Alina Bosak: Nie od razu mogliśmy porozmawiać. W końcu udało się, między alarmami.
Konstanty Czawaga: Nasze życie we Lwowie płynie teraz pomiędzy alarmami. Oznaczają zagrożenie dla Ukrainy. Kiedy jakaś rakieta wylatuje z Białorusi czy z Morza Czarnego, nie wiadomo, jaki ma cel. A tych rakiet lecą czasem dziesiątki. Alarmy najczęściej są w nocy. Trzeba tak się układać spać, ażeby po usłyszeniu syreny można było szybko ubrać się i biec do schronu. W naszej XIX-wiecznej kamienicy nie mamy piwnic. Kryjemy się więc z żoną, z plecakami, na korytarzu w naszym mieszkaniu. Każdy chroni się jak potrafi. Nikt nie wie, co i kiedy może na nas spaść, ani jak dalej potoczy się ta wojna.
Wojna, która wielu ludziom na zachodzie Europy nie mieściła się w głowie.
Dla mnie nie była niespodzianką, ale zaskoczyła mnie jej skala. Nie spodziewałem się, że wjedzie tu orda – dzika jak te przed wiekami. Byłem świadkiem wojny w Jugosławii, w latach 1992-1995. Jeździłem z konwojami pomocy humanitarnej do Zagrzebia w Chorwacji, do Bośni. Ostatnio odszukałem teczkę z artykułami z tamtych wyjazdów. Już wtedy przewidywałem, że do takiej wojny może dojść i u nas. Powstanie Republiki Serbskiej – popieranej przez Rosję enklawy w Bośni – przypomina pomysł utworzenia Noworusi na Ukrainie. Dostrzegałem to niebezpieczeństwo i na naszych terenach, gdzie ścierają się dwie cywilizacje: świat kultury zachodniej i euroazjatycki wschód. Dlatego nie dziwi mnie dzisiejsza postawa Węgrów – im blisko do Rosji właśnie kulturowo. Węgrzy przyszli przecież przed wiekami spod Uralu, wycinając po drodze Słowian i dokonując pierwszego genocydu w Europie.
Przeczucia sprawdziły się. Inwazja Rosji na Ukrainę zaczęła się 24 lutego, w czwartek, o czwartej nad ranem.
Obudziłem się mniej więcej o tej porze. Włączyłem telefon i tak dowiedziałem się, że właśnie się zaczęło. Zastanawiałem się, czy budzić żonę. Kiedy to zrobiłem, przestraszyła się i z żalem zapytała, dlaczego nie zostawiłem jej jeszcze tej ostatniej chwili spokojnego snu. Jak mówiłem, dla mnie wojna nie była niespodzianką. Od pół roku rosyjskie wojsko gromadziło się wokół naszych granic. Mieliśmy mapy, informacje ze Stanów Zjednoczonych. Wprawdzie prezydent Zełenski uspokajał, żeby nie panikować i na dowód jeździł na nartach w Bukowelu, ale wojna przyszła, i to dokładnie z tych wszystkich stron, z których spodziewaliśmy się ataku. Od strony Rosji i Białorusi; jedynie z Morza Czarnego zaatakowały siły mniejsze niż przypuszczano. No i nie udało im się błyskawiczne zajęcie Kijowa, w trzy-cztery dni, jak chcieli.
Twój syn pojechał bronić Kijowa.
Zadzwonił rano, 24 lutego, po ataku, i powiedział, że jedzie z kolegami. Nie widziałem go od początku wojny. Tylko od czasu do czasu rozmawiamy przez telefon. Dla wszystkich, którzy w 2014 roku byli na Majdanie i walczyli w batalionach ochotniczych, dołączenie do obrony było czymś normalnym. Nie czekali na pobór, od razu ruszyli do Kijowa. Ten masowy napływ ochotników, ludzi, którzy wracają z zagranicy, aby walczyć, ten patriotyzm jest niesamowity.
Wasi chłopcy pojechali do Kijowa, a ze wschodu do Lwowa zaczęli napływać uchodźcy.
Pierwsza fala to jeszcze nie byli ludzie zmuszeni do ucieczki i pozostawienia domów. Wyjeżdżali zawczasu, bojąc się tego, co nadchodzi. Zdarzały się w tej grupie i dwumetrowe chłopy, ale w każdym narodzie są tacy, którzy nade wszystko cenią sobie wygodę, a wojnę wykorzystują jako okazję, by dostać się do kraju, który w czasach pokoju na stałe by ich nie przyjął. Szybko jednak nadjechały całe pociągi kobiet z dziećmi. Straszne widoki. Wiele zostało u nas. Rozmawiałem z uciekinierkami w ośrodku w Brzuchowicach, gdzie jest sztab pomocowy archidiecezji lwowskiej, i z siostrami, które w klasztorze w Śniatyniu przyjęły cały transport matek z dziećmi. Jedna z kobiet, spod Białej Cerkwi, mieszkała w dzielnicy obok lotniska. Musiała w momencie z dziećmi uciekać. Nic nie ma. Tylko to, co na sobie. I takich jak ona są tysiące. Wdzięczne za wszystko, co dostaną. Mleko, ubranie. We Lwowie prawie każdy tym ludziom w jakiś sposób pomaga.
Nie brakuje leków, żywności?
Lwów stał się hubem – miastem przechodnim i przeładunkowym. Ze wschodu przybywają uchodźcy, a z zachodu płyną tony pomocy humanitarnej. Większość uchodźców od razu przesiada się do samochodu lub pociągu i jedzie do granicy, głównie do Polski, ale też na Węgry, przez które zamierzają dostać się do Austrii i Włoch. Do Włoch i Hiszpanii jadą także uchodźcy, którzy uciekli w stronę Rumunii. Do Lwowa pomoc dociera ciężarówkami i busami. Trafia do dziesiątek magazynów, w których odbywa się przeładunek leków, żywności, ubrań. Mniejszymi transportami są one kierowane do miejsc, w których przebywają uchodźcy. W tę pracę angażują się wolontariusze w każdym wieku – od dzieci po emerytów.
Ilu uchodźców zostaje we Lwowie?
Dokładnie nie wiadomo. Miasto przygotowało się na ok. 200 tysięcy, ale w tej liczbie następuje rotacja. Część nocuje i jedzie dalej, część zostaje, bo nie chce udawać się za granicę. Uciekli od zniszczeń wewnątrz kraju, ale mają nadzieję, że sytuacja się zmieni. Zostawili na wschodzie mieszkania, rodziców, sąsiadów i chcą wrócić. Do Żytomierza, do Dniepra. Póki co angażują się do jakiejś pracy we Lwowie, żeby zarobić trochę pieniędzy, utrzymać się i przeczekać.
Pracy nie brakuje?
W mieście utworzono punkt pośrednictwa pracy. Znalezienie jakiegoś tymczasowego zajęcia nie jest problemem.
Gdzie mieszkają?
Przyjmujemy ich w domach, szkołach, halach sportowych. Część ulokowała się w mieście, niektórzy kupili wiejskie domki w obwodzie lwowskim czy na Zakarpaciu. Dziś w centrum Lwowa nie widać takich tłumów uchodźców jak na początku. Zaskakuje mnie fala wolontariatu. Zaangażowanie lwowian w pomoc jest niesamowite. Zjawisko, jakiego wcześniej nie było. Moim zdaniem młodzież nauczyła się tego jeżdżąc na pielgrzymki do Polski i innych krajów. Podpatrywała, jak można realizować ideę wolontariatu i dziś tak właśnie pomaga. Zaglądam do knajpki „Chleb i wino” przy ulicy Ormiańskiej. Czym dziś się zajmują? Gotują obiady dla uchodźców ze składników, które ludzie im przynoszą. Jedna wolontariuszka pochodzi stąd, inna z Żytomierza. Przyszła gotować, bo mówi, że ktoś musi się tym zająć. Jeśli ktoś chce, może też u nich posiłek kupić, jak dawniej, chociaż skromniejszy niż przed wojną. Alkoholu, oczywiście, nie sprzedają. We Lwowie obowiązuje prohibicja.
Redakcja „Kuriera Galicyjskiego”, niezależnego pisma Polaków na Ukrainie, w której pracujesz, działa bez zakłóceń?
Część naszych kolegów wyjechała do Polski, a część pozostała.
Dlaczego zostałeś?
Uważam, że nie ma jeszcze takiego zagrożenia. W pierwszych dniach wojny wybuchła panika. To normalne, tak zawsze jest. Podgrzewały ten strach informacje o azylu, jaki inne państwa zaproponowały rządowi Ukrainy, prezydentowi. Kiedy słyszy się coś takiego, człowiek myśli, że jest już naprawdę źle. Ale minęły dwa-trzy dni, potem tydzień. Panika też minęła, a my zrozumieliśmy, że ktoś musi zostać, żeby informować, co się we Lwowie dzieje. Nasi koledzy w Telewizji Rzeszów nagrywają Studio Lwów dla TVP Polonia. Przekazujemy im informacje, nagrania, wywiady z ludźmi. Nie jest to łatwe, bo będąc w stanie wojny nie wszystko możemy pokazywać, nie wszystko mówić. Musimy zwracać uwagę na bezpieczeństwo ludzi, z którymi rozmawiamy.
Życie w mieście bardzo się zmieniło?
Na pierwszy rzut oka miasto zdaje się funkcjonować normalnie. Ruch na ulicach, dużo ludzi, samochodów. Jakby nic się nie stało. Głód nam nie doskwiera. Żywności w sklepach nie brakuje, chociaż czasem trudno coś znaleźć na półkach. Mięso, kiełbasę, ser można kupić. Robimy jednak zapasy, nie wiedząc, czy za chwilę to się nie skończy. Tym bardziej, że wiele towarów dostarczano ze wschodu kraju, a tam dzieją się straszne rzeczy. Staramy się mądrze dzielić pomocą, która do nas dociera, wiele za pośrednictwem polskiego Caritasu, który ogromnie jest zaangażowany w pomoc. Jak wspomniałem, archidiecezja lwowska utworzyła sztab pomocy w Brzuchowicach – w Domu Pielgrzyma przyjęto uchodźców, a w magazynach odbywa się przeładunek transportów humanitarnych. Na czele sztabu stanął biskup pomocniczy Edward Kawa, który sam jeździ busami do granicy po przekazywaną pomoc rzeczową. Dary pochodzą z całej Polski. Z Brzuchowic jadą dalej, na wschód, do Kijowa, Charkowa, Odessy, gdzie są najbardziej potrzebne. W ich rozprowadzaniu pomaga siatka małych organizacji społecznych, charytatywnych, młodzieżowych i innych. Pracują sprawnie i bardzo szybko. Przyjeżdża transport i od razu wykonywane są telefony, kto i czego potrzebuje. Pomoc wysyłana jest nawet pod samą wschodnią granicę. Tam walczy kolega mojego syna. Pojechały do nich dwa naładowane busy. Dwa dni ich nie było. Ale dotarły. Kiedy ktoś dzwoni, że leki potrzebne, szukamy, kto ma. I znów rusza transport, na Czernihów, czy do innego miasta. W organizację jest zaangażowany cały Lwów.
Miasto rozprowadza transporty, ale nie tylko tak organizuje pomoc dla walczących. Widziałam relację o tym, jak w bibliotece mieszkańcy Lwowa plotą siatki maskujące dla ukraińskiego wojska. Dużo jest takich akcji?
Mnóstwo. Całe rodziny siedzą i wiążą te siatki. Kobiety organizują się i razem gotują. Lepią tysiące pierogów, żeby wojsku wysłać. Sięgają po słoninę, po to, co jest dostępne, i wymyślają potrawy. Każdy jest wynalazcą w tej ludowej kuchni. Odwiedziłem też zakład szwaczek. Kiedyś to był dom mody damskiej. Dziś szyją dla wojska. Nie można siedzieć z założonymi rękami. Każda praca jest na rzecz zwycięstwa.
Przy siatkach maskujących dla wojska pracują we Lwowie całe rodziny. Fot. Konstanty Czawaga
Świat obiegło zdjęcie zabytkowej figury Chrystusa wynoszonej z Katedry Ormiańskiej we Lwowie. Jak szeroka jest akcja zabezpieczania zabytków?
Mamy ich tyle, że nie łatwo wszystkie zabezpieczyć. Pracujemy nad tym cały czas. Pomaga w tym Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”, a także doradcy z Chorwacji, mający doświadczenie z terenów objętych wojną, nawet z Syrii. Zabezpieczamy wszystko – kościoły i cerkwie, muzea, teatry, pomniki. Okładamy workami z piaskiem. Owijamy folią.
Wspaniałej lwowskiej Opery owinąć się nie da.
Ale skanujemy. Jest doświadczenie innych krajów, że najważniejsze rzeczy trzeba zachować także w obrazie, by potem można było je odbudować. Bo nikt nie wie, gdzie spadnie rakieta.
Były już eksplozje we Lwowie. Rakiety trafiły w zakład remontów samolotów przy lotnisku, a w dniu wizyty prezydenta Bidena w Polsce w skład paliwa.
Boimy się także grup dywersantów. Wiemy, że mogą być wszędzie. Wyłapują ich w każdym niemal obwodzie. Niszczą sieci telefoniczne i internetowe, działają na różne sposoby. Taka to jest wojna. Przypominam sobie wciąż pobyt na Bałkanach, gdzie wojnę zobaczyłem po raz pierwszy. Okna pozatykane workami w chorwackim Varaždinie. Metalowe jeże na drogach. Uchodźcy. Rozmawiałem z Muzułmanami, Serbami, Chorwatami, z żołnierzami UNPROFOR – misji pokojowej ONZ. Tamta wojna wydawała mi się straszna. I była sygnałem, że nie będzie spokoju, choć wydawało się, że granice są już ustalone. Okazało się, że wcale nie. Gruzja, Osetia, Abchazja – świat na rewizje granic nie reagował. Już wtedy dało o sobie znać imperium rosyjskie, a niebezpieczeństwo ze wschodu stało się wyraźne.
Ukraina się go nie przestraszyła? Skąd ten duch walki?
Wszyscy wierzą w zwycięstwo. Nie ma strachu przed Rosją. Wydaje mi się, że większość już zrozumiała naturę tego imperium. Niektórym naszym obywatelom, zwłaszcza na wschodzie Ukrainy wydawało się, że nie ma wielkiej różnicy między Rosjanami a Ukraińcami. Oni żyli sobie, my sobie. Co prawda w pamięci mieszkańców zachodnich obwodów Ukrainy pozostał krwawy ślad morderstw i deportacji Polaków i Ukraińców dokonany przez „oswoboditielej” (wyzwoleńców) po wrześniu 1939 roku i po drugiej wojnie światowej. Ale nie spodziewaliśmy się, że teraz będą zachowywać się gorzej niż Niemcy na tych terenach w czasie drugiej wojny światowej. Przypomina się barbarzyństwo Armii Sowieckiej w 1945 roku. Ta armia przez te kilkadziesiąt lat nic się nie zmieniła. Wciąż gwałci i rabuje. Przecież tego nie robi jeden Putin. Do jakiego poziomu zeszli Rosjanie? Mamy do czynienia z homo sovieticus. Raszyści – tak ich tu nazywamy. Dziś najbardziej cierpią mieszkańcy Ukrainy, którzy wcześniej oglądali tylko rosyjską telewizję i nie chcieli się uczyć języka ukraińskiego. W nich uderzono – w mieszkańców Charkowa, Mariupola. To były miasta w 80 procentach rosyjskojęzyczne. Teraz sputinizowana Rosja nazywa faszystami i banderowcami mieszkańców całej Ukrainy. Nie wolno dopuścić, żeby ze Lwowa zrobili Aleppo!
Boicie się tego?
Wszystko dopuszczamy do myśli. Bo, kto się spodziewał, że Putin w Charków i Mariupol tak wściekle uderzy. Prorosyjscy mieszkańcy tych terenów, spodziewali się, że Moskale tylko przejdą i ruszą na zachód Ukrainy. Wciąż nie mieści im się w głowach to okrucieństwo i rakiety. Na tym okrucieństwie rozkwitł ukraiński patriotyzm – wśród rosyjskojęzycznych Ukraińców, wśród Ormian, wśród Romów. To patriotyzm nie etniczny, a polityczny, związany z państwowością ukraińską.
Prezydent Zelenski, mer Kijowa Kliczko coraz to w telewizji dziękują Polakom za gościnność. Czy ta wdzięczność jest powszechna?
Kardynał Konrad Krajewski, wysłannik papieża, powiedział, że Polska nie zabrała Ukraińców do obozów uchodźców, ale do swoich domów. To jest ważny fakt. On zmieni naszych ludzi. Mój znajomy z Przemyśla przyjął w swoim domu pięć rodzin ze wschodu. Żadna z nich wcześniej nie była za granicą. To dla nich szok. Ta chrześcijańska gościnność.
To może zmienić ludzi?
Zmieni homo sovieticus z obszaru rosyjskiego świata. Nie wszystkich, ale zmieni.
Całe życie zawodowe pracujesz na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego. Czy ta wojenna solidarność Polaków z Ukraińcami doprowadzi do trwałej zmiany?
Teraz mam jakąś satysfakcję, że nie darmo się zajmowałem sprawą pojednania i tymi tematami w ciągu dziesięcioleci. Widzę wdzięczność Ukraińców dla Polaków.
Ale propaganda rosyjska próbuje te dobre dziś relacje psuć. Może wykorzystywać do tego historię rzezi na Wołyniu.
A na Ukrainie rozpowszechnia fałszywe informacje, że Polska chce wprowadzić siły pokojowe do Lwowa, żeby zabrać Ukrainę zachodnią. No, ale przecież wiemy, że na razie to obywatele Ukrainy „okupują” Polskę.
Kiedy to wszystko się skończy, będziemy potrafili wyjaśnić sobie to, co w naszej wspólnej historii jest najboleśniejsze?
Dobrze, kiedy pojednanie idzie nie z góry, a od dołu. Kiedy zaczyna się między zwykłymi ludźmi. I takie pojednanie mamy właśnie teraz. Nawet jeśli ktoś na Ukrainie tkwił w stereotypach, wyniesionych od rodziny, pełnych podejrzeń i nienawiści, krzywd dziadów i krewnych, to teraz one wszystkie zostały unieważnione. Bo jeśli te stereotypy w Ukraińcach byłyby jeszcze żywe, to nie uciekaliby do Polski. A kto ich tam przyjmuje? Ludzie ze Śląska, po Jałcie wypędzeni z Kresów. Polacy o wołyńskich korzeniach. Oni teraz w tych domach będą ze sobą rozmawiać. Czas przypomnieć wspólną historię Polski, Ukrainy i Białorusi też, bo i oni są nam bliscy. Armia rosyjska to inne korzenie, inna cywilizacja. Dla mnie zawsze był ciekawy temat muru. Mur berliński został rozebrany, ale ten kulturowy, który biegnie od Morza Bałtyckiego do Morza Adriatyckiego, pomiędzy Wschodem a Zachodem, wciąż istnieje. W czasie niepodległej Ukrainy ta granica została przesunięta na wschód. Za Zbrucz, za Dniepr. Mówili przodkowie, że cywilizacja kończy się za ostatnim kościołem i zamkiem, a dalej jest Dzikie Pole. A dziś to „Dzikie Pole” walczy z Moskalem. Ludzie z Chersonia, Mikołajowa, Melitopola. Wielu tych ludzi mówi po rosyjsku, a śpiewa hymn Ukrainy. Nie udało się tam osadzić okupacji. To znaczy, że granica cywilizacji została przesunięta na wschód.
Konstanty Czawaga na tle zabezpieczanych przez bombardowaniem zabytków Lwowa. Fot. Halina Cwyk
Konstanty Czawaga – ukraiński dziennikarz polskiej narodowości, mieszkający we Lwowie. Absolwent studiów dziennikarskich na Uniwersytecie im. Iwana Franki we Lwowie. Jeden z założycieli i członek pierwszego zarządu Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej oraz redaktor wydawanej przez nie „Gazety Lwowskiej”. Pełnił funkcję referenta ds. środków przekazu w kurii archidiecezji lwowskiej. Obecnie związany z „Kurierem Galicyjskim”, autor artykułów, reportaży, a także scenariuszy produkcji filmowej „Kuriera”. Lwowski korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i Radia Watykańskiego. Członek Związku Dziennikarzy Ukrainy i SDP. Kawaler Orderu św. Grzegorza Wielkiego, „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.