Alina Bosak: Grozi nam ubóstwo energetyczne?
Dr Grzegorz Wisz: Miejmy nadzieję, że nie. W tym momencie Polska wydaje się mieć zdywersyfikowane dostawy surowców energetycznych. Ale też mamy do czynienia z globalnymi zawirowaniami, które skutkują zmianą kierunków i przerwaniem łańcuchów dostaw oraz ograniczeniem wolumenów. Prawdziwym testem, czy uda się wszystko uporządkować i zapanować nad sytuacją, będzie okres jesienno-zimowy, kiedy zapotrzebowanie na paliwa kopalne, zwłaszcza na naszej szerokości geograficznej, znacząco wzrasta, ponieważ musimy sporo ich zużyć do ogrzania budynków. Jeśli uda nam się zagospodarować różne opcje, które na dzień dzisiejszy są w Polsce dostępne, ubóstwo energetyczne nas nie dotknie i tych zasobów wystarczy. Natomiast przewidzenie tego, co wydarzy się w skali Europy, czy w skali globalnej, jest niebywale trudne. Niemal codziennie słyszymy o nowych sojuszach, pojawiają się nowe zapowiedzi i takie informacje, jak chociażby ta o awarii jednego z większych terminali gazu w Stanach Zjednoczonych, a to przecież kierunek dostaw, na jaki bardzo liczymy, mimo bardzo wysokich cen. Baltic Pipe jeszcze nie ruszył, więc jest bardzo dużo pytań i czynników, które mogą budzić pewne wątpliwości i niepewność. Musimy reagować na bieżąco. W naszym kraju dysponujemy jeszcze jednym potencjałem – drzemie on w zaradności i zdolności Polaków do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Na przestrzeni dziejów przeżywaliśmy różne ciężkie chwile, byliśmy stawiani przed trudnymi wyzwaniami i jakoś sobie z nimi radziliśmy. Ufam, że podołamy i tym, które przed nami, aczkolwiek nie są one proste. Sposobem jest kierowanie się w stronę energetyki obywatelskiej, kiedy każdy z nas stara się zadbać o bezpieczeństwo w swoim najbliższym otoczeniu.
Zapobiegliwość już widać. Polacy rzucili się kupować węgiel, drewno, ale to jeszcze bardziej napędza ceny.
Nie trzeba popadać w panikę. Martwienie się na zapas niczego nie zmieni, a może tylko spowodować zawirowania na rynku – nienaturalnie wysokie ceny węgla, drewna. To wszystko jest ze sobą powiązane.
Kraj, który leży na olbrzymich pokładach węgla, nie jest w stanie wydobyć go tyle, aby uspokoić rynek?
Rzeczywiście dysponujemy bardzo znaczącymi zasobami węgla, od którego mieliśmy odchodzić, ale w sytuacji awaryjnej być może będziemy mogli z niego skorzystać. Jest to w planach. Pozostaje oczywiście kwestia dynamiki i wielkości wydobycia. Od co najmniej kilkunastu lat zmniejszaliśmy nasze moce wydobywcze ze względu na politykę klimatyczną. Ale dzięki temu zaoszczędziliśmy surowiec krajowy, który teraz może bardzo się przydać, a jest w naszej dyspozycji i możemy go eksploatować.
Fit for 55
O ubóstwie energetycznym mówiło się jeszcze przed wojną w Ukrainie. Ambitny plan Unii Europejskiej, by do 2055 roku osiągnąć neutralność klimatyczną, zapisany w pakiecie aktów prawnych określanych mianem „Fit for 55”, zakłada wzrost kosztów energii, co ma zmusić wszystkich do jej oszczędzania. Przewidywano, że bogatsi będą mogli korzystać z większych zasobów energetycznych, a biedniejsi będą musieli się ograniczać, że luksusem może stać się posiadanie samochodu czy podróż samolotem. Wojna wyzwoliła czy tylko przyspieszyła te procesy? Czy to wojna o granice, czy o energię?
Na pewno mamy do czynienia z wojną o zasoby. Energia decyduje o większości procesów, które zachodzą w gospodarce. To, z jakich źródeł korzystamy, czy jesteśmy niezależni energetycznie, ma bardzo duży wpływ na funkcjonowanie gospodarki danego kraju. Jest jeszcze drugi, bardzo ważny element tej układanki. Za energetyką, która napędza nasze maszyny, komputery i różne urządzenia, stoi także żywność. Do produkcji żywności potrzebujemy klasycznej energii – paliw kopalnych do maszyn rolniczych, gazu do produkcji nawozów itp. Zatem bez energii nie będziemy mieć niczego – nie wyprodukujemy żywności, nie będziemy mieć ogrzewania, nie wybierzemy pieniędzy z bankomatu, nie wyprodukujemy niczego w fabrykach. Jesteśmy bardzo silnie uzależnieni od energii. Wszystko, co się wokół dzieje, jest z nią powiązane.
Trudno wyobrazić sobie, jak ten świat działałby bez niej.
Przynajmniej ten świat, do którego jesteśmy przyzwyczajeni – do pewnego komfortu, standardu, do określonej jakości życia. Ten świat bez energii elektrycznej, w pierwszej kolejności, nie potrafi działać. Sądzę też, że nikt nie pozwoli na to, aby taka sytuacja nastąpiła, i że tak dramatycznego przebiegu wydarzeń nie będzie. Widać natomiast globalną grę na zmianę światowego przywództwa. Widać, że państwom, które jawnie nie potępiły Rosji za jej agresję w Ukrainie, bardzo zależy na utrzymaniu relacji biznesowych z Moskwą ze względu na rozwój i funkcjonowanie ich gospodarek. Sporo krajów nie odważy się na zerwanie tych relacji, bo każda gospodarka jest uzależniona od energii. Rosja zaś jest tym graczem globalnym, który przy obecnych, klasycznych technologiach dostarcza bardzo duże ilości nośników energii. Dziś nie byliśmy jeszcze gotowi na zmianę i przejście na inny rodzaj energii. Odnawialne źródła energii nie dają nam jeszcze możliwości wyprodukowania w sposób stabilny i ciągły takiej ilości energii, jaką zużywamy. A z roku na rok, przy ciągłym wzroście gospodarczym, zużywamy jej coraz więcej – w Polsce to około 170 terawatogodzin energii elektrycznej rocznie. Gospodarka i funkcjonowanie Rosji w świecie globalnym bazowały na przychodach ze sprzedaży nośników energii – głównie ropy i gazu. Z ich kupna i dobrych relacji z Rosją nie chcą rezygnować takie kraje jak Chiny i Indie. Chcą mieć tani surowiec, bo tani surowiec to bardziej konkurencyjna gospodarka – tańsze produkty i bardziej zadowolone społeczeństwo, którym w tamtych modelach społecznych łatwiej się zarządza. My jesteśmy tą częścią demokratyczną, w której obywatel ma udział w procesie zarządzania – w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak ma. Natomiast wspomniane kraje nie mogą sobie pozwolić na demokratyzację i europejski sposób zarządzania, ponieważ społeczeństwo nie jest na to gotowe, a elity chcą zachować status quo. A przede wszystkim nie mają na to ochoty ci, którym władza wypadłaby z rąk, a dzierżą ją tam z pokolenia na pokolenie.
W demokratycznej Unii Europejskiej nie brak jednak głosów, że szaleństwem jest polityka klimatyczna Wspólnoty, która czyni naszą gospodarkę mniej konkurencyjną, a klimatu i tak nie ocala. Kraje Unii odpowiadają za zaledwie 8 proc. emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Jaki ma sens, że jako jedyne zaczną dusić własną gospodarkę, aby ocalić świat?
Unia jest świadoma zagrożeń klimatycznych, które są przed nami. Nasza cywilizacja, Europa i Stany Zjednoczone, muszą być liderem tych zmian. Ktoś musi ten proces rozpocząć. Oczywiście, on będzie bardzo długi i bardzo kosztowny, ale z punktu widzenia zmian klimatycznych obecny model naszego funkcjonowania jest bardzo zagrożony. Chociaż dziś głowę zaprząta nam wojna i mniej uwagi poświęcany innym zjawiskom, to faktem jest, że mamy coraz więcej przypadków niepokojących skutków zmian klimatycznych. Środowisko bardzo cierpi na sposobie funkcjonowania, który dzisiaj uprawiamy – dewastacyjnej, grabieżczej eksploatacji otoczenia, w którym żyjemy. Niszczymy je w bardzo dużym tempie. Z tego punktu widzenia jesteśmy największym szkodnikiem ekosystemu Ziemi. Za chwilę może się okazać, że natura nie poradzi sobie z naszą działalnością i dojdzie do nieodwracalnych zmian. Zresztą, niektóre teorie twierdzą, że już doszło do takich zmian, z którymi natura może sobie nie poradzić – będzie tylko gorzej, co może doprowadzić nas do kataklizmów i klęsk żywiołowych mogących unicestwić znaczną część społeczeństw. Natura jest tak skonstruowana, że przeciwdziała temu, co jej szkodzi. To wielki ekosystem będący ciągiem zależności, które człowiek mocno zaburza. Natura może „chcieć” ten szkodliwy czynnik wyeliminować. Ona bez nas sobie poradzi, natomiast człowiek bez świata w takim kształcie, jaki zna dziś, niekoniecznie.
Niepokojące raporty IPCC
Sytuację śledzi Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), który co siedem lat publikuje obszerny przegląd światowych badań nad zmianami klimatycznymi. Robi to już od ponad 30 lat. Najnowszy, szósty raport, ukazał się w 2021 roku. Przygotowało go ponad 230 autorów z 66 krajów. Stwierdzili, że stężenie dwutlenku węgla w atmosferze osiąga poziom najwyższy od 2 milionów lat, niebezpiecznie wzrosło także stężenie metanu i podtlenku azotu. Podkreślają, że ograniczenie emisji wszystkich gazów cieplarnianych jest koniecznością, ponieważ wskutek naszych działań klimat ogrzewa się. Od 40 lat każda dekada jest cieplejsza od poprzedniej i wedle wszystkich scenariuszy wzrost temperatur na Ziemi o 1,5°C jest nieunikniony. Kiedy to czytam, myślę sobie, że może nie jest tak źle, bo pamiętam, że 15 lat temu obawiano się, że temperatura wzrośnie nawet o 6,4°C i mówiono, że granicą, która oznacza dla nas katastrofę, są 2°C. Wtedy też jeszcze spierano się, na ile to człowiek jest odpowiedzialny za zmiany klimatu. Wahania gazów w atmosferze i zmiany klimatu są przecież zjawiskiem naturalnym. Czy z naszym klimatem naprawdę jest tak źle?
Kolejne raporty IPCC utwierdzają nas w tym, że idziemy w złym kierunku i że musimy jak najszybciej ograniczać emisję gazów cieplarnianych, podejmować działania proekologiczne, zmniejszając ilość emitowanych spalin i zużycie paliw kopalnych. Natomiast, jak mówiłem, ekosystem jest bardzo złożonym układem. Może zmienić się aktywność słoneczna, może dopływać do nas mniej tej energii, co spowodowałoby zmniejszenie temperatur. Z danych, którymi dysponujemy do tej pory, naukowcy tworzą prognozy. Większość tych modeli pokazuje, że jednak idziemy w kierunku wzrostu temperatur. Potwierdzają to także obserwacje np. pokrywy lodowej na Grenlandii. Ona stale się zmniejsza, powodując zaburzenie obiegu mas powietrza i wody w przyrodzie. Coś musimy więc robić i Europa podjęła to wyzwanie. Dość duże, to prawda, i nie wykluczam, że takie ambitne potraktowanie tej sprawy, przyczyniło się do obecnej wojny. Rosja przecież swój model biznesowy i sposób funkcjonowania oparła na paliwach kopalnych, od których Unia chciała odejść. Unijne plany są dla niej bardzo niekorzystne. Walczy więc o zmianę sposobu funkcjonowania całego świata, o zmianę przywództwa. Oni szukają dla siebie miejsca. A przez wojnę doprowadzili do takiej sytuacji, że wszyscy chcą tych zasobów, które posiadają. Niewykluczone, że spora ich część zostanie przekierowana na Chiny. Sojusz chińsko-rosyjski dla świata jest bardzo trudny. A za tym wszystkim cały czas idzie energetyka, czyli tak jak pani wspomniała – czy to nie jest walka o energię? Przypomina się film „Walka o ogień”.
Albo „Diuna” – hollywoodzka produkcja ostatnich lat. Tam też cała gra toczy się o przyprawę – substancję, która napędza rakiety, ale też przedłuża ludzkie życie …
Znamy to więc z filmów – kto ma „ogień”, ma przewagę technologiczną, radzi sobie z przeciwnościami. Dzisiaj „ogień” to klasyczne źródła energii, które nauczyliśmy się wykorzystywać i od których uzależniliśmy się. Cały model współczesnego świata bazuje na nich. Do całkowitego przejścia na odnawialne źródła energii jeszcze daleka droga.
Ograniczanie emisji CO2 – co jest realne w Polsce?
Pana zdaniem unijny plan, by do 2030 roku ograniczyć emisję CO2 o 55 procent, a do 2055 roku uczynić gospodarkę europejską zeroemisyjną, jest realny?
Sytuacja na świecie, z którą mamy w tej chwili do czynienia, raczej pomoże w osiągnięciu tych ambitnych celów. Pomoże w tym sensie, że każdy z nas będzie mógł zostać kreatorem otoczenia wokół siebie i samodzielnie zabezpieczyć sobie niezbędną ilość energii. Dzisiejsza technologia już stwarza takie możliwości. Nie musimy planować w skali kraju jednej wielkiej elektrowni, która będzie zależna od bardzo dużej ilości paliw kopalnych. Możemy iść w kierunku energetyki obywatelskiej, w której prosument będzie dysponował instalacją fotowoltaiczną z magazynem energii, niewielką turbiną wiatrową, być może samochodem elektrycznym. Te zasoby Kowalskiego być może trzeba będzie uzupełnić albo doprowadzić do sytuacji, w której będzie mógł wymienić wyprodukowaną przez siebie energię z sąsiadami. To, moim zdaniem, droga do sukcesu. Jeszcze sześć lat temu mieliśmy niewielki udział instalacji fotowoltaicznych w krajowej produkcji energii. Kiedy dano obywatelom możliwość stania się prosumentem, wzięcia spraw w swoje ręce, sytuacja szybko się zmieniła. Mamy już 7 gigawatów mocy w instalacjach fotowoltaicznych. Przy czym czekamy jeszcze na dane z ostatnich miesięcy, kiedy mnóstwo ludzi podjęło się takiej inwestycji.
7 gigawatów – jaki to procent energetycznego systemu Polski?
Cały nasz system to około 50 gigawatów mocy źródeł dostarczających energii elektrycznej. Zatem moc zainstalowana w panelach fotowoltaicznych wynosi ok. 15 proc. To źródło nie jest jednak stabilne, ale ludzie inwestowaliby dalej, gdyby nie fakt, że kraj nie był przygotowany infrastrukturalnie na odbiór większych ilości tej energii. Nasze sieci elektroenergetyczne, zwłaszcza sieci niskiego napięcia, były projektowane i przystosowane do przesyłania energii w jedną stronę. W miejscach, gdzie mamy do czynienia z dużą koncentracją instalacji fotowoltaicznych, pojawiają się ograniczenia techniczne, zdarzają się wyłączenia. Stąd decyzja rządu, by zmienić warunki dla prosumentów.
Na mniej korzystne.
Przez co instalacje fotowoltaiczne wyhamowały. Mamy obecnie znikomą ilość przyłączeń do sieci. Wyhamowaliśmy więc ten proces. Szkoda, bo niełatwo było zbudować ten kapitał społeczny, przekonać ludzi, że panele przynoszą korzyści, dają nam oszczędności i niezależność energetyczną. Kiedy 10 lat temu zaczynaliśmy pracę nad tym w Podkarpackim Klastrze Energii Odnawialnej, przez pierwsze pięć lat słyszeliśmy wyłącznie sceptyczne uwagi: to się nie opłaca, to jest za drogie i niepotrzebne, bo energia w gniazdku zawsze jest. W końcu nastąpił przełom. Ludzie sami zaczęli sobie doradzać instalacje, widząc, jakie oszczędności przynoszą znajomym, sąsiadom. Niestety, kiedy to wszystko ruszyło, zawiodła infrastruktura – nie zostały spełnione warunki po stronie operatorów sieci elektroenergetycznych. Nie inwestowaliśmy w te sieci, nie przygotowaliśmy ich na dalszy wzrost i trzeba było wyhamować bardzo korzystny proces.
Może powinno się dać Polakom szansę na całkowitą niezależność energetyczną – pozwolić na przydomowe magazyny energii, której nie trzeba by było wpuszczać do sieci.
Dzisiaj nie ma dobrej, taniej technologii magazynowania energii. W naszym układzie klimatycznym przygotowanie magazynu energii, który np. pozwoliłby na utrzymanie pompy ciepła w okresie zimowym, wiąże się z olbrzymimi kosztami – niewspółmiernymi do korzyści.
Co zatem z naszymi celami klimatycznymi?
W okresie przejściowym, przed rozwinięciem technologii odnawialnych źródeł energii i alternatywnych paliw w postaci np. wodoru, Unia Europejska chciała postawić na gaz. Mieliśmy mieć bloki gazowe, które są łatwo sterowalne – możemy szybko zwiększać i redukować ich moc, w przeciwieństwie do bloków węglowych. Liderem chcieli być Niemcy, którzy zaczęli realizować plan wyłączania elektrowni jądrowych i bazować na miksie energetycznym złożonym z OZE – fotowoltaiki i turbin wiatrowych oraz gazu jako buforowego paliwa przejściowego. Ten model się zawalił. Technologie wodorowe nie są na dziś jeszcze na tyle dopracowane, powszechne i bezpieczne, abyśmy mogli przejść na wodór już teraz.
Trzeba 10 elektrowni atomowych
Mimo sytuacji na świecie, Niemcy nie odejdą od planu zamykani elektrowni jądrowych?
Czytałem właśnie artykuł, że w Niemczech rozgorzał o to spór. Jedno z ministerstw poinformowało, że wyłączenie kolejnego bloku jądrowego nie nastąpi zgodnie z harmonogramem, bo w tym momencie jest to nieodpowiedzialne. Ale jest druga strona, która domaga się realizacji planu. Niemcy grają na przeczekanie i liczą, że za tydzień, miesiąc sytuacja się rozwiąże i będą mogli jednak korzystać z gazu, który popłynie przez Nord Stream 2.
Dlaczego oni tak nie chcą „atomu”? W Polsce ta opcja już zwyciężyła. Zresztą nie mamy innego wyjścia, jeśli mamy realizować cele klimatyczne. Poza tym takie gospodarki jak japońska czy francuska nie wahają się korzystać z mocy elektrowni jądrowych. Takie mają Czesi i Słowacy, i Rosja też. O co chodzi Niemcom? O dwie katastrofy – w Czarnobylu i Fukushimie? Czy jednak o wpływ takiej produkcji na środowisko?
Przy nowej technologii elektrownia atomowa jest neutralna dla klimatu. Problemem są odpady, które potem trzeba składować przez dłuższy okres czasu, ale i z tym technologicznie potrafimy sobie poradzić. Są obawy społeczne związane z bezpieczeństwem. Było kilka incydentów, które w przypadku tego typu instalacji prowadzą do bardzo niekorzystnych zjawisk.
Katastrof po prostu.
Tak. Jedna miała miejsce w Czarnobylu, blisko naszych granic. A druga w Japonii, w nowoczesnej już elektrowni, która z powodu tsunami uległa awarii.
Dlatego Japończycy wybudowali 400-kilomerowy mur, by rozbijać niszczycielskie fale i zapobiec powtórce kataklizmu.
W przypadku niemieckiego stosunku do elektrowni atomowej chodzi również o to, kto dysponuje tą technologią. Francuzi mają dostęp do technologii reaktorów jądrowych, a Niemcy nie, więc z punktu widzenia niezależności i bezpieczeństwa nie jest im ona na rękę. I tym tak naprawdę kieruje się każdy z krajów, lobbując za tymi technologiami, do których ma dostęp i nad którymi ma kontrolę. Dlatego Polska w naturalny sposób optuje za węglem. W każdym innym przypadku musimy się uzależnić, w przypadku gazu – od Rosji, Stanów Zjednoczonych lub Kataru. Nie mamy też ropy. Najmniej zależni bylibyśmy stawiając na energetykę odnawialną, ale tu też nie mamy swojej technologii produkcji urządzeń OZE na dużą skalę. Turbiny wiatrowe to Niemcy, panele fotowoltaiczne – Daleki Wschód. My mamy węgiel i trochę lasów. Inwestycja w opracowanie nowych technologii, nowych rozwiązań może sprawić, że pojawi się „game changer”. Może opracujemy własną technologię, która da nam przewagę, którą nie tylko zaspokoimy swoje potrzeby, ale i będziemy mogli zaoferować ją światu.
Brzmi trochę jak marzenie o szklanych domach z powieści Żeromskiego.
Dzisiaj, niestety, większość rzeczy zaawansowanych technologicznie kupujemy. Po transformacji w wielu miejscach mieliśmy do czynienia z zachwytem technologią Zachodu, natomiast naszych inżynierów wysłaliśmy na emeryturę albo przesunęliśmy do wydziałów produkcji. Dzisiaj przyjeżdżają do nas gotowe projekty, instrukcje, schematy, które montujemy pod szyldem globalnych koncernów. Teraz od początku staramy się budować to, co sami rozmontowaliśmy.
Będziemy musieli zbudować też zespół do obsługi elektrowni atomowej. Jakieś fatum wisi nad tą inwestycją już od czasów Gierka, bo wtedy zabrano się do budowy takiej elektrowni po raz pierwszy. Teraz, jak i wtedy, planowana jest ona na Pomorzu. Wstępne lokalizacje wskazane, wnioski o wydanie decyzji środowiskowych złożone. Pierwszy blok ma zostać oddany w 2035 roku.
Wcześniej będą małe reaktory jądrowe jak ten, który planuje KGHM, ale które nie są technologią sprawdzoną. Nie byłoby dobrze, gdybyśmy na tym eksperymentowali, tym bardziej, że nie mamy swoich doświadczeń z energetyką jądrową. Rozsądniej jest myśleć o klasycznej energetyce jądrowej, skorzystać z doświadczeń chociażby Francuzów, którzy z punktu widzenia konserwacji i eksploatacji są bliżej. Natomiast dzisiaj mocne sojusze wiążą nas ze Stanami Zjednoczonymi, a energetyka jest bardzo silnie uzależniona od polityki.
Będziemy musieli rozbudować sieć energetyczną pod elektrownię jądrową?
Zwykła sobie poradzi. Moc tej elektrowni to 2-3 gigawaty. To nie jest aż tak dużo.
Ile takich elektrowni musielibyśmy wybudować, chcąc wyeliminować węgiel i gaz?
Dziesięć. I jeszcze rozwijać OZE.
Ambitny plan, ale póki co, media, zwłaszcza rosyjskie, donoszą, że w Polsce ludzie ruszyli do lasu po chrust. Wzrost cen energii niesie obawę, że tej zimy będzie się palić w piecach byle czym, a pomiary jakości powietrza zejdą na drugi plan. Widzi pan takie zagrożenie?
Na razie obserwuję, że gospodarze z Rzeszowszczyzny gromadzą drewno na zimę. Nie chrust, który daje mało energii. Raczej grubsze pnie i gałęzie. Z punktu widzenia środowiskowego uważam, że drewno nie jest złą alternatywa na sytuację, z którą mamy obecnie do czynienia. Drzewo w momencie wzrostu, wykorzystując energię słoneczną, pobiera z powietrza dwutlenek węgla i przekształca go w biomasę drzewną, uwalnianie dwutlenku podczas spalania odbywa się więc w zamkniętym cyklu i w niedługim okresie czasowym – 10-15 lat, bo tyle trzeba czekać aż urośnie drzewo nadające się na opał. Drzewa zatem to doskonały magazyn energii słonecznej, pochłaniacz dwutlenku węgla oraz regulator obiegu wody, z którą mamy coraz więcej problemów, a te niestety będą szybko narastać.
A może sztuczne słońce?
Czym właściwie będziemy ogrzewać domy w przyszłości? Dopiero był program Czyste Powietrze, namawiano nas do wymiany pieców węglowych na gazowe. Teraz mówi się, że trzeba będzie odejść i od gazowych, że Komisja Europejska proponuje, by od 2029 r. zakazano ich sprzedaży. Na razie to tylko pomysły, ale na tyle zaskakujące, że wywołują ogromne emocje.
Takie przecieki mogą być straszakiem na dostawców gazu. Nie sądzę, abyśmy byli w stanie tak szybko uwolnić się od tego paliwa, które dla środowiska jest w miarę naturalne. Nie nastąpi to dopóki nie uda nam się przejść na technologie wodorowe czy jakieś zupełnie inne. Być może synteza termojądrowa w końcu się powiedzie i będziemy wykorzystywać sztuczne słońce – teoretycznie istnieje możliwość uruchomienia na ziemi procesów, które zachodzą na Słońcu – wygenerowania plazmy i doprowadzenia do reakcji syntezy termojądrowej. Umiemy ją już zainicjować. Natomiast nie umiemy podtrzymać jej przez odpowiednio długi czas. Jest też problem odbioru gigantycznej ilości energii z takich reakcji. Nad tą technologią naukowcy bardzo intensywnie pracują już od 30 lat.
A nad czym pracują naukowcy w laboratoriach Uniwersytetu Rzeszowskiego?
Nad materiałami, które pozwolą na budowę cienkowarstwowych ogniw fotowoltaicznych, które byłoby można instalować na dachach, murach, ogrodzeniach. Projektując eksperymenty, staraliśmy się zwrócić uwagę na materiały, które są powszechnie dostępne, tanie i nietoksyczne. Nasze konstrukcje opieramy na tlenkach tytanu i tlenkach miedzi, wytwarzając cienkowarstwowe struktury. Wydają się bardzo obiecującym rozwiązaniem. Osiągnęliśmy trzeci wynik na świecie, jeśli chodzi o sprawność tych ogniw, ale jest ona jeszcze zbyt niska, by komercjalizować to rozwiązanie. Wymaga wciąż pracy w laboratoriach i – jak zawsze w przypadku badań eksperymentalnych nad zaawansowanymi technologiami – sporych nakładów finansowych, a do takich w naszym kraju nie zawsze mamy dostęp.
Mamy za to bardzo wiele problemów do rozwiązania. Ludziom sens z powiek spędza także zakaz rejestracji od 2035 roku nowych samochodów spalinowych, który przegłosował niedawno Parlament Europejski. Rozmawiałam niedawno z profesorem specjalizującym się w budowie silników, mówił, że nie wyobraża sobie dostawczych elektryków na długich trasach. Ma wątpliwości także co do „czystej” produkcji baterii do takich pojazdów.
Decyzję o wycofaniu samochodów spalinowych będzie bardzo trudno zrealizować. Natomiast podróżowanie ludzi może zostać przesunięte do transportu publicznego. Mniej samochodów osobowych na drogach na pewno ograniczyłoby emisję dwutlenku węgla.
Na Podkarpaciu pomogą wiatraki
Jakie szanse mamy jako kraj, by poradzić sobie z ambitnymi celami klimatycznymi Unii Europejskiej? Czy rozwiniemy OZE, czy będziemy inwestować w instalacje fotowoltaiczne, czy może wiatraki, których budowę skutecznie zahamował parlament w 2015 roku?
W czerwcu minister Moskwa zapowiedziała, że prawdopodobnie w niedługiej perspektywie zostanie na powrót odblokowana energetyka wiatrowa na lądzie. To bardzo dobry kierunek. Jedna turbina wiatrowa to moc od 1,5-2 MW. A na Podkarpaciu jest przygotowanych sporo inwestycji, które wstrzymała „ustawa antywiatrakowa”, a miały już wykonane badania wietrzności, ustaloną lokalizację. Będzie można je uruchomić w ciągu roku. Znacznie szybciej niż elektrownię jądrową. A one mogą dużo wnieść do naszego energetycznego miksu i uzupełnić braki. Podobnie jak mikroelektrownie, w które mogłyby inwestować lokalne samorządy. W gminach można tworzyć wspólnoty energetyczne, które na swoim obszarze znajdą określone zasoby i potencjał, by budować swoją energetyczną niezależność i bezpieczeństwo. Można postawić 2-3 turbiny wiatrowe, źródłem geotermalnym ogrzać szkołę, biomasą powstającą w miejscowym przedsiębiorstwie zasilić biogazownię, dodać do tego panele fotowoltaiczne itd. Miks energetyczny łatwiej jest przygotować dla gminy czy związku gmin, aniżeli stworzyć taki odpowiedzialny plan dla całego kraju. Dlatego jestem za budowaniem nowego porządku energetycznego od dołu. Nie do końca mamy jeszcze wypracowany system wspierania takich spółdzielni.
Przydałoby się wsparcie z Funduszy Europejskich. Takie jak było na wodociągi, drogi itp.
Ale tu znów dochodzimy do polityki.
Za bardzo niezależne gminy?
Cały czas balansujemy między technologią i możliwościami a polityką. Energia jest świetnym narzędziem do uprawiania polityki, wywierania wpływu i zarabiania dużych pieniędzy.
Zwykły obywatel chciałby tylko, aby nie ziścił się jakiś straszny scenariusz – kataklizmy i blackout.
Pociechą jest to, że energii nam raczej nie braknie. Ale będziemy ograniczali jej zużycie, „zachęceni” wzrostem cen.
***
Dr Grzegorz Wisz, dr nauk fizycznych, nauczyciel akademicki, przedsiębiorca. Ekspert zewnętrzny Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, członek Rady Fundacji Polskiego Instytutu Transferu Innowacji, członek Podkarpackiej Rady Innowacyjności, członek Grupy Roboczej ds. Krajowej Inteligentnej Specjalizacji, kierownik Pracowni Technologii Pokryć Ochronnych Uniwersyteckiego Centrum Innowacji i Transferu Wiedzy Techniczno-Przyrodniczej, inicjator i twórca, a obecnie Prezes Zarządu Podkarpackiego Klastra Energii Odnawialnej. Konsultant Banku Światowego w projekcie CATCHING-UP REGIONS. Pomysłodawca oraz animator koncepcji Inteligentne Ekoosiedle 2020. Autor i współautor ponad sześćdziesięciu publikacji i opracowań naukowych z zakresu fizyki, inżynierii materiałowej, zarządzania energią, transferu wiedzy oraz znaczenia klastrów w praktyce gospodarczej.