Nie żyją na świeczniku, stronią od publicznych wystąpień, jak ognia unikają mediów. Chcą być zwykłymi kobietami, poświęcić się roli matki, żony, babci i pracy zawodowej. Mężów-polityków oczywiście wspierają, ale nigdy nie wychodzą z cienia. Nie czują takiej potrzeby. Czas wypełniają im codzienne obowiązki, których mają więcej, bo ich mężów wciągnął świat polityki. Ale nie narzekają, wszystkie podkreślają, że żyją jak każda inna zwykła rodzina.
Krystyna Szlachta, żona Andrzeja Szlachty, dziś posła Prawa i Sprawiedliwości, w latach 1999-2002 prezydenta Rzeszowa, później radnego Rady Miejskiej, początkowo niepewnie podchodzi do rozmowy o swoim życiu. Wręcz dziwi się, że chcemy o tym pisać, bo przecież jest ono całkiem normalne. Ale, kiedy zaczyna opowiadać o mężu, dwóch córkach i sześciorgu wnukach, na jej twarzy natychmiast pojawia się uśmiech. Podkreśla, że mąż to działacz od zawsze. Gdy opowiada o nim, w jej oczach wyraźnie widać podziw nad jego zaangażowaniem we wszystko, czym się zajmuje. Wydaje się być idealnym wcieleniem strażniczki domowego ogniska.
– Nie musiałam łączyć pracy zawodowej z prowadzeniem domu, rodziną i wspieraniem męża w działalności politycznej – przyznaje pani Krystyna. – Moim królestwem był dom, stanowiący dla męża azyl od polityki. Tu zawsze mógł zasiąść do wspólnego posiłku, porozmawiać i odpocząć. Obecnie dzielę czas między Rzeszowem, gdzie mam córkę i dwoje wnuków, a Warszawą, gdzie mieszka druga córka z czwórką dzieci. Znajduję również czas na dobrą książkę, film oraz na pływanie, jazdę na rowerze i wyjścia do teatru czy filharmonii.
Choć dom jest najważniejszy, to u boku męża stała zawsze, a dla niego, co podkreśla pani Krystyna, bardzo istotne było jej zdanie. Tak było chociażby z decyzją o kandydowaniu na prezydenta Rzeszowa. – Mąż oczywiście konsultował ze mną tę sprawę. Był to kolejny szczebel w jego działalności. Najpierw był szefem „Solidarności” w Politechnice Rzeszowskiej, członkiem władz regionalnych i Komisji Krajowej „Solidarności”. Po wygranej kampanii wyborczej do samorządów, którą mąż powadził jako szef sztabu wyborczego AWS, zaproponowano mu kandydowanie na prezydenta, więc uszanowałam jego decyzję. Gdy w 2002 r. mąż po raz drugi ubiegał się o urząd prezydenta, miałam wątpliwości. Przeszliśmy już przez pewien etap i poznaliśmy smak tej polityki. Pełniąc funkcję publiczną trudno uniknąć krytyki, jednak gdy pojawiają się bezpodstawne zarzuty dotykające nawet rodziny jest to wyjątkowo bolesne. Podziwiałam męża, że w tej atmosferze potrafił znaleźć radość i motywację do działania. Dlatego w sposób szczególny wspierałam wówczas męża. Poznałam wtedy blaski i cienie działalności publicznej – przyznaje.
Detoksykacja od polityki
– Teraz, gdy mąż sprawuje mandat posła, dbam o to, by miał wszystko przygotowane do pełnienia funkcji publicznej, od garnituru po krawat. W nawale obowiązków mężczyzna może czegoś nie zauważyć, a kobiece oko wychwyci wszystko. Dom jest dla męża miejscem detoksykacji politycznej. W domu skupiamy się na sprawach rodzinnych. Często przebywają u nas córki ze swoimi rodzinami. Spełniam się więc w roli żony, matki i babci. Spotykamy się też ze znajomymi i przyjaciółmi. Wyjątkowymi chwilami są święta – to ogromna przyjemność, mnóstwo radości, ale też nie mały wysiłek. To buduje jedność i scala rodzinę, dla której chce się żyć i poświęcać – podkreśla.
A gdyby mąż chciał jeszcze raz kandydować? – Ooo, nad kandydowaniem męża na urząd prezydenta mocno bym się zastanawiała – stwierdza stanowczo. – Chociaż wiem, że jest do tego mocno namawiany. Pełnienie przez męża funkcji posła jest dla mnie mniej stresujące, bo moja rola jest wtedy drugoplanowa. Przy mężu prezydencie ciążyły na mnie obowiązki towarzyszenia w oficjalnych spotkaniach bilateralnych, w roli żony posła, i to posła bardzo aktywnego, czuję się mimo wszystko lepiej pozostając w drugim planie, przy rodzinie. Do publicznego zgiełku mnie nie ciągnie a powrót męża do ratusza rodzi wiele moich obaw. Chociaż wiem, o jakim Rzeszowie mąż marzy ….
Anna Rzońca: żona wojewody, marszałka i posła
Anna Rzońca, stomatolog w Samodzielnym Publicznym Miejsko – Gminnym ZOZ-ie w Jaśle, od prawie 30 lat jest żoną Bogdana Rzońcy. Tym samym była już żoną dyrektora Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle, żoną wojewody krośnieńskiego, żoną marszałka województwa podkarpackiego i żoną wicemarszałka województwa podkarpackiego. Teraz jest żoną posła PiS-u. Dużo tych zaszczytnych tytułów w życiu jej przypadło, jednak pani Anna traktuje je z dystansem. Anna Rzońca jest przede wszystkim żoną, matką i stomatologiem z imponującym stażem pracy.
Początek związku Anny i Bogdana Rzońców bynajmniej nie miał nic wspólnego z polityką. Pochodząca z Dolnego Śląska pani Anna przyjeżdżała na wakacje do rodziny mieszkającej w Zarzeczu w gminie Dębowiec, gdzie urodził się i mieszkał Bogdan Rzońca. Poznali się na miejscowej dyskotece. Atrakcyjna brunetka z miejsca go oczarowała i zrobiła piorunujące wrażenie. On ujął ją romantycznym zaproszeniem do tańca. – Pamiętam, że powiedział: Czy zgodzi się waćpanna zatańczyć ze mną? I jestem pewna, że o żadnej polityce wówczas nie rozmawialiśmy – wspomina z uśmiechem Anna Rzońca.
Pobrali się w 1985 roku w Dębowcu, a wkrótce potem na świat przyszły ich córki: 27-letnia dziś Karolina, absolwentka Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, na stałe mieszkająca w stolicy, i 23-letnia Aleksandra, która właśnie przygotowuje się do obrony pracy magisterskiej na Wydziale Prawa i Administracji. Bogdan Rzońca pracował jako nauczyciel w Studium Nauczycielskim w Jaśle, następnie jako dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle. Na początku lat 90. zaangażował się w działalność polityczną. W latach 1997-1998 pełnił funkcję ostatniego wojewody krośnieńskiego, będąc zarazem najmłodszym wojewodą w kraju. O tym, że jego kandydatura jest brana pod uwagę, jego żona dowiedziała się właściwie na samym końcu. – Mąż chciał oszczędzić mi stresu. Był to jego pierwszy sukces w polityce, a dla naszej rodziny zupełnie nowa sytuacja – tłumaczy pani Anna.
Podziwiam męża, bo polityka jest nie dla mnie
– Kiedy mąż zaczął działalność polityczną, córki były małe. Gdy został wojewodą, a potem marszałkiem i wicemarszałkiem, spadło na niego masę obowiązków, czasu wolnego miał coraz mniej. Dlatego każdą wolną chwilę spędzał z dziewczynkami, nawet wieczorami sprawdzał im lekcje. W weekendy i wakacje zabierał je na wycieczki, bardzo często w góry, obie zaraził miłością do Bieszczad. Mimo natłoku obowiązków, obie przygotował do matury i egzaminów na studia. Teraz, kiedy jest posłem, nadal jest bardzo zajęty, ale widujemy się częściej, bo co drugi tydzień, który nie jest sejmowym, mąż wraca na Podkarpacie i na miejscu wykonuje poselskie obowiązki w biurach w
Jaśle, Brzozowie i Ustrzykach.
Bycie żoną polityka, zdaniem Anny Rzońcy, wcale nie oznacza życia na świeczniku i bycia na cenzurowanym. – Absolutnie nie czuję się osobą na świeczniku. Przez funkcje mojego męża jestem w pewien sposób osobą publiczną, ale nie ma to wpływu na moje codzienne życie i pracę – mówi. – Proszę mi wierzyć, bycie politykiem to nie same zaszczyty, tylko ciężka praca, duża odpowiedzialność i odwaga. Podziwiam mojego męża i jestem dumna z niego, bo sama nigdy bym się na to nie zdecydowała. I chociaż w pełni doceniam jego polityczne sukcesy, to najbardziej dumna byłam z męża w listopadzie zeszłego roku, kiedy po trudach kampanii wyborczej, obronił doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Dom państwa Rzońców jest domem bardzo tradycyjnym więc celebruje się tu życie rodzinne i spędza ze sobą wolne chwile. Szczególnie miłe są te dni, kiedy do domu zjeżdżają córki i wnuczka Igusia, za której przyczyną pan Bogdan został mężem babci Ani. – Ostatnio wybraliśmy się z mężem na wspólny urlop tylko we dwójkę, nad nasze polskie morze. Mieszkaliśmy w Pucku i bardzo aktywnie spędzaliśmy urlop, jeżdżąc na rowerach i maszerując brzegiem morza z kijkami. Po powrocie mąż przyznał, że to były dla niego fantastyczne wczasy, bo w końcu mógł odpocząć tak jak lubi, w ruchu, a żona nie zmuszała go do leżenia na plaży.
Magdalena Miklicz: Sławek to mąż i ojciec, dopiero potem marszałek
W sanockim mieszkaniu Magdaleny i Sławomira Mikliczów toczy się codzienne życie najnormalniejszej rodziny na świecie, o czym pani Magdalena w rozmowie przekonuje kilkakrotnie, zaprzeczając, jakoby fakt, że jej mąż pełni istotną funkcję w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie (Sławomir Miklicz jest członkiem Zarządu Województwa Podkarpackiego) miał jakieś szczególne znaczenie w domu albo na gruncie prywatnym. Oczywiście, cała rodzina jest dumna z tego powodu, ale pan Sławomir w domu jest przede wszystkim mężem, ojcem dwóch synów – 10-letniego Mateusza i 6-letniego Kacpra – i głową rodziny. Poza tym, że w domu czasem komentuje się ważne wydarzenia, raczej unika się dyskusji o polityce.
Magdalena i Sławomir Mikliczowie są od ponad 10 lat małżeństwem, ale staż związku mają zdecydowanie dłuższy. Byli dla siebie licealną miłością – koledzy z klasy pani Magdaleny byli dla pana Sławomira kolegami z podwórka, więc spotkanie tych dwojga było nieuniknione. – Zaczęliśmy bywać na tych samych wycieczkach i imprezach i tak to właśnie się zaczęło – wspomina pani Magdalena.
Działalnością samorządową i polityczną Sławomir Miklicz zaczął zajmować się dość wcześnie. Wspólnie z Elżbietą Łukacijewską tworzył struktury Platformy Obywatelskiej w powiecie sanockim. Mając 27 lat był już sanockim radnym. Od 2006 do 2010 roku był radnym Sejmiku Województwa Podkarpackiego, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Klubu Radnych PO. Od dwóch lat zasiada w Zarządzie Województwa Podkarpackiego.
Częste nieobecności pana Sławomira w domu nie są dla domowników czymś nowym. Przez wiele lat pracował jako regionalny menadżer w firmie kosmetycznej i zarządzał regionem obejmującym województwa podkarpackie, świętokrzyskie oraz lubelskie. – Już wtedy przyzwyczaiłam się do takiego trybu życia. Oczywiście, bardzo ciężko było, gdy dzieci były małe. Teraz czasami denerwuję się, że chłopcy za mało czasu spędzają z ojcem – bo są już w takim wieku, kiedy mama nie jest już ekspertem od wszystkiego – ale uczymy się gospodarować naszym wspólnym czasem – dodaje. Magdalena Miklicz nie angażuje się w działalność Sławomira Miklicza. Wspiera go jako żona. Polityka nie jest jej pasją, ale gdy trzeba towarzyszyć mężowi, nie odmawia. Na co dzień nie odczuwa też, że jest żoną znanego samorządowca. – Być może decyduje o tym fakt, że mieszkamy w Sanoku, nie w Rzeszowie – zastanawia się.
Bankowiec i „mamuśka”, która wstaje o 4.40
Pani Magdalena, z wykształcenia ekonomistka, na co dzień pracuje w Podkarpackim Banku Spółdzielczym w Sanoku. Jest tu kierownikiem Sekcji Zarządzania Systemami w Departamencie Informatyki. Jej dzień rozpoczyna się o 4.40 nad ranem, bo jak sama przyznaje, jest „mamuśką, która dba o swoich chłopaków, choć oni świetnie poradziliby sobie bez jej opieki”. – Pakuję synom plecaki, robię śniadanie i razem z mężem wybieramy się do pracy. Pracę kończę o 15, potem zaczynają się zajęcia pozalekcyjne chłopców, a później do domu wraca mąż, więc dla siebie mamy jedynie wieczory – mówi Magdalena Miklicz.
– W tygodniu staramy się aktywnie spędzać czas, natomiast w weekendy leniuchujemy. Mamy bardzo mało weekendów tylko dla siebie, więc kiedy mąż jest w domu, nigdzie nie wychodzimy, tylko najnormalniej w świecie spędzamy czas w gronie rodzinnym. Zimą jeździmy na narty, staramy się też wyjeżdżać wspólnie na wakacje. Żyjemy jak każda inna zwykła rodzina – zaznacza.