Reklama

Ludzie

“Teraz komiks!” Wojciecha Jamy w Muzeum Narodowym

Z Wojciechem Jamą, twórcą Muzeum Dobranocek w Rzeszowie i organizatorem wystawy komiksu w Muzeum Narodowym w Krakowie, rozmawia Antoni Adamski
Dodano: 26.03.2018
38064_jama
Share
Udostępnij
Jako pierwsze w Polsce Muzeum Narodowe w Krakowie zorganizowało wystawę komiksu. Jest to kolekcja Wojciecha Jamy z Rzeszowa, twórcy Muzeum Dobranocek. Tym samym ten popularny gatunek kultury masowej zyskał w kraju – ale nie w stolicy Podkarpacia – rangę sztuki.

Antoni Adamski: Czy komiks jest sztuką?
 
Wojciech Jama: Komiks jak każdy inny gatunek artystyczny może  być dziełem sztuki. Bo tak jak w malarstwie, rzeźbie itp. spotkamy tu zarówno dzieła wybitne jak i takie na poziomie kiczu.
 
Muzea Narodowe w Krakowie i Warszawie nie dopuściły na swe sale ekspozycyjne malarstwa Zdzisława Beksińskiego. Z komiksem było zapewne wiele problemów. Jak przekonywał pan dyrekcję Muzeum do pokazania swojej kolekcji?
 
Do wystawy doszło z inicjatywy dwóch moich krakowskich przyjaciół: Tomasza Trzaskalskiego, architekta oraz Artura Wabika, grafika i wydawcy. Muszę przyznać, iż na spotkanie z dyrektorem Andrzejem Betleją i wicedyrektorem Andrzejem Szczerskim szedłem „najeżony”. A więc z nastawieniem, iż będę musiał ich przekonywać, iż komiks także może być sztuką i że będę musiał walczyć o miejsce dla niego na salach wystawowych Muzeum Narodowego. Nic takiego się nie wydarzyło. Obaj dyrektorzy zaczęli od pytań: co mam w swoich zbiorach i jak te zbiory pokazać? Doszło do konkretnych ustaleń. Prace nad przygotowaniem  ekspozycji trwały rok. Najpierw należało przygotować dokumentację i podjąć decyzję: co wystawić, a z czego zrezygnować. Później pokazać tło historyczne: skąd wziął się komiks w Polsce i na świecie? Nad wystawą pracowaliśmy przez rok jako trójka kuratorów, oprócz mnie Tomasz Trzaskalik, Artur Wabik, oraz zespół pracowników Muzeum Narodowego w Krakowie. 
 
Nigdy przedtem nie wystawiał  pan swojej kolekcji?
 
Owszem, lecz tylko w niewielkich placówkach jak np. Muzeum Zabawek w Karpaczu, muzea samorządowe itp. Były to bardzo skromne ekspozycje…
 
Nie chciał pan pokazać komiksu w Rzeszowie?
 
Chciałem, ale nic z tego nie wyszło. Byłem w tej sprawie u dyrektora Biura Wystaw Artystycznych. Dyrektor kazał mi napisać podanie. Przyszła odpowiedź odmowna. 
 
Jak w takim razie komiks – rzekomo niegodny Rzeszowa – trafił do pierwszej placówki w kraju: do Muzeum Narodowego?
 
Od dziesiątków lat pewne kierunki sztuki współczesnej inspirują się komiksem. Pop-art byłby bez komiksu nie do pomyślenia. Czy to coś nowego? Informuje o tych faktach nawet najbardziej pobieżny podręcznik historii sztuki. Trzeba go tylko chcieć przeczytać. Niemniej jednak Muzeum Narodowe w Krakowie podjęło ryzyko: jako pierwsza tak prestiżowa placówka w kraju zdecydowała się pokazać komiks. 
 
Może dlatego, aby przyciągnąć młodzież i tak nieco „na siłę” podnieść muzealną frekwencję?
 
Nie, w żadnym wypadku. Do kas ustawiały się długie kolejki. Stali w nich zarówno czterdziestolatkowie, młodzi ludzie jak i dzieci. Dla tych pierwszych był to powrót do krainy dzieciństwa, dla drugich poznanie świata swoich rodziców – tego sprzed dziesięcioleci. Każdy ma swoją opowieść. 
 
Jaka jest ta pańska opowieść? Jest pan z zawodu grafikiem?
 
Nie. Jestem mechanikiem maszyn biurowych. Interesowałem się również lotnictwem. Mam za sobą dwadzieścia skoków spadochronowych w Aeroklubie Krakowskim oraz zdany w 1981 r. egzamin na kierunek pilotaż samolotów odrzutowych Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Po egzaminie skierowany zostałem na wakacyjne zgrupowanie lotnicze w Krośnie. Później rozpocząłem szkolenie. Miałem za sobą wylatanych 29 godzin, z tego 7 samodzielnie. 13 grudnia ogłoszony został stan wojenny. Po przemyśleniach zrezygnowałem z wojska. Zburzyłem tym samym rodzinną tradycję, bo ojciec służył w VI Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej w Krakowie od momentu jej założenia, czyli od roku 1957. Musiałem odsłużyć zasadniczą służbę wojskową. Później wróciłem do zawodu mechanika. W 1984 z Krakowskich Zakładów Instalacji Sanitarnych zostałem skierowany na kontrakt eksportowy na Węgrzech. Po powrocie pracowałem jako spawacz, zaopatrzeniowiec, ogrodnik. W lutym 1990 trafiłem do służby kryminalnej: przez dwa miesiące jeszcze w Milicji Obywatelskiej, a przez 17 lat w Policji. Od 11 lat jestem na emeryturze. 
 
Żadnej zawodowej styczności z komiksem?
 
Komiksem zainteresowałem się już jako dziecko. Moją uwagę przyciągnął rysunek Bogdana Butenki. Podziwiałem jego ogromną dyscyplinę graficzną. Niby proste przedstawienie wykonane zaledwie kilkoma kreskami, a ileż w nim było treści! Obraz zafascynował mnie w latach 60-tych – na długo przed epoką kultury masowej. Telewizja powoli poszerzała krąg swoich odbiorców. Komiks łączy się ze sztuką animacji filmowej. Wielu bohaterów rzeszowskiego Muzeum Dobranocek najpierw było obecnych w wydawnictwach komiksowych jak Gąska Balbinka, Gucio i Cezar, Gapiszon. W odwrotnym kierunku poszły tak popularne serie przygód jak Bolka i Lolka, którzy z ekranu zeszli na karty wydawnictw.  Odmienne były losy Tytusa, Romka i A'Tomka, których przygody drukowała harcerska gazeta „Świat Młodych” zanim po kilku dziesięcioleciach wkroczyli na ekran.
 
Jak narodził się komiks?
 
Początek dały mu opowieści obrazkowe z podpisami u dołu rysunku zamieszczane cyklicznie w czasopismach. Prekursorem komiksu był szwajcarski nauczyciel, pisarz i rysownik Rudolf Töpffer (1799-1846), który w 1827 narysował „Historyjki pana Staroleśnego”. Kocha się on w korpulentnej damie, lecz dostaje od niej ustawicznego kosza. W trzy lata później historyjki trafiły – poprzez nauczyciela dzieci księcia Saksonii-Weimaru – w ręce samego Johanna Wolfganga Goethego, który dostrzegł w nich duże walory plastyczne. W 1833 r. przygody pana Staroleśnego ukazały się drukiem. W kolejnych latach stopniowo rozszerzał się krąg odbiorców; powstawały także nowe opowieści z innymi bohaterami. Nielegalnie kopiowane historyjki trafiły do Anglii i Stanów Zjednoczonych. W tym drugim kraju ukazywały się do końca lat 70-tych XIX stulecia. Mogli je znać przyszli twórcy klasycznego komiksu amerykańskiego.
 
 
Franciszek Kostrzewski, Protokomiks – obrazki z podpisami –  zamieszczony w periodyku „Kłosy” w 1871 r.
 
A komiks w Polsce?
 
Historyjki z podpisami publikował na łamach wydawanego w latach 1865-1890 warszawskiego tygodnika literacko-artystycznego „Kłosy”  Franciszek Kostrzewski (1826-1911). Każda z nich poświęcona była innemu bohaterowi. Na przykład na zbudzonego nad ranem dziedzica zwalają się nieszczęścia jedno za drugim. Rzęsisty deszcz uniemożliwił sianokosy. Woły pozdychały, zaś do śmietanki wpadła żaba i z tego powodu nie będzie śniadania. W  nocy złodziej ukradł konie. Z dachu leje się tak mocno, iż zamókł fortepian i dzieci nie mogą na nim ćwiczyć. W południe nie dzwoniły kościelne dzwony, bo Bartosz ukradł sznur, aby się na nim powiesić. Znany twórca scen rodzajowych, kronikarz Warszawy czasów pozytywizmu miał wyostrzony zmysł społeczny. „Gdzie będziemy dzisiaj tańczyły?”- pytają elegancko ubrane panienki. „Co będziemy dzisiaj jadły?”- to kłopot ubogich.  W latach międzywojennych rysunkowe historyjki zamieszczały m.in. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” i „Expres Ilustrowany” oraz pisma specjalizujące się w historiach obrazkowych jak „Tarzan”, „Wędrowiec”, „Karuzela”, „Gazetka Miki”. Od 1932 r. ukazywała się katowicka gazeta „Siedem Groszy” z przygodami Bezrobotnego Froncka autorstwa Franciszka Struzika. Bohater – poczciwy, lecz niezbyt rozgarnięty – wciąż bezskutecznie poszukiwał pracy (były to lata Wielkiego Kryzysu). Rekordy popularności pobiły jednak przygody Koziołka Matołka w drodze do Pacanowa autorstwa Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza, wydawane przez renomowaną firmę Gebethnera i Wolfa. Koziołek szczęśliwie przeżył wojnę, choć w latach 40. zbierał ideologiczne cięgi. Po 1956 został zrehabilitowany i ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Musiał jednak dostosować się do zmienionej rzeczywistości. W przedwojennej wersji Koziołek podróżuje na komecie; w dole widzimy panoramę Warszawy. W powojennym wydaniu zastąpiła ją sylweta Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. 
 
