Reklama

Ludzie

Podkarpackie gry salonowe. Nie wystarczą perły, żeby zostać damą

Anna Koniecka
Dodano: 05.10.2014
15114_Ania_1
Share
Udostępnij
Najbardziej inteligentnymi istotami na Ziemi są zwierzęta – twierdzą biolodzy ewolucyjni z uniwersytetu w Adelaidzie.  Ale nie ma co doszukiwać się w tym złośliwych podtekstów, a tym bardziej obrażać. Nauka tylko bada i definiuje zjawiska. Nie ocenia.

Z badań, na które powołują się australijscy uczeni, wynika, że zwierzęta posiadają zdolności poznawcze znacznie przewyższające umiejętności człowieka, zaś kody informacyjne, przy pomocy których porozumiewają się w obrębie swojego gatunku, są bardziej złożone niż u ludzi.  Zwierzęta potrafią się nie tylko „dogadać”, ale także kontrolować agresję. Pod tym względem  bardziej inteligentny okazuje się pies a nawet wilk, który szybciej od psa uczy się zachowań w gromadzie podpatrując inne osobniki.
 
A my? Wprawdzie potrafimy mówić, mowa to przecież najważniejszy wyróżnik człowieczeństwa i tym się chełpimy, porozumieć się jednak nie umiemy. Zwłaszcza im wyżej wynosi nas winda do kariery. Na szczytach władzy komunikacja międzyludzka, czyli SZTUKA porozumiewania się, przypomina krwawą jatkę. Gdyby słowa mogły zabijać, to już dawno musielibyśmy zrobić nowe wybory, bo nie miałby kto brać diet poselskich. Zero empatii, wpisana w programy partyjne nienawiść i zawiść, w myśl zasady, że Polak Polakowi nawet porażki będzie zazdrościł.  
 
Kiedy słucham co i jak mówią politycy, odnoszę wrażenie, że sztuka komunikacji, mająca fundamentalne znaczenie w kształtowaniu stosunków społecznych, jest jeszcze bardziej obca politykom niż obce języki, których uczą się na gwałt, gdy pojawia się cień szansy na międzynarodową karierę. Nie z miłości do Szekspira premier wziął się przecież za naukę angielskiego. Pierwszy dyplomata RP od dłuższego czasu szlifuje francuski(to jest język dyplomacji… przez duże D. Standard!). Upatrzone stanowiska wprawdzie zostały zajęte, ale nie mają racji ci, co uważają, że b. szef MSZ niepotrzebnie zakuwał. Dobra francuszczyzna wkrótce mu się przyda.
 
I tu uwaga! Powtarzanie w kółko, że unijna posada to AWANS dla Polski i premiera rządzącego państwem, podkreślam – państwem, a nie geesem, jest najgorszą z gaf, jakie zostały ostatnio popełnione. Czy coś takiego powiedzieliby politycy niemieccy, gdyby kanclerz Merkel nawet królową UE została i szefem NATO jednocześnie? Luuudzie! Tego, kto wymyślił i dał kolegom tę ściągę, żeby „partia mówiła jednym głosem”, posłałabym do klasztoru z najsurowszą regułą – milczenia. 
 
 A doradcy pani premier, którzy ją tak cudnie przygotowali do pierwszego wystąpienia w nowej roli, powinni za karę doradzać liderom opozycji. Dożywotnio!

Wystąpieniami publicznymi rządzą żelazne reguły i kto ich nie przestrzega, jest skazany na blamaż. Choćby był najuczciwszy pod słońcem i miał najlepsze intencje. Ja w dobre intencje pani premier wierzę. Tylko, że wiara cudu tym razem nie uczyni. Do wystąpienia publicznego w formie improwizacji trzeba się, niestety, solidnie przygotować. Wystąpienie jest lepiej przyjęte, jeśli wygląda na  spontaniczne, może być (od biedy) takie „od serca” (matki Polki), ale w każdym szczególe (anegdota, żart, puenta) musi być dopracowane. Spontan, lecz kontrolowany. No i nie szukamy natchnienia na suficie. Nie gonimy chomików po podłodze (przemawiając ze spuszczonym wzrokiem). Nie poprawiamy włosów, okularów. Ręce przy sobie! I trzymamy się zasady: nie mów, co myślisz, myśl, co mówisz. Po co Grześ i cała wieś mają się śmiać, że minister jest z łapanki, bo nikt inny nie chciał zostać ministrem. To deprecjonuje nowo mianowanego już na starcie. 
 
W rządy fachowców nie wierzę, oni nie pchają się do polityki. Mają co robić. Nie wymagam też, żeby minister „kochał ludzi”.  Wystarczy, że nie puści z torbami przedsiębiorców których zatrudnił, ale im nie płacił. 

Dajmy spokój z rozdzieraniem szat z powodu braku kompetencji do rządzenia. Mieliśmy już psychiatrę, co rządził wojskiem, historyk robił porządki w spec służbach, więc czemu nie katechetka? U nas nie potrzeba skończyć London School of Economics and Political Science, żeby zostać prezydentem albo premierem. Zawód wyuczony: historyk w zupełności wystarczy. 

Mniej pudru, lansu na wizji oraz pereł. Noszonych, o zgrozo, przez panie minister od samego rana. Drogie panie – perły zawsze tylko po południu! Czy teraz perły to strój organizacyjny, jak garsonki dla posłanek kupowane z kasy podatników? Nowy dress code? W dodatku zatrącający hipokryzją. Przykład: godz. 8.15. Nowo wybrana senator ze Śląska udziela wywiadu. Strój organizacyjny –  perły (i złoty krzyżyk na łańcuszku). Obywatelska troska płynie z ust pani senator, bo jakież to niesprawiedliwe, że Tusk będzie zarabiał 80 tys. euro, a polska rodzina musi przeżyć za 800 złotych! Tak sobie myślę, czy pani senator w kolii z pereł podzieliłaby się swoim wynagrodzeniem (ok. 10 tys. zł miesięcznie), z tymi, o których tak się troszczy?
 
Byłam ostatnio na gali z okazji 15 – lecia województwa podkarpackiego. I… co za ulga. Perłowy dress code u nas nie obowiązuje! Panie – odświętnie, jak przystało na wieczór w filharmonii. Perfumy w umiarkowanej ilości. Panowie – strój organizacyjny: ciemne garnitury, czerń, granat rzadko (a to najlepszy kolor na wieczór). Czerwone krawaty powróciły do łask? Nie wiedziałam. Sporo galantów wystąpiło w krawatach identycznych jak chusteczka w górnej kieszonce marynarki. Błąd. Gdyby nie te straszne, wciąż za długie gacie, spływające w fałdach na buty, byłoby w sumie OK. Panowie, czemu się tak oszpecacie?! Za długie spodnie skracają sylwetkę. Ale – dla pocieszenia – to nie podczas podkarpackiej gali widziałam największego dziwoląga w męskiej szacie. Na innej gali, w warszawce. Powód gali przemilczę, bo cóż ona winna, że pojawił się facet w smokingowej marynarce, w muszce i różańcu na szyi? Ale najbardziej zadziwiła mnie elegancja pana, który połowę wizytowej marynarki ozdobił satynową lamówą a ‘la szarfa od orderu.
 
Dlaczego tak dużo o tym mówię? Otóż w tv pojawia się ekspert od ubiorów męskich. I chwała mu za to, bo męskiej garderobie mało uwagi się poświęca. Ale… Gdy pan ekspert opowiada, że rękaw marynarki powinien kończyć się tam, gdzie zaczyna kciuk, sam ma rękawy mocno przykrótkie, jakby ubrał się w garnitur z młodszego brata. W dodatku na tej marynarce za dużo się dzieje: materiał w paski, paski  mają lekki połysk, na dodatek szerokie klapy, które znowu zaczynają być modne. Nie wszyscy powinni ulec tej modzie. Niższy pan, szeroki w barach, będzie wyglądał jak korniszon w słoiku.
 
Gale są z reguły nudne jak flaki z olejem i według tego samego schematu: rąsia, klapa, goździk. Plus obowiązkowe zagajenie. Żeby było choć trochę z jajem, na jednej z gal puszczano z ekranu złote myśli. Zapamiętałam taką: „Inteligencja, kiedyś sól tej ziemi, dzisiaj łupież.” Nieśmieszne? No raczej.
 
Albo:  „Lwy zmieniły swoje oblicze. Lew jest, i lwica jest, żeby było bardziej genderowo.” (Prowadząca galę o wręczanej statuetce.) 
 
Z kuluarów warszawki: „Ja nie jestem od strzelania, ja jestem od zwycięstw!” (Aspirujący do posady dyplomaty.  Życzę mu, żeby wyjechał czym prędzej i się dalej nadymał, ale już z daleka od nas. I tu znów uwaga! Nowożytna historia polskiej dyplomacji zna przypadki skłaniające do pewnych przemyśleń w tej materii. Na przykład gdy szykujący się na placówkę głosił wszem i wobec z miną Wilhelma Zdobywcy: „Żyłem z pieniędzy podatników, żyję i będę nadal żył!”. Już spakował walizy, sprzedał dom i… nagle cofnięto mu rekomendację. Akurat zmieniał się rząd.)
 
W Rzeszowie: też było wręczanie statuetek (z herbem miasta). Marszałek Podkarpacia załatwił sprawę po męsku – raz, dwa. Przemawiając, zastosował się do zasady Churchilla, że mówcy powinni mieć na uwadze nie tylko to, by wyczerpać temat, ale także by nie wyczerpać słuchaczy. Szacun! 
 
Na koniec wisienka na urodzinowym torcie – koncert. I to w dwóch odsłonach tematycznych. Zaproszono artystów, którzy wyszli stąd w wielki świat sztuki. Super pomysł. Szkoda tylko, że sporo krzeseł z kartką „zarezerwowane”, było puste. Zaproszeni woleli grilla i kiełbaski? Niech żałują, koncert był świetny, nie żadna chałtura jubileuszowa. Kawał solidnej muzyki, soliści, filharmonicy, no i repertuar – ambitny, od opery i operetki (arie) po jazz.  
 
Mówi się, że można poznać człowieka po muzyce, jakiej słucha. Gala trwała trzy godziny, bez przerwy. Pod koniec koncertu jazzowgo, nostalgicznego jak jesień (dwoje skrzypiec, altówka i wiolonczela – cudo!) ktoś za moimi plecami zaczął gadać i szeleścić papierkami (suchy prowiant?); brzęknął włączany telefon. Gdy zapaliły się światła zobaczyłam, że siedziała za mną… pani w perełkach.
 
No cóż. Nie wystarczy założyć perły, żeby zostać damą.
 
 
 
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy