Słoneczna Italia. Przepyszne jedzenie, wspaniała pogoda, niezwykła gościnność i romantyczny, melodyczny język na każdym kroku. Brzmi jak bajka? Kto by pomyślał, że masz szansę mieszkać pół roku w innym państwie, poznawać dogłębnie nowy język, kulturę, zwyczaje i móc w tym samym czasie uczyć się na najstarszej uczelni w Europie, a co najważniejsze – otrzymać stypendium. To nie bajka. Taką możliwość daje wyjazd w ramach studenckiego programu Erasmus Plus. Miałam szczęście na takim być kilka miesięcy temu.
Kiedy na pierwszym roku studiów non stop słyszałam niestworzone historie o programie Erasmus wygłaszane podczas zajęć przez wykładowców – przewracałam oczami. Ciągle utwierdzano mnie w przekonaniu, że wyjazd potrafi odmienić życie, pozwala poznać mnóstwo nowych ludzi, poprawić umiejętności językowe i jest zupełnie darmowy. Nie wierzyłam. Ja? Samodzielny wyjazd za granicę? Obcy język? Nie ma mowy. Jednak powiedzenie „nigdy nie mów nigdy” sprawdziło się w moim przypadku doskonale.
Już od pierwszego wyjazdu do Włoch zakochałam się w tym kraju. Była to podróż do kolebki starożytnej kultury, Rzymu. Zwiedzałam kolejne miasta, poznawałam kulturę, a moja miłość do Italii rosła. Postanowiłam nawet, że sama nauczę się języka, który tak często słyszę w radio, nucąc przy tym pod nosem włoskie piosenki dla zakochanych. Pewnego dnia, już na drugim roku studiów, z własnej ciekawości postanowiłam sprawdzić listę uczelni partnerskich Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie studiuję politologię. I znalazłam Włochy. Bolonia. Uniwersytet Boloński, miejsce, w którym studiował Mikołaj Kopernik. Kiedy zobaczyłam, że uniwersytet, o którym uczy się każdy Polak podczas lekcji historii czy języka polskiego, jest na tej liście, nie było nad czym się zastanawiać. Postanowiłam jechać.
Bolonia Fot. Angelika Fila
Krótka i stanowcza decyzja nie zmieniła faktu, że czekało mnie ogromne wyzwanie i jedyna rzecz, której tak naprawdę się obawiałam – obcy język. Nigdy nie byłam wybitnym uczniem na lekcjach języka angielskiego, a moja znajomość włoskiego nie pozwalała na swobodny udziału w zajęciach prowadzonych w tym języku. Mimo to postanowiłam spróbować, słysząc słowa wsparcia ze strony rodziny. Wiedziałam, że będzie warto i cieszę się, że uwierzyłam we własne możliwości.
Erasmus Plus – najpierw formalności
Postanowiłam pojechać na jeden semestr (można na cały rok). Złożyłam stos niezbędnych dokumentów w biurze współpracy z zagranicą na mojej macierzystej uczelni i czekałam na decyzję. Szczegółowe informacje dotyczące programu Erasmus Plus można znaleźć na stronach polskich uczelni oraz tych partnerskich. Z biegiem czasu widzę, że procedurę związaną z dokumentacją można zaliczyć do jednego z nielicznych minusów wyjazdu. Trwa kilka miesięcy.
W końcu otrzymałam wiadomość z informacją, że zostałam członkiem programu Erasmus Plus i mogłam rozpocząć przygotowania do wyjazdu. Trzeba było m.in. wykupić ubezpieczenie i bilety na podróż, poszukać mieszkania. Niestety, w przypadku mojego wyjazdu zakwaterowanie musiałam znaleźć we własnym zakresie. W dobie Facebooka i innych portali nie jest to wcale takie trudne. Ogłoszeń jest mnóstwo, a ponadto w większości miast, w których uczelnie przyjmują studentów z wymiany, działają organizacje studenckie, które często pomagają w zakwaterowaniu studentów zza granicy. Bardzo dużo wskazówek dotyczących zakwaterowania można znaleźć na stronach uczelni, do których się wyjeżdża.
Największe obawy dotyczą kosztów takiego wyjazdu. Zupełnie niepotrzebnie. Każdy student otrzymuje stypendium. Jego kwota różni się w zależności od kraju, do którego się udaje. Zazwyczaj są to pieniądze zupełnie wystarczające, a nawet jeśli do wyjazdu trzeba dodatkowo dołożyć z własnych środków, jest to z pewnością o ponad połowę tańsze niż studiowanie w Polsce, poza miejscem zamieszkania. W przypadku Włoch, stypendium z Erasmusa wynosi 500 euro miesięcznie. Wystarczy dołożyć z własnej kieszeni ok. 100 euro, by się utrzymać.
Na wyjazd nie trzeba zgłaszać się w pojedynkę, można pojechać z koleżanką lub kolegą. Istnieje też możliwość, by złożyć dokumenty do więcej niż jednej uczelni, w różnych miastach lub państwach. To zwiększa szanse dostania się do programu. Ja jednak do Włoch pojechałam sama, czego ani trochę nie żałuję.
Naturalną rzeczą jest początkowy stres, jaki przeżywa każdy człowiek na terenie nowego miejsca, wśród nieznanych ludzi, posługując się obcym językiem. Wystarczą jednak 2 tygodnie, by przywyknąć do nowego środowiska. Tak też było i ze mną. Wydział politologii Uniwersytetu Bolońskiego nie znajduje się w samej Bolonii, a w Forli. To miasto odległe od Bolonii o niecałą godzinę jazdy pociągiem. Pierwsze trudności mogą wystąpić już po przylocie do Włoch, ponieważ z lotniska trzeba się dostać na stację, ze stacji dotrzeć do Forli, a z dworca w Forli dojechać do mieszkania. Nie jest to jednak wcale trudne, jak w większości europejskich miast, wszędzie można porozumieć się po angielsku, a automaty z biletami posiadają opcję wyboru różnych języków. Miałam również szczęście, ponieważ właścicielka mieszkania, w którym spędziłam najlepsze pół roku z całego okresu swoich studiów, przyjechała po mnie na dworzec. Przywitało mnie gorące słońce i prawdziwa, włoska serdeczność.
Jestem studentem Uniwersytetu Bolońskiego
Na miejscu wystarczy zarejestrować swój przyjazd w biurze międzynarodowym i odebrać legitymację studencką. Tam też można dowiedzieć się wszystkich istotnych informacji dotyczących planów zajęć, organizacji semestru oraz zasad związanych z pobytem na terytorium danego państwa. W przypadku Włoch, członkowie Unii Europejskiej muszą zarejestrować swój pobyt, jeżeli jest on dłuższy niż 90 dni oraz uzyskać kod w urzędzie, potrzebny na przykład do umowy o mieszkanie. Nie jest to nic trudnego, druki również można wypełnić w języku angielskim.
Najważniejszą kwestią jest tak zwany Learning Agreement, czyli porozumienie o sposobie nauczania. W tym formularzu należy podać przedmioty, które będą wiodącymi podczas naszego studiowania za granicą. Zmian w programie można dokonywać także już na miejscu. Wszystkie szczegółowe informacje zazwyczaj są dostępne przez cały czas na stronach internetowych uczelni, można się z nimi zapoznać dużo wcześniej, jeszcze przed podjęciem decyzji o wyjeździe. Jeżeli pominięto coś na witrynie, trzeba napisać e-mail – uczelnie chętnie odpowiadają na wszelkie zapytania. Pomimo moich obaw związanych z językiem, jeden z przedmiotów zamieniłam na wykład w języku włoskim. Profesor pozwolił zdawać egzamin w języku angielskim, wystarczy tylko porozumieć się z prowadzącymi zajęcia. Wszystko można ustalić na miejscu, wystarczy próbować. Warto zaznaczyć, że we Włoszech zajęcia trwają dwie godziny, a nie półtorej, jak w Polsce. Wykłady często ułożone są jedne po drugich, bez przerwy, co niekiedy bywa męczące, ponieważ zaczynają się o 9, a kończą o 19. Podobnie, jak w Polsce, bywają dni wolne od zajęć.
Angelika Fila z koleżanką z Indii, Sambhavną Fot. Angelika Fila
Głównym założeniem programu Erasmus Plus jest możliwość studiowania na innej uczelni, w obcym kraju. Plusów płynących z takiego wyjazdu jest jednak znacznie więcej. Przede wszystkim mamy możliwość poznać tradycję, kuchnię i kulturę państwa, w którym się znajdujemy. Będąc przez pół roku we Włoszech zwiedziłam kilkanaście miast – tych będących symbolami Italii, ale też mniej znanych, również zachwycających swoim pięknem. Na mapie moich podróży znalazł się m.in. Rzym, Florencja, Bolonia, Wenecja, Werona, Cesenatico, Rimini, Ravenna, Mediolan, a nawet San Marino.
Włochy są państwem, w którym każde, nawet najmniejsze miasteczko zachwyca swoim stylem i klimatem, szczyci się wyśmienitą kuchnią oraz zabytkami, liczącymi nawet tysiące lat. Włochy są miejscem, w którym nie każdy zna dobrze język angielski. Starsza część mieszkańców posługuje się wyłącznie językiem włoskim. Tym sposobem miałam możliwość poprawiać swoje umiejętności językowe każdego dnia, zarówno na uczelni, w urzędach, jak i w sklepie, podczas robienia zakupów.
Klimat i wspomnienia Erasmusa tworzą przede wszystkim ludzie. Podczas wyjazdu nawiązałam przyjaźnie z ludźmi z różnych stron świata, od Wielkiej Brytanii, poprzez Indie, aż po Chiny. Ponieważ pojechałam do Włoch bez towarzystwa z Polski, byłam „skazana” na wielonarodowe towarzystwo. W towarzystwie nowych przyjaciół zwiedziłam Italię wzdłuż i wszerz. W mieszkaniu moim współlokatorami były Włoszki, Brytyjka, Rosjanka i Hinduska. Rozmawiałyśmy po angielsku. Co tydzień, któraś z nas przygotowywała coś tradycyjnego do jedzenia, pochodzącego z danego państwa. Dyskutowałyśmy podczas tych spotkań o naszych krajach, polityce, religii, a nawet dyskryminacji. Dzięki temu mogłam poznać różne punkty widzenia osób, które pochodzą z innych kręgów kulturowych.
Nie martw się językiem
Uniwersytet Boloński to jedna z najstarszych i najlepszych uczelni, jaka istnieje na świecie, więc zdawałam sobie sprawę, że łatwo nie będzie. Wyjazd jednak nauczył mnie pozytywnego myślenia i wiary w to, że wszystkie trudności da się pokonać. Zarówno problemy z językiem, które z czasem po prostu same zanikały, jak i przedmioty na uczelni, nie do końca związane z moim kierunkiem studiów, dało się znieść. Podobnie jest w Polsce, wszystko zależy od wykładowcy, tematu zajęć, a nawet sposobu prowadzenia wykładów.
W przypadku Erasmusa najważniejsze to: nie bać się spróbować! Podczas wyjazdu poznałam mnóstwo ludzi, których umiejętności językowe były przeróżne, od tych bardzo wysokich, do tych, które pozostawiały wiele do życzenia i wszyscy dali sobie radę. Jedni musieli przyłożyć się bardziej do nauki języka, zaś inni w tym czasie mogli więcej podróżować, ale niezależnie od poziomu zaawansowania, nie znam osoby, która nie skończyłaby semestru z powodzeniem. Niektórzy z nich zostali nawet we Włoszech na kolejny semestr.
Gdyby ktoś spytał mnie, co było największym minusem wyjazdu, bez wahania odpowiedziałabym, że pomysł, aby studiować tam tylko jeden semestr. Dziś pojechałabym na cały rok!