Komiks polski nie od razu odnalazł się w powojennych realiach. Pamiętam swoje rozczarowanie, gdy zlikwidowany został – z powodów ideologicznych – tygodnik „Przygoda” wychodzący w latach 1957-58. Poświęcone wyłącznie komiksowi pismo było rzekomo niewychowawcze.
 
Zaraz po wojnie komiks stał się popularny. Zajmowali się nim np. w „Świecie  Przygód” wybitni ilustratorzy jak Jan Marcin Szancer czy Jerzy Karolak (autor oprawy plastycznej słynnego „Elementarza” Mariana Falskiego). W latach 40-tych popularne „Echo Krakowa” drukowało przygody disneyowskiej Myszki Miki. (Po październikowym przełomie Klub Myszki Miki będzie co tydzień nadawany w Telewizji Katowice.) W 1948 w tygodniku „Przekrój” pojawił się Profesor Filutek Zbigniewa Lengrena, który będzie ukazywał się aż do śmierci autora (w 2003 r.). W sumie przez 55 lat!  W 1957 r. w „Świecie Młodych” Henryk Jerzy Chmielewski (ur. 1923, wcześniej był grafikiem „Świata Przygód”) zadebiutował przygodami  Tytusa, Romka i A'Tomka. Tytus jest małpą, która bez ustanku usiłuje przystosować się do ludzkiej rzeczywistości. Wynikają z tego zabawne nieporozumienia i kłopoty pozostałych bohaterów. Choć w 1993 r. „Świat Młodych” przestał ukazywać się, autor nazywający się Papciem Chmielem opublikował 31 albumów komiksowych. Jego bohaterowie wystąpili także w filmie animowanym, w sztukach teatralnych, grach komputerowych, na znaczkach pocztowych. W ostatnich miesiącach Tytusa oglądać możemy nawet w reklamie. Razem z filmem o Janosiku powstał nowatorski graficznie, niezwykle dynamiczny komiks narysowany przez Jerzego Skarżyńskiego. Dla najmłodszych przeznaczone są komiksy Bogdana Butenki , który wykreował Gapiszona, Gucia i Cezara, Miśkę, Rycerskiego Kazia, Kwapiszona. Bohaterowie doczekali się licznych przedruków w krajach Europy Środkowej i Zachodniej. 
 
Komiks nie obronił się przed propagandą…
 
W roku 1967 pracownicy Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej wymyślili postać kapitana Jana Żbika. Głównym pomysłodawcą był major Władysław Krupka, szef Wydziału Prasowego, który pod pseudonimami pisał powieści kryminalne. Pierwszym rysownikiem (a było ich siedmiu) został Zbigniew Sobala, który stworzył postać nieustraszonego i przystojnego oficera śledczego – na przekór popularnym stereotypom i prześmiewczym kawałom o milicjantach. Seria 53 książeczek osiągnęła łączny nakład 11,5 mln egzemplarzy i ukazywała się do roku 1982. To zrozumiałe, bo w stanie wojennym czekały MO zupełnie inne wyzwania. Ogromnym powodzeniem cieszył się kapitan Kloss – „nasz człowiek w Abwerze” z telewizyjnego serialu „Stawka większa niż życie”. W wersji komiksowej główny bohater miał rysy aktora Stanisława Mikulskiego, którego kreacja cieszyła się międzynarodowym powodzeniem. Komiks wydawany w latach 1971-73 powstał na zamówienie szwedzkiego wydawnictwa Semic Press. Autorami wydawnictwa byli autorzy serialu: Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan. Rysunki wykonał Mieczysław Wiśniewski, grafik w MON. W wielomilionowych nakładach zeszyty przygód kpt. Klossa były sprzedawany także w Danii, Norwegii, Finlandii, Jugosławii. Mimo obecnych zastrzeżeń ideologicznych dotyczącym Klossa (współpracował w wywiadem sowieckim) jest on nadal popularny. Może dlatego, iż dotąd nikt nic lepszego nie wymyślił?
 
Co powie Pan o najnowszym polskim komiksie?
 
Nic. Nie sposób w wywiadzie „streścić” całej ekspozycji. Zachęcam do jej obejrzenia w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie. Czynna będzie do 22 lipca. 
 
A później? Czy i gdzie powstanie Muzeum Komiksu?

Pewien skromny "fundament" w postaci moich prywatnych zbiorów już jest. Jestem przekonany, że w przypadku powstania podobnej instytucji muzealnej można by liczyć na wsparcie licznego grona autorów i miłośników Sztuki Komiksu. Pozostaje "drobiazg"… solidny partner w samorządzie, bądź też istniejącym Muzeum gotowym podjąć rozmowy na ten temat. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy