Reklama

Ludzie

Rodzeństwo lekarzy z Rudnikiem nad Sanem w krwiobiegu

Aneta Gieroń
Dodano: 24.12.2017
37032_Tutka
Share
Udostępnij
Z wikliniarstwem, dyskretnym, żeby nie powiedzieć dyskusyjnym urokiem prowincji oraz prawie 500 – letnią historią kojarzy się Rudnik nad Sanem. Ale dla Barbary i Piotra Tutków, rudniczan z dziada pradziada, zdaje się być miejscem idealnym. On,profesor nauk medycznych, ekspert w dziedzinie neurofarmakologii i farmakologii klinicznej, endokrynolog, szanowany wykładowca na uczelniach medycznych w Polsce i na świecie, od lat przyjeżdża do pacjentów z Rudnika i okolic. Niemała w tym zasługa siostry profesora, Barbary Tutki… też związanej z pacjentami jako lekarz dermatolog. A to dopiero początek sagi rodziny Tutków. Dokładnie rok temu rodzeństwo lekarzy, chcąc uczcić pamięć swojej tragicznie zmarłej matki, Stanisławy Tutki – wieloletniej nauczycielki w Rudniku nad Sanem, założyło Fundację „Ocalić od zapomnienia” imieniem Stanisławy Tutka. 
 
Ta bardzo skutecznie rozwija działalność kulturalną, patriotyczną, historyczną oraz gromadzi zbiory sztuki dawnej. Przez kilkanaście ostatnich miesięcy zdążyła przyznać stypendia dla najzdolniejszych uczniów szkół podstawowych w Rudniku nad Sanem, zorganizować cykl wykładów na temat dawnych ikon z wizerunkiem Matki Boskiej i Chrystusa, tradycji ziołolecznictwa na Podkarpaciu, pochodzenia nazwisk rodzin rudnickich, czy przypomnieć historyczną postać księdza Jana Chryzostoma Miksiewicza. Ostatnim przedsięwzięciem Fundacji jest wystawa „Gorsety haftem malowane”, czynna do końca grudnia w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, na której zgromadzono 50 dawnych gorsetów ludowych pochodzących z powiatów: leżajskiego, łańcuckiego, niżańskiego i rzeszowskiego.
 
Przeszłość przenika się z teraźniejszością, a niewielka miejscowość nad Sanem coraz szerzej otwiera się na świat, na czym Barbarze i Piotrowi Tutkom zależy najbardziej. Z tym miejscem związani są od pokoleń. Stąd pochodziła ich mama, która wywodziła się ze starej rodziny Romańskich, przybyłej do Rudnika kilka wieków wstecz z Mazowsza, gdzie dla ubogiej szlachty zagrodowej większych perspektyw na życie już nie było.
 
Tutaj w XIX wieku osiadła austriacka rodzina Machów, z której Marcin Mach wżenił się w Romańskich i tak przemieszały się kultury, narody i tradycje, choć przywiązanie do polskości było zawsze najważniejsze.
 
I gdy Franciszek Tutka, młody lekarz pochodzący ze wsi Sól koło Biłgoraja, praktykujący w szpitalu w Nisku, zobaczył na stole operacyjnym urodziwą Stanisławę Mach, nauczycielkę z Rudnika, było pewne, że ta historia będzie mieć swój ciąg dalszy.
 
– Mama z zapaleniem wyrostka trafiła do szpitala, a tata już nie mógł o niej zapomnieć – wspomina Barbara Tutka. – Szybko się pobrali i na stałe osiedlili w Rudniku, skąd tata przez długie lata dojeżdżał do Leżajska, gdzie pracował jako chirurg i ortopeda. Był przy tym bardzo utalentowanym człowiekiem. Przed medycyną ukończył handel zagraniczny, ale szybko doszedł do wniosku, że bycie lekarzem jest jego powołaniem i udało mu się nawet uzyskać stopień doktora nauk medycznych na Akademii Medycznej w Lublinie. Miał przy tym wiele pasji i nieustanną chęć dokształcania się. Podobnie zresztą jak mama, dla której najważniejsza była praca z dziećmi i rodzina. Jej ojciec Marcin Mach, bardzo sobie cenił bliskie związki rodzinne, może dlatego, że jako bardzo młody człowiek stracił obydwoje rodziców, a wcześniej dwaj starsi jego bracia: Piotr i Jan, zginęli w czasie I wojny światowej. Niedawno udało się nam odszukać ich ślady i ustalić miejsca, gdzie najprawdopodobniej zmarli. Szokiem była dla nas informacja, że ranny Jan dostał się do niewoli rosyjskiej w 1915 roku i przebywał w obozie w Jelcu (obwód orelski) między Moskwą i Smoleńskiem, gdzie najprawdopodobniej zmarł. Dziadek Marcin też próbował się zaciągnąć do legionów, ale że był nastoletnim chłopcem, ojciec kategorycznie się sprzeciwił. W końcu był już ostatnim Machem, jaki ostał się z rodziny w Rudniku. Z pięciorga dzieci, dwoje wyemigrowało do USA, a dwoje zginęło w austriackim wojsku.
 
Od medycyny do artystycznych pasji
 
Te fascynacje historią rodziny i samym Rudnikiem nad Sanem też nie są przypadkowe. Barbara Tutka marzyła, by być archeologiem, albo studiować historię sztuki. – Młodzieńcze fascynacje, z których nigdy do końca nie wyrosłam – żartuje. – Medycyna była świetnym, racjonalnym wyborem i z perspektywy czasu wdzięczna jestem ojcu, że nie zmuszał mnie do studiów medycznych, ale umiał pokazać zalety tego zawodu, przez co do dziś cieszy mnie to, co robię.
 
Z kulturalnych fascynacji Barbara Tutka nigdy jednak nie zrezygnowała. Była młodą dziewczyną, gdy ciągnęła ojca po rzeszowskich i lubelskich desach, i do dziś uwielbia sztukę. Udało się jej zgromadzić interesującą kolekcję i najlepiej odpoczywa otaczając się sztuką.
 
– Ukończyłam nawet studia podyplomowe „Rynek sztuki i antyków”, z czego bardzo jestem dumna – przyznaje.  Podobnie jak z odnalezienia dziewiętnastowiecznego obrazu ks. Jana Chryzostoma Miksiewicza na strychu domu parafialnego w Rudniku, który za własne pieniądze odrestaurowała i przekazała do parafialnego muzeum.
 
 
Barbara Tutka. Fot. Tadeusz Poźniak
 
– To była wspaniała postać – opowiada Barbara Tutka. – Od 1833 r. przez 40 lat proboszcz w Rudniku i  kurator szkół powszechnych w diecezji przemyskiej. Inicjator i organizator pomocy dla uczestników Powstania Styczniowego. Razem ze swoim bratem, leśniczym Janem Stillerem i Józefem Pilawskim werbował ochotników do powstania z Rudnika i okolic. Udało się im namówić 36 osób, a powstańców wspierali bronią i pieniędzmi. Spoczywa na rudnickim cmentarzu. 
 
Zainteresowania historią i sztuką okazują się bardzo przydatne w planowaniu działalności Fundacji „Ocalić od zapomnienia” im. Stanisławy Tutka.
 
– Cieszy mnie fakt, że mimo tragicznej śmierci naszej mamy, która zginęła pod kołami samochodu kompletnie bezmyślnego młodego kierowcy, około 100 metrów od domu, na ulicy Daszyńskiego, gdzie całe życie mieszkała, nie kończy się jej obecność w naszej pamięci i pamięci mieszkańców Rudnika. Dzięki Fundacji mamy poczucie, że pamięć o mamie żyje na nowo, a jednocześnie udaje się wykreować wiele naprawdę ciekawych i wartościowych przedsięwzięć – mówi prof. Piotr Tutka, który 6 lat temu na stałe związał się z Uniwersytetem Rzeszowskim, gdzie jest kierownikiem Zakładu Farmakologii Wydziału Medycznego, a Rzeszów stał się dla niego domem, prawie tak samo ważnym jak Rudnik nad Sanem. 
 
Wielu może to zaskakiwać i zdumiewać, bo prof. Tutka to znany ekspert w dziedzinie neurofarmakologii, farmakologii klinicznej i uzależnienia od tytoniu, specjalista chorób wewnętrznych i endokrynologii. Wykładowca wielu uczelni medycznych w Polsce i na świecie. Zdobywca prestiżowych międzynarodowych nagród w dziedzinie medycyny. Członek towarzystw naukowych w Europie i USA. Absolwent Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Lublinie, gdzie w Katedrze Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej uzyskał kolejno stopień doktora (1993), doktora habilitowanego (2003) i tytuł profesora nauk medycznych (2009).
 
– Pamiętam, jak skończyłem studia medyczne i początkowo pracowałem w klinice chorób wewnętrznych, gdzie po zrobieniu pierwszego stopnia specjalizacji z chorób wewnętrznych zatęskniłem za wymagającą pracą naukową. Spotkałem się z prof. Zdzisławem Kleinrokiem, wybitnym farmakologiem, u którego wcześniej byłem w kółku naukowym, i zapytałem, czy mógłbym wrócić do jego katedry. Na co on się uśmiechnął i rzekł: „Wiesz, wszystko w Polsce zależy od pochodzenia. Jak się pochodzi, to się wychodzi”. I oczywiście, przyjął mnie, ale dał mi do zrozumienia, bym dobrze przemyślał swoją prośbę i wrócił do niego, gdy będę absolutnie pewny swojej  decyzji. Tak też się stało i była to jedna z najlepszych rzeczy, jaka przytrafiła mi się w życiu – wspomina prof. Tutka. 
 
W międzyczasie pracował naukowo w Instytucie Fizjologii Czeskiej Akademii Nauk w Pradze (1991), Instytucie „Mario Negri” w Mediolanie (1993-1994) oraz Departamencie Farmakologii i Terapii Eksperymentalnej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco (1998-2000). Pracę na Uniwersytecie Kalifornijskim uzyskał w drodze światowego konkursu, dzięki czemu prowadził badania naukowe w zespole prof. Neaa  Benowitza, największego światowego eksperta w dziedzinie uzależnienia od tytoniu, czego wynikiem były publikacje w najbardziej prestiżowych amerykańskich czasopismach naukowych, jak chociażby „Clinical Pharamcology and Therapeutics”.  Po powrocie do Polski kontynuował swoje zainteresowania naukowe, równocześnie prowadząc wykłady dla studentów amerykańskich i europejskich Oddziału Anglojęzycznego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
 
Badania nad cytyzyną także na Uniwersytecie Rzeszowskim?!
 
W 2004 r. rozpoczął badania nad cytyzyną, lekiem w terapii zespołu uzależnienia od tytoniu, stając się światowym ekspertem w zakresie badań nad tym lekiem. W 2006 r. opublikował pierwszą w anglojęzycznym piśmiennictwie pracę na temat potencjału terapeutycznego cytyzyny, dzięki której mało znany wcześniej lek stał się obiektem zainteresowania naukowców i lekarzy na całym świecie. 
 
– Wcześniej informacje o tym leku odnalazłem tylko w języku bułgarskim w archiwach medycznych w Sofii – opowiada.
 
W 2011 r. w prestiżowym czasopiśmie naukowym „New England Journal of Medicine” ukazała się publikacja poświęcona badaniu klinicznym cytozyny, oparta na wcześniejszych badaniach prof. Tutki, wraz z podziękowaniem za rolę konsultanta w badaniu. Kilka lat temu był nawet współorganizatorem konferencji dotyczącej cytyzyny w ramach Światowego Kongresu Badań nad Nikotyną i Paleniem Tytoniu w Seattle (USA).
 
– W tej chwili trwają intensywne badania nad tym lekiem m.in. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii i Australii, gdzie przynajmniej raz w roku na Uniwersytecie w Sydney jestem w roli profesora wizytującego. Na rynek amerykański ma wejść około 2020 roku, ale dla mnie najbardziej bolesny jest fakt, że zabrakło pieniędzy na te badania w Polsce, gdzie światowa sława tego leku się rozpoczęła – mówi prof. Tutka. – Zabiegałem o dofinansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, ale się nie udało. Nie poddaję się jednak i chciałbym robić badania nad tym lekiem także na Uniwersytecie Rzeszowskim. Jestem w trakcie organizowania grupy badawczej, a o pieniądze zabiegam u sponsorów i producentów leków. Piszę też kolejne review na temat cytyzyny i nie tracę kontaktu z największymi ośrodkami badawczymi na świecie.
 
 
Prof. Piotr Tutka. Fot. Tadeusz Poźniak
 
– Piotr od zawsze był cudownym dzieckiem – śmieje się Barbara Tutka. – Jestem więc pewna, że zrobi wszystko, by badania w Rzeszowie były możliwe, choćby i na niewielką skalę. Odkąd pamiętam, imponował nam wszystkim, w domu, szkole, na podwórku. Po prostu miał fenomenalną pamięć, a już absolutną niespodzianką był jego start w teleturnieju „Wielka gra”, gdy miał osiem lat.
 
– Tak, to prawda – przyznaje prof. Tutka. – Gdy inne dzieci zasypiały z pluszowymi misiami, ja uwielbiałem przed snem przeglądać atlas geograficzny. Uparłem się więc i wystartowałem z tematu „Geografia Afryki”. W zawodach towarzyszył mi tata, co było konieczne, ponieważ byłem nieletni, a przez to także i on musiał wykonać tytaniczną pracę, by uczyć się geografii wraz ze mną. Mimo iż zakwalifikowałem się do finału, nie pozwolono mi wystąpić, bo uznano, że mogłoby to mieć fatalny wpływ na psychikę tak małego dziecka. Byłem rozgoryczony i niepocieszony – oglądając finał znałem odpowiedzi na wszystkie pytania. Mając zajęcia z anglojęzycznymi studentami w Lublinie, na pierwszym spotkaniu rysowałem na tablicy wielką mapę świata, jednocześnie pytając każdego, skąd pochodzi i zaznaczając jego rodzinną miejscowość. Zwykle długo nie mogli wyjść ze zdumienia. Dla mnie to nic nadzwyczajnego, po Polsce podróżuję nie używając GPS-a. 

Dlaczego więc medycyna, a nie geografia zdominowała jego życie?– Tak naprawdę chciałem zostać dziennikarzem – śmieje się naukowiec. – Pod koniec liceum uznałem jednak, że muszę wybrać trudne studia, bo nauka przychodziła mi nadzwyczaj łatwo i bałem się nudy. Medycyna wydała mi się odpowiednia. Podobały mi się też doświadczenia starszej siostry i ojca. Marzyłem, że będę świetnym klinicystą, wręcz wyrywałem się do pracy z pacjentami, ale szybko przyszła też fascynacja akademicką stroną medycyny i dziś jestem szczęśliwy, że mogę bez reszty poświęcać się nauce, ale i mam czas na leczenie pacjentów.
 
Profesor Tutka od bardzo dawna konsultuje chorych nie tylko w Rzeszowie, czy Lublinie, ale systematycznie także w Rudniku nad Sanem, czy Leżajsku.- Dobry lekarz wszędzie jest potrzebny, tak samo jak profesor medycyny, który nie wstydzi się leczyć na wsi – kwituje naukowiec.
 
Jednocześnie nie przeszkadza mu to być autorem lub współautorem 128 publikacji naukowych, głównie w anglojęzycznych czasopismach międzynarodowych oraz kilku rozdziałów w książkach i monografii. Poza badaniami nad nikotynizmem publikuje też w zakresie padaczki eksperymentalnej, farmakologii leków przeciwpadaczkowych i endokrynologii. Jako jedyny Polak otrzymał w 1996 r. amerykańską prestiżową nagrodę MSD International Award in Clinical Pharamcology; jest także laureatem Nagrody Włoskiego Towarzystwa Farmakologicznego i czterokrotnym laureatem Nagród Ministra Zdrowia. Uczestniczył w pracach wielu krajowych i międzynarodowych towarzystw naukowych, był m.in. członkiem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Farmakologicznego. Pełni też rolę konsultanta w zakresie badań nad paleniem tytoniu i współpracuje z wieloma naukowcami w Polsce i na świecie.
 
Odkąd w 2011 r. został kierownikiem Zakładu Farmakologii Wydziału Medycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego, ma ambicje udowodnić, że nauką na dobrym, europejskim poziomie można też robić w takim mieście jak Rzeszów. Trzeba przede wszystkim publikować w dobrych zagranicznych czasopismach i promować wysokie standardy. To rada dla wszystkich na akademickiej drodze, a sukcesy na pewno przyjdą.
 
 
Barbara i Piotr Tutka. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Był Lublin, a teraz warto coś zrobić dla Rzeszowa
 
– Nie skromnie dodam, że mam swój udział w ściągnięciu bratana stałe na Podkarpacie – dodaje  Barbara Tutka. – Przez wiele lat był mocno związany z Lublinem, aż w końcu uznałam, że warto, by coś zrobił także dla Rzeszowa.
 
– Starszej siostry należy się słuchać – śmieje się profesor Tutka, a już całkiem poważnie dodaje, że od 6 lat czuje się ze stolicą Podkarpacia bardzo związany. Właściwie tutaj jest jego dom, choć tak naprawdę tym najważniejszym miejscem na ziemi pozostaje dla niego Rudnik nad Sanem. Z Rzeszowem wiąże jednak duże nadzieje. W tym roku rozpoczął zajęcia ze studentami III roku kierunku lekarskiego, który ledwie dwa lata temu zainaugurował działalność.
 
– Chciałbym obudzić w tych młodych ludziach taką miłość do nauki, jak mi się to udawało w Lublinie. Dumny jestem, że mój wychowanek, Jarogniew Łuszczki z Sokołowa Małopolskiego, jest już profesorem zwyczajnym. Wypromowałem też wielu doktorów, w większości z małych miasteczek i wiosek, bo sam wiem najlepiej, jak trudno jest młodym, utalentowanym osobom z małych ośrodków zaistnieć w świecie nauki.  
 
Do tego trzeba jednak pracy, ambicji i jeszcze raz pracy. – To największe wyzwanie dla takiego ośrodka akademickiego jak Rzeszów, gdzie udało się wybudować wspaniałe budynki, zakupić niezły sprzęt, ale najtrudniej obudzić ducha nauki – dodaje profesor. 
 
Niekiedy zastanawia się też, dlaczego na stałe wrócił do Polski, mimo że wiele lat spędził za granicą i nie miałby większych problemów, by osiąść tam na stałe. 
 
–  Chyba zbyt długo związany byłem z Polską, ze słowiańską mentalnością, by z tego zrezygnować. Zawsze ogromnie tęskniłem za krajem, za Rudnikiem, za naszą gościnnością, zapachami i krajobrazami. I aż trudno w to uwierzyć, ale będąc w Ameryce w nieprawdopodobny sposób idealizowałem Polskę. – mówi profesor Tutka. – A Rzeszów? Zdaje się być dobrym przystankiem na mojej drodze. Już dość się nabywałem w świecie, ciągle też dużo podróżuję, współpracuję z zagranicznymi naukowcami i może to także sprawia, że Rzeszów w niczym mnie nie ogranicza.
 
Podobnie czuje Barbara Tutka, która na stałe nie osiadła w Lublinie, a po studiach wróciła do rodzinnego Rudnika nad Sanem i uwielbia to miejsce. – Nigdy nie żałowałam tej decyzji, co więcej, odkąd powstała Fundacja, mam tak wiele pomysłów dotyczących kultury, że aż boję się, iż nie uda mi się wszystkiego zrealizować – dodaje.

– Rudnik mamy w krwiobiegu – śmieje się profesor. – Z nim od pokoleń czujemy się związani i dla nas to miejsce jest magiczne. Fundacja pozwala nam zachować rodzinną ciągłość i może trudno w to uwierzyć, ale odkąd odeszła mama, nie ubieramy w święta choinki. Kiedyś to było przepiękne, bardzo kolorowe drzewko, które wspólnie z nią ozdabialiśmy, a dziś już tej magii nie ma, bo jej nie ma.
 
Jest jednak Fundacja „Ocalić od zapomnienia” i marzenia do spełnienia.
 
– Siostra ma ich tak wiele, że nie wiem, czy zostanie choć trochę miejsca na moje fascynacje  – mówi profesor Tutka. Bo rzeczywiście, oprócz absolutnej miłości do medycyny, ma też czas na geograficzne i krajoznawcze zainteresowania, uwielbia odwiedzać sanktuaria na Podkarpaciu i w innych częściach Polski. Jest też wybitnym znawcą perfum, a wszystko dlatego, że dawno temu zachwycił się kolekcją perfumowych flakonów, jakie zobaczył na targu w Mediolanie. Chciałby, by choć cząstka tych jego fascynacji znalazła swój finał w postaci prelekcji, albo mini konferencji w ramach Fundacji.
 
– Na pewno uda się nam to połączyć – mówi Barbara Tutka, której już marzy się kolejna wystawa, np. portrety rudnickich rodzin z lat 1900 – 1939. Albo piękna, kobieca ekspozycja od kołyski do zamążpójścia, bo przy okazji poszukiwań gorsetów do ostatniej wystawy natknęła się na tyle pięknych, starych skrzyń wianowych, zabytkowych kołysek i innych akcesoriów, które przechodzą do historii, a w sposób niezwykły towarzyszyły kobietom przez wieki.
 
Już wcześniej czuli się po części „ambasadorami” Rudnika nad Sanem, ale od czasu założenia Fundacji „Ocalić od zapomnienia” jeszcze mocniej czują się związani z Podkarpaciem.
 
– Nasi bliscy, przyjaciele, znajomi już wiedzą, że jak mają marzenie związane z regionem, my na pewno pomożemy im je spełnić – śmieje się prof. Tutka. – Dzięki temu coraz więcej bliskich nam osób zjeżdża do Rudnika, a my im się rewanżujemy wspólnymi podróżami po Podkarpaciu. Dlaczego? Nie znam racjonalnej odpowiedzi i pewnie nigdy jej nie poznam. Podobnie jak nigdy racjonalnie nie zdołam wytłumaczyć mojego i Barbary przywiązania do Rudnika nad Sanem. Kochamy to miejsce, po prostu.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy