Niepełnosprawność nie musi uniemożliwiać funkcjonowania w życiu społecznym, choć zawsze będzie narzucać pewne ograniczenia. Jak dużą przeszkodę stanowią one, gdy się jest szefem czy właścicielem firmy? Jakie bariery fizyczne i psychiczne trzeba pokonać?
Przypadek Jana Wojtaszka, budowlańca z Jawornika w gm. Niebylec, właściciela firmy „Wojtdach”, jest jeśli nie ekstremalny, to na pewno bardzo trudny. Ze względu na profesję, którą wykonuje. Firma budowlana „Wojtdach Jan Wojtaszek” powstała w 1998 r. Jej specyfiką, oprócz robót typowych dla budownictwa ogólnego, są prace wysokościowe – blacharskie, dekarskie, konserwatorskie – na obiektach zabytkowych, np. kościołach. Zatrudnia, zależnie od ilości zamówień, do 10 osób. W lipcu 2005 r. właściciel firmy otarł się o śmierć: w hurtowni przy ul. Baczyńskiego w Rzeszowie, podczas wywózki zakupionych mebli, jego noga dostała się pomiędzy kabinę windy a szyb i została zmiażdżona. Pan Jan przeżył stan śmierci klinicznej. Lekarze, ratując życie, musieli mu amputować nogę.
Albo łóżko, albo aktywne życie
Kiedy po kilku miesiącach odzyskał siły, zamówił taksówkę, pojechał na budowę i bez nogi wspiął się na dach. – Taksówkarz myślał, że coś mi się stało w głowę. A dla mnie ta ucieczka na dach była momentem wyboru: albo zostanę w łóżku i przez następne 10 lat będę tylko patrzył w sufit, albo podejmę walkę o powrót do aktywnego życia – opowiada.
W tej walce pomogła mu także wizyta w szpitalu, niedługo po wypadku, konserwatora Zbigniewa Juchy i ks. Stanisława Rydzika, ówczesnego proboszcza z Boguchwały (dziś już nieżyjącego), z którymi współpracował. – To był dla mnie znak, że jeszcze ktoś czegoś ode mnie oczekuje. Impulsem do działania był także otwarty dach budynku mieszkalnego pod Warszawą, gdzie akurat wtedy prowadziliśmy prace. W tym domu cały czas mieszkali ludzie, a ja starałem się go zabezpieczyć, organizowałem prace przez telefon – opowiada Wojtaszek.
Pan Jan został osobą niepełnosprawną w najlepszych latach swojej aktywności zawodowej i osobistej. – Byłem świetnie przygotowany do zawodu, miałem doświadczenie nabyte nie tylko w Polsce, ale i za granicą, zawsze lubiłem pracę na budowie. Po wypadku musiałem podjąć wysiłek, żeby nie tylko przyzwyczaić mięśnie do nowej sytuacji, ale przede wszystkim przeorientować myślenie – opowiada. Dzięki pomocy życzliwych ludzi, którzy zorganizowali zbiórkę pieniędzy, porusza się przy pomocy protezy lewej nogi.
Śniadanie na rusztowaniu
Nadal, jak przed wypadkiem, dogląda prace na wysokości. – Proszę sobie wyobrazić, ile energii i umiejętności trzeba, by wspiąć się w protezie po rusztowaniu na wieżę kościelną np. w Sękowej k. Gorlic, 50 metrów nad ziemię – mówi. I dodaje: – Będąc tam, niekiedy nie pozwalałem pracownikom zejść z rusztowania na dół na śniadanie, żebym nie musiał schodzić i wychodzić ponownie wraz z nimi.
Bardzo utrudnia mu pracę to, że żadna proteza nie jest przeznaczona do użycia w takich warunkach. Bywa to powodem dramatycznych sytuacji, jak choćby wtedy, gdy podczas wspinaczki po rusztowaniu z protezy pana Jana odłamała się stopa. – Pracownicy jakoś mnie sprowadzili na dół – opowiada. – Zareklamowałem śrubę, która się złamała, a producenci mocno zastanawiali się, jak to w ogóle było możliwe.
W przypadku tego typu niepełnosprawności każdy ruch jest wyzwaniem i niesie z sobą niesamowity wysiłek połączony z bólem, który trzeba pokonać. – Problemem – opowiada Jan Wojtaszek – jest nawet pochylenie się i podniesienie z ziemi ołówka, który wypadł z ręki.
Zawsze miał wsparcie w pracownikach stanowiących trzon firmy. – Kiedy straciłem nogę, stali przed szpitalem i płakali. To też był dla mnie znak, że nie mogę ich zostawić – opowiada. Reakcje inwestorów bywają różne: jedni, widząc człowieka bez nogi, poruszającego się o lasce, widzą w nim hochsztaplera, który chce wyłudzić pieniądze. Kiedyś właścicielka domu sąsiadującego z tym, w którym akurat jego firma prowadziła prace, wzięła go za żebraka, gdy zapukał, by podciągnąć od niej prąd. Choć są też i tacy, którzy nie kryją podziwu, że człowiek z taką niepełnosprawnością może podejmować tak trudne zadania.
Noga nie odrosła
Wojtaszek zdaje sobie sprawę, że niepełnosprawność zawsze będzie nakładała pewne ograniczenia. Ale wiele z nich można by łatwo wyeliminować. – Np. większość hurtowni budowlanych, w których się zaopatruję – podkreśla właściciel „Wojtdachu” – nie ma miejsc parkingowych dla osób niepełnosprawnych, położonych blisko drzwi wejściowych. Takie miejsca częściej spotyka się przy urzędach, jednak są one zorganizowane niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Jeżeli zaparkuję na takim miejscu, mam problemy z wyjściem z samochodu w protezie, bo jest zbyt mało miejsca, by maksymalnie otworzyć drzwi. Muszę więc odjechać tam, gdzie tego miejsca jest więcej, z reguły na koniec parkingu, a stamtąd z kolei trzeba kawałek podejść.
Następna sprawa to ubikacje dla niepełnosprawnych. Cóż z tego, że znajdują się one w obiektach użyteczności publicznej, skoro – zdaniem Jana Wojtaszka – najczęściej są zamknięte i nie wiadomo, kto ma do nich klucz.
Inny problem to orzecznictwo nie związane z celami leczniczymi. – Urzędnicy i lekarze orzecznicy sprawdzali kilkadziesiąt razy, czy nie stał się cud i czy przypadkiem noga mi nie odrosła. To jakiś inny rodzaj medycyny, którego zadaniem jest chyba upokorzenie człowieka, tym bardziej, że te badania w żaden sposób nie poprawiły jakości mojego życia – mówi rozgoryczony.
Pan Jan uważa, że pomoc państwa dla osób niepełnosprawnych w zakresie zaopatrzenia w sprzęt ortopedyczny jest na bardzo niskim poziomie. – Proteza to urządzenie, które się zużywa i po 2-3 latach wymaga wymiany poszczególnych elementów – tłumaczy. – Dla przeciętnego człowieka są to kosmiczne kwoty. Płaciłem i płacę ubezpieczenie, tymczasem na protezę mogę dostać z NFZ 2800 zł, co stanowi zaledwie kilka procent jej wartości (150 tys. zł). Wielu niepełnosprawnych wróciłoby do życia, gdyby dano im sprzęt na przyzwoitym poziomie.
Dwa schody to problem
„Wojtdach” to nie jest firma dla niepełnosprawnych – jej właściciel stał się taki w wyniku wypadku. Ale firmę mogą założyć także osoby niepełnosprawne. Taką jak choćby Spółdzielnia Socjalna „Ortosport”, która powstała w listopadzie ub.r. w wyniku realizacji projektu unijnego. Trzon jej działalności to remonty i sprzedaż sprzętu ortopedycznego i rehabilitacyjnego. Spółdzielnia socjalna łączy cechy przedsiębiorstwa i organizacji pozarządowej i ma umożliwić jej członkom, którymi muszą być przynajmniej w 50 proc. osoby zagrożone wykluczeniem społecznym, powrót do normalnego życia i aktywności na rynku pracy. „Ortosport” tworzy 8 osób, wszyscy niepełnosprawni. Połowa porusza się na wózkach inwalidzkich.
– Wybraliśmy taki profil działalności, bo są to tematy, z którymi stykamy się na co dzień. Doszliśmy do wniosku, że możemy na tym zarobić. Sami zaopatrujemy się w taki sprzęt, wiemy, jakie są potrzeby rynku, postanowiliśmy więc wykorzystać naszą wiedzę i życiowe doświadczenia – podkreśla wiceprezes „Ortosportu”, Tomasz Surmacz. Od kilkunastu lat porusza się na wózku inwalidzkim, po tym, gdy jako 18-latek skoczył na główkę do wody tak niefortunnie, że doznał paraliżu czterokończynowego, zwanego w języku medycznym tetraplegią.
Surmacz przyznaje, że tego typu firma jest uprzywilejowana: dostała dotychczas ok. 140 tys. zł dotacji oraz uzyskała półroczne wsparcie pomostowe na bieżącą działalność. Za pieniądze z dotacji spółdzielcy kupili potrzebne urządzenia i narzędzia, mają w planie kupić samochód. Na razie są jeszcze w okresie rozruchu firmy.
Zdaniem Surmacza, najważniejszy problem to likwidacja barier architektonicznych w obiektach użyteczności publicznej, która postępuje, ale nie wszędzie. – Wiele spraw można załatwić przez internet czy telefon, ale jeżeli trzeba się wybrać do urzędu, to czasami wiążą się z tym problemy – opowiada wiceprezes „Ortosportu”. – Byłem ostatnio w banku, przed kasą były dwa schody. Dla mnie już taka rzecz stanowi utrudnienie.
Na miarę XXI wieku
Jan Wojtaszek: – Człowiek zostaje z niepełnosprawnością sam na sam i trzeba to zaakceptować. Jednak – aby podnieść swą jakość życia – osoby niepełnosprawne potrzebują po prostu cywilizacji. Na miarę XXI w.