Reklama

Ludzie

Quo vadis, Ukraino?

Jerzy Borcz
Dodano: 31.07.2013
6116_Borcz
Share
Udostępnij
Po rozpadzie Związku Radzieckiego i uzyskaniu przez Ukrainę własnej państwowości, w naszej polityce zagranicznej zaczęła obowiązywać ortodoksyjnie realizowana koncepcja Jerzego Giedroycia, oznaczająca zdecydowane wspieranie wolnej Ukrainy, przeciąganie jej na stronę Zachodu, choćby kosztem pogorszenia relacji z Rosją, wobec której Ukraina miałaby pełnić dla nas rolą bufora.

Taką politykę od ponad 20 lat prowadzą bez wyjątku kolejni nasi prezydenci i kolejne rządy. 
 
W praktyce okazało się to bardzo trudne, bo jak wiadomo ambaras jest w tym, by dwoje chciało na raz.  Ukraina ciągle nie wie, czy chce z Zachodem czy raczej z Rosją, a w każdym razie nie chce się wyraźnie określić. Jej polityka utrzymywania w miarę równego dystansu, może być z ich punktu widzenia racjonalna, stara się maksymalizować korzyści, jakie oferują jej obie strony, a trzeba też pamiętać o jej nie tylko gazowym uzależnieniu ekonomicznym od Rosji. Nie oznacza to, iż powinniśmy zabiegać o Ukrainę za wszelką cenę, ciągle drżąc, by nasza bardziej zdecydowana postawa nie pchnęła jej w objęcia Rosji.  W relacjach między państwami też ma zastosowanie reguła, że jak się zbyt skwapliwie zabiega o czyjeś względy, to obiekt adoracji zazwyczaj tego nie docenia i uznaje, że się mu po prostu należy i raczej niewiele oferuje w zamian.
 
Jest to chyba jakiś problem w naszej polityce zagranicznej, jeśli minister Sikorski bardzo emocjonalnie apeluje do posłów, aby nie nazywali rzeczy po imieniu w uchwale dotyczącej rzezi wołyńskiej. Przecież on sam nie ma wątpliwości, że było to ludobójstwo. Nie przekonują jego argumenty, jakoby uchwała naszego parlamentu mówiąca o ludobójstwie, miała zrujnować nasze stosunki z Ukrainą. Jeśli powiedzenie prawdy w słowach jasnych i prostych, bez nienawiści, oddanie hołdu pomordowanym, uszanowanie bólu ich bliskich miałoby tak bardzo zaciążyć na naszych relacjach z Ukrainą, to znaczyłoby to, że nie mają one dobrej, trwałej podstawy.  Wydaje mi się to naiwne, kiedy minister Sikorski twierdzi, iż polska racja stanu wymaga tak daleko posuniętej wrażliwości wobec uczuć Ukraińców, dobierania łamańców słownych rozmywających moralną ocenę straszliwego barbarzyństwa.
 
O tym, co zrobi Ukraina, czy będzie ściśle integrować się z Zachodem, zadecydują jej interesy, interesy gospodarcze oligarchów i ważnych grup społecznych. Zapewne jeszcze długo będzie stała w rozkroku, wewnątrz Ukrainy będą ścierać się różne tendencje. Jak na razie polityka hołubienia Ukrainy nie przynosi nam wymiernych korzyści, przynosi za to przynajmniej w krótkiej perspektywie wymierne straty. Kiedy ze względu na interesy Ukrainy nie zgodziliśmy się na budowę przebiegającego przez Polskę nowego ropociągu z Rosji do Niemiec, co miało nam dawać oczywiste profity, skończyło się wybudowaniem go po dnie Bałtyku. Może przyszła pora, aby nasza polityka stała się w tym zakresie mniej ortodoksyjna, może nasz udział w Unii Europejskiej i NATO, przyjazne stosunki z Niemcami i coraz większa z nimi integrację gospodarczą, pozwolą na pogłębioną refleksję i bardziej wszechstronne definiowanie polskich priorytetów. Bez wątpienia powinniśmy szczerze wyciągać rękę do pojednania i współpracy z Ukrainą, ale też mamy prawo oczekiwać od drugiej strony dobrej woli i uszanowania naszej wrażliwości.
 
Powinniśmy szczerze rozmawiać o szkodliwości skrajnego nacjonalizmu, ciągle żywego w zachodniej części Ukrainy, pamiętając, że są i po naszej stronie ciemne karty w wielowiekowej historii obu narodów.
 
A w sprawie rzezi wołyńskiej sensownie mówi prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlęzak: budujmy dzisiaj pomniki tym Ukraińcom, którzy podczas tych strasznych wydarzeń pomagali Polakom, broniąc ich przed swymi pobratymcami. Bo też i taka jest prawda.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy