Aneta Gieroń: Od jakiego słowa zacząć rozmowę z kimś, dla kogo słowo jest, no właśnie, czym…
Krystyna Lenkowska: Czymś bardzo ważnym i gdyby miało go zabraknąć, a widziałam, jak mojemu ojcu słowa zabrakło, gdy zmagał się z Alzheimerem, to część tożsamości gdzieś by mi uciekła. W życiu nie wyszły mi nuty, ruch pędzla, ciała, ale, na szczęście, słowo pozwala mi się wyrażać, daje wiele radości, jak choćby w tłumaczeniu wierszy Emily Dickinson, co po latach znajdzie swoje wydanie w gronie najlepszych tłumaczy jej poezji. W słowie definiuję się najpełniej. Świat zatrzymuje się wokół słowa. Żeby zobaczyć więcej, trzeba się zatrzymać. Tak, forma werbalna jest dla mnie ważna.
Stąd też zmiana w formie? Od dawna znamy Panią jako poetkę, tłumaczkę i… niespodziewanie zadebiutowała Pani prozą. Niedawno ukazała się pierwsza książka "Babeliada".
Proza powstawała równolegle z wierszami. W szkole pisałam wypracowania; na studiach obowiązkowe "compositions", które w tamtym czasie zajmowały mi więcej czasu niż pisanie wierszy. Z czasem doszły obowiązkowe teksty przy okazji obecności na różnych festiwalach literackich, ale też redakcja "Frazy" (pismo literacko-artystyczne o zasięgu ogólnopolskim, ukazujące się w Rzeszowie od października 1991 roku – przyp. red.) często zachęca mnie do pisania esejów, co sprawia mi satysfakcję jako autorowi. Krytyka literacka też nie jest mi obca – recenzje publikowałam we "Frazie", w "Twórczości" (najstarsze polskie czasopismo literackie ukazujące się od 1945 roku – przyp. red.) czy "Akcencie" (czasopismo poświęcone literaturze pięknej, sztukom plastycznym i naukom humanistycznym – przyp. red). Gdy się nad tym zastanawiam – proza towarzyszy mi od dawna, ale rzeczywiście, nigdy metodycznie nie planowałam powieści. Rozdziały, jakie pojawiły się w "Babeliadzie", są samoistnymi, suwerennymi opowiadaniami. Gdyby je wziąć osobno, one żyją swoim życiem. Tak naprawdę, łączą je imiona bohaterów i pewna spójność charakterologiczna postaci.
Bez opowiadań pisanych na przestrzeni lat nigdy by "Babeliada" nie powstała?
Pewnie nie. Zadebiutowałam we "Frazie" opowiadaniem "Maks i Babel", które po latach stało się pierwszym rozdziałem mojej książki. Tamten debiut pociągnął za sobą zainteresowanie moimi małymi formami. Kolejne dwa opowiadania opublikowałam w "Nowej Okolicy Poetów" (ogólnopolski kwartalnik literacki wydawany w Rzeszowie od 1998 r. , obecnie zawieszony – przyp. red). Jedną z pierwszych czytelniczek moich prozatorskich prób była też przyjaciółka, Ewa Hryniewicz-Yarbrough, tłumaczka, eseistka, która bardzo mnie zachęcała do kontynuowania tej historii w takiej formie. I choć jej słowa wzięłam sobie do serca, to najpilniejszą uczennicą nie byłam. Od ukazania się pierwszego opowiadania, bodaj, w 2002 lub 2003 roku, do wydania "Babeliady" w 2016, minęło kilkanaście lat.
Być może w Pani życiu musiało się jeszcze kilka rzeczy zdarzyć, by domknąć klamrę powieści.
Niekiedy nie miałam natchnienia, by kontynuować postać Babel, czasem zdawała mi się ona nie dość interesująca, a może samo "przysiadanie fałdów" mnie zniechęcało?! Pisanie prozy jest pracochłonnym zajęciem, dużo bardziej niż pisanie poezji, porównałabym je do pracy przekładowej. I co ciekawe, nawet gdy napisałam ostatni rozdział "Planeta", książka ciągle zdawała mi się zbyt mała objętościowo. Wtedy też pojawił się pomysł, by pomiędzy rozdziałami zawrzeć coś w rodzaju dziennika.
Element poezji w prozie.
Nie wiem, czy to jest poezja, esej, czy nieoczywista w formie proza. Jako czytelniczkę i autorkę rzeczywistość pociąga mnie najbardziej. Te mini traktaty są urealnianiem fikcji, jeszcze mocniejszym chwytaniem się otaczającej rzeczywistości.
Babel jest alter ego Krystyny Lenkowskiej?
Nie do końca. Dużo jest Babel we mnie, wprost proporcjonalnie i odwrotnie proporcjonalnie, choćby w opisach dzieciństwa, ale moich cech można się też doszukać w Homerze. Miewam różne obsesje, z którymi walczę – strach przed wodą, podróżą. Wydaje mi się, że ja je oswoiłam, a Babel nie do końca udaje się zapanować nad różnego rodzaju lękami i natręctwami. Podróżujący Homer jest odbiciem mnie samej, która nie dotarła jeszcze w tak wiele miejsc jak on. Obdarzyłam go moim idealizmem, również tym dotyczącym miłości, by przez całe życie kochać tylko jedną osobę.
Ale w powieści Homer nie okazuje się miłością idealną.
W końcu odbrązawiam go może boleśnie, ale potrzeba fikcji u Babel (nie u autora) jest tak wielka, że ona uwierzyła w tego człowieka, w tę miłość, choć czytelnik wcale nie ma pewności, czy on istniał naprawdę. Babel ma dużą potrzebę uciekania od rzeczywistości, budowania własnego świata; relacja z Homerem w roli głównej, mimo elementów surrealnych, też zdaje się bardzo realna, choć wcale taka być nie musiała.
Realny w życiu Babel jest mąż Maks. Ostoja, ale nie bez skazy.
Przez wiele stron powieści Maks wydaje się najbardziej pozytywnym bohaterem, wzbudzającym sympatię, może nudnawym, ale solidnym. Jednak mężczyzn idealnych nie ma, kobiet zresztą też nie. Dołożyłam więc Maksowi odrobinę pieprzyka, lekko go "uszczypnęłam", by stał się bardziej wiarygodny.
Czytając tę książkę nie sposób uwolnić się od doszukiwania pewnych analogii z Panią związanych.
To prawda. Dużo historii zapożyczyłam z życiorysów członków mojej rodziny, ale też "bliższych i dalszych krewnych i znajomych królika” (śmiech).
Najbardziej realną postacią w "Babeliadzie" jest Profesor, którego obdarzyła Pani życiorysem prof. Franciszka Chrapkiewicza – Chapeville'a.
Długo się zastanawiałam, czy "Historię paryską", opowiadanie, które już wcześniej żyło swoim życiem, umieścić w "Babeliadzie" i uznałam, że warto pozwolić Babel pójść jeszcze i tą ścieżką. Moja bohaterka, która żyje w wykreowanym przez siebie świecie, ucieka w różnego rodzaju dziwactwa, jak choćby uczestnictwo w ceremoniach ślubnych nieznanych jej osób, czy miłość do Homera, który najprawdopodobniej nie istnieje, próbuje też realnej podróży, jak ta historia. Ma odwagę podążyć za organiczną empatią na antypodach własnych spraw i ego. Dlatego wysłałam ją do Paryża.
To fragment powieści, gdzie można się Pani najbardziej dopatrzeć?
W tym opowiadaniu, rzeczywiście, jestem obecna prawie w 100 procentach. Historia tej rodziny jest tak wielką treścią, że każda fikcja z nią przegrywała, stąd ten (prawie) realizm. W pozostałych rozdziałach fikcji jest bez porównania więcej – być może moje życie nie jest na tyle barwne, by starczyło na niezwykle zajmującą treść. Np. postać dziewczynki, która ma pasję rekordów morskich, wzorowana jest na historii naszego znajomego, Arka Pawełka, który przepłynął Atlantyk na pontonie jako pierwszy człowiek na świecie i planował opłynąć Przylądek Horn.
Ale gdybym chciała zapytać, o czym jest ta książka, to…
O miłości. O potrzebie miłości i naturalnej potrzebie odnoszenia miłości do jakiejś czystej postaci. Równocześnie o tym, że to się właściwie nigdy nie ziści. Jest w nas odwieczna tęsknota do bezwarunkowej miłości, stąd może ten wątek dwojga postaci, które spotykają się za młodu i marzą o sobie całe życie. I choć jest to irracjonalne marzenie, zawsze będę się upierać, że marzenia w życiu są niezbędne. Babel, wymyślając Homera, nie dążyła do konfrontacji, a do podtrzymania iluzji o cudowności świata, dzięki temu jej życie było może pełniejsze.
To też opowieść o braku komunikacji nawet w XXI wieku i o niedojrzałości emocjonalnej naszej epoki. O zakochanych, którzy nie mają odwagi, by z drugą osobą być naprawdę. Marzą im się podróże, kariera, pieniądze, ale bez konieczności ponoszenia kosztów odpowiedzialności. Homer zawraca Babel głowę liścikami, kusi, a jednocześnie to wszystko jest takie niezobowiązujące. Co by się stało, gdyby Babel nie spotkała Maksa?! Gdyby nie porwał jej do Słotka – co jest nawiązaniem do rzeszowskiej Słociny (śmiech). Być może ona nie miałaby na tyle determinacji, by swoje życie wypełnić rodziną, mężem, dzieckiem, tym bardziej, że mamił ją ktoś tak atrakcyjny jak Homer. A tak naprawdę, marzenia im są atrakcyjniejsze, tym mniej realne.
To oznacza, że ciąg dalszy prozy w Pani życiu będzie?
Nie wiem. Sama Babel umarła, więc ta opowieść na dziś wydaje mi się zamknięta. Być może skoncentruję się bardziej na pisaniu opowiadań. Nie kryję, że proza przywiązuje do biurka w dłuższych sekwencjach czasowych i wiele zależy od odzewu czytelników, po tej pierwszej powieści – czy warto tak obciążać kręgosłup (śmiech). Być może ten ewentualny dialog zainspiruje mnie do kolejnej prozatorskiej przygody.
Krystyna Lenkowska, rzeszowska poetka, anglistka, tłumaczka literatury anglosaskiej, wydała dotychczas: „Walc Prowincja” 1991, „Nie deptać przylaszczek” 1999 (YES), „Pochodnio, różo” 2002 (Nowy Świat), „Wiersze Okienne” 2003 (Podkarpacki Instytut Książki), „Wybór Ewy” 2005 (Polski Instytut Wydawniczy), „Sztuka białego” 2008 (Instytut Wydawniczy Erica), „Tato i inne miejsca” 2010 (Miniatura), „Kry i wyspy” 2013 (Mitel) „Zaległy list do pryszczatego anioła” 2014 (Mitel) oraz "Troska" (Lwów 2014). Wiersze, fragmenty prozy, tłumaczenia i eseje publikowała w wielu pismach i antologiach w Polsce, USA, na Ukrainie, w Chinach, Czechach, Albanii, Macedonii, Meksyku, Bośni i Hercegowinie, Indiach. Autorka piosenek, blogerka portalu BIZNESiSTYL.pl, członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Stowarzyszenia Autorów ZAiKS oraz międzynarodowego stowarzyszenia Poetas Del Mundo. W Rzeszowie identyfikowana ze Szkołą YES, którą współtworzyła przez 18 lat, oraz akcjami non-profit w ramach Pretekstów Literackich i Kulturalnej Piwnicy. W 2016 roku wydała swoją pierwszą powieść "Babeliada", o której Bogdan Loebl, znakomity polski poeta, prozaik i publicysta, napisał: „W tej prozie jest wszystko, czego w prozie szukam: wyczucie rytmu i muzyka. Zatem Lenkowskiej wyrosło drugie skrzydło: proza”.