Reklama

Ludzie

Wciąż nam się chce – rozmowa z Martą Półtorak

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 13.11.2012
136_poltorak_2
Share
Udostępnij
Z Martą Półtorak, prezesem Marma Polskie Folie w Rzeszowie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Marta Półtorak – prezes zarządu firmy Marma Polskie Folie, właścicielka Millenium Hall w Rzeszowie.

Jaromir Kwiatkowski: Cofnijmy się w czasie do 1991 roku, kiedy wystartowała firma Marma. Tworzyliście ją z mężem od zera, czy mieliście jakiś kapitał „na wejściu”?


Marta Półtorak: Nie mieliśmy żadnego kapitału, oprócz rąk do pracy i otwartych umysłów. Młodzi ludzie pewnie bardziej otwarcie podchodzą do życia. Jestem z wykształcenia elektronikiem, mąż też, lecz postanowiliśmy działać w branży przetwórstwa tworzyw, czyli chemii. Wtedy jednak liczyło się to, że chcieliśmy coś robić. Kapitał tworzyliśmy praktycznie z niczego. Rozbudowaliśmy firmę, która w tym momencie ma kilka zakładów w całej Polsce. Zatrudniamy ok. 1000 osób i jesteśmy jedną z większych firm tego typu w Europie.

Podobno rozpoczęliście działalność od obserwacji rynku, z której wyszło wam, że branża tworzyw sztucznych to nisza, w którą warto wejść…
 
MP: Zdecydowanie. Był to okres, kiedy w dalszym ciągu wielu rzeczy na rynku brakowało. Tworzywa dość dynamicznie się rozwijały – zarówno rynek opakowań, jak i folii na potrzeby agro czy rynek tworzyw sztucznych w budownictwie. Pomyśleliśmy, że to droga, którą warto pójść. Pierwsze linie technologiczne wyleasingowaliśmy.
 
Dziś Marma Polskie Folie jest w swojej branży potentatem na skalę europejską. Co to właściwie znaczy?

MP: Naszym zasięgiem obejmujemy rynek europejski, gdyż ze względu na transport nie wybieramy się do USA czy Australii. W Europie współpracujemy z wieloma firmami na zachodzie i wschodzie. Nasze produkty, zwłaszcza opakowania i te na rynek budowlany, są stosowane zarówno w Anglii i Niemczech, jak i Rosji czy na Litwie. Współpracujemy z dużymi firmami, poważnymi markami i jesteśmy w stanie sprostać tej współpracy, co naprawdę bardzo cieszy, bo w tej branży konkurencja jest ogromna.
 
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że jest to branża, która niesamowicie się rozwija i to, żeby sprostać konkurencji, narzuca konieczność wymiany parku maszynowego co 5 lat.

MP: Dokładnie tak. Ta branża ma to do siebie, że nie można sobie powiedzieć: od dziś nic nie robimy. Rzeczywiście, w tworzywach cykliczność jest mniej więcej 5-letnia i w tym biznesie trzeba bardzo dużo inwestować. Dysponujemy bardzo skomplikowanymi liniami technologicznymi, np. produkujemy folię 7-warstwową.  Proszę sobie wyobrazić folię, która ma 20 mikronów grubości i jeszcze składa się z 7 warstw. Tu wymagana jest i precyzja, i odpowiednia technologia. W związku z tym ponosimy duże nakłady związane ze szkoleniami personelu. Mamy np. 10-kolorową drukarkę fleksograficzną, która służy do sporządzania nadruków na opakowaniach, pierwszą tego typu na polskim rynku. Jej zakup był żywo komentowany w pismach branżowych, bo tym zakupem wyprzedziliśmy konkurencję na rynkach europejskich. Oni już nas dogonili, ale – jak mówiłam – głośno było w branży, gdy tego zakupu dokonywaliśmy. Sprzedajemy nasze produkty, np. membrany wysokoparoprzepuszczalne czy ekrany wysokoparoprzepuszczalne, na rynek budowlany. Szkolimy ludzi, którzy będą je stosować. Nie tylko w Polsce, ale także np. w Anglii, Irlandii, Rosji. Sprzedajemy cały komplet: nie tylko produkt, ale również wiedzę o tym produkcie. Współpracujemy też z Wydziałem Tworzyw Politechniki Rzeszowskiej.

W 2001 r. Marma Polskie Folie wyremontowała piękną secesyjną willę Pod Sową w alei Pod Kasztanami, która jest siedzibą zarządu firmy …

MP: Ta okolica i ta kamienica od zawsze mnie uwodziły. Ci, którzy przyjeżdżają do firmy z Polski czy świata, mówią, że jest to urokliwe, doskonałe miejsce.
 
To też ratowanie dziedzictwa kultury …

MP: To prawda. Za to zostaliśmy odznaczeni odznaką ministra kultury.
 
Przejdźmy do żużla. Nie do końca pasuje mi ten sport do urodziwej businesswoman…

MP: Gdy zaczęliśmy sponsorować drużynę żużlową Stali Rzeszów, nie miałam pojęcia, co to za dyscyplina. Żużel oglądałam wtedy tylko kilka razy w telewizji.
 
Podobał się?

MP: Nie. Przyszło nam jednak ratować tę dyscyplinę sportu w Rzeszowie. Drużyna była w I lidze, zapowiadało się, że spadnie do II ligi i nie miała sponsora.
 
Prezes Stali zwrócił się do Pani i męża z propozycją sponsorowania drużyny.

MP: Dokładnie. Może nawet bardziej do męża niż do mnie.

Nie mieliście wątpliwości, czy warto  w to wejść?

MP: Bardzo duże. Kiedy mąż mi powiedział o tej propozycji, to w pierwszym odruchu odpowiedziałam, że nie mam zielonego pojęcia o tym sporcie i że jesteśmy za słabi, by coś w mieście ratować. Mąż jednak nie odpuszczał. Stwierdził: przemyśl to. Sprawdziliśmy, co to za dyscyplina. Okazało się, że żużel jest jedną z najbardziej popularnych dyscyplin w Polsce. Później dowiedziałam się, że są także inne kraje – Anglia, Szwecja – gdzie żużel jest bardzo popularny. Dowiedziałam się też, że najwięcej kobiet jako kibiców interesuje się… właśnie żużlem. To mnie bardzo zastanowiło.

Na początku miało być tak, że wasza firma miała wykładać pieniądze na funkcjonowanie drużyny żużlowej, ale bardzo szybko zdecydowaliście się przejąć drużynę…

MP: Opowiem, jak to było. To już był ten etap, że zdeklarowaliśmy się, iż pomożemy finansowo. No i poszliśmy z mężem na pierwszy mecz.
 
Który Stal sromotnie przegrała…

MP: Z Gdańskiem. Nigdy tego meczu nie zapomnę, bo przegraliśmy zdobywając zaledwie dwadzieścia kilka punktów. Niewiele wiedziałam o tym sporcie, ale nie podobało mi się, że dwójka naszych zawodników z reguły była z tyłu. Po przyjściu do domu zrobiliśmy naradę wojenną. Mieliśmy dwa wyjścia: albo zostawić pieniądze, ale wycofać się z nazwy, albo wziąć się za to solidnie, zacząć się tym sportem interesować i zastanowić się, co można zrobić, by te proporcje punktowe na meczach odwrócić. To drugie rozwiązanie  zwyciężyło. Zaczęłam szperać za informacjami o żużlu.  Jako kobiecie łatwiej mi było powiedzieć do mechanika: słuchaj, wytłumacz mi to, bo tego nie wiem. Nie spodziewam się, by którykolwiek mężczyzna podszedł do mechanika i o coś zapytał. A mnie wypadało. Uczyłam się tego sportu „od podszewki”.
 
Od braku wiedzy i fascynacji tym sportem, stał się on jedną z Pani pasji…

MP: Znajomi prezesi mówili mi, że speedway jest jak choroba: zapada się na nią i nie przechodzi ona tak szybko. Ja traktowałam to wszystko z przymrużeniem oka, niemniej jednak coś w tym sporcie jest. Pewnie nie tylko zapach metanolu. Poza tym jestem osobą obowiązkową. Jeżeli pełnię obowiązki  prezesa spółki akcyjnej, to moim obowiązkiem jest, by zająć się rzeczami organizacyjnymi i innymi. Robię to osobiście, staram się pomagać, a z drugiej strony wszyscy starają się dotrzeć do mnie. Zawodnicy lubią ze mną ustalić pewne rzeczy, mimo iż powinni to robić z trenerem czy kierownikiem. Może liczą na to, że ja bardziej się nie znam? (śmiech). Pochłania to mnóstwo czasu, a ja bywam wśród nich nie tylko z obowiązku, ale także dla przyjemności.
 
Doświadczyła Pani jednak tego, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ. W momencie, kiedy Stal wchodziła do ekstraligi, wręcz noszono Panią na rękach. Kiedy spadła do I ligi, były różne niewybredne komentarze. Czy to spowodowało, że w 2008 r. postanowiła Pani wycofać się ze wspierania rzeszowskiego żużla?

MP: Powodem tego, że postanowiłam się wycofać, nie były niewybredne komentarze. Kibice bardzo mocno reagują. Sport w ogóle służy chyba do tego, by rozładowywać emocje. Raczej byłam zawiedziona, bo ta drużyna, w takim składzie, nie powinna spaść. Stało się jednak inaczej, przegraliśmy baraż z Gdańskiem i, niestety, trzeba się było pogodzić z tym, że spadamy do niższej ligi. Stwierdziłam wówczas, że widocznie jako prezes nie sprawdziłam się, w związku z czym chciałabym ustąpić miejsca komuś, kto ma inne pomysły i jest w stanie tę drużynę inaczej, może lepiej, poprowadzić. Zadeklarowałam jednak, że firma pozostanie i będzie pomagała, choć już nie jako sponsor główny.  Nie wyobrażałam sobie bowiem sytuacji, że firma ma coś sponsorować, ale do końca nie jestem w stanie powiedzieć, co. Wtedy bardzo ładnie rozwijał się junior Dawid Lampart i postanowiliśmy, że będziemy go sponsorować.
 
W tamtym czasie w mediach pojawiły się informacje, że być może będziecie sponsorować także Tomasza Golloba, najlepszego polskiego żużlowca i jednego z najlepszych na świecie…

MP: Rzeczywiście, rozważaliśmy sponsorowanie Tomka. Tym bardziej, że znamy się osobiście i bardzo go cenię za profesjonalizm oraz za to,  że przez tyle lat jest wśród najlepszych żużlowców na świecie. Nie obraziliśmy się więc na żużel. Było mi jednak niesamowicie przykro, bo ta drużyna nie powinna spaść. Część winy wzięłam na siebie. A kibice obrazili się podwójnie, bo nie dość, że drużyna spadała, to jeszcze ja powiedziałam, że odchodzę. Potem się okazało, że były różne deklaracje firm, ale – gdy przychodziło do tworzenia budżetu i momentu, kiedy trzeba wyłożyć pieniądze – okazywało się, że sponsorzy nie pchają się drzwiami i oknami. Jedynym konkretnym sponsorem, który się pojawił, była firma Hadykówka z branży budowlanej. Jednak postawiła warunek: jeżeli Marma zostanie, to oni wejdą. Ale jeżeli Marma odejdzie, to oni nie są w stanie udźwignąć tego ciężaru. Musieliśmy zostać, bo szkoda było tej pracy, która została wykonana. W sezonie 2011 nowym sponsorem tytularnym stała się PGE Polska Grupa Energetyczna, a drużyna do dziś występuje pod nazwą PGE Marma Rzeszów.
 
Część kibiców źle odebrała to, że drużyna zaczęła występować nie pod nazwą Stal, tylko sponsorów. Zaczęto mówić, że to wyprzedawanie kilkudziesięcioletniej tradycji rzeszowskiego żużla w prywatne ręce.

MP: Kiedy wchodziliśmy do ekstraligi wymóg był taki, że należy utworzyć spółkę akcyjną. Akcjonariuszem tej spółki jest także Stowarzyszenie Stal Rzeszów. Spółka nosi nazwę Speedway Stal Rzeszów S.A. Na plastronach zawodników jest piękny żuraw, więc dalej ta tradycja jest zachowywana. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdyby drużyna ciągle nosiła nazwę Stal, choć już nie ZKS, bo ten etap minął. Nazwa Stal to tradycja i historia, którą należy uszanować. Niemniej jednak przy tak dużych środkach finansowych, które pochłania ta drużyna, należy również stosować pewne narzędzia marketingowe. Jednym z nich jest to, że nazwa sponsora pojawia się w nazwie drużyny.
 
Robi Pani to, co Pani lubi, realizuje Pani swoje marzenia. Co Pani myśli, gdy mówią o Pani: kobieta sukcesu?

MP: Myślę, że to nie o mnie (śmiech). To oczywiście żart. Jestem normalną osobą. Cieszę się z najdrobniejszej rzeczy, którą sobie założę, a która mi „wyjdzie”. Cieszy mnie nawet to, że wstaję rano i jest ładna pogoda. Jestem pogodna i optymistycznie nastawiona do ludzi i do życia. Jeżeli słyszę, że osiągnęłam sukces, to byłabym nieskromna, gdybym powiedziała, że jestem niezadowolona. Tak, jestem zadowolona z życia, z tego, że mogę na siebie spojrzeć w lustrze. Jestem szczęśliwa, że większość zakładanych celów mi „wychodzi”.
 
Czy to jest tak, że gdy przedsiębiorca osiągnął sukces, jest „skazany” na to, by stawiać sobie coraz to nowe cele?

MP: Powiem tak: jeżeli ktoś mówi, że już osiągnął sukces, to znaczy, że czas na emeryturę. Bo cóż więcej miałby w życiu zrobić? Najpierw pracujemy, by zapewnić byt sobie i rodzinie. Później przechodzimy do etapu, kiedy musimy myśleć o innych. Jeżeli zatrudnia się ludzi, to trzeba myśleć, by oni zapewnili byt swoim rodzinom. A potem przychodzi etap, kiedy mamy zarządy, które zajmują się prowadzeniem firm, a my pewne rzeczy tylko nadzorujemy. I wtedy można robić coś jeszcze, jeśli się człowiekowi chce i widzi sens robienia czegokolwiek. Na razie nam się chce.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy