc dla uchodźców, tym mocniej zachęcimy kolejne miliony mieszkańców Afryki i Orientu do szukania lepszego życia w Europie.
Kiedy niemieckie naczynie się wypełni, strumyki skierują się w innych kierunkach i nie pomogą płoty, mury czy druty kolczaste. Tak jak woda zawsze znajduje drogę, ludzkie potoki będą przeciekać i na to musimy się przygotować.
Konieczny jest długofalowy program przygotowany przez specjalistów od logistyki, rynku pracy, asymilacji. Po co? Aby minimalizować negatywne skutki napływu uchodźców. Dotychczasowy system jest skonstruowany tak, aby Unia Europejska nie mogła się przyczepić i kiepsko się spisuje.
Kryzys migracyjny można wykorzystać przynajmniej częściowo do przyspieszenia rozwoju naszego kraju. Napływ ludzi z wyższym wykształceniem to dla gospodarki wartość dodana. Skutecznie też można zagospodarować pracowników fizycznych.
Moim zdaniem, nic nie da odwoływanie się do uczuć Polaków. Wdzięczność, współczucie czy solidarność to motywy, którymi ludzie się kierują w działaniach na krótką metę. Migracja będzie problemem następnych dekad. Potrzebujemy rozumnej i przemyślanej taktyki i strategii, bo to, co dzisiaj dzieje się na południu Europy, jutro dotknie nas BARDZIEJ.
Nie wierzę w powodzenie koncepcji polegającej na usuwaniu źródeł problemu.
Wygaszanie wojen, wprowadzanie siłą demokracji, walka z głodem i nierównościami społecznymi, światu raczej nie wychodzi i często przynosi wręcz odwrotne skutki. Obawiam się, że Polska będzie zachowywać się pasywnie, chcąc przeczekać kryzys. Pojawią się pomysły na drut kolczasty, wzmocnienie kontroli na granicy, więcej wojska, policji, więcej pieniędzy dla służb wszelakich, tak jakby dało się zawrócić Wisłę kijem.
Nie ma drogi pośredniej, albo zaczniemy strzelać, torpedować, bombardować – jak to proponuje wcale nie mała grupa internautów, albo zaprzęgniemy rozum do roboty.