Reklama

Ludzie

Bogusława Świątoniowski – oswajanie życia na podkarpackiej wsi

Aneta Gieroń
Dodano: 06.05.2013
3971_Bogna_Rakszawa
Share
Udostępnij
Halifax  w Kandzie i Rakszawa, wieś w pobliżu Rzeszowa. Dwa krańcowo różne światy, a jednak z elementem wspólnym. Bogusława Świątoniowski próbuje łączyć ogień z wodą, wychowana w Rakszawie, ale wykształcona i ukształtowana w Halifaxie, po latach spędzonych na emigracji, wraca do Rakszawy. Tutaj od kilku lat zaklina rzeczywistość. Tworzy farmę edukacyjną, remontuje starą owczarnię na warsztaty zajęciowe i… udaje, że nie zauważa tych uśmieszków za swoimi plecami. –  Życie oferuje albo blokuje różne możliwości. Możemy żyć „bezpiecznie" według utartych schematów, w układach rodzinnych i społecznych dających nam iluzyjne poczucie bezpieczeństwa, ale są też osoby, które chcą wyjść poza te normy. I ja taka jestem – mówi Bogda.

Ona sama żartuje, że realizuje się tylko w działaniu, a bycie społecznikiem w jej rodzinie, to długa tradycja. Taki był dziadek, matka, ojciec, wuj i kilka innych jeszcze osób. – I to chyba najlepsze wytłumaczenie dla decyzji, jaką podjęłam kilka lat temu, gdy uparłam się, że coś będę robić na polskiej wsi, w Rakszawie, gdzie się wychowałam, a gdzie co raz zderzam się z rzeczywistością, której nie potrafię już zrozumieć, bo za długo mieszkałam i pracowałam w Kanadzie – opowiada Bogusława Świątoniowski.
 
Takie trzymanie głowy w chmurach, ale z nogami mocno stąpającymi po ziemi, towarzyszy jej od zawsze. Bo co z tego, że w domu rodzinnym było biednie, że mieszkała w Rakszawie, a uczyła się w II LO w Łańcucie. Podskórnie czuła, że ten świat na nią czeka, jest na wyciągnięcie ręki, tylko musi się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. Była nastolatką, gdy próbowała swoich sił w legendarnym teleturnieju „Wielka Gra”, pisała opowiadania, reportaże, startowała do wszystkich możliwych konkursów. W końcu miała na tyle dużo szczęścia i talentu, że wygrała ogólnopolski konkurs na reportaż, w którym główną nagrodą była podróż od Moskwy po Mur Chiński.
 
– Lata siedemdziesiąte, maturalna klasa, ja w jednych szpilkach, które zniszczyłam gdzieś na szynach tramwajowych w Ałma-Acie, w pantoflach kończąca swoją podróż, bo nie miałam w czym chodzić, ani za co kupić sobie nowych butów w mojej podróży życia, ale absolutnie szczęśliwa, bo wyrwałam się w świat – śmieje się do wspomnień Bogda. – Już wtedy wiedziałam, że chcę inaczej. Czy to była odwaga? – zastanawia się. – Raczej nie. Bycie odważnym jest rzeczą względną, bieda mobilizuje, często nie zostawia miejsca na strach.

Podobnie było kilka lat później, gdy po raz pierwszy wyruszyła do pracy w austriackim Linzu. Słabo znała niemiecki, nie miała konkretnej pracy, ale chciała zmian. Wtedy w Polsce była niekończąca się beznadzieja. – Człowiek raz spróbuje, i albo się zachwyci, albo zrazi. Ja należę do osób, które wszędzie na świecie czują się dobrze – opowiada Bogda. – Chciałam się uczyć, pracować, chciałam lepszego życia. Miałam już wtedy męża i córkę, zaryzykowaliśmy i w trakcie drugiego wyjazdu trafiliśmy do Austrii razem. Przez kilka miesięcy był obóz dla uchodźców, w końcu wyjazd do Kanady i okolice Halifaxu jako miejsce, które miało stać się dla nich szansą na lepsze życie.
 
– Ludzie tacy jak ja, postrzegają życie jako niesamowity potencjał do wzrostu i rozwoju. Wszystkie przeszkody i blokady stymulują u mnie niesamowitą chęć do pracy i kreatywności, a tym samym przejście do wyższego poziomu intelektualnego, duchowego, jednym słowem do samorealizacji, osiągnięcia optymalnego własnego potencjału – tłumaczy Bogda. – W dodatku gdziekolwiek znalazłam się na świecie, zawsze bardzo naturalnie dążyłam do nawiązania więzi z ludźmi i angażowania ich w moje poczynania.
 
Studia biznesowe i po nocach wkuwany angielski

Tak właśnie dzieje się w Halifaxie. Młoda Polka z mężem i małym dzieckiem, znająca ledwie kilka słów po angielsku upiera się, że musi studiować. Mały pokoik do mieszkania, bieda, a ona przez siedem miesięcy całymi nocami wkuwa słówka i przepisuje zdania po angielsku. Po kilku latach, gdy będą opuszczali tamten pokoik, do śmietnika trafi kilka olbrzymich worków z przepisywanymi zdaniami po angielsku.
 
– To oczywiście był pierwszy, najtrudniejszy etap, po którym już spokojnie porozumiewałam się po angielsku, ale ta angielszczyzna była bardzo kiepska – wspomina ze śmiechem. Musiała być jednak przekonywująca i ambitna, bo udało się jej dostać na studia biznesowe na Mount Saint Vincent University w Halifax. Dlaczego akurat zarządzanie, a nie wymarzone studia medyczne? – Te ostatnie były nierealne, za słabo znałam język, w dodatku Kanadyjczycy szybko mi wytłumaczyli, że najszybciej dobrze płatną pracę uda mi się znaleźć właśnie po studiach biznesowych – opowiada. Na Dalhousie University w Halifax zdobyła tytuł magistra.
 
– W Kanadzie zawsze tęskniłam za Polską, to było coś w rodzaju idealizowania miejsca, w którym spędziłam dzieciństwo i młodość. Upływały lata, a w mojej głowie powstawały tylko  te najlepsze polskie obrazy.  Jednocześnie miałam świadomość, że wyjazd do Kanady był jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. W Halifaxie ukształtowałam się jako człowiek, ugruntowałam swoją wiedzę, zobaczyłam, jak można pracować, budować relacje międzyludzkie, jak można zmieniać rzeczywistość – twierdzi Bogda Świątoniowski. – Bez tego, co tam zdobyłam, nie  miałabym odwagi i wiedzy, by próbować zmieniać rzeczywistość na polskiej wsi.
 
Przedsiębiorczość zakodowana w genach
 
Do tego trzeba jeszcze dodać rodzinną przedsiębiorczość zakodowaną w genach. – Ojciec mojej matki jak na przedwojenne realia była bardzo pracowity i światły, prowadził młyn, miał szynk, interesował się tym, co działo się w Polsce i na świecie. Po wojnie na wsi było biednie, rodzice szukali dla siebie szansy na zachodzie Polski, na ziemiach odzyskanych, w końcu zdecydowali się na powrót do Rakszawy i pracę w rodzinny gospodarstwie – opowiada Bogda.
 
– Ale  podobnie jak ja, realizowali się w działaniu i kontaktach z ludźmi. Mama ukończyła liceum, bibliotekarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, tworzyła pierwsze koło gospodyń wiejskich w Rakszawie, w trakcie żniw organizowała we wsi dzieciniec, gdzie dzieci miały opiekę na czas, gdy rodzice pracowali na roli. Ojciec ukończył technikum rolnicze, próbował przekonywać na wsi do uprawy nowych odmian roślin, dokształcania się, wprowadzania zmian w gospodarstwach. Po wielu latach, w XXI wieku z kolei ja się uparłam, że warto pracować u podstaw i pokazywać ludziom, że można żyć inaczej.

W swoim życiu zawodowym wielokrotnie zaczynała wszystko od początku i lubi takie wyzwania. Tak toczy się jej życie, że są w nim okresy bardzo intensywnej pracy, spokojnej stabilizacji i znów diametralnej zmiany. W Kanadzie się do tego przyzwyczaiła. Pamięta, jak po skończonych studiach udało się jej dostać pracę w kanadyjskim ministerstwie finansów. Stabilna, dobrze płatna posada, ale ogromnie absorbująca, wymagająca pełnej dyspozycyjności i związana z częstymi wyjazdami. W końcu rodzina zaczęła na tym mocno cierpieć i trzeba było się zdecydować, albo bardzo dobre pieniądze, albo czas poświęcony na wychowywanie coraz starszych dzieci. Wybrała rodzinę, ale bynajmniej nie zrezygnowała z siebie. Zajęła się biznesem, wróciła do swojej pasji z młodości, czyli medycyny naturalnej. Z Polski od zawsze pamiętała, jak ojciec zbierał zioła, robiło nalewki, mikstury do masaży.

– Uważam, że połączenie wykształcenia i praktyki biznesowej ze sporą wiedzą o zdrowym stylu życia daje człowiekowi szanse na osiągnięcie wewnętrznej równowagi – tłumaczy.
 
– W tamtym czasie intensywnie szkolę się z jogi, z akupresury, mam coraz więcej doświadczenia i coraz bardziej podoba mi się nowa działalność. Do tego dochodzą studia i kursy na University of Wisconsin w Stevens Point w Stanach Zjednoczonych z bardzo dobrymi zajęciami i wykładami z wellness. Z tą uczelnią związana jestem do dziś, co jakiś czas prowadzę tam wykłady. Sama zaś wiedza z wellness stał się dla mnie równie ważna jak ta ze studiów biznesowych. 
 
Wellness, czyli nie fanaberia, ale konieczność

Wellness oznacza równowagę umysłu, ciała i ducha. By taką osiągnąć, ważne jest życie w czystym środowisku, spożywanie naturalnej żywności, bycie aktywnym fizycznie, zachowanie balansu pomiędzy życiem zawodowym i rodzinnym oraz umiejętne podtrzymywanie relacji międzyludzkich, czy rozwijanie wiary religijnej. Właśnie wellness, czyli umiejętny styl życia po raz pierwszy na dłużej ściągnął Bognę Swiątoniowski do Polski. Przez kilka lat w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie na kierunku zdrowie publiczne prowadziła zajęcia. Wtedy też poważnie pomyślała, by zrobić coś konkretnego w Rakszawie, by związać się z Polską na dłużej. Początkowo planowała stworzenie domu opieki dla osób starszych, rozważała prowadzenie dużego gospodarstwa agroturystycznego, pomysłów było kilka.
 
Tym bardziej, że miejsce piękne, położone blisko Rzeszowa i Łańcuta, w dodatku z domem, który od kilku lat powstawał na zrębach jeszcze przedwojennej stajni i stodoły. Gdy dziś wchodzi się do przestronnego siedliska, nawet  najmniejszych skojarzeń nie ma z obskurną przeszłością, powstał nowoczesny polski dom, po którym kręcą się koty, pies, przez okno zagląda gęś, a na prawdziwie kaflowym piecu pyrka czajnik.

– W ostatnich latach sporo się też nauczyła o polskiej prowincji. Marzenia zderzyłam z rzeczywistością i chociaż mocno się poobijałam, nie należę do osób, które się poddają – śmieje się Bogda. – Wiem, że na pewno  nie chcę przypadkowych ludzi w moim domu. Chcę przyciągnąć ludzi zainteresowanych zdrowym stylem życia, ekologią, kontaktem z naturą i życzliwymi, budującymi relacjami międzyludzkimi. Oferuje unikatowe metody redukcji stresu, radzenia sobie z zaburzeniami psychofizycznymi spowodowanymi brakiem kontaktu z naturą dla dorosłych i dla dzieci- wszystko to w kontekście codziennych obowiązków w gospodarstwie ekologicznym.  

Farma ekologiczna z prawdziwego zdarzenia
 
Powoli wszystko idzie w dobrym kierunku i to miejsce zamienia się w coś na wzór farmy ekologicznej, jakich wiele widziałam choćby w Niemczech. Powoli remontuję dużą owczarnię, gdzie będzie znakomita sala na warsztaty w ramach farmy, do tego mam spory kawałek ziemi przystający do rzeki, pięknie porośnięty, z wiatą, gdzie za kilka miesięcy mam nadzieję zawitają pierwsi goście.
 
Bogda Świątoniowski nie rezygnuje też ze swoich społecznikowskich aspiracji. Od początku pobytu w Polsce była uparta, by zmieniać, reformować, kształtować wiejską rzeczywistość i choć kilka razy mocno dostało się jej po głowie, nie odpuszcza.
 
– W każdym społeczeństwie praca u podstaw jest najważniejsza, tyle tylko że nie przynosi szybkich fajerwerków, a wręcz odwrotnie, wymaga anielskiej cierpliwości i długiego czasu. Mam nadzieję, że nie zabraknie mi ani jednego, ani drugiego – mówi.
 
Bogda doskonale wie, że życie na polskiej wsi często wiąże się z beznadzieją, brakiem pracy, szans i perspektyw, do tego dochodzą liche gleby jak np. w Rakszawie i zdeterminowana młodzież, która jedyną dla siebie szansę na lepsze życie widzi w wyjeździe za granicę. – Początkowo wydawało mi się, że to można szybko, spektakularnie odmienić, miałam pomysły na spółdzielnie pracy, zielone szkoły, ale coś co mi się wydawało oczywiste, już nie było takie oczywiste dla innych i łatwe do zrealizowania. Teraz już wiem, że na wsi wszystko dzieje się powoli, latami, najpierw trzeba tłumaczyć, edukować, a dopiero na końcu dokonywać rewolucji, choć ta w wiejskiej mentalności nigdy nie jest mile widziana – dodaje Bogda.
 
Ona sama swoje największe nadzieje wiąże z farmą ekologiczną, która powoli zaczyna żyć, było kilka spotkań, na które przyjechali goście z Rzeszowa, Warszawy, Krakowa, kilka miejscowych osób też się pojawiło i tak powoli zmienia się ta polska rzeczywistość w trochę większej odległości niż kilka kilometrów od Rzeszowa.
 
– Niczego w swoim życiu nie wykluczam. Moja córka kończy właśnie doktorat z immunologii w Stanach Zjednoczonych, syn kształci się na studiach wokalnych w Kanadzie. Co będę robić za kilka lat? Bardzo chciałabym działać w Rakszawie, ale być może będę wspierała karierę wokalną syna. Nie wiem, wszystko może się zdarzyć. Przy czym uważam, że ta gotowość podejmowanie zmian w życiu, umiejętność adaptowania się do różnych warunków i sytuacji, są najważniejsze i bezcenne dla każdego. To staram się zawsze przekazywać, także tu w Rakszawie – mówi Bogda Świątoniowski.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy